Zygmunt Zeydler-Zborowski
WERNISAŻ
1
Zimne światło jarzeniówek wydobywało z półmroku kształty i kolory. Przeważały biel i czerń. Gdzieniegdzie połyskiwała ostra, agresywna czerwień. Zieleni i żółci artysta używał bardzo oszczędnie. Płótna porozwieszane były efektownie, dobrane kolorystycznie i dobrze oświetlone.
Zaproszeni goście dopisali. Stawili się w komplecie. W trzech obszernych salach było tłoczno. Raul triumfował. On umiał organizować takie imprezy. To go bawiło i sprawiało ogromną satysfakcję. Nabrał już dużej wprawy. Uważał się za wybitnego fachowca.
Jak to zazwyczaj bywa na wernisażach, niewiele interesowano się dziełami sztuki. Rozmawiano o polityce, o ostatnich meczach piłki nożnej, o zatrważającym wzroście cen, o ciężkiej sytuacji ekonomicznej kraju, a prócz tego naszeptywano sobie poufnie najnowsze plotki i ploteczki - kto, z kim, gdzie i dlaczego. Nie wszyscy jednak zajęci byli wyłącznie rozmową. Sporo osób lawirowało w kierunku zgrabnych stoliczków, na których ustawiono kieliszki i szklanki, napełnione najrozmaitszymi trunkami. Prócz tego kanapki, paszteciki, oliwki, migdały i owoce, efektownie poukładane na srebrnych paterach.
Profesor Manzano niecierpliwym ruchem poprawił zsuwające się po wąskim, haczykowatym nosie okulary i powiedział:
- Ależ to prawdziwa uczta, pani hrabino.
Uśmiechnęła się, odsłaniając podejrzanie równe i błyszczące nieskazitelną bielą zęby. Wysoka, świetnie zbudowana, miała w sobie coś władczego, coś, co nawet bliższym znajomym nakazywało szacunek i utrzymywanie odpowiedniego dystansu. Mimo iż wiosnę życia miała już dawno za sobą, była jeszcze kobietą bardzo atrakcyjną i mogła zafascynować niejednego mężczyznę.
- Pan żartuje, drogi profesorze. To przecież tylko taki skromny poczęstunek dla przyjaciół i dla osób, które interesują się twórczością mojego syna. Miło mi, że pan skorzystał z naszego zaproszenia. Czy zdążył pan już rzucić okiem na obrazy?
Profesor znowu poprawił okulary i sięgnął po kieliszek koniaku.
- Bardzo interesujące prace, bardzo. Ogromnie żałuję, że nie mogę osobiście pogratulować pani utalentowanemu synowi.
- Ja także żałuję, że go tu dzisiaj nie ma między nami - westchnęła hrabina. - Ale tak się niefortunnie złożyło, że Armando został pilnie wezwany do Nowego Jorku i nie zdążył na samolot odlatujący do Rzymu.
- To i w Nowym Jorku syn pani będzie organizować wystawę? - zainteresował się profesor.
- Przypuszczalnie dopiero na początku przyszłego roku. Niewykluczone, że i w Paryżu...
Dalszy ciąg rozmowy przerwała inwazja dziennikarzy. Otoczyli hrabinę zwartym kołem.
- Dwa słowa dla „Corriere della Sera”.
- Maleńki wywiadzik dla „Avanti”.
- Parę słów dla „II Messaggero”.
Nie dała się ubłagać.
- Nie nalegajcie, panowie. Dzisiaj nie będę rozmawiała z prasą. Ogłosiłam przecież, że konferencja prasowa odbędzie się w najbliższy wtorek. Być może, że wtedy i mój syn weźmie w niej udział. Bardzo proszę, nie róbcie zamieszania.
Ten i ów próbował jeszcze uzyskać chwilę rozmowy, ale wobec zdecydowanej postawy hrabiny z wolna poczęli się rozchodzić. W międzyczasie profesor Manzano pokuśtykał w kierunku grupki starszych panów rozprawiających o czymś z ogromnym ożywieniem.
Podszedł Raul. Wysoki, smukły, o śniadej cerze i dużych ciemnych oczach południowca. Nerwowym ruchem przeciągnął dłonią po bujnej kasztanowej czuprynie.
- Chyba się udało - powiedział dźwięcznym barytonem.
- Nadspodziewanie. Nie sądziłam, że aż tylu ludzi przyjdzie. Dobrze to zorganizowałeś. Jestem ci bardzo wdzięczna.
Pieszczotliwym ruchem dotknęła jego dłoni. Nie odwzajemnił uścisku. Powiedział:
- Obawiam się, że będą kłopoty.
- Jakie kłopoty?
- Dzwonił wczoraj Luciano.
- Czego chciał?
- Chciał mówić z Tobą.
- Nie powiedział, o co chodzi?
- Wyraźnie nie, ale dał do zrozumienia, że ma dosyć.
Spojrzała zdumiona.
- Dosyć? Czy on oszalał?
Raul uśmiechnął się.
- To bardzo prawdopodobne. Wiesz, jaki jest niezrównoważony.
- Kretyn - szepnęła przez zaciśnięte zęby. - Trzeba mi było wczoraj powiedzieć.
- Nie było cię w Rzymie. A przed samym wernisażem nie chciałem cię denerwować.
W oczach hrabiny pojawiły się złe błyski.
- Niech ten imbecyl uważa, bo to się może dla niego bardzo źle skończyć.
- To tylko taki chwilowy nastrój - próbował łagodzić Raul. - Niewykluczone, że już dzisiaj mu przeszło. Chcesz, żebym pojechał i porozmawiał z nim?
...
krzychol6