Otchlan.pdf
(
2025 KB
)
Pobierz
Piotr Patykiewicz
Krawędź:
Otchłań
Kup książkę
1
Białe mury klasztoru, wzniesione na podłużnym
grzbiecie wyniosłej skały, która niczym cypel docze-
piony do podnóży gór sterczała ponad doliną – takie
było najwcześniejsze wspomnienie Najdka. Liczył
sobie wtedy zapewne około pięciu lat, przynajmniej
na tyle ocenili go pielgrzymi, którzy znaleźli zagubio-
nego na leśnym dukcie chłopca, półżywego z głodu
i zimna. Miał szczęście, że trafił na dobrych ludzi,
którzy nakarmili go, odziali i zabrali ze sobą w dalszą
drogę. Żałował potem, że nie zapamiętał ich twarzy
ani głosów; zresztą wszystko, co wydarzyło się wcze-
śniej, zasnuwała mgła.
Kiedy podrósł nieco, zrozumiał, że tak jest lepiej.
Nie musiał przynajmniej tęsknić za tym, co utracił.
Dotarli na miejsce w przeddzień święta Jutrzni.
W podklasztornej wsi tłoczyli się miejscowi i przyby-
sze, ujadały psy, skrzypiały koła wozów. Na szerokich
łąkach u stóp skały układano już stosy drew na ogniska,
wytaczano beczki z piwem, ćwiartowano mięsiwo. W tę
najkrótszą w roku noc nikt nie kładł się spać. Chłopak
stracił w tłumie z oczu swoich wybawicieli. Usiadł wprost
3
Kup książkę
na trawie. Ktoś wetknął mu w rękę kawałek podpłomy-
ka, ktoś inny zapytał o imię, ale Najdek nie wiedział,
co odpowiedzieć. Po zmierzchu rozpoczęła się gwar-
na biesiada pod gwiaździstym niebem, która szybko
zamieniła się w pijatykę, pełną ochrypłych wrzasków
i pisków kobiet. Bał się poruszyć, bardziej przerażony
niż w lesie; ogniska trzaskały, ziemia dudniła pod sto-
pami tańczących, ich cienie łopotały niczym czarne
sztandary. A o północy nagle powietrze przeszył wysoki
gwizd i gdzieś wysoko z hukiem zaczęły wybuchać fa-
jerwerki, niczym wielobarwne, płomienne kwiaty, aby
potem opaść na rzekę deszczem dogasających iskier.
Niedługo przed świtem ucichły śpiewy, ognie przy-
gasły, zrobiło się chłodniej. Niebo zszarzało, wszyscy
patrzyli w stronę wschodu. Gdy ponad wzgórzami wy-
kwitły liliowe światła brzasku, nad łąkami przetoczył
się głos klasztornego dzwonu. Nad światem rozlewała
się z wolna słoneczna Łaska, żeby pokrzepić wszystko,
co żywe, a ludzie – dobrzy i źli, mądrzy i głupi, pra-
cowici i gnuśni – pokornie oddawali jej cześć. Naj-
dek, choć nikt mu tego nie wytłumaczył, całym sobą
odczuł wyjątkowość tego poranka. Razem z innymi
patrzył prosto w Słońce, aż oczy wypełniły się łzami.
Do południa łąki opustoszały. Chłopak nie ruszył się
z miejsca. Usnął na parę godzin, a kiedy się obudził, po-
szukał w trawie napęczniałych od rosy okruchów podpło-
myka. Pielgrzymi nie pojawili się więcej, lecz gdy zaczęło
się zmierzchać, pochyliła się nad nim jakaś siwa kobie-
ta o dobrych, uśmiechniętych oczach. Mówiła coś, ale
4
Kup książkę
nic nie zrozumiał, osłabiony głodem i strachem. Wzięła
go za rękę i poprowadziła aż do podnóża skały, potem
w górę nieskończenie długich, bardzo stromych schodów,
wykutych wprost w zboczu, a dalej wąziutkim skalnym
przesmykiem, który łączył stok góry zwanej Rogaczem
z okutą klasztorną bramą, ponad którą lśniło wielkie,
miedziane wyobrażenie Słońca. Po obu stronach ścieżki
ziała przepaść. Uchyliła się ze skrzypieniem mała furtka
osadzona w skrzydle bramy. Najdek zobaczył duży dzie-
dziniec ze stojącą pośrodku przysadzistą, zwężającą się
ku górze wieżą, która wówczas wydała mu się niebosięż-
na, choć miała zaledwie cztery piętra; ostatnie promie-
nie słońca rozpalały barwy w witrażach wąskich okien.
Obok wznosiło się rusztowanie dzwonnicy, kamien-
ny pręgierz i wielka żelazna misa ofiarna na trójnogu.
Jakiś człowiek rozhuśtał dzwon, szarpiąc za długi
sznur. Czerwone odblaski zachodzącego słońca zapa-
lały się i gasły na spiżu. W grubych klasztornych mu-
rach czerniały otwory cel; uroczyste dźwięki wywabiły
na dziedziniec odzianych w białe szaty mnichów pie-
śniarzy. Było ich dwunastu, bosonogich, wyniszczo-
nych postami, bladych i podobnych do siebie niczym
rodzeni bracia. Ustawili się wokół misy, w której już
żarzyły się węgielki. Każdy rzucił do środka szczyp-
tę drogocennego kadzidła, wyrabianego z rajskiego
bursztynu. Gdy kłęby wonnego dymu wzbiły się po-
nad ich głowy, zaczęli śpiewać.
Zachwyt, który wówczas ogarnął Najdka, pozostał
w nim także na następne lata, choć przecież słuchał tych
5
Kup książkę
Plik z chomika:
rerakosi
Inne pliki z tego folderu:
Szare Plaszcze Rubiez.pdf
(2189 KB)
Otchlan.pdf
(2025 KB)
Szponiasta i inne potwory.pdf
(1948 KB)
Inne foldery tego chomika:
!fajne programy
3ds max
50 zadań i zagadek szachowych
Access
Acrobat
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin