Iwaszkiewicz Jarosław - Brzezina (2021).pdf

(748 KB) Pobierz
JAROSŁAW
IWASZKIEWICZ
BRZEZINA
Projekt okładki: Artur Wandzel
ISBN 978-83-8259-052-4 (mobi)
ISBN 978-83-8259-053-1 (epub)
ISBN 978-83-8259-054-8 (pdf)
Biblioteka Narodowa
al. Niepodległości 213
02-086 Warszawa
www.bn.org.pl
Sfinansowano ze środków Ministra Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu
w ramach programu wieloletniego Narodowy Program Rozwoju Czytelnictwa. Priorytet 4.
I
Już w samym sposobie, jakim Staś wysiadał z bryczki przed gankiem, było
coś, co rozdrażniło Bolesława. Wyleciał, raczej wyfrunął z żółtego ekwipażu.
Przede wszystkim Bolesław zauważył szafirowy kolor skarpetek. Spod przy-
krótkich i luźnych spodni kolor ten wydobywał się dobitnym akcentem.
Oblegał on niezmiernie chude kostki nóg Stasia. Chociaż poza tym Staś wy-
glądał zupełnie dobrze. Od owego szafirowego koloru Bolesław podniósł
wzrok ku niebieskim oczom brata. Były niezmiernie wesołe. Staś uśmiechał
się nimi, naokoło ust w uśmiechu tworzyło się wiele zmarszczek, które zbie-
gały się w jeden punkt. Ucałowali się, a pierwszą życzliwą myślą Bolesława
było: „Chwała Bogu, zupełnie zdrów.”
Nie widzieli się bardzo dawno. Staś dwa lata siedział w swoim sanatorium,
ale jeszcze przedtem nie widzieli się lat parę. Bolesław od dawna zakopał się
w tej leśniczówce, a Staś nie zaglądał tutaj. Być może, że nie poznałby go teraz.
– Jak się masz? – zapytał po chwili milczącego ściskania się Bolesław.
– Doskonale!
– Dobrze, żeś sobie o mnie przypomniał.
– Cóż miałem zrobić? Doktorzy chcieli koniecznie, żeby jechać do
lasu. No, więc gdzież, jak nie tu?
Mówił to wszystko, przerywając co chwila krzątaniem się. Zbiegł cztery
schodki do bryczki, wyciągnął z niej dość lekki kuferek, postawił go na we-
randzie, zrzucił elegancki gumowy płaszcz, rękawiczki, wreszcie podróżną
czapkę, dokładnie taką samą, jaką Bolesław widywał na reklamowych ry-
sunkach ilustrowanych pism. Zaraz siedli do śniadania, nakrytego na ganku.
– Szalenie jestem zmęczony – ciągnął Stanisław. – Dwa dni i dwie noce.
Mała Ola przyszła z głębi domu. Miała niebieskie, nieco wystraszone
oczy. Dźwigała w ręku lalkę, dość oskubaną. W milczeniu dygnęła przed
stryjaszkiem.
– Boże! Jakaż ogromna! – zawołał Stanisław. Bolesław nic nie mówił.
BIBLIOTEKA NARODOWA
1
Brzezina
– Ale lalkę ma straszną! Widziałem takie śliczne lalki za granicą. Zapo-
mniałem jej przywieźć. To doprawdy nieczuły ze mnie stryjcio!
Ola zeszła z ganku i szła sobie spokojnie w las. Las zaczynał się bezpo-
średnio za drogą, która przedzielała go od leśniczówki. Dzień był brzydki,
bo kapało ciągle. Bór pozbawiony był w tej stronie poszycia i Staś, opowia-
dając z ożywieniem o swojej podróży, widział, jak bledziutka sukienka Oli
migała pomiędzy pniami. Zatrzymał się na chwilę.
– Tak ją puszczasz samopas? – zagadnął starszego brata. Ten wzruszył
ramionami.
– Więc mówię ci, że jak tylko zjechałem w doliny... – ciągnął Stanisław –
uczułem szalone zmęczenie. A cóż dopiero w tej naszej Polsce. Myślałem, że ta
droga tutaj nigdy się nie skończy, lasy i lasy, nie wiadomo skąd tego tyle tutaj.
– Tak, tylko że nie bardzo ładne. Bór.
– To nic nie szkodzi. Bardzo lubię sosnowy las. Doktorzy mi ciągle nim
głowę zawracali. Do sosnowego lasu, koniecznie do sosnowego lasu.
– Tu za domem jest bardzo ładna brzezina! – Bolesław wskazał ręką,
nie oglądając się w tamtą stronę.
Dzień był pochmurny i z lasu dolatywał lekki szelest ocierających się
o siebie igieł.
– Wiesz, przez dwie godziny słuchać tego szelestu igieł i tego piasku pod
kołami to strasznie jednostajne! – ciągnął wciąż Stanisław, nie tracąc dobrego
humoru. – Męczy mnie trochę monotonia tutejszej okolicy. Jak się czujesz?
Bolesław ruszył znowu ramionami. Ustami wydał dźwięk nieokreślony.
– Ale do tej małej to powinieneś wziąć jakąś opiekunkę.
– Myślałem...
– Samo „myślałem” nie wystarcza...
Stach szeroko odsunął krzesło i wziął za ucho walizkę.
– Gdzie mam mieszkać?
– Z sieni na lewo.
Bolesław posunął się nieco z krzesłem, tak że patrzył na drogę. Niebo
pomiędzy dachem ganku a lasem pociemniało gwałtownie i deszcz się zgę-
ścił. Słyszał, jak Stach gospodaruje w swoim pokoju. Otwarte okno mieściło
się tuż obok werandy. Skubał ciemną brodę. Słyszał, jak brat rozgrzebywał
się. Wyjmował rzeczy z kuferka, mył się po podróży. Wszystko to nucąc.
Nie przestawał nucić ani na chwilę modnych piosenek europejskich, wiatr
BIBLIOTEKA NARODOWA
2
Brzezina
zawiał inny od tych melodyj. Bolesław zmarszczył brwi i zagryzł brodę,
pakując ją sobie do ust ręką.
Stach otworzył drzwi od swego pokoju do następnego. Bolesław sły-
szał, jak w miękkich pantoflach poczłapał dalej, jak otworzył drzwi do
sionki, pewnie zajrzał do kuchni. Wracał potem drugą stroną leśniczówki
przez pokój Oli i jego. Cztery pokoje, całe gospodarstwo.
– Obejrzałem cały dom – powiedział Stach stając w progu. – Zapomnia-
łem, że nie masz fortepianu. Zdawało mi się, że masz, i szukałem go wszędzie.
Tu strasznie będzie nudno bez fortepianu. Czy w Sławsku nie można wynająć?
Bolesław nic nie odpowiedział.
– My się tu z Olą zanudzimy na śmierć.
Nawet to ostatnie słowo nie obudziło Bolesława z odrętwienia. Myślał
tylko:
„Boże, Boże, po co on tutaj przyjechał?”
Tymczasem Stach nalał do szklanki gorącej wody z czajnika, który stał
na stole. Poszedł się golić. Po chwili wynurzył się z okna z twarzą całą
w mydlinach:
– Czy ty konno nie jeździsz?
– Ja nie, ale mam siodło.
– A koń?
– Ten prawy – mruknął Bolesław.
– Chodzi?
– Hm, Janek mówi, że bardzo dobry.
– To doskonale. Będę jeździł konno. – Stanisław cofnął się.
Po chwili znowu doleciało do Bolesława pytanie:
– A do Sławska to jak daleko?
– Przecie stamtąd jedziesz.
– Ale na mile?
– Ze dwie, dwie i pół może...
– Czy fortepian dałoby się przywieźć?
– Sam widziałeś, jaka droga...
– No rzeczywiście, ale jak wyschnie?
– To będzie piach.
– Ale dałbyś mi ewentualnie konie?
– A dajże mi już spokój z tym fortepianem!
BIBLIOTEKA NARODOWA
3
Zgłoś jeśli naruszono regulamin