Syn_swojego_ojca_e_1c7k.pdf
(
1401 KB
)
Pobierz
Dzień 1
Piątek, 2 października 2015
Żwir chrzęścił mu pod butami, kiedy szedł po znisz-
czonej nawierzchni czegoś, co dawniej było jedną z we-
wnętrznych dróg Stoczni Gdańskiej. Cicho zaklął, kiedy
minął go rozpędzony wóz transmisyjny stacji TVN 24.
Na świeżo wyczyszczonym płaszczu osiadły drobinki
pyłu ze wzbitego przez koła furgonetki tumanu. Przynaj-
mniej już wiedział, dokąd ma iść. Skierował się w stronę,
z której nadjechał samochód. Przeszedł obok gruzowiska
po wyburzonej pochylni, minął nieczynny stoczniowy
żuraw osadzony na skorodowanej suwnicy i wyszedł
wprost na ceglany budynek położony na opuszczonym
nabrzeżu u ujścia Motławy do Martwej Wisły, na któ-
rej powierzchni, cokolwiek mętnej, odbijało się jesienne
słońce. W oddali dostrzegł zamglony pylon mostu wan-
towego imienia Jana Pawła II.
Przed piętrową budowlą parkowało kilka pojazdów
policji i karetka. Dwaj sanitariusze spokojnie palili pa-
pierosy, więc lekarz z pewnością oficjalnie już stwierdził
zgon i teraz tylko czekali, żeby zabrać nieboszczyka
do prosektorium.
Wejścia, przegrodzonego biało-czerwoną taśmą, pil-
nował umundurowany policjant.
– Pan dokąd?
– Prokurator Szmit. – Okazał służbową legitymację.
Kup książkę
– Przyszedł pan pieszo?
– Lekarz zalecił mi spacery. – Przecież jako rodowity
gdańszczanin nie mógł się przyznać, że nie potrafił od-
naleźć właściwego wjazdu i w końcu zaparkował koło
budynku mieszczącego historyczną salę BHP, w któ-
rej podpisano słynne porozumienia sierpniowe w 1980
roku, skąd wyruszył na poszukiwania miejsca zbrodni
per pedes.
Otrzymany adres – magazyn mebli okręto-
wych, budynek o numerze inwentarzowym sto pięć-
dziesiąt jeden – niewiele pomógł.
Funkcjonariusz wpuścił go do środka. Wewnątrz
kręciło się kilka osób, część w kurtkach z odblaskowym
napisem „Policja”. Bliżej wejścia stał samotny, ogolony
na zero mężczyzna w niemodnej skórze, chyba pamię-
tającej jeszcze czasy bazaru na stadionie Stoczniowca,
na którym handlowali Ruscy. Był niedźwiedziej po-
stury, a ciasno opięta kurtka podkreślała kanciastość
sylwetki. Na widok prokuratora uśmiechnął się.
– Cześć, Leo. – Leo było zdrobnieniem od Leon,
lecz nikt ze znajomych nie używał pełnej wersji imie-
nia prokuratora. „Leon” brzmiało strasznie poważnie
i postarzało, stawiało go obok takich postaci jak Wujek
Dobra Rada albo Piaskowy Dziadek.
– Witaj, Jurek.
Uścisnęli sobie dłonie. Podinspektor Jerzy Wasilew-
ski był jednym z najbardziej doświadczonych detek-
tywów wydziału dochodzeniowo-śledczego Komendy
Wojewódzkiej Policji w Gdańsku, a prywatnie – wie-
loletnim znajomym Szmita. Zaczynali pracę, odpo-
Kup książkę
wiednio w prokuraturze i w policji, mniej więcej w tym
samym czasie, w połowie lat dziewięćdziesiątych ubie-
głego wieku. Wówczas byli zastrzykiem świeżej krwi
wpompowanej do krwiobiegu postkomunistycznych
instytucji, pozbawieni, jak się wydawało, PRL-ow-
skich obciążeń. Mawiali o sobie, że należą do drugiego
zaciągu – w skład pierwszego weszli dysydenci, którzy
trafili do rozmaitych służb zaraz po wyborach czerwco-
wych osiemdziesiątego dziewiątego roku. Okazało się,
że było ich zaskakująco niewielu i tworzyli tylko cienką
warstewkę lukru na grubym cieście starych kadr.
– Widziałem, że ekipa TV już się zawinęła.
– Nakręcili setkę, ale mieli świadomość, że materiał
nie pójdzie w głównym wydaniu.
– Morderstwa już się nie sprzedają?
– Nie takie. To jakiś lump.
– Kocham takie sprawy. – Szmit wzniósł oczy ku
niebu. – Szczególnie kiedy dostaję je poza kolejnością.
– Dałeś się wrobić jak zwykle – zachichotał Wasi-
lewski. – Jesteś za mało asertywny.
– Wypadała kolejka Nienackiego, ale on jest dziś
ostatni dzień w pracy i idzie na urlop. Miał ten trup gnić
nieruszany przez dwa tygodnie? Dobrze, że chociaż
trafiłem na ciebie – westchnął Szmit. Dobra współpraca
między śledczym i prokuratorem znacznie przyspieszała
dochodzenie, a w razie komplikacji pozwalała omijać
rafy biurokratycznych przeszkód.
– Pudło – stwierdził podinspektor, a jego usta wy-
krzywił złośliwy uśmieszek. – Od wczoraj jestem na L4.
Kup książkę
– Żartujesz…
– Nic a nic nie żartuję. – Policjant wyjął chusteczkę
i demonstracyjnie wysmarkał nos. – W ogóle nie powinno
mnie tu być, lecz znając twoje malkontenctwo, przyjecha-
łem specjalnie, żeby przedstawić ci naszą nową koleżankę.
– Koleżankę? Nową? – Szmit pytająco uniósł brew.
– Chyba nie jesteś przebrzydłym mizoginem albo
innym seksistą? Podkomisarz Katarzyna Formela
awansowała do nas po dwóch latach wzorowej służby
w komendzie powiatowej w Kościerzynie. To jej pierw-
sze samodzielne śledztwo w sprawie o zabójstwo. Nie
rób kwaśnej miny. – Wasilewski skomentował grymas
na twarzy prokuratora, który wyglądał, jakby kazano mu
zjeść cytrynę. – To naprawdę zdolna dziewczyna, a przy-
padek nie wydaje się trudny.
– Dobra – skapitulował Szmit. – Gdzie macie denata?
– Pozwól, że będę czynił honory domu. – Wasilewski
skłonił się teatralnie i skinął na znak, żeby iść za nim. Kiedy
przemieszczali się w głąb rozległego pomieszczenia, pro-
kurator miał chwilę, żeby rozejrzeć się po zdewastowanym
wnętrzu. Podłogę zaścielała warstwa wszelakiego śmiecia,
a ściany oraz filary podtrzymujące strop pokrywało wul-
garne graffiti. Przez niewielkie, pozbawione szyb okna
zabezpieczone kratami (jak widać nieskutecznie) wpadały
smugi światła, w których wirowały drobinki kurzu. Powie-
trze śmierdziało stęchlizną i uryną. Wydawało się, że wy-
szabrowano stąd wszystko, co miało jakąkolwiek wartość.
– Pomyśleć, że kiedyś powstawały tutaj statki –
mruknął Szmit.
Kup książkę
Plik z chomika:
Faficzek-10
Inne pliki z tego folderu:
Kosci_nie_klamia_konkla.pdf
(5138 KB)
Blues_o_krwi_i_trawie_e_1c7l.pdf
(1708 KB)
Przybleda_e_0y94.pdf
(8898 KB)
3_ebooki_Pies_Baskerville_ow_z_angielskim_Literacki_kurs_jezykowy_e_1bsz.pdf
(465 KB)
Gdy_zapadnie_noc_gdyzap.pdf
(3158 KB)
Inne foldery tego chomika:
Administracja
Afryka
After Effects
Agile - Programowanie
AJAX
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin