Macdonald_Ross+LA_08_Sprawa_Galtona_A5+OK popr.pdf

(2336 KB) Pobierz
Ross Macdonald
Sprawa Galtona
Przełożył Wacław Niepokólczycki
Tytuł oryginału The Galton-Case
Wydanie oryginalne 1959
Wydanie polskie 1980
Kolejna powieść sensacyjna w której prywatny detektyw Lew
Archer ma wyjaśnić zagadki: czy młody John Brown jest
zwykłym oszustem, czy prawowitym dziedzicem milionowej
fortuny
-2-
Rozdział 1.
Biuro adwokackie spółki „Wellesley i Sable” mieściło się przy
głównej ulicy Santa Teresa, nad kasą oszczędności. Ze skromnego
hallu prywatna winda spółki wznosiła człowieka w atmosferę
prostoty i elegancji. Stwarzało to wrażenie, że po latach zmagań z
losem zostaje się bez najmniejszego wysiłku wyniesionym na
właściwy sobie poziom, poziom wybrańców losu.
Zwrócona twarzą do drzwi windy kobieta o starannie
ufarbowanych rudych włosach bawiła się klawiaturą elektrycznej
maszyny do pisania. Przed nią, na biurku, stała waza pełna
pływających w wodzie begonii. Ich barwy, przechwycone przez
reprodukcje obrazów Audubona, rozkładały się dyskretnie na
dębowej boazerii ścian. W jednym z rogów pokoju stało od
niechcenia siedemnastowieczne trójkątne krzesło.
Usiadłem na nim i w dobrze pojętym interesie własnym
wziąłem ze stolika świeży numer Wall Street Journal.
Najwidoczniej postąpiłem tak, jak należało. Ruda sekretarka
przestała bowiem pisać na maszynie i łaskawie mnie zauważyła.
- Chce pan się z kimś widzieć?
- Jestem umówiony z panem Sable.
- Czy pan jest może pan Archer?
- Tak.
Wyzbyła się oficjalnego tonu - w końcu nie należałem do
wybrańców losu - i przedstawiła mi się jako pani Haines.
- Pana Sable nie będzie dziś w biurze, ale prosił, żebym
zapytała, czy nie mógłby się pan pofatygować do niego do domu.
- Chętnie. - Wstałem z antyku. Czułem się przepędzony.
- Zdaję sobie sprawę, że to dla pana kłopot - powiedziała ze
współczuciem. - Wie pan, jak tam trafić?
-3-
- Czy nadal mieszka w tym domku nad morzem?
- Nie, po ślubie się wyprowadził. Państwo Sable zbudowali
sobie dom za miastem.
- Nie wiedziałem, że Sable się ożenił.
- Prawie dwa lata temu. To nie żarty.
Figlarna nutka w jej głosie kazała mi się zastanowić, czy ona
sama jest zamężna. Choć bowiem przedstawiła mi się jako pani
Haines, zachowywała się jak kobieta, która owdowiała albo się
rozwiodła i szuka następcy męża. Schyliła się ku mnie z nagłą
zażyłością.
- Pan jest detektywem, prawda?
Przyznałem, że owszem.
- Czy pan Sable angażuje pana prywatnie, w swojej własnej
sprawie? Pytam, bo nic mi o tym nie mówił.
Powód był oczywisty.
- Mnie też - odparłem. - Więc gdzie on teraz mieszka?
- W Arroyo Park. Lepiej pokażę panu na mapie.
Odbyliśmy krótką sesję nad mapą.
- Tuż przed tym rozwidleniem - objaśniła - zjedzie pan z
autostrady, a potem, przy Szkole Dziennej Arroyo Country, skręci
pan na prawo. Następnie przejedzie pan z pół mili wzdłuż jeziora i
zaraz zobaczy pan skrzynkę na listy Sable'ów.
Odnalazłem ową skrzynkę w dwadzieścia minut później. Stała
pod dębem u wylotu prywatnej drogi. Droga ta pięła się lesistym
zboczem i wiodła do domu o bardzo wielu oknach pod nawisem
płaskiego zielonego dachu.
Drzwi frontowe otworzyły się, jeszcze nim zdążyłem do nich
dojść. Przez trawnik wyszedł mi na spotkanie mężczyzna o niskim
-4-
czole i przetkanych siwizną włosach. Był w białej kurtce
służącego, ale nawet w tej barwie ochronnej nie pasował do
zamożnego przedmieścia. Poruszał mocnymi barkami swobodnie,
jakby szedł właśnie na dobrze zasłużony spacer.
- Szuka pan tu kogoś?
- Pan Sable mnie wezwał.
- Po co?
- Jeśli ci nie mówił, człowieku - odparłem - to widocznie nie
chce, żebyś wiedział.
Służący podszedł bliżej i się uśmiechnął. Był to szeroki i
surowy uśmiech - jakby pies wyszczerzył zęby - a przy tym nie
wróżący nic dobrego. Z pokiereszowanej twarzy wyzierała
skłonność do burd. Była to twarz wywołująca pragnienie
rękoczynu, jak niektóre wzbudzają chęć zaprzyjaźnienia się.
- W porządku, Peter - zawołał Gordon Sable od drzwi. -
Oczekuję tego gościa. - Podszedł żwawo ścieżką ułożoną z płyt i
podał mi rękę. - Bardzo jestem rad, Lew. Nie widzieliśmy się całe
lata.
- Cztery.
Wcale się nie postarzał. Kontrast opalonej twarzy z falistymi
siwymi włosami jakby wspomagał złudzenie młodości. Koszula z
madrasu i obcisłe flanelowe spodnie podkreślały jego talię
tenisisty.
- Podobno się ożeniłeś - powiedziałem.
- Tak. Podjąłem to ryzyko. - Wyraz szczęścia na jego twarzy
wydał mi się nieco wymuszony. - Lepiej idź i zobacz, czy nie
trzeba czegoś pani Sable - rzekł do służącego, który stał i
przysłuchiwał się rozmowie. - A potem przyjdź do mego gabinetu.
Pan Archer przyjechał z daleka i pewnie będzie chciał się czegoś
napić.
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin