Zygmunt Zeydler-Zborowski - Śpiewający żółw.doc

(976 KB) Pobierz

Zygmunt Zeydler-Zborowski

 

 

 

Śpiewający żółw

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział I

 

Tego dnia później niż zwykle wróciłem do domu. Szukałem podkoszulki antyreumatycznej i biegałem po całej Warszawie, ale na próżno. Wszędzie proponowano mi czwórkę albo piątkę, a mnie potrzebna jest szóstka. Życzliwe sprzedawczynie pocieszały mnie jak mogły mówiąc, żebym się nie zrażał, że może w przyszłym miesiącu nadejdą nowe partie towaru, że nie tylko ja znajduję się w tej sytuacji, bo większość klientów dopytuje się o nieosiągalne szóstki.

Wreszcie zrezygnowałem z dalszych poszukiwań i przeklinając nasz handel pojechałem na Kruczą.

Skrzynka była pełna. Jakieś zawiadomienie ze Związku Literatów, rachunek za telefon, biuletyn ZAIKS-u i kilka prywatnych listów. Wsadziłem to wszystko do kieszeni kożucha i wsiadłem do windy.

Byłem przekonany, że Bożena jest w domu. Rano rozmawialiśmy o tym, że może pójdziemy do kina. Mieliśmy ochotę zobaczyć ten włoski film „Panie i panowie”. Obiecałem nawet, że kupię bilety, ale tak mnie zaabsorbowało szukanie podkoszulki, że na śmierć zapomniałem o kinie. „Może jakoś się dostaniemy, a może kupimy u konika” - myślałem wyjmując z kieszeni klucze.

Jakież było moje rozczarowanie, kiedy się okazało, że w mieszkaniu nie ma nikogo. Nie znoszę, gdy nie zastaję Bożeny, kiedy wracam do domu. Czuję się wtedy jakiś dziwnie opuszczony, samotny. Poza tym miałem ochotę trochę sobie ponarzekać w związku z nieszczęsną podkoszulką. Nie ma sensu przecież gadać do samego siebie.

Zacząłem krążyć po naszym skromnym metrażu, zastanawiając się nad tym, co mogło się stać z Bożeną. A może zeszła na dół kupić coś na kolację? A może miała jakiś interes do dozorczyni? I wreszcie znalazłem kartkę. Leżała na moim biurku.

„Mama dzwoniła, że źle się czuje. Musiałam do niej pojechać. Nie gniewaj się. Nie czekaj na mnie z kolacją. W lodówce jest ta resztka kiełbasy szynkowej. Zjedz”.

Byłem wściekły. Już od rana wszystko mi się nie układało.

Najpierw nie mogłem się doczekać hydraulika, potem zadzwonili z radia, że im się słuchowisko nie podoba, następnie bieganie za cholerną podkoszulką i wreszcie akurat dzisiaj musiała Bożena pojechać do matki. A niech to diabli...

Nie miałem najmniejszej ochoty na szynkową kiełbasę. W ogóle nie byłem głodny. Zjadłem obiad w „Toruńskiej”. Paliło mnie. Chciało mi się pić. Postawiłem wodę na herbatę. W tej chwili przypomniałem sobie o korespondencji. Wyjąłem listy
z kożucha i zacząłem je przeglądać bez większego zainteresowania.

Zwróciła moją uwagę zwykła niebieska koperta zaadresowana na maszynie. Żadnej pieczątki ani adresu nadawcy. Rozerwałem, wyjąłem kartkę papieru pokrytą maszynowym pismem. Wsadziłem na nos okulary i przeczytałem:

„Szanowny Panie. Zwracam się do Pana z ogromną prośbą. Potrzebuję pańskiej rady i pomocy. Proszę mi nie odmawiać. To sprawa bardzo poważna. W piątek
o godzinie siódmej będę jechał taksówką Alejami Ujazdowskimi od strony placu Trzech Krzyży. Skręcę w Wilczą i wtedy pan machnie ręką, żeby zatrzymać taksówkę. Gdyby jakiś inny pasażer pana ubiegł, to nie zabiorę go do wozu. Pojadę do Kruczej,
a potem Hożą do placu Trzech Krzyży i znowu do rogu Wilczej. Wszystko panu wytłumaczę w wozie. Niech mi pan nie odmawia. Błagam pana. I proszę nic nikomu nie mówić o tym liście. Niech go pan zaraz spali. Chodzi o życie mojej żony, a może
i o moje. O siódmej na rogu Alej Ujazdowskich i Wilczej. To będzie nowa warszawa, popielata, taka szaroperłowa. Czekam. Z góry panu dziękuję i przepraszam”.

Żadnego podpisu.

Byłem zaskoczony tym dziwnym anonimem. Przeczytałem go jeszcze raz
i zupełnie nie wiedziałem co mam myśleć o tej historii. Właśnie był piątek. Spojrzałem na zegarek. Dziesięć po szóstej. Jeżeli chciałbym zdążyć na to spotkanie, to niedługo trzeba było wyjść z domu. „Ale czy w ogóle jest sens zawracać sobie głowę sprawą?” - myślałem niezdecydowany. Zdarzało się, że jacyś dowcipnisie pisali do mnie anonimy. Otrzymywałem także anonimowe telefony od kobiet i mężczyzn. Wszystko to jednak utrzymane było zawsze w formie żartobliwej. A ten list?... Nie. Ten list na pewno nie miał w sobie nic z żartu. A jeżeli to któryś z przyjaciół robi mi kawał? Ostatecznie niewielkie ryzyko. Na Wilczą niedaleko. Można się przejść.

Posłyszałem szum gotującej się wody. Poszedłem do kuchni i zaparzyłem herbatę. W tym właśnie momencie powziąłem decyzję. Postanowiłem pójść na róg Wilczej i Alej Ujazdowskich. To było zbyt intrygujące, żebym mógł oprzeć się pokusie. Jeżeli nawet ktoś chciał zrobić ze mnie balona, to ostatecznie nie ma nieszczęścia. Najwyżej pośmiejemy się. Ostatnio mało miałem okazji do śmiechu.

Wypiłem herbatę, starannie ukryłem anonim w szufladzie biurka i poszedłem na Wilczą. Przyznaję, że byłem trochę podniecony. Zaciekawienie łączyło się ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin