Zakon_e_0q9u.pdf

(56 KB) Pobierz
Warszawa, 10 kwietnia 2010 r., godz.8:35.
Bliźniak właśnie rozmawiał z doradcą o najbliższych wyborach. Wiedział, że poparcie
kandydata jego partii jest niskie. Starali się odzyskać sympatię społeczeństwa. Początek
działań sztabu wyborczego stanowiła dzisiejsza wizyta jego brata w Katyniu. Miejsce to
było szczególne, każdy Polak o nim słyszał i wiedział, z jakimi wydarzeniami w historii
kraju było związane. Doradcy od wizerunku doradzili, aby właśnie tam jego brat ogłosił
ponownie chęć kandydowania na najwyższe stanowisko w kraju. Przed samym
wyjazdem powstało wiele zamieszania związanego z samolotem, którym miał lecieć
prezydent. Premier i jego ludzie za wszelką cenę chcieli przeszkodzić w tej wizycie.
Doszło nawet do tego, że ostatecznie zaplanowano dwie oddzielne wizyty. Pierwsza
miała miejsce trzy dni temu – wówczas poleciał premier. Druga wizyta, tym razem
prezydencka, odbywała się dzisiaj. Żałował, że najważniejsi politycy w kraju nie
potrafili w zgodzie zorganizować wizyty w takim miejscu.
Z tego rozmyślania wyrwał go głos najbliższego doradcy:
– Prezesie, telefon. Brat dzwoni. Jest jakiś problem.
Brat prezydenta spojrzał na doradcę i wziął do ręki aparat. Po chwili powiedział do
słuchawki:
– Co jest, Leszku?
– Mamy tutaj problem. Pogoda jest ponoć straszna, mgła. Pilot ma wątpliwości, czy
wyląduje – powiedział szybko prezydent.
– Musicie wylądować. Wiesz przecież, jak ważna jest ta wizyta.
– Wiem. Pilot sugeruje lądowanie w innym miejscu i dojazd samochodami.
Przekonaliśmy go, aby spróbował podejść do lądowania. Jak się nie uda, to wtedy za…
Wypowiedź prezydenta została nagle przerwana. Zapanowała głucha cisza. Bliźniak
zmarszczył czoło i już miał zamiar oddać telefon, gdy w słuchawce usłyszał cichy głos:
Zdrawstwuj, towariszcz…
– Halo? Kto mówi? Proszę dać mi brata do telefonu – powiedział prezes partii.
– Oj, towarzyszu… Nie mogę dać brata do telefonu. Brat chyba już z wami nie
porozmawia, towarzyszu – powiedział rozmówca.
– Kto mówi? Proszę mi natychmiast dać brata do telefonu! – krzyczał prezes. Wszyscy
obecni w pokoju spojrzeli na niego z wyrazem zdziwienia.
– Ja nie mogę nic towarzyszowi dać. Ja już dałem. Dałem wam, towarzyszu, władzę.
Mieliście tylko nie przeszkadzać. A wy co? Mieszacie się w politykę innych krajów.
Wasz brat, towarzyszu, staje w Gruzji na czele koalicji przeciw Rosji. Psujecie moje
plany, towarzyszu. A ja tego nie lubię. Muszę was ukarać, i to srodze – kontynuowała
osoba pod drugiej stronie.
– Ale ja nie rozumiem. Co się dzieje? Z kim rozmawiam? – dopytywał prezes.
– Nic się nie dzieje. Już się zadziało. A z kim rozmawiacie, towarzyszu? Ze swoim
sumieniem. Ha, ha, ha! – zabrzmiał złowieszczy głos, po czym nastąpiło rozłączenie.
Prezes partii siedział w milczeniu. Po chwili spojrzał na zegarek – wskazówki
pokazywały godzinę 8:45. Prezydent powinien już wylądować. Wszyscy obecni w
pomieszczeniu milcząco patrzyli na niego. Ciszę przerwał dzwonek telefonu
komórkowego jednego z doradców. Ten odebrał połączenie i słuchał w milczeniu. Jego
twarz robiła się coraz bledsza. Po chwili spojrzał w stronę bliźniaka.
– Panie prezesie, wydarzyła się tragedia – powiedział drżącym głosem. – Samolot nie
dał rady wylądować. Trzy osoby odwożą do szpitala. Reszta zginęła.
Wszyscy obecni stali oniemiali. Doradca kontynuował:
– Może pośród tych rannych jest prezydent i jego małżonka.
Prezes tych słów już nie słyszał. Schował głowę w dłonie i cicho zapłakał.
Kup książkę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin