Zygmunt Zeydler-Zborowski - Tajemniczy pamiętnik.doc

(824 KB) Pobierz

Zygmunt Zeydler-Zborowski

 

 

 

Tajemniczy pamiętnik

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział I

 

- Zlituj się, Kaziu...

Fabian bezradnym ruchem rozłożył ręce. Na jego szerokiej, mięsistej twarzy malował się wyraz nieomal dziecięcego zatroskania.

- Nic na to nie poradzę, mój drogi, musisz jechać. Zawsze idę ci na rękę, ale w tym wypadku... Wejdź w moje położenie. No, po prostu nie mam kogo posłać. Joanna jest w ósmym miesiącu ciąży, Karol leży chory na grypę, a Jurek już od trzech dni siedzi w Krakowie i wcale nie ma zamiaru wracać. Telefonował do mnie, że podłapał jakąś sensację. Nie mogę go na siłę ściągać. W tej sytuacji zostajesz tylko ty.

Wroński czuł, że sprawa jest przegrana. Próbował jeszcze się bronić.

- Wiesz przecież, że mnie interesują sprawy kryminalne...

- Wiem, wiem - przerwał mu niecierpliwie Fabian. - Nie potrzebujesz mi tłumaczyć, nie zawsze jednak robimy to, co nas interesuje. Rasowy dziennikarz musi
w razie potrzeby pisać na każdy temat, nawet o zamiataniu ulic.

- Wolałbym już o zamiataniu ulic - mruknął Wroński i wyjął z kieszeni paczkę grunwaldów. - Zapalisz?

Trzasnęła zapałka. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, otaczając się gęstymi kłębami dymu.

Fabian wstał i przeszedł się po pokoju. Był atletycznej budowy i robił wrażenie raczej zapaśnika aniżeli dziennikarza. Zatrzymał się koło biurka, zgasił papierosa
i poklepał przyjaciela po ramieniu.

- No więc załatwione. Pojedziesz dzisiaj na noc do Augustowa. Nie powinno ci to zająć więcej niż dwa dni.

- Co ja nieszczęsny napiszę o tej fabryce obuwia? - jęknął Wroński.

- Napiszesz, napiszesz, nie ma strachu. Nie rób takiej zrozpaczonej miny. Zdarzają się w życiu gorsze tragedie.

Natychmiast zauważył, że ostatnie zdanie wypadło nie bardzo taktownie. Nie powinien był tego powiedzieć. Wiedział przecież, że Agnieszka... Wszyscy wiedzieli. Zły na siebie odwrócił się do okna. Nerwowo szukał jakichś słów, które mogłyby zatrzeć niemiłe wrażenie.

Wroński uśmiechnął się z przymusem.

- Właściwie powinieneś dać mi urlop.

Fabian prychnął niecierpliwie:

- Jeszcze czego? Żebyś miał więcej czasu na pogrążanie się w ponurych rozmyślaniach? Nie, nie, mój drogi, tego się po mnie nie spodziewaj. Uważam, że właśnie doskonale ci zrobi, jak się trochę przewietrzysz. Powinieneś pojeździć teraz na reportaże. Nie ma lepszego lekarstwa na melancholię niż pisanie reportaży.

- O fabrykowaniu butów?

- A choćby o fabrykowaniu butów. Nie ma złych tematów, są tylko kiepscy dziennikarze, a ja cię do takich nie zaliczam. Nie potrzebuję ci chyba tłumaczyć, że im trudniejszy temat, tym większe pole do popisu dla twórczej inwencji. Problematyka produkcyjna jest w obecnej chwili...

- Dobrze, już dobrze - przerwał Wroński. - Zachowaj swoje oratorskie zdolności na inną okazję. Powiedz mi lepiej, czy rzeczywiście muszę jechać do tego Augustowa.

- Musisz. Tylko w tym wypadku mógłbyś uniknąć wyjazdu, gdybyś mi dał dziennikarza równie zdolnego jak ty, a o to nie tak łatwo.

Wroński skrzywił się z niesmakiem.

- Widzę, Kaziu, że chcesz mnie kupić za słodkie słówka. Czyżbyś doszedł do przekonania, iż zmieniam płeć?

Fabian zaśmiał się.

- Na razie cię o to nie podejrzewam. No, idź teraz na obiad i kup sobie bilet
w Orbisie. Ja jeszcze, niestety, muszę przeczytać ten materiał.

Uderzył dłonią w maszynopis leżący na biurku.

W nie najlepszym humorze Wroński wyszedł z redakcji.

- Cholera z tym Augustowem - mruczał. Dałby bardzo dużo, żeby uniknąć tej podróży, ale wiedział, że to niemożliwe. Fabian miał rację. Nie było kogo posłać,
a reportaż musiał się ukazać.

Dopiero kiedy się znalazł w Alejach Jerozolimskich, do jego świadomości dotarł uliczny gwar. Z pewnym zdziwieniem spojrzał na mijających go ludzi. Ciągle jeszcze nie mógł pogodzić się z tym, że życie płynie zupełnie normalnie, podczas gdy on... Starał się nie myśleć o niedawnych przeżyciach, ale to było bardzo trudne. Zbyt dużo rzeczy przypominało mu ją. Ulice, kawiarnie, sklepy, nawet przystanki tramwajowe. W kinach mieli swoje ulubione miejsca, w parkach ulubione ławki. Jak mogła...? Jak mogła...? I dla kogo? Dla tego starszego, antypatycznego faceta! Czym jej zaimponował? Tym swoim moskwiczem, forsą?

Gwizdek.

Wroński drgnął i spojrzał przytomniej. Milicjant otwierał skórzaną torbę.

- Obywatel nie widzi czerwonego światła?

- Przepraszam, nie zauważyłem. Zamyśliłem się.

- Takie zamyślenie się kosztuje dziesięć złotych. A na przyszłość niech się obywatel nie zamyśla na ulicy, bo może obywatel wylądować w szpitalu.

Wroński zapłacił mandat i, z przyzwyczajenia, zatrzymał się przed wystawą Klubu Międzynarodowej Książki i Prasy. Był zły na siebie. Szkoda mu było tych dziesięciu złotych. Prawie obiad dziennikarski. Niech szlag trafi tego drania! Nie dosyć, że zabrał mu Agnieszkę, to jeszcze... Gdyby w tej chwili spotkał Gernera, to chyba doszłoby do bijatyki.

Kiedy skręcał w Foksal, posłyszał znajomy głos. Dopędził go Andrzej Rowicki.

- Stachu, bój się Boga, gdzie tak lecisz? Nie mogę za tobą nadążyć. I dlaczego masz taką wściekłą minę? Wyglądasz, jakbyś miał zamiar kogoś zamordować.

- Prawie zgadłeś. Czy wiesz, że przed chwilą milicjant zabrał mi dziesięć złotych?

- Za nieprzepisowe przechodzenie przez jezdnię?

- Właśnie.

- Trzeba myśleć o czerwonym światełku, a nie o niebieskich migdałach.

- Widzę, że ci humorek dopisuje - uśmiechnął się Wroński.

- Nie narzekam, a zresztą czyś ty kiedy widział, żeby mi humor nie dopisywał. Słuchaj no, Stachu, a może ty nie masz forsy? Postawię ci obiad, bo jeżeli mnie mój reporterski węch nie myli, to posuwasz do Stowarzyszenia, aby pokrzepić nadwątlone siły?

- Cóż to, wygrałeś w toto-lotka? - zdziwił się Wroński.

Wiedział, że Andrzej zawsze był ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin