Szary len.pdf
(
700 KB
)
Pobierz
MARCIN ORLIK
SZARY LEN
Oficyna wydawnicza RW2010 Poznań 2013–2015
Redakcja: Joanna Ślużyńska
Korekta: Robert Wieczorek
Redakcja techniczna zespół RW2010
Copyright © Marcin Orlik
Okładka Copyright © Tomasz Golec 2015
Grafika na okładkę © Karolia Pełka 2015
Copyright © for the Polish edition by RW2010, 2013–2015
e-wydanie I
ISBN 978-83-63598-28-0
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie całości albo fragmentu – z wyjątkiem
cytatów w artykułach i recenzjach – możliwe jest tylko za zgodą wydawcy.
Aby powstała ta książka, nie wycięto ani jednego drzewa.
Dział handlowy:
marketing@rw2010.pl
Zapraszamy do naszego serwisu:
www.rw2010.pl
Kup książkę
Marcin Orlik
R W 2 0 1 0
Szary len
ROZDZIAŁ 1
P
roblem ze szkłem polega na tym, że jest przezroczyste. Nawet jeśli położysz na nim
twarz, wciąż jesteś w stanie dostrzec przez nie złośliwie wykrzywione oblicze
rzeczywistości. Szkło nie chroni, nie daje ciepła, prywatności, spokoju. Jego jedyną
zaletą jest fakt, że nie gromadzą się przy nim cienie.
Jednak musisz patrzeć. Szkło nie zasłoni nieprzyjemnych dla oka widoków, nie
utuli anonimowością mroku, nie zapewni poczucia bezpieczeństwa w izolacji. Trzeba
zamknąć oczy, a gdy to nie wystarcza, trzeba ukryć twarz w dłoniach.
Tak jak i on zakrył twarz dłońmi, gdy o szklane ściany zaczęły pukać pierwsze,
nieśmiałe krople deszczu, jakby pytając, czy przeszkadzają, czy mogą wejść. Za nimi
przyszły następne, zachęcone spokojem człowieka i zwabione obietnicą rychłego
wyścigu po szklanych ścianach.
Pasma deszczu zaczęły znaczyć powierzchnię szkła. Rwące potoki i wartkie
strumyczki wody płynęły pospiesznie w stronę ziemi, jakby bojąc się, że nie zdążą,
że im ucieknie i na zawsze pozostaną zawieszone na przezroczystej tafli unoszącej
się gdzieś w bezkresie przestrzeni. Pierwszy grzmot przetoczył się brawurowo nad
powierzchnią ziemi, a echo poniosło go aż do wioski. Na niebo powoli napływały
stalowoszare chmury, niczym płaczki przynoszące rzęsisty deszcz łez. Chmury
z błyskiem rozdzierały swoje jestestwa, pozwalając, by woda, ich krew, ich istota,
wylewała się z ciał i wsiąkała w suchy piasek.
Kolejny grzmot wyrwał go z zamyślenia. Ręce powoli spłynęły po twarzy, po
czym opadły w stronę podłogi. Zwrócił uwagę na cichy wyścig kropel na szklanej
ścianie. W błyskach piorunów obserwował, jak świetliste odbicia tańczą wewnątrz
kropel, każde inaczej odzwierciedlając rzeczywistość, zamykając ją w sobie
i urabiając na swój kształt.
3
Kup książkę
Marcin Orlik
R W 2 0 1 0
Szary len
Ruch. Za ruchem ludzkie oko podąża instynktownie, bo może oznaczać
zagrożenie. Przez półprzejrzyste kurtyny wody płynącej z nieba dostrzegł, co dzieje
się po drugiej stronie granicy. Ogarnął go niepokój.
Za bezpieczną granicą szarego lnu zakołysała się strefa chtoniczna i, jakby
zachęcona mrokiem przyniesionym przez burzę, przypuściła atak na pole. Raz po raz
prężyła się i, niczym morskie fale wsiąkające w piasek, kolejne porcje cienia znikały
w szarej masie lnu.
Ten z kolei nie pozostawał jej dłużny; świeżo zasiany len zdążył już wzejść
i teraz młode pędy wbijały się w cień, absorbując go, pęczniejąc i wypuszczając
kolejne liście, które wściekle pruły jego materię, pożerając ją i oczyszczając
przestrzeń. Kwiaty chciwie chłonęły oderwane fragmenty chtoniczności; niemalże
dławiąc się kolejnymi porcjami, stopniowo gubiły szare płatki i formowały kłosy,
gotowe zapełnić się cierpką materią cienia.
