Zagubiona dusza.pdf

(177 KB) Pobierz
Paulina Lipińska
„Zagubiona dusza”
Copyright © by
Paulina Lipińska,
2016
Copyright © by
Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.,
2016
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana
i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.
Skład:
Jacek Antoniewski
Projekt okładki:
Robert Rumak
Korekta:
Marlena Rumak
Ilustracje na okładce: ©
kevron2001 – Fotolia.com
ISBN: 978‒83‒7900‒620‒5
Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o.
ul. Spółdzielców 3/325, 62‑510 Konin
tel. 63 242 02 02
http://wydawnictwo.psychoskok.pl
e‑mail: wydawnictwo@psychoskok.pl
Kup książkę
Podziękowania
Na początku chciałabym podziękować osobom, które
dały szansę tej książce, poznały historię, która od
dawna siedziała mi w głowie. Jesteście wielcy!
Lecz przede wszystkim podziękowania kieruję tym, bez
których wydanie książki odkładałabym na kolejne lata.
Na czele jest oczywiście mój chłopak – Krzysiek,
który przez cały czas dawał mi wsparcie.
Ania, która jako pierwsza przeczytała cały
tekst i podzieliła się swoją opinią.
Marcin, który za moimi plecami zorganizował akcję
w szkole i pomógł uzbierać część pieniędzy.
Natalia, która opowiadała o pracy marzeń, czyli w piżamie,
skarpetkach, z kotach i mnóstwie kubków kawy.
Michał, który wykazał się ogromnym sercem i pomocą przy
zbiórce pieniędzy. Dziękuję bardzo Tobie, jak i Twoim rodzicom.
Oraz innych, którzy ciągle dopytywali się,
czy wszystko idzie zgodnie z planem.
Tych podziękowań, jak i książki, którą teraz trzymasz w dłoniach
nie byłoby bez pomocy Pani dyrektor, jak i nauczycieli
i uczniów Zespołu Szkół Ekonomicznych w Radomsku.
To oni sprawili, że ta cała sprawa ruszyła z miejsca.
Rodzina również zasługuje na podziękowania, chociaż
większość pracy nad książką wykonywałam w tajemnicy.
Dziękuję bardzo wam wszystkim!
3
Kup książkę
1
G
ęsty mrok chowający się przed budzącymi promieniami
słońca to najpiękniejszy widok. Ciemność. Potem zauwa‑
żalna granica pomiędzy ziemią a niebem. Czasami są to
granatowe chmury, które odpływają przed pomarańczowo‑różową
linią. Jest to oznaka nadejścia słońca. Znak, który nam wysyła. Jak
pocieszenie, że złe, mroczne chwile mijają i nadejdzie jasny, dobry
dzień. Jest on szansą na zmiany. Dobre zmiany.
Ciepła, niczym lawa, powłoczka nadal trzyma się blisko hory‑
zontu. Ale granat nieba po chwili odpływa w nicość. Zastępuje je
początkowo barwa tak jasna, że prawie biała, która zamienia się
w przyjemny błękit. Gdy pomarańcz zaczyna unosić się nad zie‑
mią i łączyć z czystym niebem wiemy, że przychodzi najlepsze.
Czas wtedy na ogromną, gazową kulę. Gdy my patrzymy na nią
wydaje się malutka, ale o wielkiej sile. Ogrzewa nas i naszą pla‑
netę, chroni przed bezwzględnym mrozem i mrokiem. Otula nas
cieplutką powłoczką.
Kiedy usłyszałam znajome dźwięki, które układały się we wście‑
kły dzwonek, budzący go każdego ranka zdałam sobie sprawę,
że nastał kolejny realny dzień. Obserwowałam, jak się przebudza.
Po kilku razach przekręcania się z boku na bok wstał z łóżka i się‑
gnął po ubrania. To był ten moment, gdy jego półka po drugiej
stronie pokoju robiła się bardzo ciekawa. Nauczyłam się już na
pamięć wszystkich tytułów książek wraz z autorami. Pamiętałam
w jakiej kolejności są ułożone, jakimi dokumentami poprzekłada‑
ne, jakie zdjęcia stoją przed nimi. Gdy chłopak był ubrany poszli‑
śmy do kuchni, z której zabrał tylko kanapki i chciał już wychodzić,
ale zatrzymała go mama.
4
Kup książkę
– Jest okej – powiedział tylko i wyszedł z domu. Potem słucha‑
jąc głośno muzyki poszedł na przystanek.
Każdego dnia taka sama rutyna. Autobus, szkoła, autobus, dom.
I znowu. Zachowywał się jak socjopata. Nie rozmawiał z nikim,
jedynie ja byłam jego kompanem. Już nie wiem, jak długo wędro‑
wałam za nim. Czy były to dwa dni, tydzień, miesiąc, a może nawet
cała wieczność. Wszystkie noce i dnie, godziny, minuty zlewały się
w całość. Nawet nie wiem dlaczego to robiłam, po prostu za nim
podążałam. Nie potrafiłam nigdy wybrać innej drogi, niż on. De‑
cydował się iść w prawo, więc ja też, nie mogłam się sprzeciwić.
Byłam jak jego cień, cichy prześladowca. Sama nie wiedziałam
kim jestem, po co istnieję. Nie żyję jak on i osoby wokół niego.
Nie jem, nie chodzę do szkoły, nawet nie mogę niczego dotknąć.
Nie smucę się, nie śmieję. Jestem obserwatorem, który nie reaguje
w żaden sposób, po prostu patrzy. Dzisiaj coś się zmieniło. Po lek‑
cjach czarnowłosy chłopak nie udał się na przystanek, Tym razem
wybrał inną drogę. Ja, jako posłuszny towarzysz ruszyłam za nim.
Spojrzałam na jego twarz. Nie wyrażała żadnych emocji, tylko
oczy… jedynie one coś pokazywały. Ogromne zmartwienie i smu‑
tek. Miały kolor czekolady. W niektórych momentach błyszczały
od łez, które cały czas odganiał. Chciałam się dowiedzieć, co jest
przyczyną jego smutku. Wtedy mogłabym może jakoś pomóc.
Nie chciałam, żeby się smucił, ponieważ ja też to robiłam, o ile
w ogóle potrafiłam.
Wreszcie dotarliśmy na wielki parking. Przechodząc między au‑
tami doszliśmy do dużych szklanych drzwi. Z boku znajdowała się
duża plakietka „Szpital powiatowy”. Wtedy zrozumiałam. Pewnie
martwi się czyjąś chorobą. Może jego babcia miała operację, albo
znajomy. Strasznie mu współczułam. Ruszyliśmy długim koryta‑
rzem. Następnie schodami na trzecie piętro. Minęliśmy oddział dzie‑
cięcy. Z pokoi słychać było dźwięki bajek puszczanych w telewizji,
pełno śmiechów dzieci. Przy jednych drzwiach stał mały, rudowłosy
5
Kup książkę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin