E.M. Nathanson
Parszywa dwunastka
Przełożył Stanisław Głąbiński
Tytuł oryginalny: The dirty dozen
Rok pierwszego wydania: 1965
Rok pierwszego wydania polskiego: 1994
Dowództwo amerykańskich sił zbrojnych, przygotowuje się w lutym 1944 roku do inwazji w Normandii, postanawia stworzyć uderzeniowy oddział do zadań specjalnych. Dwunastu wybranych więźniów, wśród których są bandyci, zawodowi złodzieje, psychopaci, przypadkowo zamieszani w przestępstwa, żołnierze i oficerowie, na których ciąży wyrok śmierci lub długotrwałego więzienia. Szkoli ich kapitan amerykańskiego wywiadu. Nie obiecuje im niczego, choć sugeruje, że jeśli wykonają zadanie za niemieckimi liniami, mogą liczyć na ułaskawienie. Dramatyczny, pełen nieoczekiwanych powikłań i szokujących wydarzeń przebieg szkolenia i samej akcji jest tematem doskonałej powieści, która stała się również podstawą scenariusza znanego na świecie wybitnego filmu.
Spis treści:
Część I. Szubienice. 5
Część II. Zbłąkane dzieci. 43
Część III. Parszywa Dwunastka. 223
Część IV. Gra wojenna. 481
Podziękowania. 671
Informacja o autorze. 672
Mojej żonie, Marianne
Jest to opowieść fikcyjna. Słyszałem wprawdzie pogłoski, że Parszywa Dwunastka, o której opowiedziałem, naprawdę istniała, ale w żadnych archiwach państwowych i wojskowych Stanów Zjednoczonych nie natrafiłem na materiały na ten temat.
E.M.N
Wierzcie mi! Nikt nie został stworzony tak marnym i miernym, by nie tkwiły w nim jakieś wyższe wartości: zdolność pokonywania tego, co mu narzuca los, chęć osiągnięcia chwały, pragnienie triumfu, wyższości...
Gdzie leży ziarnko piasku, nie dawaj baczenia na miliony innych, rozsypanych w nieładzie na plaży. Wierzmy, że to jedno podniesie się, powstanie i ruszy.
Czy osiągnie swój cel i zwycięstwo?
Robert Browning
Fifine at the Fair XXIX
Wyciąg z akt służbowych szeregowca Enosa Gardinera, numer identyfikacyjny 32149763, akta tajne, złożone w archiwum Armii Stanów Zjednoczonych w St. Louis, stan Missouri.
Dowództwo
Południowej Bazy Operacyjnej Armii Stanów Zjednoczonych,
Zjednoczone Królestwo, Europejski Teatr Wojenny.
Nr sprawy 490
Rozkaz Sądu Wojskowego nr UK 73
Sąd wojskowy na posiedzeniu 30 listopada 1943 roku w Camp Chiselden, Swindon, Anglia wypełniając swoją powinność zgodnie z par. 1 rozkazu specjalnego nr 74 z 25 listopada 1943 roku rozpatrzył sprawę i osądził szeregowca Enosa Gardinera, nr identyfikacyjny 31249763, Kompania A, 501. Batalion Piechoty, 4. Dywizja Piechoty.
A. Szeregowy Enos Gardiner został oskarżony o naruszenie artykułów 92, 96 i 69 kodeksu stanu wojny.
Uzasadnienie:
1. Szeregowy Enos Gardiner, 32149763, Kompania A, 501. Batalion Piechoty, 4. Dywizja Piechoty, w dniu 20 listopada 1943 roku w Wiltshire Arms, Wootton Bassett, Anglia, działając w złej wierze, z premedytacją i ze zbrodniczym zamiarem, strzałem z karabinu pozbawił życia sierżanta George'a Trainora, 15368492, Kompania A, 501. Batalion Piechoty, 4. Dywizja Pancerna.
2. Szeregowy Enos Gardiner, 32149763, Kompania A, 501. Batalion Piechoty, 4. Dywizja Piechoty, w dniu 20 listopada 1943 roku w Wiltshire Arms, Wootton Bassett, Anglia, działając w złej wierze, z premedytacją i ze zbrodniczym zamiarem, strzałem z karabinu pozbawił życia angielską obywatelkę Beatrice Elizabeth Rosamond Hawley.
3. Szeregowy Enos Gardiner, 32149763, Kompania A, 501. Batalion Piechoty, 4. Dywizja Piechoty, zatrzymany w stanie nietrzeźwym, umundurowany, stawiał opór dokonującym aresztowania żandarmom z 322. Oddziału Żandarmerii i groził im karabinem.
4. Szeregowy Enos Gardiner, 32149763, Kampania A, 501. Batalion Piechoty, 4. Dywizja Piechoty, z premedytacją postrzelił się w głowę, czyniąc się tym samym niezdolnym do służby wojskowej.
B. Oskarżony nie przyznaje się do winy.
C. Sąd uznał oskarżonego za winnego we wszystkich punktach aktu oskarżenia.
D. Wyrok: kara śmierci przez powieszenie.
E. Wyrok został zaakceptowany przez sąd apelacyjny i zatwierdzony przez Dowództwo Armii Stanów Zjednoczonych Europejskiego Teatru Wojennego. Egzekucja nastąpi 25 lutego 1944 roku w więzieniu Zjednoczonego Królestwa w Marston-Tyne, Somerset, Anglia. Nadzorować ją będzie dowódca 51. Centrum Penitencjarnego w Marston-Tyne.
W imieniu dowódcy Armii Stanów Zjednoczonych
Europejskiego Teatru Wojennego:
generał major F.S. Bryan,
zastępca szefa Sztabu Generalnego
Do wiadomości: generał brygady L.D. Partch
* * *
Kwatera 51. Centrum Penitencjarnego Armii Stanów Zjednoczonych Europejskiego Teatru Wojennego.
Nr sprawy: 490
26 lutego 1944 roku
Wyciąg z protokołu egzekucji skazanego Enosa Gardinera, byłego szeregowego, 321497 63, Kompania A, 501. Batalion Piechoty, 4. Dywizja Piechoty.
Dla: Dowództwa Armii Stanów Zjednoczonych Europejskiego Teatru Wojennego.
Zgodnie z rozkazem nr 171, par. 9 Dowództwa Armii Stanów Zjednoczonych Europejskiego Teatru Wojennego z 5 marca 1942 roku, dotyczącym wykonywania wyroku śmierci, przedkładamy poniższy raport.
1. Miejscem egzekucji było specjalnie do tego celu przeznaczone pomieszczenie w więzieniu miejskim w Marston-Tyne, Somerset, gdzie obecnie mieści się 51. Centrum Penitencjarne Armii Stanów Zjednoczonych Europejskiego Teatru Wojennego. Pomieszczenie ma 14 m długości, 10 m szerokości, jest wysoko sklepione. Ściany i posadzka wyłożone są kostką kamienną. Pod sufitem umieszczona jest belka, szeroka i gruba na około 36 cm. Z belki zwisa pętla. Pod nią w posadzce znajduje się zapadnia, szeroka na około 1,80 cm i długa na 1,50 cm.
2. Dowódca centrum wyznaczył czas egzekucji na godz. 3.30, by nie wzbudzać podniecenia i niepokoju pozostałych skazanych.
3. Z powodu złych warunków atmosferycznych w pomieszczeniu panował chłód.
4. O godz. 2.40 25 lutego 1944 roku na polecenie dowódcy 51. Centrum Penitencjarnego, podpułkownika Simona R. Tarbella, 02473629, w pomieszczeniu, gdzie miał być wykonany wyrok śmierci, zebrało się dwunastu przedstawicieli władz wojskowych i cywilnych, którzy występowali jako świadkowie-obserwatorzy. Dowódca odczytał rozkaz Sądu Wojskowego nr UK 73, zatwierdzony przez Dowództwo Armii Stanów Zjednoczonych Europejskiego Teatru Wojennego 20 lutego 1944 roku i udzielił instrukcji w zakresie przeprowadzenia egzekucji.
5. Świadkowie-obserwatorzy zajęli wskazane im miejsca - w odległości pięciu (5) kroków od zapadni, po jej południowej stronie. Wojskowi i przedstawiciele brytyjskich władz cywilnych ustawili się w dwóch szeregach w odległości siedmiu (7) kroków od zapadni, po jej stronie zachodniej. Lekarze zajęli miejsce w odległości czterech (4) kroków od zapadni, po jej stronie północnej.
6. O godz. 2.50 eskorta, składająca się z dowodzącego oficera i dwóch żandarmów, weszła do celi skazanego. Jeden żandarm pełnił straż pod celą.
7. Eskorta zastała w celi modlącego się skazanego oraz kapelana, porucznika Thomasa C. Pinesa, 0-5375923, z Dowództwa 4. Dywizji Pancernej. Dowódca eskorty poinformował, że nadszedł czas wykonania wyroku śmierci. Żandarmi związali skazanemu ręce na plecach. Celę opuszczono o godz. 2.52. Eskortę prowadził podpułkownik Tarbell. Porucznik Pines odmawiając modlitwę szedł po lewej stronie skazanego. Skazany szedł w środku, między żandarmami z obstawy. Żandarm, który pilnował drzwi celi, szedł z tyłu.
8. Gdy dochodziła godz. 2.53, zakłócenia porządku i harmider w celach, które mijała grupa ze skazanym, spowodowały, że się zatrzymano. O godz. 2.54 grupa znów ruszyła.
9. O godz. 2.55 grupa weszła do pomieszczenia, gdzie wykonywano egzekucje.
Dowódca dał komendę: „Baczność”. Skazańca ustawiono na zapadni. Żandarmi pomogli katu związać nogi skazańca.
10. Dowódca stanął przed skazanym, kapelan obok niego. Dowódca odczytał wyrok śmierci i rozkaz zatwierdzający go, po czym zapytał:
- Szeregowy Gardiner, czy chcecie złożyć jakieś oświadczenie?
Skazany milczał.
Z kolei zadał mu pytanie kapelan:
- Szeregowy Gardiner, czy chcecie powiedzieć coś swemu kapelanowi?
Kapelan zaczął odmawiać modlitwę. Kat naciągnął na głowę skazanego czarny kaptur, po czym założył mu pętlę, tak by sznur znalazł się po lewej stronie głowy, zgodnie z instrukcją AR 633-15.
11. Kat stanął przy drewnianym mechanizmie otwierającym zapadnię. Dowódca skinął głową, a kat przesunął dźwignię. Była godz. 2.58. Zapadnia otworzyła się i ciało skazańca wpadło w dół zawisając na napiętej linie. Dowódca raz jeszcze dał komendę: „Baczność”.
12. Egzekucja odbyła się w całkowitej ciszy. Tylko drgania napiętego sznura świadczyły o skurczach ciała powieszonego. Świadkowie stali w milczeniu, niektórzy ze zwieszonymi głowami. Nikt nie ujawniał swych emocji.
13. O godz. 3.03 dowódca wydał rozkaz: „Lekarze, proszę zbadać zwłoki”. O godz. 3.09 starszy lekarz, kapitan Paul L. Gordon, 0-1954372, złożył raport: „Oficjalnie stwierdzam śmierć tego człowieka”. O godz. 3.10 dowódca dał rozkaz rozejścia się.
14. Od chwili wejścia skazanego do pomieszczenia do momentu uruchomienia zapadni minęły 3 min 50 sek. Od uruchomienia zapadni do ogłoszenia zgonu minęło 10,5 min.
15. Wszyscy uczestniczący w egzekucji wywiązali się ze swego zadania w stopniu zadowalającym. Wyrok został wykonany z należytą powagą i wojskową precyzją.
Protokółował
porucznik LeRoy W. Strom, 0-1638815
Zatwierdził
podpułkownik Simon R. Tarbell, 02473629, dowódca
Western Union Departament Wojny
Waszyngton, D.C.
Mrs Aileen Gardiner
skr. poczt. 17, Route 3
Loveland, Tennessee
Z żalem informujemy, że Enos Gardiner 25 lutego 1944 roku zginął podczas służby.
Adiutantura Generalna
Armii Stanów Zjednoczonych
W Marston-Tyne szubienica była od zawsze.
Znajdowała się w starym więzieniu, przez które przewinęły się całe generacje kryminalistów. Obecnie było ono miejscem pobytu pospolitych mętów, przybyłych zza oceanu wraz ze wspaniałą armią amerykańską do Zjednoczonego Królestwa. Z murów więzienia emanował spokój starego, prowincjonalnego miasteczka.
Pomieszczenie, w którym wykonywano egzekucje, było ciemne i ponure, o kamiennych ścianach. Krążyły o nim niesamowite i tajemnicze opowieści. Wchodzono tam tylko w wiadomym celu. Uczestników tych starannie wyreżyserowanych ceremonii wyznaczano zgodnie z tradycjami i według dokładnie sprecyzowanych rozkazów wojskowych. Udział w odbywających się tu obrzędach rodził emocje trudne do wytrzymania i zniesienia. Napięcie załamywało się w kulminacyjnym momencie, który uczestniczący w obrządku księża zwykli byli nazywać momentem rozwiązania. Tym eufemizmem posługiwali się z myślą o uspokojeniu roztrzęsionych skazańców, prowadzonych na egzekucje.
W Marston-Tyne była jeszcze jedna szubienica - przenośna, wykonana z pnia sosny ze stanu Vermont, oznakowana stemplem US Army. Przywieziono ją aż z tamtej strony Atlantyku. Ktoś niezwykle przewidujący umieścił ją w transporcie silników i innych niezbędnych armii urządzeń, w przekonaniu, że okaże się niewątpliwie potrzebna. Teraz leżała jednak nie rozpakowana w skrzyni. Zapewne ktoś zadbał o to, by nie obrazić godności narodowej gospodarzy sugestią, iż w Ameryce produkuje się znacznie lepsze szubienice niż w Anglii.
I właśnie o tej starej szubienicy z Marston-Tyne Hump Edwards i Albie Salmon opowiadali jankeskiemu kapitanowi w gospodzie „Łapy Rzeźnika”, znajdującej się w pobliżu więzienia.
- Kiedyś zawsze wiedziałeś, że będą kogoś wieszać - powiedział Albie pochylając się w kierunku Johna Reismana. Jego oddech był przesiąknięty odorem tytoniu. Z nieustępliwością starego człowieka wpijał w kapitana nieco przymglone spojrzenie niebieskich oczu. - A wieszali wieczorem, o przyzwoitej godzinie. Żadnych podchodów o północy, jak to robicie wy, jankesi.
Amerykański kapitan podniósł szklankę z whisky i trącił nią szklankę Albiego.
- Napij się, staruszku - skrzywił się. - Ja stawiam tę truciznę. - Wypił, odstawił szklankę i kazał jeszcze nalać. Pił z pełną świadomością, by zdusić w sobie strach, ogarniający go na myśl o tym, w czym miał uczestniczyć tej nocy.
24 lutego udacie się do Centrum Penitencjarnego w Marston-Tyne, by być świadkiem egzekucji... Po prostu tylko tyle. Po prostu - ma się udać. Nic łatwiejszego. - Sam robiłeś rzeczy jeszcze gorsze. Cenimy cię za to bardzo wysoko. Jedź, popatrzysz sobie, jak armia rozprawia się z pewnym wrzeszczącym sukinsynem - tak pewnie myśleli ci, którzy wydali ten rozkaz.
Rozkaz dopadł go w obozie przejściowym nr 10 w Lichfield, dokąd wysłano go, by przystosował ochotników do pewnej operacji specjalnej, określanej kryptonimem „Rosedale”. Nie potrafił jednak pojąć, co mogą mieć z sobą wspólnego egzekucja i zadania szpiegowskie, wykonywane poza linią frontu.
Reisman dotychczas nawet nie wiedział, że w armii wykonuje się egzekucje, więc ta informacja była dla niego szokiem. Wyrzucał to sobie, gdyż uważał się za faceta twardego, mocnego, doskonale panującego i nad swoimi emocjami, i nad swoim ciałem. Nosił się z myślą, by zaprotestować i zapytać, dlaczego padło akurat na niego, gdyż w biznesie, w jakim pracował, wszystko miało ukryty sens. Ale wiedział, że indagowanie w tej sprawie byłoby bezcelowe. Motywy, jakimi się kierowało dowództwo OSS[1] w Londynie, były najczęściej równie niezrozumiałe i niezgłębione jak te, na które zwykła się powoływać armia.
Wlał już w siebie pięć szklanek whisky, co stępiło jego złość i strach, lecz wyostrzyło przyrodzoną mu ciekawość spraw życia i śmierci. Śmierć nie była dla Johna Reismana niczym nowym. Ani zbrodnia. Nie ślepa, brutalna, ale wynikająca z przebiegłości, zręczności, świadomego, celowego działania. Pracował w tym od lat. Niepokoił się, że dziś ma być jednym ze świadków egzekucji. Chciał zrozumieć powody, dla których go tu przysłano. Ta myśl nie dawała mu spokoju. Wiedział, że musi być bardzo odważny i opanowany. Ale to przekonanie nie wyjaśniało intencji rozkazu.
Drzwi wejściowe otworzyły się i powiało zimnym wiatrem, tak zimnym jak dręczące go myśli. Do knajpy wszedł amerykański żołnierz w grubym płaszczu, w polowym berecie na głowie. Nieco teatralnym ruchem zdjął płaszcz, potem beret i powiesił je obok kominka. Był to krępy facet trochę po trzydziestce, o okrągłej, jowialnej twarzy i małych, bystrych oczkach, które natychmiast zlustrowały salę. Przybysz minął rząd stolików, szukając wolnego miejsca. Na pagonach miał dystynkcje sierżanta, a w klapach wpięte oznaki ze skrzyżowanymi pistoletami, co świadczyło, że służy w korpusie żandarmerii polowej.
Przy niewielu stolikach siedzieli goście, gdyż był to jeden z tych wieczorów, kiedy lepiej nie opuszczać kwater. Reisman zauważył, że również i inni żołnierze popijający w knajpie mają oznaki ze skrzyżowanymi pistoletami. Pomyślał, że to zapewne strażnicy więzienni. Żaden z nich nie odezwał się do sierżanta, choć po wyrazie ich twarzy i po zachowaniu - wyraźnie ucichły rozmowy - można się było zorientować, że go znają.
- To on... Morgan - powiedział Albie Salmon. - Popatrz na jego dystynkcje. Rzeczywiście, awansowali go, jak przewidywał.
Drzwi prowadzące do kuchni się otworzyły. Wyszła z niej dziewczyna, której Reisman do tej pory nie widział, i ruszyła w stronę stolików. Patrzył na nią starając się nie myśleć o śmierci i o swojej profesji. Była świetnie zbudowana. Od razu wydała mu się niezwykle seksowna. Patrzył, jak półtanecznym krokiem balansuje wśród stolików, ukazując zgrabne łydki. Przybyły sierżant również nie odrywał wzroku od jej nóg. Dziewczyna podeszła do niego. Reisman nie mógł słyszeć, o czym rozmawiają, widział tylko jej uśmiech. Zauważył też, że ma jedwabne jasne pończochy, których zdobycie wymagało wiele sprytu i poświęcenia, zarówno ze strony ofiarodawcy, jak i osoby obdarowanej.
Sierżant sprawiał wrażenie nieco skrępowanego, ale po chwili wyciągnął rękę i dotknął uda dziewczyny, a gdy się odwróciła, szybko cofnął dłoń. Kołysząc biodrami znów weszła między stoliki. Poprawiając ręką piaskowego koloru włosy zgarnęła je do tyłu, odsłaniając drobne uszy, w które miała wpięte kolczyki ze sztucznego złota, z dużymi, również sztucznymi perłami.
- Przypuszczam, że zamówił pudding i gorące mleko, jak każdego wieczoru - mruknął Hump Edwards. - Jak on to może jeść? - Pociągnął z wielkiej, czarnej fajki i wypuścił kłęby smrodliwego dymu z lichego tytoniu.
- Nie widzę w nim nic szczególnego - powiedział Albie. - Nie wygląda na to, co robi. Na mnie sprawia wrażenie doktora albo akwizytora. W czarnym ubraniu i w cylindrze byłby doskonałym żałobnikiem.
- A kto to jest? - zapytał Reisman.
Albie Salmon przekrzywił głowę opierając ją na lewym ramieniu, wywalił język, wytrzeszczył oczy, a prawą ręką pokazał na wyimaginowany sznur zadzierzgnięty na swej szyi.
- Kat - odparł krótko.
Enos Gardiner, lat dziewiętnaście, piegowaty i ryży, był zdenerwowany, ale nie czuł strachu. Oficer - adwokat, który bronił go przed sądem, powiedział mu, by się nie przejmował wyrokiem.
- Tu mnóstwo facetów dostaje w czapę, Gardiner - powiedział - ale nie zawsze dochodzi do egzekucji.
Potem już nigdy nie widział swojego obrońcy, który otrzymał przydział gdzie indziej. Jednego dnia obrońca, drugiego oficer amunicyjny, trzeciego szef oddziału Indian - w armii każdy może być ekspertem od wszystkiego. Gardiner zastanawiał się, kto go będzie bronił na kolejnym procesie, w Stanach. Tam, u nich, wieszali jedynie Murzynów - za zabicie białego albo za napastowanie białych dziewczyn.
Jakiś pułkownik poinformował go, że wyrok został zatwierdzony, co jeszcze o niczym nie przesądzało. Gardiner domyślił się, o co chodzi: chcieli go porządnie przestraszyć, a dopiero potem wsadzić do mamra na dwadzieścia lat.
- Chcecie kapelana? - zapytał pułkownik. - A jeśli tak, to jakiego?
Oczywiście, że chciał kapelana. Chciał każdego, kto mógłby wejść do tej ohydnej nory i porozmawiać z nim.
O kilka cel obok siedział jakiś zwariowany facet. Ustawicznie powtarzał, że jest krewniakiem Al Capone, który potrafi wszystko i z całą pewnością wyciągnie ich stąd. Facet nazywał się Victor Franko. Rozmawiali ze sobą przez kraty, ale strażnicy tego nie tolerowali i kazali im się zamknąć. Zresztą i tak nie mógł dokładnie zrozumieć, co ten cholerny Franko mówił. Całkiem jakby był obcokrajowcem. Enos powiedział pułkownikowi, że zna tylko jednego kapelana i z nim właśnie chciałby rozmawiać. Był to porucznik Pines z 4. dywizji, który odwiedzał go w szpitalu, zdeklarowany katolik, a u nich w domu...
entlik