WŁODZIMIERZ SOKORSKI
Polacy pod Lenino
KSIĄŻKA i WIEDZA
WARSZAWA
1983
Okładkę i strony tytułowe projektował: Włodzimierz Tereehowiez
Strony rozdziałowe projektował: Stanisław Kaźmierozyk
Fotografie: Centralna Agencja Fotograficzna
Redaktor: Danuta Wolska
Redaktor techniczny: Krzysztof Krempa
Korektorzy: M. Włodarczyk i Z. Kołodziejczyk
(L) Copyright by Wydawnictwo „Książka i Wiedza" RSW „Prasa-Książka-Ruch", Warszawa 1983
ISBN 83-05-11144-X
i
Szanowny Czytelniku!
Oddajemy Ci do rąk kolejny tomik z ukazującej się od 1968 roku serii Biblioteka Pamięci Pokoleń różniący się od poprzednich jedynie formatem, którego1 zmiana podyktowana została względami technicznymi. Nie zmienia się natomiast treść naszych publikacji.
Mamy nadzieję, że dalej — choć w zmienionej formie — będziemy gościć w Waszych domach.
Wydawaliśmy i będziemy nadal wydawać książki poświęcone martyrologii i udziałowi Polaków na wszystkich frontach II wojny światowej, monografie miejsc uświęconych krwią naszych współbraci, upamiętnione zaszczytnym udziałem w ruchu oporu. Chcemy, aby pamięć o tamtych dniach była wciąż żywa i stała się własnością młodych pokoleń.
Redakcja
Od autora
Kilka słów wyjaśnienia, dlaczego swoje uwagi o bitwie pod Lenino napisałem dopiero teraz. Atmosfera polityczna lat pięćdziesiątych nie sprzyjała wspomnieniom. Nie istniała po prostu możliwość ani nawet celowość naświetlania wielu wydarzeń z przeszłości. Problemy odbudowy kraju zmobilizowały zresztą nas wszystkich do solidarnego wysiłku, niezależnie od tych czy innych osobistych przeżyć.
Natomiast z innych wspomnień i opracowań, ogłoszonych w tamtym czasie, powoli, krok za krokiem, może nieraz w sposób nie zamierzony, ukazywało się rzeczywiste oblicze i 1 Dywizji, i ludzi Pierwszej Armii. Mimo że różniłem się z autorami poszczególnych publikacji w wielu sprawach, nie reagowałem na nie w prasie z wielu względów.
Po pierwsze, czekałem na rozwój wydarzeń w samej partii, który wydawał się nieunikniony. Po drugie, chodziło o wykrystalizowanie sytuacji w historiografii międzynarodowego ruchu robotniczego, pozwalającej mówić spokojnie i zgodnie z rzeczywistością o roli Sta-
lina w kwestii polskiej. Wszelka jednostronność w tej materii była zawsze niesłuszna i szkodliwa nie tylko ze względu na wymowę faktów, lecz także ze względu na obiektywne tło późniejszych wydarzeń.
Wreszcie problem pamiętnikarstwa. Nie była to dziedzina w naszym kraju najbardziej popularna. Pamiętniki chłopów, nauczycieli, robotników, lekarzy jeszcze tak. Natomiast pamiętniki działaczy społecznych należały raczej do rzadkości. Dopiero w latach sześćdziesiątych pojawiły się na półkach ¦księgarskich nowe, nie spotykane dotąd wydawnictwa. Należą do nich pamiętniki weteranów II wojny światowej, które stworzyły nowy i — sądzę — bardzo istotny klimat dla odczytania nie tylko prawdy dokumentu, lecz również prawdy materii stosunków międzyludzkich.
Oczywiście każda prawda jest zawsze prawdą niepełną. W tym sensie moje wspomnienia również. Są zarówno' fragmentaryczne, jak i subiektywne. Mam jednak nadzieję, że otwierają nowe możliwości w widzeniu spraw trudnych i nie zawsze dla wszystkich dostępnych, a w każdym raeie pozwalają zrozumieć tło i klimat ówczesnych wydarzeń.
Jest rzeczą wiadomą, że w centralnym aktywie ZPF, a także w aktywie politycznym 1 Dywizji istniały różnice poglądów odnośnie koncepcji przyszłej Polski. W dotychczasowej literaturze reprezentowane były poglądy tylko jednej strony. Jest więc rzeczą właściwą udostępnić Czytelnikowi poglądy, które wówczas głosiłem jako zastępca dowódcy 1 Dywizji wraz z grupą innych polskich oficerów. W każdym razie sądzę, że
Polacy pod Lenino są fco-lejiną piróbą nowego spojrzenia na genezę ówczesnych wypadków.
Robię to celowo i świadomie. Jako Polak i jako komunista. Wydaje mi się, że jest to sprawa prostego obowiązku, zwłaszcza wobec siedemdziesięciu lat, które mam za sobą, a z których przeszło pięćdziesiąt poświęciłem partii i Socjalizmowi.
¦
DYWIZM im. TADEUSZA KOŚCIUSZKI
Bziewiętnastego sierpnia 1942 roku armia gen. An-dersa została ewakuowana do Iranu. Łącznie wyjechało 100 tysięcy żołnierzy i oficerów, nie licząc towarzyszących im osób cywilnych. Były to trudne lata. Niemcy stali u bram Stalingradu. Decydowały się losy „być albo nie być" nie tylko Związku Radzieckiego, lecz i całej wojny. Dla Polaków, którzy pozostali w ZiSRR, powstał poważny dylemat. Czy nadal biernie przyglądać się toczącej się walce, czy też wziąć czynny udział w bitwie o losy świata i własnego narodu? Decyzja była prosta i jednoznaczna. Realizacja trudniejsza. Społeczność polską w ZSRR po wyjeździe Andersa otaczała powszechna nieufność. Nie wystarczało podjąć decyzję, należało przełamać lody, przekonać władze. 4 stycznia 1943 roku ukazuje się list grupy polskich działaczy lewicowych, skupionych wokół „Nowych Widnokręgów", pisma wydawanego początkowo w Kuj-byszewie, a później w Moskwie, adresowany do zastępcy przewodniczącego Rady Komisarzy Ludowych ZSRR, Wiaczesława Mołotowa, w sprawie konieczności utworzenia w ZSRR Ośrodka do Spraw Polskich. Wkrótce potem powstaje Związek Patriotów Polskich i jego organ „Wolna Polska". Rozpoczyna się trudna praca nad skupieniem rozproszonej ludności polskiej, zamieszkującej przeważnie północne i wschodnie rejony Związku Radzieckiego. Powstają komitety pomocy obywatelskiej i zaczyna się organizować, przy czynnym udziale władz radzieckich, szkolnictwo polskie, żłobki, przedszkola, punkty zaopatrujące ludność polską w żywność i odzież.
12
Z tego czasu również datuje się mój kontakt z władzami Związku Patriotów Polskich. Po ewakuowaniu z Charkowa fabryki parowozów i wagonów, gdzie w 1941 roku pracowałem, zostałem skierowany do Związku Zawodowego Kolejarzy Południa w Tbilisi. Tam też zastało mnie na początku 1943 roku wezwanie do Moskwy. W Moskwie zostałem przyjęty przez Wandę Wasilewską i Alfreda Lampę i po kilku rozmowach wszedłem w skład kolegium redakcyjnego „Wolna Polska" oraz grupy inicjującej powołanie do życia polskiej jednostki wojskowej.
Pamiętam dobrze pierwsze spotkanie z płkiem Zygmuntem Berlingiem. Wysoki, rzeczowy, uparty. Od pierwszej chwili istniała nie ukrywana niechęć między nim i Wandą Wasilewską. Wówczas jednak nie miało to znaczenia, ponieważ o naszych stosunkach decydowały nie animozje osobiste, lecz sprawy natury zasadniczej, sprawy nie cierpiące zwłoki. Należało przygotować organizację, platformę ideową oraz statut zarówno Związku Patriotów Polskich, jak i 1 Dywizji. Spotkania z Berlingiem odbywały się w kilkupokojowym mieszkaniu Wandy Wasilewskiej, która mieszkała w Moskwie w domu rządowym przy ul. Serafimowicza 2 wraz ze swoim mężem, Aleksandrem Kornijczukiem, ukraińskim pdsarzem, autorem Fmntu, a ówczesnym wiceministrem spraw zagranicznych rządu ZSRR. Poważną rolę wśród polskiej emigracji w Moskwie odgrywała Helena Usijewicz, córka Feliksa Kona, działacza I Proletariatu. Mówiła dobrze po polsku i — mimo ciężkich przejść w latach trzydziestych — za-
chowała jasność umysłu i duże poczucie humoru. W przeciwieństwie do Wandy Wasilewskiej ceniła Zygmunta Berlinga i często przestrzegała Wandę przed zbyt pochopnymi sądami. Helena Usijewicz nigdy zresztą nie przeceniała roli polskiej emigracji, wskazując niejednokrotnie, że o wszystkich sprawach w ostatecznym rachunku zadecyduje kraj i określona sytuacja polityczno-wojskowa po wojnie. Niejednokrotnie złośliwie żartowała na temat intryg osobistych i targów personalnych o „skórę na niedźwiedziu". Sądziła, że nowa emigracja polska w Związku Radzieckim, mimo wszystkich walorów ideowych, będzie podlegać tym samym procesom degeneracyjnym co każde środowisko polskie na obczyźnie.
W kwietniu 1943 roku Zarząd Główny Związku Patriotów Polskich zwrócił się do J. Stalina z prośbą o zezwolenie na utworzenie polskiej dywizji. Sytuacja polityczna zaczyna się dla nas kształtować pozytywnie. 4 maja 1943 roku prasa radziecka publikuje odpowiedzi J. Stalina na pytania korespondenta amerykańskiego J. Parkera, w których znajduje się stwierdzenie, że ZSRR życzy sobie istnienia silnej i niepodległej Polski. Słowa Stalina przedrukowała cała prasa światowa, robiąc z tego oświadczenia dużą sensację polityczną, zwłaszcza że nastąpiło to w 10 dni po zerwaniu stosunków dyplomatycznych między rządem radzieckim i rządem gen. Sikorskiego. Był to zresztą okres poważnego zwrotu w ówczesnej polityce Związku Radzieckiego.
Zdając sobie sprawę, że ruch robotniczy wchodzi w zupełnie nowy okres historyczny, Prezydium Ko-
14
minternu rozwiązało międzynarodową organizację komunistów, upoważniając wszystkie partie komunistyczne i robotnicze do samodzielnego działania zgodnie z sytuacją ekonomiczną i polityczną każdego kraju. Powyższa decyzja stworzyła również nowe warunki do pracy polskich komunistów.
8 maja zostaje ogłoszony komunikat o zgodzie rządu radzieckiego na formowanie w ZSRR polskiej Dywizji im. Tadeusza Kościuszki. Odbywa się „sztabowe" posiedzenie u Wandy Wasilewskiej. Rolę „pani domu" pełni Janina Broniewska. 13 maja wyjeżdża do obozu ćwiczebnego w Sielcach nad Oką koło Riazania pierwsza grupa organizatorów 1 Dywizji im. Tadeusza Kościuszki. Dowódcą dywizji zostaje płk Zygmunt Berling, który nie podporządkował się rozkazowi gen. Andersa i pozostał w ZSRR, uważając, że droga do Polski prowadzi nie przez Iran, lecz w prostej linii przez Smoleńsk, Mińsk do Warszawy. Zastępcą dowódcy mianowano mjra Włodzimierza Sokolskiego, zastępcą dowódcy do spraw liniowych — płka Antoniego Siwicfciego. 14 maja zostaje wydany pierwszy rozkaz organizacyjny dowódcy 1 Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki. Rozpoczyna się zaciąg ochotniczy. Ze wszystkich stron wielkiego Kraju Rad ciągną przyszli żołnierze. Ludzie dorośli, chłopcy, nawet dziewczęta. Wszystkimi możliwymi środkami komunikacji przedostają się do Sielc. Często jadą na gapę, powołując się na komunikat o powstaniu 1 Dywizji. Niejednokrotnie samowolnie opuszczają miejsca pracy. Idą piechotą, jadą na przypadkowo spotykanych ciężarówkach.
15
W owym czasie nazwisko Wandy Wasilewskiej działało jak magnes i wszystkie władze w Związku Radzieckim w mniejszym lub większym stopniu współdziałały z rekrutacją. Nie ufając jednak posterunkom kontrolnym na Oce, wielu przyszłych żołnierzy przedostawało się do obozu wpław.
Tyle sucha chronologia.
Obóz w Sielcach ukryty był w głębokich lasach. Brzeg niski, częściowo bagnisty. Wokół chmary komarów. Za to spełniał wymogi bezpieczeństwa i był trudny do zidentyfikowania dla wywiadowczych samolotów niemieckich. Nie zapominajmy, że wówczas toczyła się niedaleko Riazania, pod Kurakiem, jedna z najlkrwawszych bitew tej wojny.
Maj 1943 roku nie był najcieplejszy. Mgły rozciągały się po okolicznych bagnach i nisko osiadały na kępach brzóz i świerków. Często padał chłodny, przenikliwy deszcz. Nad domem dowództwa łopotała biało--czerwona flaga. Dziwnie obco wyglądała wśród niskich, typowo rosyjskich zabudowań. A jednak ściskało za gardło każdego> Polaka, który ją zobaczył.
Pierwszy miesiąc zajęły przygotowania do formowania dywizji. Działały komisje werbunkowe. Stwierdzano narodowość, zawód, stopień, przygotowanie wojskowe. Oficerowie rezerwy zjawiali się rzadko. Większość z nich wyjechała z armią Andersa. Część natomiast, odnosząc się nieufnie do charakteru i zadań nowej jednostki, ukrywała swoje pochodzenie oraz stopień oficerski. Podobnych „delikwentów" ujawniał bezbłędnie płk Leon Bukojemski, przewodniczący ko-
16
misji werbunkowej. Bystre oko doświadczonego oficera rozpoznawało kolegów natychmiast po zachowaniu się, postawie, kilku krokach musztry. Nierzadko również spotykali się znajomi. Ci z kolei mieli swoich znajomych. W ten sposób krystalizowała się pierwsza kadra oficerska, niestety bardzo przypadkowa. Częściej niż oficerowie zjawiali się -zawodowi podoficerowie. Pozwalało to przystąpić do formowania, przy pomocy instruktorów radzieckich, poszczególnych jednostek bojowych i do rozpoczęcia pierwszych ćwiczeń.
W czerwcu wychodzi własny, prasowy organ dywizji — „Żołnierz Wolności". Naczelnym redaktorem zostaje Henryk Werner. Zorganizowano zespół oficerów polityczno-wychowawczych, którego trzon stanowili polscy komuniści i działacze innych lewicowych partii politycznych.
Również w czerwcu rozpoczyna działalność w Ria-zaniu polska szkoła podoficerska, w późniejszym okresie szkoląca także oficerów.
Zasadniczą sprawą dla ludzi przybywających do Sielc była polskość dywizji. Wzruszenie na widok polskiego sztandaru, munduru i rogatywki z orzełkiem chwytało za gardło. Rozlewisko Oki w głębi terytorium radzieckiego budziło jednak nieufność. Instruktorzy radzieccy także. Część Polaków przybywających nad Okę miała za sobą ciężkie przeżycia. I z 1939 roku, i — późniejsze — z 1940—1941 roku. Byli wśród nich osadnicy z Wołynia, przymusowo wywiezieni w głąb ZSRR. Byli również żołnierze i oficerowie wojska polskiego, rozbrojonego w 1939 roku. Spotykali się zesłań-
2 — Polacy pod Lenino
17
cy jeszcze z czasów carskich i młodzi chłopcy, rocznik 1925—1926, dzieci ostatniej emigracji, często pozbawione rodziców i szkoły polskiej. Był to stosunkowo najlepszy element, ponieważ przeszedł twardą szkołę w radzieckich zakładach przemysłowych i w zasadzie solidaryzował się z polityką radziecką. Każdego dręczyły pytania: dlaczego właśnie tutaj i dlaczego właśnie teraz? Czy naprawdę polska dywizja? Czy dojdzie się w jej szeregach do Polski? A jeżeli tak, to kiedy i jak będziemy się bić z Niemcami? Kto dostarczy nam broni? Jaki jest nasz stosunek do rządu polskiego w Londynie? Dlaczego nie ma w dywizji polskiego kapelana?
Postanowiono więc sprowadzić księdza. Przyjechał prosto z Polski, porwany przez partyzantów i odtransportowany okrężną drogą do Sielc. Ksiądz Wilhelm Kubsz, bo to on był właśnie, w pierwszej chwili nie chciał wierzyć własnym oczom. Jadąc w głąb Rosji przypuszczał wszystko, tylko nie to, że znajdzie się nad Oką, i do tego w polskiej dywizji. Był to jednak mądry ksiądz i szybko wyraził zgodę na stopień kapitana, jaki się kapelanowi dywizji z wieku i urzędu należał. Nie załatwiało to jednak sprawy. Należało wybudować kaplicę polową i przekonać żołnierzy, że to naprawdę ksiądz. Tego cudu dokonały fizylierki z batalionu im. Emilii Plater. Ich rozpoznanie było bezbłędne. Ksiądz Kubsz rozpoczął działalność od mszy niedzielnej. W pierwszym szeregu stał płk Berling, płk Bukojemski i mjr Sokorski. Podczas mszy wszyscy uklękli. Lody zostały przełamane. Można było zacząć mówić o Polsce.
18
Dziwne to były rozmowy. O walkach w Polsce wiedzieliśmy niewiele. Dochodziły pierwsze wiadomości o działalności PPR, Gwardii Ludowej i' podziemnej Armii Krajowej. Wszyscy zdawali sobie sprawę, że tam właśnie decydują się losy kraju. I wszyscy rozumieli, że nie może to być dawna Polska. Nie po to przelano morze krwi, żeby zmartwychwstała Polska ucisku społecznego.
A więc Polska? Ale jaka? Spory były długie i zaciekłe. Przy ogniskach wieczornych, w barakach przed snem. I powoli krystalizowała się świadomość, że przyjaźń polsko-radziecka, niezależnie od wzajemnych krzywd i urazów, jest warunkiem i przesłanką powstania niepodległej Polski. I że chyba tak myślą w kraju. Jeżeli dziś nawet nie wszyscy, to jutro na pewno. Ale co będzie jutro? Na to pytanie 'odpowiedzieć było najtrudniej. Zwłaszcza że ciążył jeszcze mit polskiego rządu w Londynie i zerwanych stosunków z rządem radzieckim. Nic też dziwnego, że tragiczna śmierć gen. Sifcorskiego w katastrofie samolotowej pod Gibraltarem była dla dywizji wielkim wstrząsem. Odbyły się żałobne akademie, zaostrzyły dyskusje. Poważnie upadł autorytet rządu londyńskiego, ponieważ zniknęło przekonanie, że po śmierci gen. Sikorskiego będzie on w stanie nawiązać stosunki ze Związkiem Radzieckim. Zaczynał przeważać pogląd, że polski rząd powinien powstać w kraju, i to na bazie znacznie szerszej niż emigracja londyńska oraz dowództwo AK. Powoli zdawano sobie sprawę z coraz większej roli emigracji polskiej zgrupowanej w ZSRR na platformie organizacyj-
19
f
nej Związku Patriotów Polskich. Działacze i oficerowie polityczni 1 Dywizji, wtedy jeszcze oficerowie oświatowo-wychowawczy, zgodnie z instrukcjami sztabu dywizji lansowali ideę Polski demokratycznej, zbudowanej na gruncie szerokiej reformy rolnej i nacjonalizacji wielkiego przemysłu. Dalej wyobraźnia nie sięgała.
10 czerwca 1943 r. odbył się w Moskwie pierwszy zjazd Związku Patriotów Polskich, na który przybyła delegacja żołnierzy i oficerów 1 Dywizji. Przyjechały również liczne delegacje ze wszystkich odległych rejonów Związku Radzieckiego. Wybrano Zarząd Główny i jego pierwsze prezydium w składzie: Wanda Wasi-lewska — przewodnicząca, członkowie prezydium: Stefan Jędrychowski, Stanisław Skrzeszewski, Włodzimierz Sokorski, Zygmunt Bei-ling, ksiądz Wilhelm Kubsz, Bolesław Drobner, Włodzimierz Stahl i Andrzej Witos. Uchwalono deklarację ideową, która stanęła na gruncie szerokiego frontu narodowego całej lewicy społecznej, głoszącej wolność, niepodległość, reformę rolną i nacjonalizację wielkiego przemysłu, tak obcego, jak i własnego. Po raz pierwszy wysunięto sprawę nowych, sprawiedliwych granic na Odrze. Żądano powrotu do Macierzy Warmii, Mazur, Górnego i Dolnego Śląska, Opolszczyzny i Pomorza Zachodniego.
Platforma ideowa Związku Patriotów Polskich stała się wytyczną działania 1 Dywizji. A jednak spory nie ustały. Pamiętam rozmowy z oficerami rezerwy, którzy otwarcie mówili, że wspólna walka może być pro-
20
wadzona tylko do granic kraju, później jednak drogi muszą się rozejść. Uważali się za żołnierzy przedwojennej armii polskiej i poczuwali się do lojalności wobec rządu londyńskiego. Rozmowy prowadziliśmy cierpliwie i bez gniewu. W zasadzie wystarczał fakt ochotniczego zaciągu i patriotycznej nienawiści do Niemiec hitlerowskich. Wielu spośród przedwojennych oficerów, wrogo początkowo nastawionych do 1 Dywizji, stało się później jej bohaterami. Niejeden zginął. Niejeden, już w kraju, wstąpił do partii i do dzisiaj służy w ludowym Wojsku Polskim. Wówczas jednak nowa myśl polityczna drążyła świadomość powoli i niechętnie, mimo że na jej gruncie kształtowała się przyszła wizja Polski Ludowej.
Niełatwo również układały się stosunki między dowództwem Dywizji i Zarządem Głównym Związku Patriotów Polskich, a raczej jego aparatem wykonawczym, w którym dominował Jakub Berman. Atmosfera nieufności panowała od początku. Musiałem często wyjeżdżać do Moskwy, by rozpraszać nieufność do działalności aparatu oświatowo-wychowawczego. Różniliśmy się także w ocenie roli i pozycji płka Berlinga. Niejednokrotnie Jakub Berman wyrażał w rozmowie ze mną zdziwienie, że tak bezkrytycznie wierzę w dobrą wolę oficerów dawnej armii polskiej. Niełatwo było wyjaśnić, że na nieufności nie można budować jednostki zdolnej do walki. I że jedynie w tyglu przygotowań, a później działań wojennych może powstać społeczność wojskowa nowego typu, zdolna do walki z hitlerowskim najeźdźcą.
21
Trudno było jednak negować, że poważna część byłych osadników wojskowych odnosiła się z niechęcią do współpracy polsko-radzieckiej. Lecz i z nich nie wolno było rezygnować. Należało różnicować i ludzi, i poglądy.
Rzecz dziwna, znacznie łatwiejsze były kontakty z Komisariatem Ochrony Narodowej ZSRR. Zwłaszcza szef Zarządu Politycznego, wiceminister obrony i członek Biura Politycznego1, tow. Aleksander Szczerbakow, wykazywał duże zrozumienie dla specyficznej atmosfery politycznej żołnierzy i oficerów 1 Dywizji. On też aprobował różne naisze posunięcda personalne, włącznie do wysuwania byłych oficerów polskich na poważne stanowiska w dywizji.
Punktem zwrotnym w historii dywizji stała się przysięga. Dzień był jasny, słoneczny. Poranek 15 lipca 14)43 roku wstawał bez mgły. Na rozległej polanie przed budynkiem sztabu formowały się oddziały. Było ich dużo. Więcej, niż można było przypuszczać. Trzy pułki piechoty. Pułk artylerii. Brygada pancerna. Oddziały pomocnicze. Pierwszy batalion własnego lotnictwa. Szkoła oficerska. Batalion fizylierek.
Dźwięki fanfar. Nadszedł moment przysięgi. Donośnie brzmiały głosy żołnierzy powtarzających za księdzem Kubszem słowa przysięgi. Następowało wręczenie przez ZPP sztandaru. Otrzymaliśmy go z rąk Wandy Wasilewskiej. Jeszcze raz fanfary. Zaczęła się defilada. Przyjmował ją płk Berling, przedstawiciele Zarządu Głównego Związku Patriotów Polskich i generalicji radzieckiej. Przyglądali się defiladzie attache wojskowi państw sojuszniczych: USA, Wielkiej Brytanii i Francji.
22
Defilada wypadła imponująco. Krok i musztra żołnierzy były bez zarzutu. Przeciągały piechota, artyleria, czołgi. Było nas przeszło 12 tysięcy. Oficerowie cudzoziemscy, jak później mówili, sądzili, że chodziliśmy w kółko. Była to autentyczna dywizja, rozszerzona o szereg jednostek pomocniczych. Prawdziwe wojsko polskie.
Uroczystość była piękna i wzruszająca. Coś się w naszym życiu zaczęło. Jakaś karta została zamknięta, a jednocześnie inna karta — otwarta. Powiało historią. Mazurek Dąbrowskiego wyciskał łzy wzruszenia.
1 Dywizja stała się jednostką bojową. Rozpoczął się okres drugi. Okres przygotowań do wymarszu na front.
CODZIEHUE ŻYCIE DYWIZJI
r
Minęły zaledwie trzy miesiące. Nie było to wiele, dla nas jednak była to cała epoka. Rano na apelu śpiewaliśmy Ratą. Dławiło mas wzruszenie: Me rzucimi ziemi, skąd nwsz ród... Każdy dzień umacniał jednak przekonanie, że wybraliśmy słuszną drogę powrotu do kraju. Ale nie wszyscy
0 dniach powrotu myśleli tak samo. Historii nie można-wymazać jedną decyzją ani jedną pogadanką. Stare legendy były ciągle żywe. Żywe były również tradycje legionowe. Stwierdziliśmy bez trudu, że wieczorem, przy ogniskach, śpiewano najchętniej wśród wielu piosenek żołnierskich My, pierwsza brygada. Wpływ starych nawyków czy brak własnych pieśni? Zapewne
1 jedno, i drugie. Na prośbę dowództwa dywizji Leon Pasternak napisał do melodii Brygady nowe słowa.
Nad nami płynie Orzeł Biały biało-czerwony sztandar nasz, na pole walki, pole chwały dywizja nasza, naprzód marsz!
My, Pierwsza Dywizja, Wolność i Ojczyzna. Baczność. Komenda dzwoni. Pobudka gra. Na ramię broń.
...Najkrótszą drogą do Warszawy, Dywizjo Pierwsza, prowadź nas. Narodzie, wstań do walki krwawej, rozprawy z wrogiem wybił czas...
My, Pierwsza Dywizja.A
26
Słowa przyjęły się. Śpiewano je w marszu i wieczorem przy ogniskach. Hymn Pasternaka stał się początkiem własnej twórczości poetyckiej. Następną pieśnią, powszechnie nuconą, była: Płynie Oka jak Wisła szemka,
W czerwcu 1943 roku Władysław Krasnowiecki tworzy teatr dywizyjny. Niesamowite było to przeżycie, gdy oglądaliśmy na szerokiej polanie leśnej pierwszy spektakl. Wiersze poetów polskich od Słowackiego, Mickiewicza do Broniewskiego. Fragment Kordiana i Dziadów, Na śmierć Waryńskiego i Dymy nad miastem. Powstaje własny kabaret literacki. I nawet własna „oferma" obozowa w scenicznym wydaniu Jerzego Waldena.
Ryszarda Hanin stała się nie tylko „córką pułku", lecz „gwiazdą dywizji". Kochał się w niej Leon Pasternak i wielu innych. Dostawała nawet kwiaty polne. Kto się zresztą wówczas nie kochał? Batalion fi-zylierek spędzał sen z powiek zarówno żołnierzom, jak i oficerom. Dowodził nim por. Mac, któremu wszyscy szczerze zazdrościliśmy. Batalion sanitarny, którym dowodził dr Jerzy Sztachelski, również był przedmiotem westchnień, zwłaszcza że „siostry" miały opinię „trudniejszych". A jednak były to ładne miłości. Gwałtowne, a nierzadko „do samego grobu". Ludzie kochali się szczerze i nawet coraz częściej powstawały dywizyjne małżeństwa. Wprawdzie nieoficjalnie, ale co to wówczas szkodziło. Moja pierwsza córka, Ewa, poczęta gdzieś między Wiaźmą, Smoleńskiem a Orszą, narodziła się z takiego związku. Matka jej, a moja
27
przyszła żona, Halina Snarska, była dzielnym chorążym batalionu fizylierek. Przed wojną działała w szeregach harcerstwa polskiego. Ukończyła gimnazjum w Wilnie, w 1938 roku zaczęła studia w Warszawie na SGGW. Tamte lata nie były jednak czasami naszej miłości. Wówczas jeszcze nie znaliśmy się.
W ten sposób losy wojny określały losy ludzkie. Nikt nie mógł uciec przed lawiną wydarzeń, którą przynosił każdy dzień dywizji. Nikt też nie mógł zdjąć z siebie odpowiedzialności za dokonanie wyboru między żołnierskim obowiązkiem a życiem osobistym. I w jednym, i w drugim wypadku należało odpowiadać i za siebie, i za innych.
Praca oficerów oświatowych była w tych warunkach działalnością społeczno-wychowawczą w ścisłym tego słowa znaczeniu. Od pogadanek politycznych do dyskusji o moralności Od lekcji historii do rozmów o socjalizmie. Nic też dziwnego, że ogromną popularnością cieszyło się pisemko dywizyjne „Żołnierz" Wolności" drukowane w polowej drukarni z godną podziwu punktualnością. Gazetka zawierała najnowsze wiadomości z frontu i ze świata, jak również omawiała wszystkie wydarzenia z życia dywizji. Pisaliśmy do niej artykuły i wiersze. Wtedy wiersze pisał nawet Jerzy Putrament i — co ciekawsze — pisał wiersze chyba najlepsze w całym swym życiu. W gazetce debiutowała również Zofia Bystrzycka. Była wówczas za młoda dla Putramenta, lecz mimo to nie uniknęła później swojego losu. I jako poetka, i jako pisarka, i jako jego żona. Lucjan Szenwald spełniał rolę kroni-
28
karzą dywizji. Kronikarza i poety. Sądzę nawet, że dzienniki jego jeszcze nie są w pełni doceniane, i to nie tylko jako dokument, lecz jako zjawisko społeczno--polityczne. Był to kronikarz bardzo subiektywny i nie zawsze ścisły. Wiele jednak wnosił do spisywanych wydarzeń z autentycznej atmosfery dywizji. Nawet z jej bałaganu myślowego i oscylowania między patriotyzmem, katolicyzmem i komunizmem. A sprawy te nie były wówczas proste.
W korpusie oficerskim wyróżniał się energią i stanowczością płk Leon Bukojemski. Debiutował fdopiero wówczas przyszły generał Józef Urbanowicz. Generał Huszcza i obecny szef sztabu Bolesław Chocha zaczynali jako chorążowie polskiej szkoły oficerskiej w Ria-zaniu. Stamtąd również przybył do dywizji obecny minister obrony — Wojciech Jaruzelski.
Goście, którzy nas odwiedzali, ujęci byli atmosferą panującą w dywizji. Okazuje się jednak, że nie wszyscy. Alfred Lampę, odwiedzając kiedyś obóz wojskowy w Sielcach, powiedział na pożegnanie, nieco zgryźliwie, do grupy oficerów politycznych: „Pachnie u was bardziej Pierwszą Brygadą niż Pierwszą Dywizją". Szenwald nie od razu zrozumiał, o co chodzi, a gdy zrozumiał — zameldował się służbiście u mnie. Wysłuchałem go w milczeniu, lecz nie bez zdziwienia. Alfreda Lampę znałem jeszcze z więzienia na Mokotowie i mimo że wiedziałem z własnego doświadczenia, jak trudno jest przejść z pracy konspiracyjnej do pracy w warunkach legalnych, w których odpowiada się nie tylko za własną działalność organizacyjną, lecz rów-
29
nież za ludzi bardzo odległych od siebie w sensie ideowym, zastrzeżenia Lampego wydały mi się nieco
przesadne.
— Nie wydaje mi się, że Lampę ma rację — replikowałem. — Powstaje coś nowego, a historia nigdy się nie powtarza. Nie powtórzy się więc ani Pierwsza Brygada, ani rok 1920, ani rok 1939.
— Jesteś tego pewny? — zapytał Szenwald wyraźnie zaskoczony.
— Tak. Jestem tego pewny.
— A w kraju — nastawał Szenwald — co będzie, gdy przyjdziemy do kraju?
3 __ w kraju będziemy walczyć na dwa fronty. Z wrogiem i ze sobą. .
— Może masz rację — powiedział jeszcze Szenwald
i wyszedł.
Czasami przyjeżdżała do nas Wanda Wasilewska. Umiała pięknie przemawiać. Miała silny, głęboki głos. Podczas jej wystąpień trudno było nie ulec sugestii jej słowa. W życiu osobistym natomiast była oschła i niedostępna. Paliła bardzo dużo papierosów. Ubrana w granatowy kostium, chodziła męskim, twardym krokiem. Jej wpływ na żołnierzy polskich był niewątpliwy. Wielu z nich zawdzięczało jej swoją dotychczasową pozycję i możliwość udziału w legalnym życiu Polonu radzieckiej. Minio to szacunek łączył się z obawą. Jamna Broniewska twierdziła, że Wanda Wasilewska pozorną oschłością pokrywała własną nieśmiałość i zażenowanie. Być może, tak było naprawdę. Nie zmieniało to faktu, że w jej obecności czuliśmy się nieco skrępowani.
30
Przy wieczornym ognisku ożywiały się wspomnienia z Polski. Wanda miała łzy w oczach. Była ogromnie wzruszona. Nawet Jerzy Putrament śpiewał.
Wieczorem odprowadzaliśmy Wandę i Janinę Bro-niewską do czekającego na nie samochodu. Byliśmy wszyscy głęboko wzruszeni i rozstaliśmy się w przekonaniu, że początkowe lody ostatecznie pękły.
15 sierpnia, a więc w rocznicę „cudu nad Wisłą", w porozumieniu z ówczesnym szefem Zarządu Politycznego Armii Radzieckiej, gen. Szczerbakowem, odbył się w Sielcach nad Oką wielki mityng żołnierski. Major Kożuszko, szef specjalnych oddziałów w dywizji, pełen był, niepokoju, czy potrafimy uniknąć poruszenia tak drażliwego tematu, jak rok 1920.
— Co ty im powiesz — zapytał mnie wręcz — że Pił-sudsfci zdradził Polskę, zdobywając Kijów?
— Między innymi to również — odpowiedziałem. — Ponadto, w atmosferze ciągłych napięć i przedwojennych legend, chcę wyjaśnić żołnierzom, właśnie na gruncie wojny w 1920 roku, że nigdy już „cud nad Wisłą" się nie powtórzy. Po prostu nie zaistnieje tego rodzaju sytuacja, by mogło> dojść do< konfrontacji wojsk radzieckich i wojsk polskich. Nasza przyjaźń ze Związkiem Radzieckim jest przyjaźnią wyrosłą z rewolucji i z wojny. Jest autentyczną przyjaźnią mimo lat walki i nieufności, więcej nawet — jest potrzebą historyczną dwóch narodów, postawionych obok siebie, a nie przeciw sobie, w obliczu śmiertelnego niebezpieczeństwa i śmiertelnej walki. Musimy te sprawy w sposób jasny
31
i prosty doprowadzić do końca, żeby nikt nie szeptał po
kątach.
— Może masz i rację — zgodził się niechętnie major Kożuszko. — Zresztą zadecydowali o tym mądrzejsi od
nas.
Mityng odbył się w porządku z góry przewidzianym. Przemawiał płk Berling, później ja. Informacje otrzymane drogą poufną potwierdziły zdrową reakcję większości żołnierzy mimo trudnych losów Polaków. W każdym razie nikt już później do sprawy rocznicy sierpniowej nie wracał. I nikt już nie śpiewał: My, pierwsza brygada. Natomiast śpiewaliśmy nadal Rotę i co niedziela szliśmy ma mszę świętą, którą przy polowym ołtarzu odprawiał niestrudzony kapelan dywizji, ks. Kubsz.
Lato było upalne i suche. Gdzieś, nie tak znowu daleko, toczyła się bezlitosna wojna. Nie próżnowaliśmy również i my. Pierwsze polowe manewry całej dywizji zostały przeprowadzone 20 i 21 lipca 1943 roku. Odbywaliśmy je w znoju i w spiekocie, z uczuciem dumy, że oto już jesteśmy prawdziwym wojskiem. W kilku sytuacjach bojowych doszło do prawdziwych starć. Zabici nie chcieli się uznać za zabitych. Pokonani za pokonanych. Ukazał się rozkaz bojowy płka Berlin-ga, oceniający ćwiczenia i stawiający nowe zadania. Pozytywną ocenę wystawili również eksperci —- obserwatorzy Armii Radzieckiej. Podkreślając rolę oficerów politycznych w polu, pisałem w „Żołnierzu Wolności": „Manewry wykazały, że oficerowie oświatowi stali się składową częścią swych jednostek. Ich rola nie
32
ograniczała się do wąsko rozumianej pracy politycznej. Brali aktywny udział w całokształcie życia swego oddziału, pomagali swym dowódcom w umacnianiu dyscypliny, w zachowaniu marszowego porządku i w usuwaniu braków ujawnionych podczas ćwiczeń. Jednocześnie manewry ujawniły, że oficer oświatowy nie jest jeszcze pełnowartościowym oficerem politycznym. Luki w wyszkoleniu wojskowym ograniczają możliwości jego politycznego oddziaływania. Pierwszy więc wniosek, jaki się nasuwa dla nas z manewrów, to przejść możliwie szybko podstawowe przeszkolenie wojskowe. Tylko wówczas autorytet oficera oświatowego będzie rzeczywiście autorytetem politycznym". Powyższe słowa musiałem przede wszystkim zastosować do siebie. Zwłaszcza że — jako zastępca dowódcy dywizji — otrzymałem nominację na podpułkownika.
Z tych pierwszych wspomnień warto jeszcze odnotować wizytację szkoły oficerskiej w Riazaniu. Płaskie, zakurzone miasto posiadało duże i przestronne koszary wojskowe, które przez władze radzieckie przeznaczone zostały dla naszej szkoły przyszłych oficerów i podoficerów. Dyscyplina w jednostce była wzorowa. Czuwał nad nią zastępca do spraw politycznych — por. Bolesław Dróżdż. W salach odbywały się zajęcia teoretyczne, na poligonie — praktyczne. Brałem udział w ostrym strzelaniu i manewrach taktycznych. Poznawaliśmy nowe rodzaje broni, które nie znane były polskiej armii w 1939 roku.
Słuchacze szkoły pracowali z wyjątkowym zapałem.
3 — Polacy pod Lenino
33
Mieli pełną świadomość, że w ciągu dwóch—trzech miesięcy przejść muszą pełny kurs przeszkolenia oficerskiego, nim otrzymają stopnie chorążych. Zachowaliśmy w ten sposób w naszej dywizji nie tylko mundury i orzełki polskie, lecz również stopnie polskiego korpusu oficerskiego, jeszcze raz nawiązując do wzorów naszej wojennej tradycji. Ze szkoły w Riazaniu wyszli przyszli dowódcy armii polskiej, z których niejeden służy dziś w ludowym Wojsku Polskim w szlifach generalskich.
Rzecz prosta, nikt o tych sprawach wówczas nie myślał. Droga była daleka. Wielu poległo na polu chwały i nie zawsze nawet potrafimy odnaleźć ich nazwiska w kronikach z tamtych czasów. Piasek historii szybciej zasypuje ślady ludzkich kroków, niż zdołamy odtworzyć je w pamięci. A jednak ani ofiary nie były daremne, ani też nie były daremne czyny tych skromnych i wytrwałych ludzi, którzy rozpoczęli marsz do Polski w trudnych warunkach.
PRZED WYMARSZEM HA FRONT
t
Złożenie przysięgi, defilada i manewry rozpoczęły nowy okres w dziejach 1 Dywizji im. Tadeusza Kościuszki. Przypomnijmy sobie datę 15 VII 1943 roku. Wiadomość o powstaniu dywizji obiegła cały świat. Częściej niż dotąd zaczęły się ukazywać wywiadowcze samoloty nieprzyjacielskie. Alarmy i maskowanie stały się rzeczą codzienną. Dywizja weszła w okres przygotowań bojowych. Rozpoczęły się intensywne ćwiczenia. W ramach prac sztabu brałem również udział w aplikacyjnych działaniach strategicznych, które pro-1 wadził zastępca szefa sztabu, mjr Kunderewicz. Otrzymaliśmy zgodę na formowanie Brygady Artylerii im. Józefa Bema, której dowódcą został płk Leon Buko-jemski W tym samym czasie powstał pułk lotnictwa myśliwskiego i Brygada Pancerna im. Bohaterów Westerplatte. W jej szeregach rozpoczął między innymi służbę wojskową ppor. Andrzej Werblan jako dowódca plutonu. 8 sierpnia przybył do Sielc gen. Karol Swierczewski, owiany nimbem rewolucji hiszpańskiej, i z miejsca przystąpił do organizowania 2 Dywizji Piechoty im. Henryka Dąbrowskiego. 10 sierpnia na mocy dekretu Państwowego Komitetu Obrony ZSRR przekształcono polskie jednostki nad Oką w Pierwszy Korpus Polskich Sił Zbrojnych w ZSRR. Dowódcą korpusu zostaje gen. Zygmunt Berling, zachowując jednocześnie dowództwo 1 Dywizji; zastępcą dowódcy 1 Korpusu do spraw liniowych — gen. Karol Swierczewski, pozostając dowódcą 2 Dywizji; zastępcą dowódcy do spraw politycznych korpusu, z zachowaniem
36
stanowiska w 1 Dywizji — Włodzimierz Sokorski, mianowany przy tej okazji pułkownikiem.
Sprawa staje się poważna. Uświadamiamy sobie, że wchodzimy na „szlak historyczny" i że o roli polskich sił zbrojnych decydować będą nie słowa, lecz czyny. Nikt jednak nie myślał wówczas o śmierci. Biologiczny instynkt człowieka jest tak silny, że nawet w obliczu realnego niebezpieczeństwa tylko śmierć innych może uzmysłowić własny koniec. I to tylko jako jedno z możliwych rozwiązań. Być może, to biologiczne przekonanie o własnej szczęśliwej gwieździe leży u podłoża wielu czynów bohaterskich, które w kalkulacji na zimno byłyby nie do pomyślenia. Nawet jeżeli żołnierz wybiera świadomie walkę, nawet jeżeli obowiązek wykonania zadania bojowego stoi ponad wszystkim, wyobraźnia ludzka śmierci nie sięga, sięga tylko szczytów własnego poświęcenia, w którym umiera odruch lęku, zdarzający się nawet u ludzi odważnych. Oczywiście myślę o jednostkach z normalną wyobraźnią. Bywają natomiast' zarówno bohaterowie bez wyobraźni, jak i tchórze z wyobraźnią tak spaczoną, że obezwładniającą odruch samozachowawczy.
Podczas manewrów nad Oką przeważały zawziętość, praca i nadzieja. Tak, nadzieja. Wszyscy mieliśmy nie tylko nadzieję, lecz i pewność, że dojdziemy do Polski. W ten sposób przysięga zamknęła również okres dyskusji dotyczących samego charakteru ' jednostek polskich. ?ch polskość nie wzbudzała już wątpliwości. Więcej nawet, była to w świadomości ludzkiej nowa jakość w porównaniu z polskim charakterem
37
armii Andersa. Nic też dziwnego, że w rozmowach z żołnierzami przeszliśmy do omawiania problemów przyszłości Polski i naszej własnej roli w procesie jej
wyzwalania.
...
MAXXDATA