Burza rozszalała się na dobre, pioruny uderzały coraz bliżej. Dotknął ręką
panelu, by przygasić światło, położył się i próbował na nowo wrócić do snu,
w którym ponownie przeżywał dawne wydarzenia. Bardzo dawne.
W
tedy właśnie obudził go zapach świeżej trawy. Leżał w dziwnej pozycji: ręce
rozrzucone, nogi zgięte. Jego umysł był pusty, tak jak tylko umysł pusty być może;
nie pamiętał dat, imion, nazwisk. Pozostały mu jedynie słowa. Podniósł się z ziemi
i rozejrzał wokół siebie. Tak jak lalki rozrzucone przez znudzone nimi dzieci,
w dziwacznych, poskręcanych pozach leżeli ludzie. Wokół rozlewało się morze
skąpanej w półmroku poranka soczyście zielonej trawy, w oddali majaczyło
pojedyncze wzgórze. Nie rozpoznawał żadnego z ludzi wokół, nie był nawet pewien,
czy śpią, czy są martwi. Wszystko przyjmował z nienaturalnym spokojem
właściwym tylko szaleńcom i małym dzieciom. To się działo, bo widocznie tak miało
być, wywnioskował. Otrzepał więc ubranie i z powrotem się położył. Poranna rosa
4
Kup książkę
Marcin Orlik
R W 2 0 1 0
Szary len
oblepiająca trawę powoli przesączała się przez materiał jego ubrania, wilgotna ziemia
zaczęła przynosić nieprzyjemny chłód. Wstał i zaczął przechadzać się, skrzętnie
omijając leżących ludzi. W końcu wzeszło słońce, ostre promienie przebiły się przez
delikatną mgiełkę poranka, przynosząc ciepło.
Wciąż było mu zimno; pomachał ramionami i zwiększył tempo marszu. Kiedy
lawirował między śpiącymi ludźmi, jego uwagę przykuła mała dziewczynka
spoczywająca na boku. Zatrzymał się, bo jej twarz wydała mu się znajoma. Podszedł
do niej ostrożnie, starając się nikogo nie zbudzić, i przyklęknął, próbując ułożyć
chaos nagle powstały w głowie. Odczytując powoli każdy rys uśmiechniętej
dziewczęcej buzi, był coraz bardziej przekonany, że coś o niej wie; na granicy
między myślą a przeczuciem tańczyło jakieś imię, jednak wciąż czekał, sam nie
wiedząc na co. Nie pamiętał, ile czasu upłynęło, zanim zebrał się na odwagę, by
delikatnie chwycić ją za ramię i potrząsnąć.
Obudziła się natychmiast. Szeroko otwarte zielone oczy spotkały się z jego
oczami, a delikatny, dziecięcy uśmiech wykwitł na jej twarzy.
– Nie widzisz, że śpię? – zapytała z delikatną, niedziecięcą przyganą w głosie.
– Dlaczego mnie budzisz? Miałam taki dobry sen…
Nie wiedział, jak się zachować.
– Przepraszam – wymamrotał zakłopotany, odsuwając się od niej. – Wydawało
mi się, że cię znam, nie chciałem… Przepraszam – powiedział, czując, jak jego uszy
czerwienieją z zakłopotania.
– Hej, ty głupku! Siostry nie poznajesz? – Zaśmiała się perliście, po czym
pochyliła się w jego stronę i wyszeptała kilka słów, które w jego skołowanej głowie
zaczęły tworzyć ład i porządek. Zamknął oczy, czując, jak powoli odnajduje swoje
imię. Uszy wypełnił cichy poszum przepływającej gwałtownie krwi, ciałem
wstrząsnęły dreszcze.
5
Kup książkę
Plik z chomika:
rerakosi
Inne pliki z tego folderu:
666 do mroku.pdf
(1299 KB)
Ajrun.pdf
(1652 KB)
Badz czujna.pdf
(207 KB)
Aremil Iluzjonistow Uwiklani.pdf
(665 KB)
Anara.pdf
(1443 KB)
Inne foldery tego chomika:
3ds max
50 zadań i zagadek szachowych
Access
Acrobat
Administracja
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin