fundacja 5 - druga fundacja_kr33.doc

(1122 KB) Pobierz
fundacja 5 - druga fundacja

 

Isaak Asimov

 

Druga Fundacja

 

 

 

 

 

Fundacja

Tom V

 

 

Przekład:

Andrzej Jankowski

 

 


PROLOG

 

Pierwsze Imperium Galaktyczne przetrwało dziesiątki tysięcy lat. Objęło ono systemem scentralizowanej władzy wszystkie planety Galaktyki. Władza ta była niekiedy surowa, niekiedy łagodna, lecz zawsze panował porządek. Ludzie zapomnieli, że mogą istnieć jeszcze inne formy egzystencji.

Zapomnieli o tym wszyscy, z wyjątkiem Hariego Seldona. Hari Seldon był ostatnim wielkim uczonym Pierwszego Imperium. To on właśnie doprowadził psychohistorię do najwyższego stadium rozwoju. Psychohistoria była kwintesencją socjologii, nauką o ludzkim zachowaniu sprowadzonym do równań matematycznych.

Jednostka ludzka jest nieobliczalna, ale - jak odkrył Seldon - reakcje wielkich zbiorowisk ludzkich są przewidywalne, gdyż można je ująć statystycznie. Im większe zbiorowisko, tym większa dokładność takich wyliczeń. A zbiorowisko, którym zajmował się Seldon, równało się ludności całej Galaktyki, która za jego czasów liczona była w trylionach.

Seldon był tym, który - wbrew powszechnym mniemaniom i opinii potocznej - odkrył, iż owo świetne Imperium, które wydawało się tak potężne, znajdowało się w istocie w stanie rozkładu i chyliło się ku upadkowi, któremu nie można było zapobiec. Przewidział również (czy też wyliczył za pomocą swoich równań, co na jedno wychodzi), że pozostawiona samej sobie, Galaktyka musi przetrwać liczący trzydzieści tysięcy lato okres nieszczęść i anarchii, nim ponownie dojdzie do jej zjednoczenia.

Postawił sobie za cel nie dopuścić do takiej sytuacji i stworzyć taki stan rzeczy, by możliwe stało się przywrócenie lądu i spokoju oraz odrodzenie cywilizacji w ciągu tysiąca lat. Założył dwie kolonie naukowców, które nazwał Fundacjami. Zgodnie ze starannie obmyślonym planem, umieścił je na przeciwnych końcach Galaktyki”. Utworzeniu jednej z nich towarzyszył wielki rozgłos i zainteresowanie środków masowego przekazu. Istnienie innej, Drugiej Fundacji, spowite było milczeniem.

Fundacja oraz Fundacja i Imperium opowiadają o pierwszych trzech wiekach istnienia Pierwszej Fundacji. Zaczynała ona jako niewielka społeczność Encyklopedystów, rzucona w pustkę najodleglejszych peryferii Galaktyki. Co pewien czas stawała w obliczu kryzysu, spowodowanego czynnikami społecznymi i gospodarczymi, który groził jej unicestwieniem. Podczas każdego z tych kryzysów jej swoboda działania była tak ograniczona, że możliwa była tylko jedna droga wyjścia. Kiedy wkraczała na tę drogę, otwierały się przed nią nowe horyzonty i perspektywy dalszego rozwoju. Wszystko to zostało zaplanowane przez od dawna już nieżyjącego Hariego Seldona.

Pierwsza Fundacja, dysponując nieporównanie bardziej rozwiniętą nauką, zapanowała nad otaczającymi ją barbarzyńskimi planetami. Stawiła czoła wojowniczym władcom, którzy oderwali się od dogorywającego Imperium i pokonała ich. Za czasów ostatniego silnego imperatora stawiła czoła resztkom samego Imperium i pokonała je.

A potem stanęła wobec czegoś, czego Seldon nie mógł przewidzieć - wobec nadludzkiej mocy. jednego człowieka, mutanta. Człowiek ten, znany pod przydomkiem Muła, posiadał wrodzoną zdolność kształtowania uczuć innych ludzi według swojej woli i kierowania ich umysłami. Swych najzagorzalszych wrogów przemieniał on w całkowicie oddane mu sługi. Nie mogła mu nic zrobić żadna armia. Ugięła się przed nim i padła Pierwsza Fundacja, a wraz z tym część Planu Seldona legła w gruzach.

Pozostała owa tajemnicza Druga Fundacja, ceł wszystkich poszukiwań. Muł musi ją znaleźć, aby zakończyć podbój Galaktyki. Ludzie wierni temu, co pozostało z Pierwszej Fundacji, muszą ją znaleźć z zupełnie innego powodu. Ale gdzie się ona znajduje? Tego nie wie nikt.

A zatem, oto historia poszukiwań Drugiej Fundacji.


 

CZĘŚĆ PIERWSZA

 

MUŁ PROWADZI POSZUKIWANIA

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

DWOJE LUDZI I MUŁ

 

MUŁ - konstruktywne aspekty reżimu Muła stały się. widoczne po upadku Pierwszej Fundacji. To właśnie Mułowi udało się, po raz pierwszy od ostatecznego rozpadnięcia się Imperium Galaktycznego, zjednoczyć tak duży obszar przestrzeni, że, w odniesieniu do jego państwa można było bez przesady użyć określenia imperium”. Bowiem, mimo wsparcia psychohistorii, wcześniejsze imperium handlowe podbitej przez Muła Fundacji składało się z różnorodnych i luźno ze sobą powiązanych światów. Imperium” Fundacji nie można w ogóle porównywać z trzymanym przez Muła twardą ręką Związkiem Światów, który w tak zwanym Okresie Poszukiwań” obejmował jedną dziesiątą przestrzeni Galaktyki, zamieszkałą przez jedną piętnastą jej populacji...

Encyklopedia Galaktyczna

 

 

Encyklopedia podaje o wiele więcej informacji na temat Muła i jego Imperium niż zawarte jest w cytowanym fragmencie, ale prawie nic z tego nie wiąże się z problemem, którym się teraz zajmiemy. W każdym razie znajdujące się tam dane są zbyt suche i nie nadają się do naszej relacji. W miejscu, w którym urywa się cytowany wyżej fragment hasła Muł”, zaczynają się rozważania dotyczące warunków gospodarczych, które doprowadziły do utworzenia stanowiska Pierwszego Obywatela Związku, jak brzmiał oficjalny tytuł Muła, i ekonomicznych konsekwencji tego stanu rzeczy.

Jeśli podczas pisania tego hasła zaskoczyła w którymś momencie jego autora niezwykła szybkość, z którą Muł w ciągu zaledwie pięciu lat doszedł od niczego do potężnego dominium, to starannie i skutecznie ukrył on ten fakt. I podobnie - jeśli zdziwiło go nagłe zaprzestanie ekspansji na rzecz ściślejszego zespolenia i umocnienia zdobytych już terytoriów, co zajęło Mułowi dalszych pięć lat, to w treści hasła nie znajdziemy nawet najmniejszego śladu tego wrażenia. Zostawmy zatem Encyklopedię i kroczmy dalej naszą własną drogą. Zajmiemy się okresem wielkiego interregnum między epokami Pierwszego i Drugiego Imperium Galaktycznego, a ściślej końcem wspomnianego wyżej pięcioletniego okresu konsolidacji państwa Muła.

W Związku Światów panuje spokój. Gospodarka rozwija się pomyślnie. Niewiele znalazłoby się osób, które by zamieniły silne rządy Muła na poprzedzający je okres chaosu i rozprzężenia. Światy, które przed pięciu laty znajdowały się w orbicie wpływów Fundacji, mogą czuć nostalgię za dawnymi czasy, ale nic poza tym. Tych spośród przywódców Fundacji, którzy okazali się nieużyteczni, nie ma już wśród żywych, ci, którzy mogli się przydać, zostali odmienieni.

Najbardziej użytecznym z odmienionych był Han Pritcher, obecnie generał-porucznik.

* * *

W czasach Fundacji Han Pritcher był kapitanem, a jednocześnie członkiem podziemnej Opozycji Demokratycznej. Kiedy Fundacja poddała się bez walki, Pritcher toczył z Mułem swą prywatną wojnę. To znaczy walczył do czasu, dopóki nie został odmieniony.

Odmiana ta nie dokonała się za sprawą perswazji, nie była skutkiem uznania jakiejś wyższej racji czy siły argumentów. Han Pritcher doskonale o tym wiedział. Odmienił się, a raczej został odmieniony, dlatego iż Muł był mutantem obdarzonym niezwykłymi zdolnościami psychicznymi, pozwalającymi mu na swobodne manipulowanie uczuciami normalnych ludzi. Mimo to, Han Pritcher czuł się zupełnie zadowolony. Było tak, jak być powinno. Właśnie to zadowolenie z odmiany było jej głównym symptomem, ale Han Pritcher nie zaprzątał sobie tym głowy.

Teraz, powracając ze swej piątej, ważnej wyprawy w bezmiar Galaktyki rozciągający się za granicami Związku, ów doświadczony kosmonauta i pracownik wywiadu doznawał uczucia niemal naturalnej radości na myśl o czekającym go rychłym spotkaniu z Pierwszym Obywatelem. Jego surowa, jak wyciosana z kawałka ciemnego drewna twarz, która - wydawało się - musiałaby pęknąć, gdyby Han Pritcher spróbował się uśmiechnąć, nie pokazywała tego, ale zewnętrzne oznaki były zbyteczne. Muł dostrzegał uczucia tam, gdzie się rodziły, we wnętrzu człowieka, w taki rzec można sposób, w jaki zwyczajny człowiek dostrzega ściągnięcie brwi u innej osoby.

* * *

Pritcher zostawił swój wóz w starych hangarach wicekrólewskich i zgodnie z wymogami regulaminu wszedł na teren pałacu pieszo. Przeszedł milę pustą i cichą aleją. Wiedział, że na całym obszarze liczącej wiele mil kwadratowych posiadłości nie ma ani jednego strażnika, ani jednego żołnierza, ani jednego uzbrojonego człowieka.

Muł nie potrzebował żadnej ochrony. Muł sam był swoim najlepszym strażnikiem i obrońcą.

Ciszę przerywał tylko miękki odgłos kroków Pritchera. Po chwili oczom jego ukazały się lśniące, niewiarygodnie lekkie, a przy tym niewiarygodnie mocne metalowe ściany pałacu o śmiałych, płomienistych, rozedrganych - zdało się - gorączkowo łukach, charakterystycznych dla architektury Późnego Imperium. Budowla górowała majestatycznie nad otaczającym ją pustkowiem i nad miastem stłoczonym na horyzoncie.

Wewnątrz mieszkał w zupełnym odosobnieniu człowiek, od którego ponadludzkich cech psychicznych zależała nowa elita i cała struktura Związku.

Przed generałem rozsunęły się bezgłośnie potężne, gładkie drzwi. Przekroczył próg i wszedł na szerokie, ruchome schody, które szybko i cicho poniosły go w górę. Stanął przed niewielkimi, odbijającymi swą prostotą od reszty pełnego przepychu wnętrza drzwiami, które prowadziły do gabinetu Muła.

Drzwi otworzyły się...

* * *

Bail Channis był młody. Bail Channis nie należał do odmienionych. To znaczy, mówiąc prościej, jego struktura emocjonalna nie została zmieniona przez Muła. Pozostała dokładnie taka, jak ją uformowały geny, a następnie zmodyfikował wpływ środowiska. On również czuł się zupełnie zadowolony.

Nie miał jeszcze trzydziestki, a już cieszył się sporym rozgłosem w stolicy. Ponieważ był przystojny i dowcipny, świetnie radził sobie w towarzystwie. Ponieważ był inteligentny i opanowany, świetnie radził sobie z Mułem. I jedno, i. drugie było bardzo przyjemne.

Teraz, po raz pierwszy, Muł wezwał go na prywatną audiencję.

Nogi same go niosły po długiej, lśniącej alei, prowadzącej prosto jak strzelił do wyniosłej, zwieńczonej wieżyczkami i iglicami budowli, który była niegdyś rezydencją wicekrólów Kalgana rządzących w imieniu imperatora, później siedzibą udzielnych książąt na Kalganie, władających planetą w swym własnym imieniu, a teraz stała się domem Pierwszego Obywatela Związku, który sprawował stąd rządy nad swym imperium.

Channis nucił pod nosem. Nie miał wątpliwości, że chodzi tu o Drugą Fundację. O to tak przejmujące wszystkich lękiem widmo, że wystarczyła sama wzmianka o nim, by Muł raptownie skończył ze swą polityką nieprzerwanej ekspansji i zaczął mieć się na baczności. Oficjalnie nazywało się to konsolidacją”.

Teraz pojawiły się plotki - nic nie jest w stanie powstrzymać plotek. Muł ma na nowo podjąć ofensywę. Muł odkrył położenie Drugiej Fundacji i wkrótce na nią uderzy. Muł doszedł do porozumienia z Drugą Fundacją w sprawie podziału Galaktyki. Muł doszedł do wniosku, że Druga Fundacja nie istnieje i chce zająć całą Galaktykę. Nie ma sensu wyliczać wszystkich wersji, które można usłyszeć w poczekalniach i przedpokojach gabinetów. Zresztą, nie pojawiły się po raz pierwszy. Teraz jednak wydawały się opierać na solidniejszych podstawach, i wszystkie wolne, niespokojne duchy, które rozkwitały w czasach wojny, niebezpiecznych kampanii i chaosu politycznego, a więdły i usychały w okresie stabilizacji i pokoju, radowały się.

Bail Channis. był jednym z nich. Nie bał się tajemniczej Drugiej Fundacji. Jeśli już o tym mowa, to nie bał się również Muła i szczycił się tym. Być może ci, którzy zazdrościli mu, że jest tak młody, a jednocześnie ma takie szczęście i powodzenie, czekali z cichą nadzieją na to, że Muł rozprawi się z bawidamkiem, który otwarcie stroi sobie żarty z niedostatków jego urody i ascetycznego trybu życia. Nikt nie śmiał przyłączyć się do tych żartów i tylko nieliczni nie bali się śmiać z nich, ale kiedy nic się nie stało, reputacja Channisa znacznie wzrosła.

Channis dobierał na poczekaniu słowa do melodii, którą nucił. Była to improwizacja bez sensu z refrenem Druga Fundacja zagraża narodowi i wszelkiemu rodzajowi”.

Stanął przed pałacem.

Rozsunęły się przed nim potężne, gładkie drzwi. Przekroczył próg i wszedł na szerokie ruchome schody, które szybko i cicho poniosły go w górę. Stanął przed niewielkimi, odbijającymi swą prostotą od reszty pełnego przepychu wnętrza drzwiami, które prowadziły do pokoju Muła.

Drzwi otworzyły się...

* * *

Człowiek, który nie miał innego imienia niż Muł i innego tytułu niż Pierwszy Obywatel, patrzył przez jednostronnie przejrzystą ścianę na rzęsiście oświetlone, dumne miasto na horyzoncie.

W gęstniejącym mroku pojawiły się gwiazdy na niebie. Wszystkie były posłuszne jego woli.

Uśmiechnął się gorzko. Były posłuszne osobie, którą niewielu oglądało.

On, Muł, nie był osobą, na którą można było patrzeć, nie był osobą, na którą można było patrzeć bez ironicznego czy szyderczego uśmiechu. Przy swoich pięciu stopach i ośmiu calach ważył zaledwie sto dwadzieścia funtów. Z tyczkowatego ciała sterczały niczym uschnięte badyle długie, kościste kończyny o spiczastych łokciach i kolanach. Chuda twarz niemal ginęła w cieniu potężnego, mięsistego nosa, wystającego z niej na dobre trzy cale. Tylko oczy nie pasowały do tej karykatury człowieka, jaką był Muł. W ich łagodnym spojrzeniu, dziwnie nie pasującym do obrazu najpotężniejszego zdobywcy w Galaktyce, krył się ustawiczny smutek.

W mieście można było znaleźć wszystkie rozrywki i uciechy, jakich mogła dostarczyć luksusowa stolica luksusowego świata. Mógł ustanowić stolicę na Fundacji, najpotężniejszym z podbitych ostatnio światów, ale leżała ona zbyt daleko, na samym skraju Galaktyki. Kalgan, położony bliżej jej centrum, tradycyjne miejsce wypoczynku i zabawy dla arystokracji całej Galaktyki, odpowiadał mu bardziej pod względem strategicznym. On sam, przebywając na tym wesołym, prosperującym jak nigdy dotąd świecie, nie mógł zaznać spokoju.

Bano się go i słuchano, być może nawet szanowano - ale z daleka. Któż mógł patrzeć na niego bez odrazy? Tylko ci, których odmienił A jaką wartość miała ich sztuczna lojalność? Brak jej było smaku, jak każdej namiastce. Mógł sobie nadawać godności i przyjmować tytuły, mógł stworzyć osobliwy rytuał i wymyślać wyszukane ceremonie, ale to niczego by nie zmieniło. Lepiej, a przynajmniej nie gorzej, było zostać po prostu Pierwszym Obywatelem i ukryć się.

Opanowało go nagle silne uczucie buntu. Nawet jedna cząstka Galaktyki nie może pozostać poza sferą jego władzy. Już pięć lat minęło od czasu, jak zaprzestał podbojów i zagrzebał się tu. na Kalganie, a wszystko z powodu odwiecznej, niejasnej groźby ataku ze strony Drugiej Fundacji, której nikt nigdy nie widział, o której nikt nigdy nie słyszał nic pewnego i o której w ogóle nic nie było wiadomo. Miał trzydzieści dwa lata. Nie był więc stary, ale czuł się staro. Aczkolwiek dysponował niezwykłą siłą psychiczną, ciało miał wątłe.

Wszystkie gwiazdy, wszystkie gwiazdy, które może dostrzec i wszystkie, których stąd nie widać - wszystkie muszą być jego!

Musi się zemścić na wszystkich. Na ludzkości, do której nie należy. Na Galaktyce, do której nie pasuje.

Zapaliło się umieszczone u góry światełko ostrzegawcze. Do pałacu ktoś wszedł. Widział jak zbliża się do jego pokoju, a jednocześnie, jak gdyby zapadający zmierzch jeszcze bardziej wyostrzył jego zmutowane zmysły, wyczuwał dokładnie stan emocjonalny przybysza. Rozpoznał go bez trudu. Był to Pritcher.

Kapitan Pritcher z nieistniejącej już Fundacji. Ten sam kapitan Pritcher, którego nie potrafił docenić zbiurokratyzowany rząd murszejącej Fundacji. Ten sam kapitan Pritcher, którego on, Muł, wyciągnął z błota i wyniósł do godności pułkownika, a następnie generała, czyniąc obiektem działalności dawnego podrzędnego pracownika wywiadu całą Galaktykę.

Pritcher, który zaczynał jako jego zdeklarowany wróg, teraz był wzorem wierności i posłuszeństwa. Wierność ta nie wypływała jednak ani z wdzięczności, ani z chęci odwzajemnienia się za uznanie i awans, ani z nadziei uzyskania korzyści materialnych. Była to sztuczna wierność Odmienionego.

Muł doskonale rozpoznawał tę solidną i niezmienną zewnętrzną warstwę osobowości Hana Pritchera, którą tworzyły wierność i posłuszeństwo panujące niepodzielnie nad pozostałymi uczuciami, warstwę, którą sam tam zaszczepił pięć lat temu. Jednak głęboko pod tą warstwą znajdowały się pokłady, w których tkwiły w niezmienionym stanie dawne, naturalne cechy osobowości jego generała - upór, indywidualizm, niesubordynacja i idealizm - do których nawet on, Muł, nie był w stanie przeniknąć.

Otworzyły się drzwi znajdujące się za jego plecami. Odwrócił się. Przezroczysta dotąd ściana zmętniała i powoli straciła przejrzystość, a szkarłatne światło zmierzchu ustąpiło miejsca białemu, ostremu blaskowi żarówki jądrowej.

Han Pritcher usiadł na wskazanym miejscu. Podczas prywatnych audiencji u Muła nie trzeba było giąć się w ukłonach, przyklękać ani używać napuszonych tytułów. Muł był po prostu Pierwszym Obywatelem”. Zwracano się do niego przez pan”. Można było siedzieć w jego obecności, a nawet - jeśli zaszła potrzeba - odwrócić się tyłem.

W oczach Hana Pritchera wszystko to świadczyło o spokojnej pewności siebie i poczuciu własnej siły. Czuł z tego powodu wyraźne zadowolenie.

- Wczoraj otrzymałem twój ostatni meldunek, Pritcher. Nie będę ukrywał, że wydał mi się nieco przygnębiający.

Generał ściągnął brwi.

- Tak, tak przypuszczam - ale nie sądzę, żebym mógł dojść do innych wniosków, niż doszedłem. Po prostu nie ma żadnej Drugiej Fundacji.

Muł zastanowił się chwilę, a potem wolno pokręcił głową, jak tyle już razy przedtem.

- Mamy świadectwo Eblinga Misa. Zawsze jeszcze pozostaje świadectwo Eblinga Misa.

To była stara historia.

- Mis mógł być największym psychologiem na Fundacji, ale w porównaniu z Harim Seldonem był dzieckiem - rzekł stanowczym tonem Pritcher. - W czasie kiedy wertował dzieła Seldona, był pod pana presją psychiczną. Może naciskał pan zbyt mocno. Mógł się pomylić. Musiał się pomylić.

Muł westchnął, pochylając głowę na swej podobnej do badyla szyi.

- Gdyby żył minutę dłużej... Już - już miał mi powiedzieć, gdzie znajduje się Druga Fundacja. Wiedział to, mówię ci. Nie powinienem był wycofywać się. Nie powinienem był czekać tyle czasu. Pięć lat poszło na marne.

Pritchera nie mogło irytować ani niecierpliwić długie dumanie jego pana - nie pozwalała na to jego kontrolowana przez Muła struktura psychiczna. Zamiast tego ogarnął go nieokreślony niepokój - czuł się nieswojo.

- Ale czy możliwe jest jakieś inne wyjaśnienie? Pięć razy wylatywałem na zwiady. Pan sam wyznaczał trasy tych podróży. Przeszukałem wszystko - nie pominąłem ani jednego asteroidu. Mija już trzysta lat od czasu, jak Hari Seldon ze starego Imperium założył rzekomo dwie Fundacje, żeby stały się zalążkami nowego imperium, które miało zastąpić tamto, już dogorywające. Sto lat po Seldonie Pierwsza Fundacja była znana na całych Peryferiach. Sto pięćdziesiąt lat po Seldonie - wtedy, kiedy stoczyła ostatnią bitwę ze starym Imperium - była znana już w całej Galaktyce. Minęło trzysta lat - no i gdzie jest ta tajemnicza Druga Fundacja? Nie słyszano o niej w żadnym. zakątku Galaktyki.

- Ebling Mis powiedział, że utrzymuje swoje istnienie w tajemnicy. Tylko pozostawanie w ukryciu może sprawić, że jej słabość stanie się siłą.

- Niemożliwe, żeby to, co naprawdę istnieje, można było utrzymać w tak głębokiej tajemnicy.

Muł podniósł głowę i zmierzył go ostrym przenikliwym spojrzeniem.

- Nie - rzekł. - Druga Fundacja istnieje naprawdę. - Wzniósł w górę chudy, kościsty palec. - Nastąpi lekka zmiana w taktyce.

Pritcher zmarszczył brwi.

- Chce pan sam wyruszyć? Nie radziłbym tego robić.

- Ależ skąd, oczywiście, że nie. Będziesz musiał polecieć jeszcze raz - ostatni raz. Ale z kimś, z kim podzielisz się dowództwem.

Po chwili ciszy Pritcher spytał twardym głosem:

- Z kim, panie?

- Jest tu, na Kalganie, pewien młody człowiek. Nazywa się Bail Channis.

- Nic o nim nie słyszałem.

- Tak myślę. Jest bystry, ambitny i nie jest Odmienionym.

Pritcher drgnął lekko.

- Nie rozumiem jaki z tego pożytek.

- Jest pewien pożytek, Pritcher. Jesteś bystry i masz doświadczenie. Oddałeś mi duże usługi. Ale jesteś odmieniony. Twoim działaniem kieruje sztuczna, wymuszona przeze mnie wierność. Tracąc swoje naturalne pobudki, straciłeś jednocześnie coś, czego w żaden sposób nie mogę zastąpić - coś trudno uchwytnego, co można by nazwać przedsiębiorczością.

- Nie czuję tego - odparł ponuro Pritcher. - Pamiętam siebie całkiem dobrze z czasów, kiedy byłem pana wrogiem. Absolutnie nic czuję się teraz gorszy.

- Naturalnie - Muł wykrzywił usta w uśmiechu. - Trudno oczekiwać, żeby twój sąd w tej sprawie był obiektywny. Otóż ten Channis jest ambitny, ale nie chodzi mu o to, żeby się wykazać - on dba tylko o siebie. Jest całkowicie godny zaufania, ale nie dlatego, że jest lojalny wobec mnie, lecz dlatego, że obchodzi go tylko jego własny interes. On dobrze wie, że jego pomyślność zależy od moich sukcesów i zrobi wszystko, żeby umocnić moją władzę, bo dzięki temu sam zyska. Jeśli poleci z tobą, to będzie go zachęcała do wytrwałych poszukiwań ta właśnie dbałość o własny interes.

- Wobec tego - powiedział Pritcher, nie dając za wygraną - dlaczego nie cofnie pan mojej odmiany, jeśli myśli pan, że dzięki temu stanę się lepszym wywiadowcą? Teraz chyba może mi pan ufać.

- Nigdy w życiu, Pritcher. Dopóki będziesz w zasięgu mojej władzy, pozostaniesz Odmienionym. Gdybym w tej chwili cofnął swój wpływ, to w następnej byłbym już martwy.

Generał poczerwieniał.

- Rani mnie pan, myśląc o mnie w ten sposób.

- Nie chcę cię zranić, ale jest po prostu niemożliwe, żebyś mógł przewidzieć, jakie będziesz żywił uczucia, kiedy cofnę swój wpływ i będziesz się mógł kierować swoimi naturalnymi pobudkami. Umysł ludzki nie cierpi kontroli i manipulacji. Z tego właśnie powodu zwykły hipnotyzer nie potrafi wprawić w trans żadnej osoby bez jej dobrowolnej zgody. Ja potrafię, gdyż nie jestem hipnotyzerem, ale, wierz mi. Pritcher, odraza, której teraz nie jesteś w stanie okazać, a nawet nie wiesz o tym, że ją w głębi czujesz, jest czymś, czemu naprawdę nie chciałbym stawić czoła.

Pritcher z rezygnacją opuścił głowę. Czuł się, jakby mu przybyło kilkadziesiąt lat.

- Ale czy może pan ufać temu człowiekowi? - rzekł z wysiłkiem. - To znaczy, czy może mu pan całkowicie ufać - tak jak mnie teraz, kiedy jestem Odmieniony?

- Ha, myślę, że nie mogę mu ufać bez zastrzeżeń. Właśnie dlatego musisz z nim polecieć. Widzisz, Pritcher - Muł zagłębił się w wielkim fotelu, w którego miękkim wnętrzu wyglądał jak żywa wykałaczka - gdyby natknął się na Drugą Fundację i gdyby przyszło mu do głowy, że bardziej opłaca się trzymać z nimi niż ze mną... Rozumiesz?

W oczach Pritchera pojawił się błysk zadowolenia.

- To brzmi lepiej.

- Właśnie. Ale pamiętaj, że o ile to tylko będzie możliwe, on musi mieć swobodę ruchów.

- Oczywiście.

- I... e... Pritcher. Ten młodzieniec ma miłą powierzchowność, jest uprzejmy i w ogóle czarujący. Nie daj się na to nabrać. To niebezpieczny typ, pozbawiony jakichkolwiek skrupułów. Nie wchodź mu w drogę, jeśli nie będziesz do tego odpowiednio przygotowany. To wszystko.

* * *

Muł znowu został sam. Światło zgasło, a ściana ponownie stała się przezroczysta. Niebo miało purpurowy kolor, a smuga światła na horyzoncie wskazywała, gdzie jest miasto.

Po co to wszystko? Powiedzmy, że zostanie panem całej Galaktyki... Co dalej? Czy to spowoduje, że ludzie tacy jak Pritcher stracą pewność siebie, prostolinijność, siłę i opanowanie i staną się zgarbionymi słabeuszami? Czy Bail Channis straci swą urodę? Czy on sam stanie się inny?

Żachnął się. Skąd te wątpliwości? O co mu właściwie chodzi?

Zapaliło się umieszczone u góry światełko. Do pałacu wszedł człowiek. Muł widział, jak zbliża się do jego pokoju i, niemal wbrew swej woli, odkrywał stan emocjonalny przybysza.

Rozpoznał go bez trudu. Był to Channis. W jego strukturze psychicznej Muł nie dostrzegał tej jednolitości uczuć, która charakteryzowała Pritchera. Miał przed sobą surowe, bogate i różnorodne spectrum uczuć wytworzone przez silny, nietknięty obcym oddziaływaniem umysł, na który wywarły wpływ jedynie sprzeczności targające wszechświatem. Cała struktura falowała i pulsowała. Jej powierzchnię tworzyła ostrożność pokrywająca całość cienką, gładką warst, w ukrytych zakątkach tworzyły się wiry cynizmu i grubiaństwa. Pod powierzchnia, płynął silny prąd egoizmu i interesowności, z którym tu i ówdzie łączyły się strumyki okrucieństwa. Na samym spodzie, w głębi, zalegała nieruchomo niczym nie zaspokojona ambicja.

Muł wiedział, że w każdej chwili może wtargnąć w ten przestwór, zburzyć powierzchnię i zamieszać w głębi, zmienić kierunek prądu albo zniszczyć go i stworzyć inny. Ale co z tego? Czy gdyby Channis chylił przed nim głowę i wpatrywał się w niego z uwielbieniem, zniknęłaby groteskowość jego własnej postaci, groteskowość, która sprawiła, że unikał światła dziennego i kochał noc, że żył samotnie, jak odludek, w środku imperium, które całkowicie należało do niego?

Otworzyły się drzwi znajdujące się za jego plecami. Odwrócił się. Przezroczysta dotąd ściana zmętniała i powoli straciła przejrzystość, a ciemność ustąpiła białemu, ostremu światłu żarówki jądrowej.

Bail Channis usiadł swobodnie i rzekł:

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin