Dziennik_Apokalipsy_s_003o.pdf

(393 KB) Pobierz
Dziennik Apokalipsy
Dziennik Apokalipsy
Midpoint
Kup książkę
Michał
Krzyżan
Dziennik Apokalipsy
Copyright © Michał Krzyżan 2009
Projekt okładki: Michał Krzyżan
Kup książkę
Dzień 1
14 października 2009 (śr)
Dzisiejszy poranek nie zapowiadał dnia w jakikolwiek sposób ciekawszego
od wszystkich poprzednich. O tej porze roku słońce późno już wstaje, więc
poranna modlitwa, śniadanie i ogólna krzątanina odbyła się przy świetle
elektrycznym. Nieco znudzony, udałem się, jak co dzień, do mojego kościoła, by
odprawić poranne msze.
Wtedy pojawiła się pierwsza niespodzianka dnia. Z nieba zaczął prószyć
pierwszy w tym roku śnieg. Silny wiatr przynosił jednak straszny mróz. Cieszyłem
się, że postanowiłem założyć zimową kurtkę.
Msze przebiegły bez żadnych zakłóceń, jak zawsze. Nie mogłem jednak nie
zauważyć, że pojawiło się na niej o przynajmniej połowę mniej wiernych, niż
zwykle. Nie zdziwiło mnie to jednak. Pogoda była tak straszna, że nawet mnie nie
chciało się iść po mszach do szkoły.
Ciepły budynek liceum ogólnokształcącego im. Strusia Pędziwiatra był tego
dnia bardzo przytulnym miejscem. I, o dziwo, bardzo cichym. Bardzo pokaźna
liczba uczniów nie przyszła dzisiaj na zajęcia z powodu chorób. Także ich brak
nie wzbudził mojego zdziwienia. Działo się tak co roku, gdy przychodziły
pierwsze mrozy.
Zaniepokoiła mnie jednakże inna wieść. Pani Halinka, nauczycielka fizyki,
która zawsze jest na bieżąco z najnowszymi wiadomościami opowiadała na
długiej przerwie reszcie nauczycieli (w tym mnie) o okropnościach, które działy
się tej nocy w centrum. Policja zatrzymała bowiem kilku morderców, którzy zabili
pokaźną liczbę osób z zimną krwią i w bardzo brutalny sposób. Pani Halina
utrzymywała, że jeden z nich rozłupał głowy trzech ofiar przy pomocy siekiery!
Do rozmowy wtrąciła się natchniona katastroficznym nastrojem pani Ewa,
szkolna pielęgniarka. Opowiadała o przepełnionych szpitalach, do których
napływali coraz to nowsi pacjenci z jakąś nieznaną chorobą. Gdy stwierdziła, że
czeka nas ciężka epidemia, zaproponowałem, że może to tylko fala przeziębień,
tak częstych o tej porze roku. Pielęgniarka zakończyła temat jedynie tajemniczym
„nie wiadomo”.
Po skończeniu lekcji udałem się do parafii, by przygotować się do
popołudniowych mszy. Byłem pogrążony w różnorakich myślach dotyczących
Kup książkę
ostatnich wypadków, gdy usłyszałem tak dawno nie słyszany głos wołający
„Staszek?!”. Odwróciłem się, by zobaczyć Dawida, mojego najlepszego
przyjaciela z liceum, z którym straciłem kontakt zaraz po wstąpieniu do
seminarium. Nic się nie zmienił: miał długie ciemnobrązowe włosy i zaniedbaną
bródkę a ubrany był w skórzaną kurtkę z wieloma naszywkami różnych zespołów
metalowych. Nie zmienił się także jego sposób mówienia. Jego głos drżał, jakby
w podnieceniu, sprawiając, że brzmiał bardzo chaotycznie.
Rozpoczęła się długa rozmowa, podczas której próbowaliśmy streścić kilka
lat naszego życia. Na zawadiacko postawione przez niego pytanie „Ile
niewiernych dusz do tej pory nawróciłeś” rozpocząłem długą przemowę o tym,
jakie monotonne w rzeczywistości jest życie księdza, wylewając z siebie
niechcący cały żal, jaki ostatnimi czasy się we mnie zbierał. Dawid zaśmiał się
tylko.
- Mam propozycję – powiedział. – Przez następny miesiąc prowadź dziennik i
potem go przeczytaj. Zobaczysz, że nie jest tak źle.
Tak właśnie powstał pomysł, by rozpocząć pisanie tego pamiętnika. Obecnie
dosłownie pożera mnie ciekawość, czy rzeczywiście miał rację i moje zdanie
odmieni się po miesiącu. Jak do tej pory bardzo narzekałem na monotonię
swojego życia.
Czas płynął jednak nieubłaganie i musiałem się rozstać z przyjacielem.
Zostawiliśmy na siebie namiary i udałem się do siebie, by przygotować się do
popołudniowych obrzędów. Także na tych mszach było niewielu wiernych. Co się
dziwić, choroba nie wybiera...
Wieczorem udałem się do sklepu, by zakupić kilka rzeczy na jutrzejsze
śniadanie. Było już ciemno, gdy przechodziłem przez park. W pewnym momencie
dostrzegłem młodą dziewczynę szarpiącą się z mężczyzną ubranym w obdarte
ubranie. Zawsze uważałem, że słowa są w stanie rozwiązać każdy konflikt,
jednakże są sytuacje, gdy trzeba się posłużyć siłą. Po oderwaniu agresora od
dziewczyny zacząłem przemowę o krzywdzeniu bliźnich, lecz ten po prostu się na
mnie rzucił. Wnet pojąłem, jaki był jego problem. Nieprzytomny wyraz twarzy
świadczył, że był on pod działaniem pokaźnej ilości alkoholu lub narkotyków i
nic do niego nie docierało. Z rękoma sięgającymi do mojego gardła nie miałem
innego wyjścia. Powaliłem mężczyznę na ziemię. Technika, której użyłem, w
akompaniamencie z powiewającą w ślad moich ruchów sutanną musiała wywołać
niemałe wrażenie, gdyż zgromadzeni naokoło gapiowie zaczęli mi bić brawo.
Na szczęście niedaleko przechodził patrol Policji. Funkcjonariusze przejęli
ode mnie przestępcę, który w tym momencie wpadł w ogromny szał i pogryzł
Kup książkę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin