Mary Alice Monroe
Raj na ziemi
Cykl: Raj na ziemi Tom 1
Przełożyła: Alina Patkowska
Tytuł oryginalny: The Beach House
Rok pierwszego wydania: 2002
Rok pierwszego wydania polskiego: 2004
Wraz z ukończeniem osiemnastu lat Cara opuściła rodzinny dom, pragnąc raz na zawsze odciąć się od korzeni. Po latach ciężkiej pracy uwierzyła wreszcie w swój sukces, ale właśnie wtedy jej życie zawodowe i osobiste rozpadło się jak figurka z cennej porcelany.
Cara nie utrzymuje częstych kontaktów z bliskimi, lecz list od matki staje się dla niej pretekstem do odbycia sentymentalnej podróży do krainy dzieciństwa. Ma nadzieję, że w domku na plaży, wśród złotych wydm i szumu fal odzyska spokój i pogodę ducha. Przecież to tutaj spędziła najszczęśliwsze wakacje w życiu... Jednak powrót do przeszłości okaże się zarówno o wiele bardziej bolesny, jak i o wiele wspanialszy, niż podejrzewała...
Żółw morski - łac. Caretta caretta. Tropikalny żółw morski o twardej skorupie i dużej głowie.
Zapadał zmierzch. Czerwone słońce powoli chowało się za wybrzeżem Karoliny Południowej. Lovie Rutledge stała samotnie na wydmie i z lekkim uśmiechem patrzyła na dwójkę płowowłosych dzieci, które z piskiem uciekały przed falami. Chłopiec nie mógł mieć więcej niż cztery lata, ale bez wahania wbiegał do wody, wyciągając przed siebie patyk, niczym rycerz walczący mieczem. Potem obracał się na pięcie i biegł na plażę, umykając przed ścigającymi go falami, które jednak i tak go dopadały. Z kolei dziewczynka... Mogła mieć siedem, może osiem lat i była już doświadczoną wojowniczką. Tańczyła na czubkach palców, zbliżała się do spienionej fali i instynktownie wyczuwała ostatnią chwilę, w której jeszcze mogła się wycofać. Potem wybuchała wysokim ś miechem.
Lovie pomyślała, że dziewczynka jest bardzo podobna do jej ciemnowłosej córki Cary. A chłopiec, którego właśnie w tej chwili fala zalała od stóp do głów, przypominał jej syna Palmera. Matka dzieci nieopodal zbierała z piasku porzucone wiaderka i łopatki. Chowała zabawki do płóciennej torby i trzepała ręczniki.
Lovie miała ochotę zawołać do niej: zostaw to wszystko i patrz na dzieci! Posłuchaj ich śmiechu! Tylko małe dzieci mają taki szczęśliwy śmiech. Posłuchaj, one mówią ci, kim jesteś! Ciesz się tymi chwilami, bo miną szybciej, nim się obejrzysz! A potem, zanim się zorientujesz, staniesz się kimś takim jak ja - starą, samotną kobietą, która oddałaby wszystko za choćby jeden spokojny wieczór w towarzystwie własnych dzieci.
Skrzyżowała ręce na piersiach i westchnęła głęboko. Oczywiście, nie mogła tego powiedzieć młodej matce. Byłoby to niegrzeczne, a poza tym bez sensu. Ta kobieta miała umysł zaprzątnięty myśleniem o rzeczach, które jeszcze musiała zrobić. Lovie wiedziała, że nieznajoma nie zrozumiałaby ostrzeżenia, przynajmniej dopóki jej dzieci nie dorosną i nie odejdą z domu. A potem, pewnego dnia przypomni sobie to późne popołudnie i widok dzieci biegających po plaży, a wtedy... Wtedy zacznie żałować, że nie trzymała ich za ręce i nie bawiła się razem z nimi.
Matka dzieci poskładała ręczniki, wrzuciła je do torby, wyciągnęła dzieci z wody i na tle rozświetlonego zachodzącym słońcem nieba poprowadziła je przez wydmy, aż wszyscy troje zniknęli z oczu Lovie. Na plaży znów zapanowała cisza. Kończył się kolejny dzień. Po mokrym piasku skakał jakiś ptak. Wysokie trawy na wydmach kołysały się, poruszane wieczorną bryzą. Przymknęła oczy i wsłuchała się w odgłosy wieczoru, wiedząc, że ten spokój nie potrwa dłużej niż kilka dni. Była połowa maja i w Karolinie Południowej wkrótce rozpocznie się sezon turystyczny.
Niedługo również pojawią się tu jej ukochane żółwie.
Przez dłuższą chwilę patrzyła na ciemniejącą powierzchnię wody, wyczuwając, że żółwie są już niedaleko i czekają na chwilę, gdy instynkt każe im wyjść na brzeg. Każdego roku, odkąd sięgała pamięcią, robiła, co mogła, by pomóc im przetrwać okres lęgowy.
Możliwe, że wśród tegorocznych matek znajdą się takie, którym przed dwudziestu laty pomagała po raz pierwszy w życiu dotrzeć do wody. Uśmiechnęła się na tę myśl.
Poczuła, jak fale obmywają jej stopy. Przed wielu laty, jako mała dziewczynka, ona również bawiła się w uciekanie przed falami, tak samo jak jej dzieci i wnuki. Ale dzisiaj nie przyszła tu szukać zabawy, lecz pociechy. Stała bez ruchu, zapatrzona w horyzont. Do jej oczu napłynęły łzy. Widok matki z dziećmi przywołał wspomnienia, które były równie radosne, co bolesne. Czas płynął zbyt szybko, lata przesypały się przez jej palce niczym ziarenka piasku.
Otarła łzę z policzka. Przed nią rozciągała się nieskończona przestrzeń błękitu. To nie był odpowiedni czas na łzy. Żyła na tyle długo, by wiedzieć, że los, podobnie jak morze, nie zawsze gra uczciwie. Wciąż jednak wierzyła, że jeśli będzie przestrzegać zasad, to pewnego dnia...
Pewnego dnia co? - zapytała siebie, nagle przestraszona i smutna. Nadal nie była pewna, czego brakuje w jej relacji z dziećmi, a szczególnie z córką. Gdy Cara i Palmer byli mali, bawili się pod jej czujnym okiem na tym samym kawałku plaży. Wtedy wszyscy troje byli ze sobą blisko, cieszyli się swoim towarzystwem. Teraz jednak jej dzieci dorosły i dystans między nimi zwiększał się z każdym rokiem.
Odwróciła się i ruszyła przez wydmy, gdzie za trzema prywatnymi działkami stał jej dom. Wyglądał jak wysepka, zasłonięty przed oczami ciekawskich rzędem rozrośniętych oleandrów. Ściany, niegdyś jaskrawożółte, teraz były wyblakłe od słońca i wtapiały się w połacie dzikich pierwiosnków, które gęsto porastały wydmy. Lovie kochała każdą ścianę i deskę tego domku. Dla niej nie był to tylko letni dom, lecz magiczne miejsce, gdzie ona i jej dzieci byli bezgranicznie szczęśliwi.
Popatrzyła na zachód. Niebo było coraz ciemniejsze. W wieczornej ciszy dochodził do niej tylko szum wiatru w wysokich trawach porastających wydmy oraz uderzenia fal o brzeg.
Westchnęła i złożyła ręce jak do modlitwy. Miała prawie siedemdziesiąt lat. Nie mogła sobie pozwolić na żale, rozpamiętywanie przeszłości i rozmyślania o tym, co by było, gdyby...
Miała konkretne rzeczy do zrobienia. Dom na plaży, wraz ze wszystkimi jego sekretami, trzeba było przekazać w dobre ręce. Minione lata kosztowały ją zbyt wiele wyrzeczeń, by teraz miała to wszystko zaprzepaścić. Nie pozwoli, by tajemnice wyszły na jaw. Ucierpiałaby na tym reputacja zbyt wielu osób.
Tylko w jednym upatrywała nadziei.
- Boże - modliła się, z trudem dobywając słowa z zaciśniętego gardła. - Nie chcę się skarżyć. W końcu znasz mnie dobrze. Ale w Biblii napisano, że zawsze, gdy zamykasz jakieś drzwi, to jednocześnie otwierasz okno. Modlę się więc do Ciebie, byś otworzył mi owo okno.
Wiesz, jak przedstawiają się sprawy między Carą a mną. Potrzeba cudu, by zapanowała między nami zgoda. Ale Ty potrafisz czynić cuda. Proszę Cię, Panie, tylko o tę jedną rzecz. O
nic więcej nie będę Cię już prosić. Odejdę spokojna, jeśli będę wiedziała, że wszystkie sprawy zostały uporządkowane. Zresztą i tak przecież odejdę - uśmiechnęła się ze smutkiem.
- Wiem o tym. Proszę, Panie, wysłuchaj tej jednej modlitwy. Nie ze względu na mnie, ale dla Cary. Pozwól mi jeszcze raz zobaczyć moje dziecko. Przyprowadź ją do domu.
Po około dwudziestu latach życia w wodzie samice żółwia docierają na brzeg, gdziesię urodziły, i tam na plaży składają jaja. Przebywają setki mil, niejednokrotnie przez całyAtlantyk, dźwigając ważący sto pięćdziesiąt kilogramów czerwonobrązowy odwłokwypełniony setkami zapłodnionych jaj.
W ciągu ostatnich lat Cara wielokrotnie myślała o podróży do domu, ale zawsze na przeszkodzie stawały jakieś inne plany, jakieś umówione spotkanie albo po prostu jej własne emocje. Teraz, zmęczona długą podróżą, przebywała ostatni odcinek nadmorskiej równiny, kierując się w stronę oceanu. Niegdyś była to kraina bawełny. Cara nie odwiedzała tych stron od ponad dwudziestu lat. Dorastając, marzyła o wyjeździe. Dokądkolwiek, byle tylko stąd uciec.
Mijała rzadkie lasy, farmy wystawione na sprzedaż, magazyny o płaskich dachach, billboardy z wypłowiałymi od słońca reklamami orzeszków ziemnych, brzoskwiniowe sady i samochody do przewozu bydła. Był koniec maja i w Karolinie Południowej wiosna przechodziła już w upalne lato. Cara uprzytomniła sobie, że żółwie niedługo rozpoczną sezon lęgowy, i zaśmiała się ironicznie.
Gdyby ktoś rok wcześniej powiedział jej, że wraz z nastaniem kolejnej wiosny wybierze się do Charlestonu na dłuższą wizytę u matki, najpierw by się roześmiała, a potem odparła, że to absolutnie niemożliwe. Po pierwsze praca nie pozwalała jej na takie ekstrawagancje. Każdy dzień miała wypełniony co do minuty. W najlepszym wypadku mogłaby sobie pozwolić na jednodniowy wypad, tak jak to miało miejsce, gdy przyjechała na pogrzeb ojca. Po drugie Charleston był ostatnim miejscem na ziemi, które miałaby ochotę odwiedzić, a jej matka ostatnią osobą, którą pragnęłaby oglądać. Po wielu latach wrogości obecnie panowało między nimi uprzejme zawieszenie broni i był to chyba najlepszy z możliwych stan rzeczy.
Jednak jej matka jak zwykle wykazała się doskonałym wyczuciem czasu. Dokąd uciekamy, gdy nagle wszystko legło w gruzach? Do domu, to oczywiste. Cara mocniej zacisnęła dłonie na kierownicy. Jak to się mogło stać, że jej uporządkowane życie do tego stopnia wymknęło się spod kontroli? Po dwudziestu dwóch latach niezależności, budowania kariery i sukcesów, oto nagle znów znalazła się na tej cholernej drodze prowadzącej na wybrzeże.
Bezpośrednią przyczyną był list matki. Poprzedniego dnia Lovie jak zwykle przysłała kwiaty na urodziny córki. Cara odwinęła bibułkę i ciężki zapach gardenii wypełnił całe mieszkanie. Poczuła się jak w otoczonym murem ogrodzie matki w Charlestonie: stara magnolia rozpościerała szerokie, lśniące liście, a obok białe gardenie walczyły o miejsce z pnącym jaśminem. Otworzyła list napisany znajomym charakterem pisma i przeczytała:
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, kochana Caretto! Zawsze gdy czuję zapach gardenii, myślę o Tobie.
Od czasu śmierci ojca wszystko się nieustannie zmienia. Teraz przyszedł czas, bym i ja uporządkowała swoje sprawy. Przyjedź do domu, Cara, choćby na krótko. Nie na Tradd Street, ale do domku na plaży. Zawsze byliśmy tam szczęśliwi, prawda?
Proszę, nie mów, że jesteś zbyt zajęta i nie możesz się wyrwać. Czy pamiętasz nasze powiedzenie: „Zajmij się swoimi urodzinami”? Zrób sobie prezent i wybierz się na kilka dni do swojej starej matki. Proszę, Cara, skarbie, przyjedź do domu jak najszybciej. Ojca już niema i musimy zrobić tu porządki.
Uściski, Mama.
Może to zapach gardenii sprawił, że Cara nagle poczuła się samotna. Może było to wzruszenie wywołane faktem, że ktoś pamiętał o jej urodzinach. A może przygnębienie z powodu utraty pracy. W każdym razie po raz pierwszy od czasu gdy miała osiemnaście lat, Cara rozpaczliwie i głęboko zatęskniła do matki.
Zapragnęła wrócić do domu, gdzie kiedyś była szczęśliwa.
* * *
Przekroczyła rzeki Ashley i Wando, zjechała z autostrady i znalazła się na nowej drodze łączącej stały ląd z wysepką o nazwie Isle of Palms. Przed nią rozciągał się zapierający dech w piersiach widok na błękitne niebo i zielonkawe bagna. Połacie falujących traw przecinał jaskrawobłękitny kanał, a równolegle do niego mniejsza struga Hamlin Creek obudowana pomostami, przy których cumowały łódki. Kolejny zakręt i oto oczom Cary ukazał się Atlantyk w całej okazałości.
Znów była na Isle of Palms. Już sama nazwa przywodziła na myśl palmowe drzewa i spokojne, słoneczne popołudnia na plaży. Od stu lat było to ulubione letnisko mieszkańców Charlestonu i Columbii. Przyjeżdżali tu, gdy upał w mieście stawał się nie do zniesienia.
Przypływali promem, mieszkali w bungalowach rozrzuconych wśród sosen i dębów, a wieczorami tańczyli do muzyki granej przez głośne big-bandy. Wiele lat później do wyspy doprowadzono mosty i drogi. W dzieciństwie Cara spędzała tu każde lato w towarzystwie matki i starszego brata, Palmera. Żyli bez dyktatu zegara, w rytmie wyznaczanym przez słońce. To były bardzo szczęśliwe wspomnienia.
Słyszała, że w 1989 roku huragan o nazwie Hugo obrócił całą wyspę w gruzy, ale nie sądziła, by wywarło to wielki wpływ na krajobraz. Kiedyś było tu senne miasteczko, w centrum którego znajdowały się obok siebie sklep spożywczy, monopolowy i żelazny. A wokół mnóstwo stoisk z pocztówkami i restauracji pod gołym niebem. Dalej znajdował się Ocean Boulevard - rząd skromnych domków letniskowych, a za nimi nadbrzeżne wydmy.
Teraz ze zdumieniem przekonała się, że wydm, na których niegdyś się bawiła, już nie ma. Na ich miejscu wznosiła się ściana drewnianych domów w pastelowych kolorach, które
zupełnie zasłaniały widok na morze. Cara obróciła głowę w lewo i popatrzyła na resztki świata sprzed huraganu.
Niektóre rzeczy pozostały jednak niezmienne. Nad jej głową przeleciało stado pelikanów, niczym szwadron bombowców. Otworzyła okno i wciągnęła w płuca świeże morskie powietrze. Zapadał już zmierzch. Cara powoli przejechała jeszcze dwie przecznice i ze ściśniętym sercem zatrzymała samochód przed odsuniętym od ulicy jasnożółtym domkiem z lat trzydziestych, przycupniętym na skraju niedużej wydmy.
Na tle nowych budynków, otoczonych ogrodami urządzonymi przez architektów krajobrazu, dom jej matki wyglądał jak wspomnienie z przeszłości. Otaczały go wysokie trawy, jaskrawe floksy i żółte pierwiosnki. Niski dach i szerokie, wygodne werandy wyglądały tu równie naturalnie, jak palmy. Cara nie widziała tego domku od dwudziestu lat i teraz przyszło jej do głowy, że podczas gdy ona zajęta była swoim życiem w Chicago, domek przez cały czas cierpliwie na nią. czekał.
Skręciła w boczną żwirową uliczkę i zaparkowała na tyłach. Omal nie wybuchnęła śmiechem, gdy zobaczyła obok werandy starego, lśniącego volkswagena garbusa. A więc mama nadal jeździła Złotym Żukiem? To był jej znak rozpoznawczy. Wszyscy wiedzieli, że gdy ten samochód pojawia się w okolicy, oznacza to przybycie Olivii Rutledge. Olivia przyjechała na wakacje i czeka na gości.
Cara zastanawiała się, czy ona również jest teraz tylko gościem. Czy więzy krwi stanowiły wystarczający powód, by nazwać Primrose Cottage swoim domem? Czy długie godziny spędzone na pracy w ogródku, zamykaniu okiennic przed burzą i bujaniu się na ogrodowej huśtawce dawały jej jakieś prawa?
Chyba nie, pomyślała z westchnieniem. Poza tym kiedyś z wściekłością wykrzyczała matce, że nie życzy sobie mieć nic wspólnego ani z rodzicami, ani z tym miejscem.
A jednak łącząca ją z domem więź przetrwała. Wspomnienia wracały lawiną. Cara wysiadła z samochodu i bezwładnie oparła się o drzwiczki, zastanawiając się, jak ma powitać matkę. Szukała jakichś słów, które pozwoliłyby przełamać lody, a jednocześnie zachować poczucie dumy i odpowiedni dystans. Zamierzała zostać tu tydzień, najdalej dziesięć dni.
Pewna, że jeśli przekroczy ten limit, to matka znów zacznie doprowadzać ją do szału, znów padnie wiele ostrych słów i pojawią się następujące w takich wypadkach długie okresy wrogiego milczenia. Z westchnieniem przesunęła ręką po czole. A może przyjazd tutaj był błędem?
Gdzieś w oddali zaszczekał pies, a potem za domem rozległ się melodyjny kobiecy głos. Cara obróciła się. Ścieżką prowadzącą od plaży szła drobna kobieta w słomkowym kapeluszu z wielkim rondem, długiej dżinsowej spódnicy i jaskrawoczerwonej koszulce. W ręku niosła duże, czerwone wiadro - wyraźny znak, że była jedną z Miłośniczek Żółwi. Serce Cary zabiło mocniej, ale nie poruszyła się i czekała w milczeniu. Z tej odległości nadchodząca kobieta wyglądała jak młoda dziewczyna. Wydawała się taka beztroska. Nucąc głośno jakąś melodię, zatrzymywała się co parę kroków, by podziwiać kolejny rosnący przy ścieżce polny kwiat.
Wszystkie przygotowane wcześniej zdania, starannie obmyślane słowa w jednej chwili wyparowały z głowy Cary.
- Mamo! - zawołała w końcu, gdy kobieta była już tylko o parę kroków od niej.
Matka zatrzymała się jak wryta i obróciła głowę w jej stronę. Jasnoniebieskie oczy pod rondem kapelusza zabłysły radośnie. Odstawiła wiadro i wyciągnęła ramiona w powitalnym geście.
- Caretta!
Cara nie znosiła tej wersji swojego imienia, ale teraz jak dziecko pobiegła ścieżką i rzuciła się w ramiona matki. Była od niej o głowę wyższa, toteż zawsze w takich sytuacjach czuła się jak słoń przy porcelanowej lalce.
- Tęskniłam za tobą - powiedziała Olivia z twarzą przy policzku córki. - Wreszcie wróciłaś do domu.
Cara oddała uścisk, ale żadne słowa nie chciały jej przejść przez gardło. Dzieliło je zbyt wiele lat milczenia. Odsunęła się o krok i dopiero teraz uważniej spojrzała na twarz matki. Poczuła wstrząs. Olivia Rutledge była już starą kobietą. Blada twarz, kości policzkowe jeszcze bardziej wyraziste niż kiedyś, oczy pozbawione blasku. Matka zawsze była szczupła, ale teraz wydawała się wręcz wychudzona.
Cara zastanawiała się, jak to możliwe, by matka do tego stopnia się zmieniła w tak krótkim czasie. Po raz ostatni widziały się przed osiemnastoma miesiącami, na pogrzebie ojca. Wtedy jeszcze Olivia nadal była piękna i pełna wdzięku. Oczywiście miała już sześćdziesiąt dziewięć lat, ale należała do kobiet, które otrzymały od losu smukłą, dziewczęcą sylwetkę i twarz naturalnie świeżą, jak polne kwiaty, które uwielbiała. Ojciec mawiał, że ożenił się z nią, bo uroda idealnie harmonizowała z jej wnętrzem. Tak, to akurat stwierdzenie okazało się prawdziwe. Wszyscy ją kochali, Cara jednak znała cenę, jaką okupiony był uśmiech matki.
- Co u ciebie słychać? - zapytała, przypatrując się jej badawczo. - Dobrze się czujesz?
Olivia lekceważąco machnęła ręką.
- Dobrze, dobrze. Nic nie może powstrzymać upadku Rzymu. Już przestałam z tym walczyć. Ale za to ty wyglądasz wspaniale!
Cara spojrzała na swoją pomiętą białą koszulkę i dżinsy. Wstała tego dnia przed świtem, ochlapała twarz zimną wodą i ubrała się w pośpiechu, nie zawracając sobie głowy makijażem ani fryzurą. Włosy luźno opadały jej na ramiona.
- Gdzie tam. - Wzruszyła ramionami. - Jestem brudna i śmierdzę hamburgerami.
- Dla mnie wyglądasz wspaniale. Nie mogę uwierzyć, że tu jesteś! Omal nie zemdlałam z wrażenia, gdy zadzwoniłaś i powiedziałaś, że przyjeżdżasz. Bogu dzięki.
- Mamo, Bóg nie ma z tym nic wspólnego. Napisałaś, że chcesz, bym przyjechała, więc jestem.
- To ty tak myślisz. A ja jestem już stara i wiem swoje. Ale nie kłóćmy się oto. Modliłam się, byś przyjechała do domu, i moje modlitwy zostały wysłuchane.
Ruszyły powoli w stronę domku. Lovie zatrzymała wzrok na twarzy córki.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz?
- Jak? - zdziwiła się Cara.
- Jakbyś była wstrząśnięta.
- Nie wiem. Wydajesz mi się jakaś inna. Chyba... szczęśliwa.
- Ależ oczywiście, że jestem szczęśliwa! Dlaczego miałoby być inaczej?
Cara wzruszyła ramionami.
- Nie wiem... Sądząc po liście, spodziewałam się raczej, że czujesz się samotna, może trochę przygnębiona. W końcu od śmierci taty nie minęło tak wiele czasu.
Twarz Lovie drgnęła, ale Cara jak zwykle nie potrafiła odczytać emocji, jakie kryły się za uśmiechem matki.
- Nie chciałam, żeby ten list wywarł na tobie przygnębiające wrażenie.
- Brakuje ci ojca?
Olivia pogładziła córkę po policzku.
- Brakuje mi ciebie. Szczególnie gdy jestem tutaj. Spędziłyśmy tu kiedyś szczęśliwe chwile, prawda?
Cara skinęła głową, poruszona.
- Tak. Ty, ja i Palmer. - Nie wspomniała o ojcu. Rzadko przyjeżdżał do domku na plaży. Zwykle wolał zostać w mieście albo podróżować. I choć w rodzinie nigdy nie mówiło się o tym głośno, wszyscy uważali, że tak jest lepiej.
- Och, tak - zaśmiała się Lovie cicho. - Palmer też.
- Jak się miewa mój szalony braciszek?
- Już nie jest szalony. Szkoda.
Cara uniosła brwi.
- I ty to mówisz? Pamiętam, jak kiedyś obydwoje z tatą staraliście się go sprowadzić na dobrą drogę...
Matka tylko roześmiała się i zapytała:
- Jak długo możesz zostać?
- Tydzień.
- Tak krótko? Cara, zawsze jesteś taka zajęta. Proszę, zostań trochę dłużej!
Cara zastanawiała się przez chwilę. Właściwie nic jej nie zmuszało do powrotu, a mama nie wyglądała najlepiej.
- Może uda mi się zostać trochę dłużej. Właśnie dlatego lubię podróżować samochodem. Sama podejmuję decyzję, gdzie i kiedy jadę. Na razie nie umiem określić daty powrotu do Chicago. Nie przeszkadza ci to? - dodała z wahaniem.
- Absolutnie nie. Bardzo mi to odpowiada - ucieszyła się Olivia, skręcając na wysypaną piaskiem ścieżkę prowadzącą do drzwi domu. - Wejdź. Musisz być bardzo zmęczona po podróży. Jesteś głodna? Nie przygotowałam kolacji, ale coś się znajdzie.
- Nie rób sobie kłopotu. Przez całą drogę jadłam coś w samochodzie.
- O której wyjechałaś z Chicago?
- Przed piątą rano - ziewnęła Cara.
- Ale po co tak się śpieszyłaś? Przecież mogłaś rozłożyć sobie podróż na dwa, trzy dni i przenocować gdzieś po drodze. O tej porze roku w górach jest pięknie.
- Och, przecież mnie znasz. Gdy już gdzieś jadę, to chcę dotrzeć do celu jak najszybciej.
- To prawda - pokiwała głową jej matka. - Zawsze taka byłaś.
Wchodząc po schodkach na werandę, Cara dostrzegła kolejne oznaki świadczące o tym, że dom powoli chyli się ku upadkowi. Czas nie był dla niego łaskawy, a z bliska wyglądało to jeszcze gorzej. Weranda zapadała się, krzewy rozrosły się jak w dżungli, w jednym oknie brakowało okiennicy, a farba na ścianach łuszczyła się i odpadała płatami.
- Przydałby się tu mały remont - zauważyła.
- Biedny, stary dom... Przez cały czas wystawiony na porywy wiatru i działanie wilgoci.
- To za dużo na ciebie jedną. Czy Palmer trochę ci pomaga?
- Palmer? No cóż, stara się, ale ma dosyć swoich spraw. Dom, firma, rodzina. - Olivia zawahała się, jakby chciała dodać coś jeszcze, ale w ostatniej chwili zrezygnowała. - Ma własne kłopoty. Ja jakoś sobie tutaj radzę. Och, spójrz na te pierwiosnki - wskazała na najbliższą kępkę. - Pięknie kwitną w tym roku, prawda? Czujesz ten cytrynowy zapach?
Cara nie była pewna, czy matka rozmyślnie zmienia temat rozmowy, ale walizka coraz bardziej ciążyła jej w ręku, toteż upajanie się zapachem pierwiosnków było ostatnią rzeczą, na jaką miała w tej chwili ochotę.
...
entlik