Orbitowski Łukasz, Świdziński Jacek - #manto.pdf

(65334 KB) Pobierz
Ta lektura,
podobnie ak tysiące innych, est dostępna on-line na stronie
wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach pro ektu
Wolne Lektury
przez
fun-
dac ę Nowoczesna Polska.
ŁUKASZ ORBITOWSKI
#manto
Powstaniu
#manta
towarzyszyło wiele perypetii. Ta sympatyczna (mam nadzie ę) nowelka
odbyła długą drogę, nim trafiła do Was, czyli do czytelników.
Pierwsza wers a tekstu powstawała w kooperac i z pewnym dużym koncernem tech-
nologicznym. Planowaliśmy stworzenie spec alne aplikac i oparte o tzw. rzeczywistość
rozszerzoną. Tekst przygotowany przeze mnie miał być tylko częścią te multimedialne
przygody. Nic z tego nie wyszło, ale ślady tego zamysłu wybrzmiewa ą w tekście. Mam
na myśli pewne detale w świecie przedstawionym, a nade wszystko gadżet, czyli telefon
w którego posiadanie wchodzi Irek, główny bohater te historii.
Mam nadzie ę, że polubicie go i ego przygody. Cieszę się, że wreszcie est taka możli-
wość. Jeszcze większą radość sprawiły mi wspaniałe ilustrac e Jacka Świdzińskiego. Praca
z tym facetem to zaszczyt, ale i kawał radochy. To samo mogę powiedzieć o dwo gu do-
brych duszków tego przedsięwzięcia: Barbarze Klickie i Jarosławie Lipszycu. Dzięku ę
Wam i do zobaczenia.
Na przykład w kna pie, gdzie pracu e Irek.
Łukasz Orbitowski

Nazywam się Irek Król, mam pięćdziesiąt lat i pracu ę ako kelner. Niedługo przestanę
pracować, bo będę martwy. Szybko poszło, ale przyna mnie dobrze się bawiłem. Teraz
ednak bawi się ktoś inny.
Sukinsyn wali mnie z łokcia w nos, chwyta za uszy i uderza moim łbem o obraz
zawieszony na oślepia ąco białe ścianie. Widzę skalistą wyspę pełną grobów i łódeczkę
z trumną dobija ącą brzegu, a potem słychać wybuch, akby orkiestra strażacka wlazła na
minę.
Oddałbym mu, tylko spalił mnie paralizatorem. Robię niezdarny zamach i znów ob-
rywam, tym razem w splot słoneczny. Tracę oddech. Na moment wpadam w ciemność.
Wylatu ę z nie tylko po to, by nadziać się na piąchę.
A eszcze niedawno miałem dobre życie.
Kelner est trochę ak lekarz, kominiarz albo chłopak na taryfie. Jego chwała należy
do przeszłości. Ćwierć wieku temu ludzie zabiegali o naszą łaskę. Teraz my się łasimy.
Dukaty zmieniły się w miedziaki, a złoto w liście. O tym właśnie myślę, gdy ten bydlak
paku e mi głowę do telewizora. O upadku mo ego zawodu.
Na upartego nic mi nie brakowało. Miałem pracę w restaurac i, dobre ak na nasze
skundlone czasy, a w domu codziennie dostawałem edzenie pod ry . Zawsze wysupłałem
na piwko i skołowałem szlugi. Zasypiałem w czyste pościeli, a w wolny dzionek mogłem
posiedzieć z książką i pić po bramach. Ludzie zabiliby za takie życie. Mi nie wystarczało.
Chciałem więce .
Pragnąłem życia zgodnego z moim nazwiskiem. Chciałem żyć ak Król.
A teraz pełznę po podłodze. Odłamki z rozbitego ekranu rozkrwawiły mi dłonie
i przedramiona. Próbu ę dotrzeć do drzwi, co oczywiście nie może się udać. Pełznę, żeby
pełznąć, a to bydlę chwyta mnie ak kota i ciska o ścianę. Kot zawsze spada na cztery łapy.
O mnie trudno to powiedzieć, zwłaszcza że szyku e się poprawka. Szybu ę niby gołąbek
poko u, by runąć na stół. Stół wali się pod moim ciężarem. Trzaska ą nogi. Nie wiem
nawet — drewniane czy mo e.
Jakim cudem wpakowałem się w tę kabałę? Od czego zaczęło się to wszystko? Pytania
krążą w mo e głowie ak śnięte ryby pod lodem, tymczasem prześladowca zde mu e obraz
ze ściany i unosi go wysoko. Rama est ciężka. Bardzo ciężka. Chryste Panie na furmanie,
ak mnie tym grzmotnie, powiększę grono aniołków bez dwóch zdań.
Obraz namalował Boecklin. Nosi tytuł
Wyspa umarłych,
co doda e perspektywie
śmierci szczyptę okrutnego humoru.
Życie powinno przelecieć mi przed oczami, lecz ono się przewala, powoli i bezładnie,
ak kubły opróżniane do śmieciarki. Przyna mnie wiem, w którym momencie wszystko
się pokiełbasiło.
Zaczęło się od telefonu Kutavaggia.
   
.
Do pracy przychodzę wcześnie . Patrzę, ak ludzie się spieszą.
Zacina deszcz. Wy mu ę paczkę chesterfieldów i chesterfielda z te paczki, w pobliskie
kałuży parku e toyota na długich światłach. Wycieraczki chodzą ak puls przed zawałem.
 ,   
#manto
Z tylnego siedzenia tarabani się a er z kawą w plastykowym kubku i skórzaną teczką,
którą natychmiast zakrywa sobie głowę. Trzaska drzwiami, leci do we ścia. Szuka karty
magnetyczne , usiłu ąc nie wypuścić te kawy, wciąż z teczką nad zaaferowanym łbem.
Zapalam. Kubek podskaku e po stopniach, gość ma brązową plamę na całe prawe udo, za
to drzwi wreszcie ustępu ą — akaś dzika siła natychmiast zasysa faceta do środka.
Francuską gna dziecko-niby-Rumca s, z brodą, w kożuchu i, idę o zakład, że a a ma
ak orzeszki, zresztą większe nie zmieściłyby się w tych czerwonych spodniach. Zaciągam
się spoko nie, zaś Rumca s sadzi istnym slalomem między przechodniami, nie odrywa ąc
wzroku od ekranu telefonu komórkowego, i wpada na pancerną lochę ze słuchawkami
w uszach. Pancerna locha odsuwa się gwałtownie, sta ąc plecami do obite drewnem,
nieczynne eszcze budy z kebabem, i wyrzuca w górę obie dłonie, co da e kole ną rozlaną
kawę na ednym tylko papierosie.
Zabierzcie tym ludziom kawę w plastykowych kubkach, a natychmiast się wyłączą.
Wyłączcie telefony, to będą ak kret na słońcu, z bezradnym, miękkim nosem bada ącym
nieznany świat. Wyrwijcie słuchawki, to zatańczą do każde muzyki, aką im zagracie. Ale
nie a.
Ja zawsze przychodzę do pracy wcześnie .
Na zapleczu Baryton biedzi się nad ykasami, które właśnie odebrał. Jest ak świnia
w bieli, ak tłusty małpiszon bez włosów. Jego podbródki można liczyć na tuziny, brzuch
sięga mu kostek i idę o zakład, że własnego fa fusa ostatni raz widział w okolicach Pierw-
sze Komunii. Żeby było śmiesznie , wbił się w koszulkę z reprodukc ąNarodzin
We-
nus
Botticellego. Bogini est rozciągnięta bardzie niż sześciokrotna rozwódka, a muszla,
z które się wyłania, sięga przepoconych pach naszego mistrza kuchni, biedzącego się
akurat nad posiłkiem.
 ,   
#manto
Chleb, bułki, brokuły, cytryny, cały ten sza s apu e Barytona. Na mó widok unosi
ciężki łeb i wypowiada swe nieodmienne „no siema” głosem dziewczynki, obok które
wylądował odbezpieczony granat. Dwa lata temu otarł się o medal na Festiwalu Sma-
ku w Grucznie i zaszedł daleko w Dorszowych Żniwach. Wiem, bo bez przerwy o tym
opowiada. Trzeba mu ednak oddać sprawiedliwość: Baryton est naprawdę dobry i w na -
lepszych czasach Kameralne daliby mu nawet blachę do posmarowania. Nasz Baryton
zaszedłby dużo dale , gdyby nie sekret, który skrywa.
Poleru ę sztućce, zerka ąc dyskretnie na Barytona, niby zaaferowanego pakowaniem
szpinaku i grzybów do lodówki. Jego paluszek krąży wokół brody oraz ust. Doskonale
wiem, co zaraz nastąpi, i chętnie przewidzę co do sekundy: trzy, dwa, eden, est! Baryton
znika za srebrnymi drzwiami lodówki, uda ąc, że wyciąga z e trzewi słoik z żurawiną.
Naprawdę paku e paluch w nos po kłykieć i obraca nim powoli; w tym ruchu zna du e
uko enie wobec potworności tego świata. Gdyby ego lśniący łeb był staruszką Ziemią,
spaliłby sobie paznokieć o e gorące ądro. Po prostu nie może się powstrzymać. Nie-
ustannie znika w łazience. Obrabia kinol pod stołem, za krzesłem i w rogu kuchni, swo ą
drogą tak błyszczące , akbyśmy trzymali tuta Magdę Gessler na krótkim łańcuchu. Pa-
lec Barytona również est czysty, ale
cycki Wenus lśnią niby szmaragdy.
Wszyscy wiedzą,
co ten chłop wyrabia, tylko nikt z tym nic nie robi, bo i po co. Baryton wyleciał przez
ten zwycza z pięciu restaurac i, ale przyna mnie odróżnia sos winegret od sznycla po
wiedeńsku. Lepszego fachowca za te pieniądze nie zna dziecie.
.
Wszystko, co złe, zaczyna się od płatności kartą. Zgoda, Balaton to nie stara dobra
Kameralna, ale przed remontem eszcze dało się żyć. Mieliśmy dębowe stoły z prawdzi-
wego zdarzenia, odgrodzone od siebie tak, by rozmowy nie zlewały się w bre ę słów,
a klienci nie brudzili obrusów otłuszczonymi widelcami. Bar był długi, masywny, z mo-
zaiką robioną na zamówienie i rzędami butelek zwielokrotnionych w lustrze. Grała Edyta
Geppert. Stan Borys u nas adał. A potem założyli terminale, napiwki natychmiast spadły
o połowę i Balaton obrał zgubny kurs na nowoczesność. Skończyło się na stolikach ak
ze szkoły życia, na których sto ą misy pełne abłek i pomarańczy. Wyburzono ściany dzia-
łowe, a na ocalałych wspornikach po awiły się lampy, te, co świecą szpitalnym blaskiem,
żrą prądu tyle co lunapark i przypomina ą aśnie ące hamulce do karuzeli.
 ,   
#manto
Zgłoś jeśli naruszono regulamin