Atalaya 01 Wojownicy A5.doc

(1314 KB) Pobierz
Wojownicy




Jaga Rydzewska

Wojownicy

Cykl: Atalaya Tom 1

 

 

Wydanie polskie 2005

 

 

W odległej przyszłości ludzkość opanowała już całą Galaktykę i próbuje sięgać dalej. Cywilizacja ziemska jest ekspansywna, lecz zdegenerowana. Władzę sprawują neurikomy, które wyewoluowały z komputerów n-tej generacji – obywatele abiotyczni, obdarzeni nadświadomością i dysponujący nadnaturalnymi mocami. Społeczeństwo dzieli się na ludzi, podludzi i potężnych nadludzi. Z daleka obserwują Ziemian prastare, obce cywilizacje kosmiczne.

Na tym tle rozgrywa się historia Daga i Orii, uciekinierów z przestępczej triady. Wychowywani w duchu bezwzględnego posłuszeństwa, zdołali jednak zachować niezależność. W obliczu zagrożenia decydują się przyłączyć do kilkorga szpiegów, pełniących tajemniczą misję w zakazanym, zamkniętym układzie planetarnym. Stopniowo pomiędzy przedstawicielami tak odmiennych środowisk nawiązuje się mocna więź, przypieczętowana wspólnym udziałem w zuchwałej akcji. Lecz wiele jeszcze musi się wydarzyć, zanim Dag i Oria dowiedzą się, kim naprawdę są ich nowi sprzymierzeńcy.


Rozdział I.

Delfi Douren miała piękną twarz, długie nogi i jasnoblond włosy sięgające pasa. Chłodny podmuch zaróżowił jej policzki. Stojąc tak na wietrze, ponad wzburzonym oceanem, wyglądała jak ucieleśnienie męskich marzeń.

Sule jednak patrzył na nią z uczuciem dalekim od zachwytu. Dziewczyna dziś właśnie rozpoczynała pracę jako szpieg. Nawet przy tej okazji musiała się spóźnić.

- Delfi, pora na nas!

Wiatr porwał słowa i zamienił w urywane dźwięki. Piękność podeszła ku niemu, stąpając tanecznym krokiem. Kolejny podmuch zadarł jej sukienkę i na moment owinął materiał wokół bioder, odsłaniając nogi w całej ich krasie. Wzrok Suleya mimo woli pobiegł w ich stronę, lecz sukienka natychmiast opadła na miejsce.

- Mówiłeś coś? - spytała Delfi, podnosząc ogromne orzechowe oczy. Mimo porywistego wiatru udało jej się szeroko otworzyć powieki.

- Mówiłem, że czas iść.

- As Sul, proszę, jeszcze tylko jedna mała chwileczka! Zrozum, żegnam się z oceanem!

Sule oparł się o barierkę i postanowił czekać cierpliwie. Delfi, cóż, bywała egzaltowana. Egzaltacja wynikała nie tyle z jej natury, ile raczej z przekonania, że dodaje jej to uroku w oczach mężczyzn. W tym akurat momencie było to przekonanie całkowicie bezpodstawne.

Oboje stali na szerokiej grobli, biegnącej wzdłuż brzegu. Delfi rzeczywiście mogła się stąd napawać wspaniałą panoramą. Hen, po horyzont, ciągnął się stalowoszary, rozkołysany ocean z białymi grzywami piany na wysokich falach. Tuż nad wodą, pędzone wiatrem, sunęły ciężkie od deszczu chmury, mroczniejące w oczach. Całe ogromne niebo przemieszczało się w ucieczce przed huraganem. Wiatr wciąż się nasilał. Lada moment położy fale jak żyto, a grobla zadrży od uderzeń sztormu. Jak okiem sięgnąć, na morzu nie zostało już ani jednej łodzi.

Po przeciwnej stronie grobli leżała łąka porośnięta młodziutką, jasnozieloną trawą. Dalej szumiał ciemny las. Na środku łąki stał zaś gotowy do startu kosmolot.

I czekał jedynie na Delfi.

Z rozwianymi włosami i zadumanym wyrazem ślicznych oczu, Delfi nadal wpatrywała się w przestrzeń. Wiatr dął coraz mocniej, fale z łoskotem rozbijały się o groblę. Jak na początek wiosny było wyjątkowo ciepło. Delfi, w wełnianej sukience, nie zdążyła jeszcze zmarznąć.

Sule spojrzał na zegarek, a potem na romantycznie upozowaną dziewczynę.

- Wiesz - zawołał, przekrzykując fale - robią ci się jakieś paskudne czerwone plamy na skórze! To pewnie przez ten wiatr, prawda?

Delfi drgnęła. Przytknęła dłonie do twarzy i rozejrzała się spłoszona, jakby w poszukiwaniu najbliższego lustra.

- Może naprawdę już chodźmy! - pisnęła. - Zaraz zacznie padać!

Odwróciła się i lekko zbiegła na dół, na łąkę. Sule spokojnie ruszył za nią. Wyraz jego szerokiego oblicza w ogóle się nie zmienił.

Niebo zszarzało, pomroczniało. Brodząc w wybujałej trawie, Sule poczuł na policzkach pierwsze krople deszczu i odruchowo zadarł głowę ku chmurom. Ledwo wszedł na pokład, lunęła rzęsista ulewa.

Delfi czekała przy włazie. Uśmiechnęła się i odrzuciła w tył długie pasma blond włosów, jakby zamierzała strzepnąć z nich kropelki deszczu. Spacerowym krokiem przemierzyła śluzę, weszła do sterowni i stanęła na środku, rozglądając się z zaciekawieniem.

Sterownia wyglądała zwyczajnie. Dla Delfi, owszem, widok mógł stanowić atrakcję. Jako ksenolog latała już chyba kilka razy, choćby w ramach szkoleń, ale z pewnością nie stać jej było na własny statek.

- I ty naprawdę umiesz to pilotować?

Sule uśmiechnął się. Całkiem nieźle jej wyszedł ten nabożny zachwyt. No proszę - i podniosła ku niemu orzechowe oczy z wyrazem płochliwej sarenki... Dziewczyna zna się na rzeczy.

- Pilotowanie to na ogół żadna sztuka. Wystarczy dać polecenie komputerowi, zaraz sama zobaczysz. Siadaj i zapnij pasy, startujemy.

Usiadła, a raczej usadowiła się wdzięcznie, zakładając nogę na nogę. Sule zajął miejsce obok. Fotel aż stęknął, rozciągając się pod jego ciężarem.

Po kolei włączył urządzenia i wydał dyspozycje, wprowadzając nazwę i ogólne współrzędne docelowego ciała niebieskiego.

- Przyjąłem - powiedział komputer. - Włączam sztuczną grawitację. Rozpoczynam procedurę korytarza.

Bez najmniejszego udziału pasażerów statek powoli uniósł się znad łąki. Ulewa obmywała go strugami, rozpryskującymi się na burtach.

- Widzisz? - mruknął Sule. - Dziecko by potrafiło.

Delfi splotła dłonie, wpatrzona w burzowe chmury.

- Trochę się boję.

- Nie ma czego. Wykonamy zwyczajny skok w nadprzestrzeni, tyle że na pokładzie, a nie przez teleporter.

- Nie o tym mówię. Myślałam o pracy. Nigdy jeszcze nie byłam w Sol Wangkuo.

- Czemu wybrałaś akurat tę specjalność? Niewiele kobiet się na to decyduje.

- Powiem ci, jeśli nie będziesz się ze mnie śmiał. Żal mi ich było, wiesz, As Sul?

Popatrzył na nią z dziwnym wyrazem twarzy.

- Solaryjczyków?

- Tak. Wiem, że to brzmi bezsensownie. Koledzy na studiach też mi mówili, że Solaryjczycy są gorsi od drapieżnych kałamarnic, że nie mają ludzkich uczuć, są nienormalni i chorzy... Ale to przecież nie ich wina.

- Zanadto uogólniasz - powiedział tylko.

- Co ja poradzę, że mi ich szkoda? Wszystkich. I ludzi, i podludzi.

- Nadludzi też?

Delfi uśmiechnęła się, lekko przechylając głowę.

- O nadludziach za mało wiem. Nigdy żadnego nie widziałam, nawet na zdjęciu.

- Nie chcę cię martwić, ale raczej ich nie zobaczysz. Oni rzadko opuszczają Arkadię. To podobno wyjątkowo piękna planeta, ale nadludzie żyją tam jak ryby w złotym akwarium. Muszą mieć zgodę cesarza na każdą teleportację, więc kiedy już mogą się wyrwać, wybierają te rejony Sol Wangkuo, które są dla nich atrakcyjne. A Ziemia to tylko prowincja. W Sol Wangkuo jest wiele ciekawszych miejsc.

- Wymawiasz tę nazwę tak jak oni - zauważyła.

- Ty też powinnaś.

Zatrzepotała rzęsami, tak długimi, że Sule prawie widział, jak muskają jej policzki.

- Kiedy, As Sul, ich wymowa jest po prostu brzydka! Sol-Uang-Kuo, trzy sylaby i dwa tony, a wszystko razem brzmi jak... jak miauczenie. Zresztą cała ta nazwa i tak stanowi kompletny anachronizm, prawda? Uang-kuo to po chińsku królestwo, a przecież już od dawna rządzi nimi cesarz. A Sol to Słońce Ziemi, bo gwiazda Arkadii nazywa się Asterion. Czy ktoś rozsądny nazwałby całe wielkie cesarstwo imieniem jakiejś peryferyjnej gwiazdki? Skoro lekceważą sobie Ziemię, powinni być konsekwentni!

Sule pokręcił głową. Oj, niezupełnie. Doprawdy, wolał już Delfi w postaci egzaltowanej niż jako erudytkę. W ciągu trzech lat studiów powinno obić się jej o uszy, że Słońce - każde w ogóle słońce - nadal stanowi w Sol Wangkuo potężny symbol religijny i pełni ważną rolę w mistyce Doskonałych, już nie wspominając, że znajduje się też w herbie cesarza i całego państwa. Delfi, jak to Delfi, pewnie spóźniła się na ten akurat wykład.

- Pora otworzyć tunel - powiedział na głos. - Popatrz, wskaźnik zmienił kolor. To sygnał, że statek jest gotów do teleportacji.

W ciągu następnych kilku minut mieli pokonać z górą trzy i pół tysiąca lat świetlnych. Wyłonią się o minutę lotu od bazy, ukrytej pod powierzchnią ciemnej strony Merkurego. Delfi zostanie tam jako stażystka przez następne cztery miesiące. Była to jej pierwsza w życiu placówka - w zasadzie bezpieczna, bo baza prowadziła jedynie nasłuch infopola i rejestrowała ważniejsze dane. Delfi ani razu nie zetknie się z żywym Solaryjczykiem. Cały bagaż już na nią czekał; zdążyła go wysłać, nim w bazie zepsuł się teleporter. Tylko z powodu tej awarii Sule grzecznościowo podrzucał ją statkiem. W normalnych warunkach personel był tunelowany bezpośrednio na miejsce.

- Korytarz otwiera się - oznajmił komputer. - Zaczynam manewr.

Sule wygodnie rozparł się w fotelu, przymykając powieki. Nadwymiary i tak nie poddawały się ludzkiej percepcji, a zjawiska w nich zachodzące wykraczały daleko poza granice współczesnej wiedzy. Człowiek tylko prześlizgiwał się przez bezkresne terytoria Nieznanego... terytoria, których na zdrowy rozum powinien unikać, bo był tam zupełnie bezradny.

- As Sul! Coś jest nie tak! - odezwała się Delfi dziwnie piskliwym głosem.

Sule otworzył oczy.

Poderwał się tak gwałtownie, że pasy werżnęły mu się w ciało.

Ekran jarzył się blaskiem potężnych eksplozji. Tunel wyrzucił ich znienacka gdzieś w otwartym kosmosie. Nigdzie w zasięgu detektorów nie było ani Merkurego, ani żadnej innej planety. Statek mknął prosto jak strzelił na jakieś zawieszone w próżni konstrukcje, podobne do splecionych w zwoje, monstrualnych dżdżownic. Konstrukcje wybuchały bezgłośnie, segment po segmencie, jakby coś rozsadzało je od środka.

- A niech to szlag!

- Gdzie jesteśmy? - wyjąkała pobladła Delfi. - Co się dzieje?!

Sule nie tracił czasu na odpowiedź. Gorączkowo usiłował wyprowadzić kosmolot poza zasięg działań bojowych. Wisząca w próżni forteca ginęła, rozrywana eksplozjami, lecz do końca rozpaczliwie broniła się przed niewidzialnym napastnikiem, strzelając na oślep po całej otaczającej przestrzeni.

Nie zdążymy! - przemknęło Suleyowi przez głowę. Jesteśmy za blisko!

Statkiem targnął potężny wstrząs. Sule i Delfi krzyknęli na dwa głosy. Ekrany pękły z hukiem. Sule zdążył jeszcze zobaczyć, jak ściana pędzi w jego stronę.

Moment później włączył się przenikliwy alarm. Niepotrzebnie. I tak nikt go już nie usłyszał.


Rozdział II.

Pierwszym, co zarejestrował Sule, było uczucie dotkliwej niewygody.

Chwilę potem mógł już wyróżnić składowe tego uczucia.

Głowa pękała mu z bólu, ręce miał wykręcone do tyłu i unieruchomione, do gardła podchodziły mu mdłości i nie mógł podnieść powiek. Leżał na czymś twardym, ale zarazem miał dziwne wrażenie, że unosi się w powietrzu.

Gdy trochę oprzytomniał, skupił uwagę na własnym organizmie. Bez wysiłku zlikwidował nudności i tętniący w skroniach ból. Jego ręce zostały jednak mocno związane, oczy zalepione, zaś wrażenie nieważkości było ubocznym skutkiem narkotyku, który krążył w krwioobiegu.

Dostał hillium. Jeden z licznych środków zwanych popularnie eliksirami prawdy.

Wyczuł koło siebie ruch. Ktoś podszedł i podetknął mu pod nos jakieś paskudztwo o ostrym zapachu. Sule mimo woli poruszył głową w odruchu protestu. Woń była tak drażniąca, że pod zaklejonymi powiekami wezbrały łzy i przeciskając się pod nieszczelnym plastrem popłynęły po twarzy. Wówczas tamten, który pochylał się nad nim, złapał go za ramiona i posadził, opierając o gładką, zimną płaszczyznę. Musiała to być ściana, lecz Sule, wciąż cierpiący na zaburzenia równowagi, czuł się tak, jakby wisiał głową w dół, dryfując w przestrzeni.

Nagle ktoś zaczął odbierać jego myśli. Albo ten człowiek był mentatem, albo po prostu włączył telepator.

Mgliście i niewyraźnie Sule zaczął wspominać katastrofę statku. Tunel musiał być zwichrowany, co za pech... Przywołał obrazy gładkich ud Delfi, jej kuszącego ciała...

Pytanie, gdy w końcu padło, zostało wypowiedziane na głos:

- Kim jesteś?

Słowa należały do języka xinés, powszechnie używanego w Sol Wangkuo. Głos był cichy, niski, niewątpliwie męski.

- Jestem podczłowiekiem - wymamrotał Sule. Mięśnie mu ścierpły. Powoli, ostrożnie spróbował zmienić pozycję. Już zaczynał się orientować, gdzie jest góra, a gdzie dół. - Co do cholery... Hej, ty tam, czy ja mam związane ręce? Czemu nie mogę otworzyć oczu?

- Jak się nazywasz, podczłowieku?

Intonacja pytania była szczątkowa jak u maszyny.

- Ja? Sule. To znaczy Suleyman. Suleyman Raszd.

- Gdzie mieszkasz? - spytał drugi głos, zaskakująco miły i dźwięczny jak srebro, bez wątpienia dziewczęcy.

- Na Chotał-Ekwa.

Była to pograniczna planeta, krążąca wokół jednej z bliższych gwiazd konstelacji Lautaro.

- Ile masz lat, Sule?

- Trzydzieści dwa arkadyjskie.

- A wzrostu?

- Dwieście siedem centymetrów.

- Ile ważysz?

- Nie wiem dokładnie. Gdzieś ze sto trzydzieści kilo.

- Sto trzydzieści, akurat! - mruknął męski głos, najwyraźniej nie do jeńca, lecz do dziewczyny. - Widywałem już szafy dwudrzwiowe, które były od niego mniejsze! Założę się, że dawali mu hormony. Podludzie nie bywają tacy ogromni.

- Nikt mi nic nie dawał... - Sule znów poruszył się niemrawo. - Ślicznotko, jesteś tam? Czemu nic nie mówisz? Masz bardzo ładny głos.

- Czym się zajmujesz, Sule?

- Jestem handlowcem. Wożę eleuterium z Chotał-Ekwa do Sundhainarf.

Beznamiętny głos mężczyzny bardzo dokładnie wypytał go o działalność, płacone haracze, stosunki na Chotał-Ekwa i prywatne sprawy rodzinne Suleymana Raszda. Sule recytował bez zająknienia. Znał swoją legendę na pamięć.

- Skoro wracałeś właśnie z Sundhainarf, czemu nie masz pieniędzy? Wszystko ci poszło na sundańskie dziwki?

- Nie, skąd. Wracałem z sześcioma tysiącami czerwońców.

- Gdzie je ukryłeś?

- W skrytce na statku.

Oczywiście mężczyzna natychmiast kazał mu opisać skrytkę.

- Wiesz coś o tym, Oria? - zwrócił się do dziewczyny.

- Przeszukaliśmy wrak, ale sam przyznasz, że skrytka jest pomysłowa - usprawiedliwił się miły głos ze skruchą. - Nikt z naszych jej nie znalazł.

- Co się stało z jego statkiem?

- Został w kosmosie, dżoude shi - odparła stropiona dziewczyna. - Porządnie oberwał plazmą... remont kosztowałby majątek. Zresztą ten statek w ogóle był jakiś dziwaczny.

Sule oczekiwał, że mężczyzna wybuchnie gniewem - sześć tysięcy sundańskich czerwońców stanowiło niebagatelną kwotę - ale tamten bez słowa komentarza wrócił do przesłuchiwania jeńca.

- Kto z tobą leciał?

- Tylko Delfi. Moja kuzynka.

- Sypiasz z nią? - zagadnęła dziewczyna.

- Nie.

- Dlaczego? Wolisz chłopców?

- Chłopców? Skąd. Ja nie jestem omniseksem.

- Każdy jest.

- Bzdura. Jeszcze się taki nie narodził, którego by podniecało wszystko, co się rusza. Albo i nie rusza.

- Naukowcy twierdzą co innego.

- A, tak - zgodził się Sule sennie. - Naukowcy. To chyba ci sami faceci, którzy mawiają, że jeśli fakty nie pasują do teorii, tym gorzej dla faktów?

- Ściślej biorąc, podobno powiedział to Hegel - zauważyła dziewczyna z cieniem uśmiechu w głosie.

- Aha. Czyli już wiem, czemu popiersia Hegla stoją w każdym Pałacu Filozofii. Mądra jesteś, ślicznotko, wiesz?

- Wracając do twoich preferencji, Sule, kogo wolisz najbardziej?

Sule uśmiechnął się. Zdawał sobie sprawę, że jego uśmiech musi wyglądać idiotycznie.

- Dziewczyny. I tylko dziewczyny.

Teraz znów odezwał się mężczyzna, zimno i bezosobowo:

- Czemu twoja kuzynka zasnęła po hillium?

- Nie mam pojęcia.

- Czy ktoś ją uodpornił na eliksir?

- Delfi? Ona pewnie ma alergię. Jest wyjątkową alergiczką.

- Sprawdź to, Oria - mruknął tamten.

Zapadła chwila ciszy. Nagle wrażenie obcej obecności zniknęło z umysłu Suleya jak zdmuchnięte. Przesłuchanie dobiegło końca; wyłączono telepator.

- Co z nimi zrobimy? - przerwała ciszę dziewczyna.

- Wejdą w ogólną pulę zysków do podziału.

- Nie są wiele warci. To przecież biali. Dziewczyna ma fatalnie brzydką twarz, za długi nos, hodowlane rzęsy, no i te naturalne jasne włosy, okropność. Nikt za nią nie da więcej niż piętnaście czerwońców. Tego Raszda można by oszacować na trzydzieści pięć, czterdzieści...

- Liczysz cenę od metra czy od kilograma?

- Nie bądź złośliwy, Dag. On jest może trochę przyciężki, ale cała jego masa to kościec i mięśnie. I spójrz, naprawdę jest ładny.

- Przepiękny. Mógłby grać King Konga prawie bez charakteryzacji.

- Bzdury wygadujesz. Zobacz, jakie ma regularne rysy. I co za nos. Myślę, że to się kiedyś nazywało rzymski p...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin