Labirynt_namietnosci_e_0mon.pdf

(167 KB) Pobierz
Wstęp
Czy z tajnych służb można się śmiać? A jeżeli tak, czy da się wy-
tyczyć granicę, za którą „w teatrze absurdu i okrucieństwa”, bo
tak swoją profesję określił swego czasu były oficer amerykańskie-
go kontrwywiadu wojskowego, rozpoczyna się żart, groteska albo
absurd? Pytanie jest bardzo na miejscu. W 2010 r. niemieccy ba-
dacze próbowali oszacować liczbę ofiar działań wywiadu wschod-
nioniemieckiej Stasi w RFN. Efekty? Uznano, że zebrała ona,
kosztem ludzkich cierpień,
dossier
o ponad dwóch milionach
obywateli Republiki Federalnej. Od 10 do 30 tys. z nich zareje-
strowano jako tajnych współpracowników. To oczywiście nie
wszystko. Tylko w latach 1984–1989, dzięki kontroli korespon-
dencji, skradziono w majestacie prawa ponad 32 mln marek
RFN. Jak podają niektóre źródła, dziennie przeglądano ponad
90 tys. listów
1
. Były w nich pieniądze wysyłane do NRD przez
krewnych z Zachodu.
Czy to wszystko? Nie. Należy jeszcze wspomnieć wsparcie dla
międzynarodowego terroryzmu, podsłuchiwanie rozmów tele-
fonicznych, upokarzające kontrole graniczne oraz strzelanie do
uciekinierów. Czy ofiary „miłującej pokój NRD”, czułyby się
lepiej, gdyby wiedziały, że ich prześladowcy niekiedy bywali nie-
zbyt rozgarnięci? Z drugiej jednak strony, czy historia służb
11
specjalnych to tylko pozbawione człowieczeństwa dzieje moral-
nych upadków, zdrad, dramatów albo bohaterstwa?
Media i memuarystyka lubują się w przytaczaniu pikantnych
historii opowiadanych przez byłych funkcjonariuszy wywiadu.
Wiele z nich niewątpliwie godnych jest twórczości Sławomira
Mrożka. Kilka utrwalił Stanisław Bareja w swoich kultowych fil-
mach o prezesie pewnego klubu sportowego i jego cynicznym
koledze z SB. Kto wie, może ów pułkownik Molibden „miał na
kontakcie” tajnego współpracownika (TW) o pseudonimie „Miś”,
który oczywiście nic o tym nie wiedział...
Tylko czy te historie zawsze bywały zabawne? Wszak Molibden,
bezwzględnie walczący z przełożonymi o wpływy w MSW, nie
cofa się przed próbą zabójstwa „Misia”, nie da się ukryć, karyka-
turalnie spartaczoną... Warto pamiętać, że te groteskowe historie
szpiegowskie łączy jedno. Brak możliwości sprawdzenia i, co naj-
ważniejsze, zestawianie z faktami, których nie można uznać za
komediowe bez względu na ustrój.
Z czego śmiano się zatem w kontekście „służb” w ostatnich la-
tach? I czy przedmiot żartów był rzeczywiście zabawny? Oto
wybrane przykłady: 42-letni oficer Stasi, który 18 lat spędził
w resorcie, założył – o czym doniesiono w 2013 r. – teczki perso-
nalne także swojej rodzinie i dzieciom. Wieczorne rozmowy z żoną
zamienił w przesłuchania, weryfikując raporty o codziennym „pro-
wadzeniu się” małżonki
2
. Co do rodziny, to w tejże Stasi córka
jednego z oficerów doniosła na własnego ojca. Powód? Zamiar
ucieczki do RFN tego pierwszego. Efekty? Egzekucja taty oraz ślub
córki z oficerem prowadzącym sprawę domniemanej ucieczki.
A jak brzmiał jej kryptonim? „Lump”
3
.
Groteska nie była obca niemieckim tajnym służbom także po
zjednoczeniu. W 2012 r. doniesiono, że na 50 pracowników
jednego z federalnych Urzędów Ochrony Konstytucji żaden nie
12
Kup książkę
legitymował się kierunkowym wykształceniem niezbędnym do
wykonywania obowiązków. O agentach plotkowano w kafejkach.
Konspiracja spotkań nie istniała. Narzekano, że „werbunek ski-
na to była katastrofa”. Ten bowiem podczas rozmowy z oficerem
prowadzącym od razu starał się upić, by potem twierdzić, że nic
nie pamięta.
Wypowiadający przytaczane słowa szef wspomnianego urzędu
opisał moment otrzymania nominacji. Była godzina 23.00. Był
pijany. Ktoś przed domem podał mu kopertę, która przeleżała
w płaszczu nominata do rana
4
. Śmieszne? W takim razie trzeba
przypomnieć, że powyższe zwroty pochodzą z dokumentacji
śledczej prowadzonej po tym, jak ów urząd nie zdołał zapobiec
najgłośniejszej serii motywowanych politycznie zabójstw w historii
zjednoczonych Niemiec.
Czy inne, bardziej historyczne przykłady przybliżają się do es-
tetyki powyższych akapitów? Proszę ocenić samemu. Norman
Lewis, w 1944 r. oficer amerykańskiego kontrwywiadu wojsko-
wego w Neapolu, zapisał w swoim, opublikowanym po polsku
siedemdziesiąt lat później, pamiętniku:
Bardzo często zamiast nazwiska podejrzanych otrzymywaliśmy ta-
kie wskazówki, jak: średniego wzrostu, uderzająco brzydki, a w jednym
przypadku: znany z obsesyjnego lęku przed kotami. Musieliśmy
umieścić w
[spisie podejrzanych – T.J.]
delikwenta, o którym wia-
domo tyle, że ma na lewej piersi trzy sutki. Inny rysopis ograniczał
się do informacji, że podejrzany ma twarz hipokryty.
[...]
Jak dotąd nic nie przebiło meldunku o nielegalnym użyciu telesko-
pu. Dotyczył fragmentu przechwyconej rozmowy między kochan-
kami, w której kobieta powiedziała: Dzisiaj się nie spotkamy, bo
wraca mąż, ale będę Cię podziwiała przez teleskop miłości
5
.
Niestety nie wiadomo, kto zapłacił za teleskop. Wiadomo jed-
nak, że angielscy sojusznicy Lewisa, funkcjonariusze brytyjskiej
13
Kup książkę
MI-5, której wyjściowy potencjał kadr w 1910 r. ledwo dorówny-
wał rezydenturze Stasi w Warszawie w 1980 r., musieli sami opła-
cać wszystkie swoje wydatki, z rachunkami za telefony biurowe
włącznie
6
.
Jak na tle służb państw anglosaskich prezentowało się w „historii
mówionej” rodzime SB? Zacznijmy od opisu elity, czyli wywiadu:
Naczelnik Wydziału IV (wywiad amerykański) – sam nieuk – nie-
nawidził ludzi inteligentnych i wykształconych. Gdy otrzymywał
korespondencję z rezydentury w USA, wołał sekretarza partii
komitetu wydziałowego, któremu ufał bezgranicznie, i mówił: Prze-
tłumacz mi, do kurwy nędzy
(to był jego ulubiony zwrot),
te ła-
cińskie słowa, co ten debil wypisuje.
A tam były takie zwroty i słowa jak
par excellence, sui generis,
kurtuazja
7
.
Nie wszyscy funkcjonariusze przepadali za słowem pisanym. Je-
den z szefów wywiadu PRL zatwierdzał na przykład programy
szkoleń językowych dla podchorążych
8
. Tyle tylko, że sam żad-
nym językiem obcym nie władał. Część kadry, miast słów, wolała
obraz: Bartłomiej Sienkiewicz, były szef MSW i pracownik UOP,
wspominał własne aresztowanie przez SB:
Otóż jedziemy z tymi esbekami do Mostowskich
[ówczesna siedzi-
ba SB w Warszawie – T.J.],
a oni ucinają sobie pogaduchę. Jeden
mówi do drugiego. „Ty słuchaj, kupże se wideo”. Ja wtedy ledwo
wiedziałem, co to jest wideo, czyli magnetowid. A ten drugi: „Na
chuj mi wideo?!” „No, nagrasz se jak żonę tego... i będziesz miał na
starość na co popatrzeć”
9
.
Rzeczywiście, było na co popatrzeć, ale jedynie w aktach. W pi-
śmie do szefa Stasi Ericha Mielkego z prośbą o pomoc w wyja-
śnieniu zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki gen. Czesław
Kiszczak wspominał o jednej z hipotez mordu. Według niego
14
Kup książkę
winni
[zabójstwa – T.J.]
działali na bezpośrednie lub pośrednie
zlecenie tajnych służb krajów kapitalistycznych...
10
Stasi, oceniając
przy okazji moralną postawę żony nadawcy pisma, konstatowała
z oburzeniem,
że miała się ona charakteryzować „drobnomiesz-
czańskim trybem życia” i chodzić do kościoła, czemu mąż miał nie
przeciwdziałać
11
.
Niezależnie od zabójstw i szpiegowania się na-
wzajem oba resorty prowadziły, gdzieś w tle, ożywiony handel.
MSW kupowało od Stasi tekstylia i wino, oferując w zamian kon-
serwy owocowo-warzywne, marynowane grzybki oraz mięso
12
.
Na temat funkcjonariuszy tego samego resortu Pomarańczowa
Alternatywa wymyślała, już pod koniec lat 80. XX w., prze-
śmiewcze hasła:
Armaty zamiast mięsa. Milicjant w każdym domu,
Wspieramy was MO-ralnie,
czy też
Pomścimy Wujka i Ciocię
13
.
Rodzinom ofiar masakry w kopalni „Wujek” chyba jednak nie
było do śmiechu. Prześladowani przez SB nie doceniliby też
przysług wyświadczanych przez służby, potrafiące przegrać na
użytek organizatorów zaginione fragmenty nagrań z festiwalu
w Jarocinie albo podpowiadać w trakcie występów tekst arty-
stom Piwnicy pod Baranami, jeżeli któryś z nich zapomniał na
scenie swojej kwestii
14
. Zignorowaliby też karykaturalne raporty
rezerwy MO dotyczące m.in.
nowopowstałej organizacji mło-
dzieżowej PUNK,
która namawiała,
by młodzież nie chodziła na
filmy radzieckie
15
.
Co zatem warto przypomnieć, prezentując Czytelnikowi subiek-
tywny wybór 180 przypadków z wywiadowczej codzienności
absurdów, jakie pojawiały się w relacjach służb specjalnych PRL
i NRD. Po pierwsze, nie stanowią one autorytatywnej ani tym
bardziej alternatywnej historii obu resortów. Są jej ułamkiem.
Istniejącym, ale nie reprezentatywnym. Po wtóre, mimo niezaprze-
czalnego komizmu części z nich, odtwarzane zdarzenia nie sta-
nowią usprawiedliwienia dla innych, mniej zabawnych zachowań
15
Kup książkę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin