KAROLINA LANCKOROŃSKA - Wspomnienia Wojenne.rtf

(917 KB) Pobierz

Karolina LANCKOROŃSKA

wspomnienia wojenne

22 X 1939-5 IV 1945

Słowo wstępne Lech Kalinowski i Elżbieta Orman

Wydawnictwo Znak Kraków 2002

Projekt okładki Rafał Szlapa

Wszystkie fotografie zamieszczone w książce pochodzą ze zbiorów Polskiej Akademii Umiejętności w Krakowie

Redakcja Elżbieta Orman

Adiustacja Małgorzata Biernacka

Korekta

Anna Szulczyńska

Piotr Mocniak

Łamanie Ryszard Baster

(c) Copyright by Karolina Lanckorońska, 2001, 2002 ISBN 83-240-0077-1

Zamówienia: Dział Handlowy 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37

Bezpłatna infolinia: 0800-130-082

Zapraszamy do naszej księgarni internetowej: www.znak.com.pl

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

WSTĘP

 

Czy oddanie wszystkich swych sił temu, co się najbardziej kocha, jest zasługą? Myślę, że nie1.

Karolina Lanckorońska

Ostatnia przedstawicielka rodu Lanckorońskich z Brzezia uważa, że historia jej rodziny, wywodzącej swoją genealogię od XIV wieku, nakłada na nią raczej zobowiązania niż przywileje. Wczasach Rzeczypospolitej szlacheckiej Lanckorońscy aktywnie uczestniczyli w życiu politycznym. Byli wybierani na posłów i senatorów na sejmy; w galerii różnych godności i funkcji, obok biskupa, wojewodów, kasztelanów i starostów nie zabrakło generała i hetmana polnego koronnego2. Karolina Lanckorońska urodziła się w XIX wieku (1898 r.), przeżyła cały wiek dwudziesty, będąc nie tylko świadkiem, ale i uczestnikiem wielu historycznych wydarzeń, czyniąc służbę dla Polski i nauki polskiej główną treścią swojego życia.

W XIX wieku stolica Habsburgów stała się główną przystanią rodziny Lanckorońskich. Kiedy Antoni (1760-1830), poseł na Sejm Czteroletni i zwolennik Konstytucji 3 maja, po trzecim rozbiorze Rzeczypospolitej przeniósł się do Wiednia, otrzymał tam godność szambelana austriackiego i został wybrany na marszałka sejmu stanowego. Jego syn, Kazimierz (1802-1874), zasiadał w Izbie Panów, a wnuk, Karol - ojciec Karli - wyróżniony Orderem Złotego Runa, otrzymał nominację na Wielkiego Ochmistrza dworu Franciszka Józefa I. W XIX wie ku Lanckorońscy powoli zaczęli wtapiać się w organizm państwowy wielonarodowej monarchii.

Życie ostatniego z nich, Karola Lanckorońskiego (1848-1933), znakomitego kolekcjonera i zamiłowanego historyka sztuki, przypadło na okres rozkwitu i upadku monarchii austro-węgierskiej. Otaczany szacunkiem właściciel rozległych dóbr w Galicji, Królestwie Polskim i Styrii, ceniony był za naukowe zainteresowania i kolekcjonerskie pasje, mające najzupełniej-renesansowy rozmach. Jego zbiór obrazóww Palais Lanckoroński stanowił jedną z najbogatszych w Wiedniu prywatnych galerii sztuki3. Poprzez małżeństwa, dwukrotnie z Austriaczkami, a po raz trzeci z Prusaczką, Małgorzatą Lichnowsky (siostrą Karla Maxa Lichnowskiego, ambasadora niemieckiego w Londynie w czasie pierwszej wojny światowej), Lanckoroński "zżył się na pozór całkowicie ze światem dworu i bardzo ekskluzywnej arystokracji austriackiej"4. Pod berłem Habsburgów i w trój narodowej federacji widział miejsce Polski, ale wraz ze śmiercią cesarza, a później upadkiem austro-węgierskiej monarchii odszedł świat jego politycznych iluzji. Związany tak bardzo z kulturą austriacką i niemiecką, dla kultury i nauki polskiej uczynił niezmiernie wiele. Za tę działalność został odznaczony przez rząd niepodległej Polski Wielką Wstęgą Orderu Polonia Restituta. Kiedy po jego śmierci ukochana córka Karla sprzątała stojący nieopodal łóżka stolik, zobaczyła na nim otwartą książkę. Był to Pan Tadeusz Adama Mickiewicza.

Lanckoroński unikał wywierania nacisku na skłonności i wybory polityczno-narodowe swoich dzieci. Antoni, Karla i Adelajda wychowywani i edukowani w Wiedniu, odczuwali najbliższy związek z kulturą i dziejami Polski dawnej i tej, która wybijała się na niepodległość. W czasie pierwszej wojny światowej, gdy Wielki Ochmistrz dworu habsburskiego przeżywał śmierć cesarza, jego 18-let-nia córka z młodzieńczą pasją zbierała legionowe fotografie, broszury i orzełki, sympatyzując z postacią "brygadiera" Piłsudskiego. Przez pewien czas opiekowała się chorymi i rannymi żołnierzami polskimi w zakładzie rekonwalescencyjnym (Faniteum), wzniesionym przez jej ojca. Z przejęciem czytała Echa leśne, Wierną rzekę Stefana Żeromskiego. To wtedy najbliższa jej sercu stała się poezja Juliusza Słowackiego, której duże fragmenty znała na pamięć.

Po zakończeniu wojny ujawniły się naukowe pasje wówczas gim-nazjalistki, która już wtedy jako wolna słuchaczka zaczęła uczęszczać na wykłady uniwersyteckie znanego w Wiedniu historyka sztuki Maxa Drofaka. Po uzyskaniu świadectwa dojrzałości (1920) w prywatnym gimnazjum "Zu den Schotten", zapisała się w uniwersytecie wiedeńskim na historię sztuki. Wybór kierunku studiów był tak oczywisty, jak naturalny był od dzieciństwa jej kontakt ze sztuką. Rodzinna kolekcja obrazów w wiedeńskim pałacu oraz liczne podróże po muzeach europejskich nie pozostały bez wpływu na jej żywą wyobraźnię. Również w letniej rezydencji galicyjskiej w Rozdole, dokąd przyjeżdżała z rodziną na okres wakacji, mogła oglądać, obok portretów przodków, malarstwo polskie. Wszak ściany rozdolskiego pałacu zdobiły obrazy m.in. Jana Matejki, Artura Grottgera, Józefa Chełmońskiego i Jacka Malczewskiego, niemal "nadwornego" malarza Lanckorońskich. W neobarokowym, dużym pałacu wiedeńskim nie czuła się najlepiej, po latach wspominała: "Przez mniej więcej siedem miesięcy w roku czekaliśmy na upragnione pobyty w Rozdole. Przyjeżdżaliśmy w czerwcu, a wyjeżdżaliśmy do Wiednia zwykle w połowie listopada. Ważny dzień św. Karola, wspólne imieniny ojca i moje (także dzień urodzin ojca), obchodziliśmy zawsze w Rozdole. W jadalni, jak nakazywała rodzinna tradycja, krzesła solenizantów były tego dnia ubrane kwiatami"5. Najpiękniejsze chwile dzieciństwa przeżyła właśnie tam, wdrapując się na drzewa i w ich cieniu składając młodzieńcze przysięgi... W okresie studenckim, widząc zaniedbania w opiece zdrowotnej "biegała po chorych". Po powrocie do Wiednia słuchała wykładów z historii sztuki i studiowała twórczość ukochanego artysty - Michała Anioła. Czasami ojciec wyrażał niezadowolenie ze studenckiego trybu życia córki, argumentując że "kobiety renesansu były [...] wykształcone, a nie biegały o ósmej rano do tramwaju, z teczką pod pachą". Jeszcze przed uzyskaniem doktoratu myślała o swojej przyszłości. Chęć poświęcenia się dla innych, pociąg do pielęgniarstwa i zainteresowanie dla spraw medycznych sprawiły, że pojechała do Warszawy, aby zobaczyć szkołę pielęgniarek.

Ostatecznie za radą życzliwego jej, "bardziej dobrego i bardziej mądrego od innych" Tadeusza Rawskiego, lekarza z Rozdołu, wybrała pracę naukową. Na podstawie rozprawy Studien zu Michel-angelos Jungstem, Gericht und seiner kunstlerischen Deszendenz, którą przygotowywała u M. Drofaka, a po jego śnnierci ukończyła pod kierunkiem Juliusa von Schlossera, uzyskała Zł maja 1926 roku na uniwersytecie wiedeńskim dyplom doktora z zakresu historii sztuki.

Jeszcze w roku 1926 dr Lanckorońska wyjechała na dłużej do Rzymu, gdzie poświęciła się badaniom nad sztuką włoską okresu renesansu i baroku. Zgromadzone wówczas materiały zaowocowały w jej późniejszych pracach naukowych. Przy Stacji Rzymskiej PAU była bibliotekarką i przez kilka lat kierowała działem historii sztuki, porządkując m.in. zbiory biblioteczne i fotograf i czne, pochodzące częściowo z darowizny jej ojca. Karol Lanckoroński zmarł w 1933 roku, odziedziczone po nim majątki w Galicji jesz.cze bardziej zbliżyły rodzeństwo Lanckorońskich do Polski. Karla zcostała dziedziczką Komarna i na stałe zamieszkała we Lwowie. Niermałą rolę w podjęciu tej decyzji odegrały względy naukowe - możliwość kariery uniwersyteckiej. W 1934 roku została członkiem Towarzystwa Naukowego Lwowskiego, a w październiku komisja na Uniwersytecie Jana Kazimierza przychylnie rozpatrzyła jej podanie oo dopuszczenie do habilitacji z historii sztuki nowożytnej, wyrażając "jednomyślne przekonanie, że pozyskanie drki Lanckorońskiej do współpracy na UJK w charakterze docenta historii sztuki jest irzeczą pożądaną". Jeszcze w tym samym roku - jako prywatny docent - rozpoczęła wykłady i ćwiczenia. Jej habilitacja na podstawie rozprawy Dekoracja kościoła II Gesu na tle rozwoju baroku w Rzymie została przyjęta 13 grudnia 1935 jednomyślną uchwałą Rady Wydziału Humanistycznego, a 13 stycznia 1936 - Senatu Uniwersytetu Jana Kazimierza6. W ten sposób została pierwszą w Polsce kobietą, która uzyskała habilitację z zakresu historii Sztuki. Mogła teraz poświęcić się całym sercem temu, czego pragnęła najbardziej - pracy dydaktycznej i naukowej na uniwersytecie, ale, jak zwykła była mówić, to szczęście nie dane jej było na długo.

*

*      *

Swoje Wspomnienia wojenne rozpoczyna od momentu wybuchu wojny i wkroczenia do Lwowa we wrześniu 1939 roku wojsk sowieckich. Mając do wyboru emigrację, wybrała los "późnego wnuka" swoich walecznych przodków. Okupowanej przez obce wojska Polski opuścić nie chciała. Na przełomie 1939 i 1940 roku prowadziła jeszcze na uniwersytecie zajęcia z historii sztuki, ale dość szybko włączyła się w działalność konspiracyjną. W styczniu 1940 roku złożyła przysięgę w lwowskim Związku Walki Zbrojnej. Przejmujące, tragiczne wydarzenia z owego czasu - wywózki w głąb ZSRR, porwania i bezprawie, klimat ludzkiej rozpaczy i bezsilności starała się utrwalić we Wspomnieniach najwierniej. Liczne aresztowania w konspiracji lwowskiej spowodowane doniesieniami konfidentów przyspieszyły i jej ucieczkę ze Lwowa w maju 1940 roku. Po przybyciu do Krakowa odtworzyła konspiracyjne kontakty. Z rozkazu płk. Tadeusza Komorowskiego, komendanta Okręgu Krakowskiego ZWZ, wykonywała różne zlecenia, m.in. tłumaczyła na język niemiecki odezwy o treści demoralizującej armię niemiecką, które następnie rozklejane były na afiszach i murach miasta. Głównie jednak zaangażowała się w działalność Polskiego Czerwonego Krzyża, gdzie jako pielęgniarka-wolontariuszka niosła samarytańską pomoc rannym i chorym jeńcom wojennym uwolnionym ze stalagów i oflagów. Odtąd była świadkiem "wielu śmierci i wielu pogrzebów". W drugiej połowie 1941 roku Rada Główna Opiekuńcza (RGO) powierzyła Karli Lanckorońskiej opiekę nad więźniami w całej Generalnej Guberni. Pracy tej poświęciła się całkowicie. Świetna znajomość języka niemieckiego, arystokratyczne pochodzenie oraz stanowczość i odważna postawa wobec Niemców sprzyjały skutecznej działalności. Zorganizowana przez nią akcja zbiorowego dożywiania w więzieniach, dostarczania paczek i innej pomocy dla ok. 27 tysięcy więźniów, przyczyniła się do uratowania życia wielu aresztowanym.

W styczniu 1942 roku jako urzędniczka RGO wyjechała do Stanisławowa. Dowiedziawszy się o masowych mordach dokonywanych przez tamtejsze gestapo, przesłała niezwłocznie meldunek gen. Ko-morowskiemu. Pomimo otrzymania w marcu nominacji na Zarządcę Komisarycznego RGO w województwie stanisławowskim, przy akceptacji władz niemieckich, napotykała na trudności, wzbudzając swoją działalnością coraz większe podejrzenia, zwłaszcza szefa gestapo Hauptsturmfuhrera SS Hansa Kriigera. 12 maja 1942 została aresztowana w trakcie zebrania RGO w Kołomyi, a następnie przewieziona do więzienia w Stanisławowie. W czasie przesłuchania jej prześladowca, Kriiger, zdenerwowany nieugiętą postawą aresztowanej, manifestowaniem polskości i przekonany o czekającym ją bliskim wyroku śmierci, przyznał się do zamordowania 25 profesorów wyższych uczelni Lwowa. W ten sposób stała się pierwszym świadkiem w sprawie tajemniczej do tej pory zbrodni. Nieoczekiwanie dla Kriigera, interwencja włoskiej rodziny królewskiej u H. Himmlera uchyliła wykonanie wyroku śmierci. W kilka dni później, 8 lipca 1942, znalazła siew więzieniu we Lwowie. Tam, przesłuchiwana przez komisarza SS Waltera Kutschmanna, opowiedziała o przebiegu śledztwa w Stanisławowie i na jego polecenie napisała 14-stronicowy raport, w którym m.in. ujawniła przyznanie się Kriigera do zamordowania profesorów we Lwowie. Tekst ten dotarł do H. Himmlera i on zapewne był odpowiedzialny za umieszczenie "szowinistycznej" polskiej hrabiny w obozie koncentracyjnym dla kobiet w Ravensbriick. 27 listopada 1942 pod eskortą esesmanów opuściła Lwów i Polskę na zawsze.

Po pobycie w więzieniu na Alexanderplatz w Berlinie 9 stycznia 1943 r. została przywieziona do miejsca przeznaczenia w Ravens-briick. W obozie otrzymała numer 16076; w wyniku wielokrotnych interwencji Międzynarodowego Czerwonego Krzyża umieszczono jaw izolatce (Sonderhaft]. "Wyróżnienie" to uznała za upokarzające i na własną prośbę wróciła do obozu, jako zwykła więźniarka. "Są rzeczy, których ludzie niezdolni są słuchać, rzeczy, których umysł ludzki ogarnąć nie potrafi" - pisała po opuszczeniu Ravensbriick. We Wspomnieniach spotykamy przejmujące, dokumentalne opisy scen życia obozowego więźniarek, ich przerażenie i lęk przed chorobą, torturą, śmiercią; wyczuwalna jest atmosfera nieustannego napięcia. Na tym tle wyróżniały się więźniarki o charakterach niezłomnych, potrafiące w skrajnych warunkach obozowych ratować ludzką godność. Organizowane przez nie spotkania, wykłady i rozmowy na tematy z innej, normalnej rzeczywistości, udowadniały, że "ta cała brutalność bez nazwy, że te wszystkie okrucieństwa nie zdołały w niezliczonych wypadkach zniszczyć ani złamać, ani nawet uszczerbić sił ducha". Im właśnie K. Lanckorońska poświęciła kreślone jakby mimochodem krótkie charakterystyki, portrety z pamięci. Sama prowadziła zajęcia z historii sztuki dla "królików", tj. kobiet, na których przeprowadzano niebezpieczne eksperymenty medyczne.

Na miesiąc przed zakończeniem wojny, 5 kwietnia 1945 r., jako pierwsza Polka, z grupą 299 Francuzek została zwolniona z obozu. Był to efekt interwencji prezesa Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, prof. Carla Burckhardta. W pamięci czytelników Wspomnień zapadnie z pewnością, obok wielu, ostatnia scena z Ravensbriick, pożegnania Karli Lanckorońskiej z więźniarkami, gdy przy przekraczaniu bramy, zgodnie z obozowym przesądem, odwraca się twarzą do obozu.

 

* *       *

W Szwajcarii Karla Lanckorońska złożyla na ręce prof. Burck-hardta raport o sytuacji więźniarek w Ravensbriick. Swoje niedawne przeżycia opublikowała na łamach szwajcarskich czasopism naukowych po francusku: Souvenir de Ravensbruck ("Revue Univerśitaire Suisse" 1945, vol. 2) i po niemiecku: Erlebnisse aus Ravensbruck ("Schweizerischer Hochschulzeitung" Jg 19:1945/46 Heft 2). W tym też czasie zaczęła pisać swoje Wspomnienia1. Wyjazd do Włoch i spotkanie z żołnierzami 2 Korpusu, którzy nie chcieli wracać do komunistycznej Polski, postawiły przed nią nowe, niezwykłe zadanie. Na życzenie gen. Władysława Andersa, w randze Public relations oficer 2 Korpusu (później porucznika AK), podjęła się zorganizowania studiów dla ok. 1300 byłych żołnierzy 2. Korpusu. Jej znajomości i przedwojenne kontakty naukowe umożliwiły przyjęcie polskich studentów na uczelnie włoskie w Rzymie, Bolonii i Turynie. Później wspierała podobną działalność w Wielkiej Brytanii i w Szkocji.

W listopadzie 1945 roku podpisała z ks. prałatem Walerianem Meysztowiczem i uczonymi polskimi działającymi na emigracji akt fundacyjny Polskiego Instytutu Historycznego w Rzymie. Związana z tym "małym ośrodkiem Wolnej Nauki Polskiej" poświęciła się całkowicie pracy wydawniczej i organizacyjnej dla nauki polskiej. O swojej determinacji i ówczesnych wyborach mówiła wiele lat później: "Losy Kraju tak mną pokierowały, nakłoniły do wyrzeczenia się ukochanych badań nad historią sztuki [...]. Wydawało mi się wtedy - i myślę, że miałam rację, była to jedyna w moim życiu bolesna ofiara - że służba kulturze polskiej obecnie ode mnie wymaga nie badań nad Michałem Aniołem, lecz pracy zupełnie innej. Jasnym dla mnie było, że teraz trzeba poświęcić wszystkie siły badaniu i wydawaniu źródeł do historii Polski z archiwów Zachodu"8. W ramach

7 Pracę nad nimi ukończyła w Rzymie w 1946 roku. Wspomnienia wojenne ukazują się drukiem po raz pierwszy, ale niektóre fragmenty byty publikowane na lamach prasy emigracyjnej, a w latach dziewięćdziesiątych w "Tygodniku Powszechnym" Polskiego Instytutu Historycznego przyczyniła się do wydania roczników poświęconych dziejom Polski "Antemurale" (28 tomów), pomnikowej serii źródeł: "Elementa ad Fontium Editiones" (76 tomów) oraz "Acta Nunciaturae Polonae". Trudna do ocenienia jest działalność założonej w 1967 roku Fundacji Lanckorońskich z Brze-zia, wspierającej naukę polską.

Karle Lanckorońską, która przez całe życie służyła polskiej nauce i kulturze, wyróżnia niegdysiejszy, obywatelski patriotyzm. Odziedziczoną po ojcu unikatową kolekcję obrazów, jako ostatnia z rodu, podarowała w 1994 roku - "w hołdzie Rzeczypospolitej Wolnej i Niepodległej" - na zamki królewskie w Krakowie i w Warszawie. Kiedy miesięcznik "Znak" rozesłał do wybitnych postaci polskiej kultury ankietę z pytaniem "Czym jest polskość?", K. Lanckorońską odpowiedziała najkrócej: "Polskością jest dla mnie świadomość przynależności do narodu polskiego. Uważam, że należy dać możliwie konkretne dowody tej świadomości, natomiast nie rozumiem potrzeby jej analizy". Fundamentalna działalność Karli Lanckorońskiej polegała, i nadal polega, na wspieraniu życia naukowego, nieustannym czuwaniu, by nauka i kultura polska pozostawały w orbicie kultury europejskiej i światowej.

Lech Kalinowski i Elżbieta Orman

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

PRZEDMOWA

Pamiętnik ten, przeznaczony do ewentualnego wydania po mojej śmierci, pisałam w latach 1945-1946, po moim zwolnieniu z niewoli niemieckiej1. Tekst początkowo był napisany z myślą o wydaniu w języku angielskim. Kazałam przetłumaczyć kilka ustępów i przedstawiłam je dwóm wydawcom. Obaj z miejsca odrzucili z uzasadnieniem, że "tekst jest zbyt antyrosyjski". Po kilku latach znów przedstawiłam go dwóm innym angielskim wydawcom, którzy także odmówili, tym razem z uzasadnieniem, że "tekst jest zbyt anty-niemiecki".

Pamiętnik ten ma być sprawozdaniem i tylko sprawozdaniem z tego, czego byłam świadkiem w czasie II wojny światowej. Wiem, że inni przeżyli o wiele więcej - nie byłam ani w Oświęcimiu, ani w Kazachstanie - ale też wiem, że każda sumienna relacja wnosi szczegóły nowe do obrazu owych lat.

Zmian prawie nie wprowadziłam, choć niejeden ustęp mówi o rzeczach dziś powszechnie znanych i gdzie indziej lepiej opisanych. Problem ewentualnych skrótów pozostawiam ocenie moich wydawców, bo książki pisanej przed przeszło pięćdziesięciu laty samemu ani ocenić, ani przerobić nie sposób. Zastrzegam przy tym tylko, że opuszczenia mogą odnosić się jedynie do szczegółów, a nie do ogólnej atmosfery, w której pamiętnik ten powstał. Powierzam go w pierwszym rzędzie Profesorowi Lechowi Kalinowskiemu i Pani Eli Orman. Być może, że zechcą innych Przyjaciół wciągnąć do narady w sprawie skrótów.

K.L.

Rzym, dn. 20.02.1998

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział I

LWÓW

(22 września 1939-3 maja 1940)

W nocy 22 IX1939 armia sowiecka zajęła Lwów.

Rano wyszłam na zakupy. W małych grupach kręcili się po ulicach żołnierze Armii Czerwonej, która już od paru godzin była w mieście. "Proletariat" palcem nie ruszył na jej powitanie. Sami bolszewicy bynajmniej nie wyglądali ani na radosnych, ani na dumnych zwycięzców. Widzieliśmy ludzi źle umundurowanych, o wyglądzie ziemistym, wyraźnie zaniepokojonych, prawie wystraszonych. Byli jakby ostrożni i ogromnie zdziwieni. Stawali długo przed wystawami, w których widniały resztki towarów. Dopiero po paru dniach zaczęli wchodzić do sklepów. Tam bywali nawet bardzo ożywieni. W mojej obecności oficer kupował grzechotkę. Przykładał ją do ucha towarzyszowi, a gdy grzechotała, podskakiwali obaj wśród okrzyków radości. Wreszcie ją nabyli i wyszli uszczęśliwieni. Osłupiały właściciel sklepu po chwili milczenia zwrócił się do mnie i zapytał bezradnie: "Jakże to będzie, proszę pani? Przecież to są oficerowie".

A myśmy tymczasem wchodzili w pierwszą fazę naszego nowego życia. Wiedzieliśmy, że przez całą zimę bolszewicy tu zostaną, że na to rady nie ma, że musimy przetrwać aż do dalekiej wiosny. Mieliśmy radio, słuchaliśmy wszystkich rozgłośni Europy, powtarzali-

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

18

śmy więc sobie, że nie jesteśmy naprawdę odcięci, bo wiemy o wszystkim, co się dzieje. Wiedzieliśmy też od pierwszej chwili, że Warszawa broni się dalej, zazdrościliśmy jej bez granic. Później dowiedzieliśmy się tą drogą, że mamy rząd w Paryżu i że tym razem "Bóg powierzył honor Polaków" generałowi Sikorskiemu*. Z radia też, a to z głośników, które się natychmiast po naprawie elektrowni pojawiły na rogach głównych ulic, dowiedzieliśmy się jeszcze o czymś innym, mianowicie o tym, że Lwów jest stolicą "zapadnej [Zachodniej] Ukrainy", która nareszcie wchodzi jako nowy członek do wielkiej rodziny szczęśliwych narodów Sowieckiego "Sojuzu". "Proletariusze wszystkich krajów łączcie się!", dudniło nam zewsząd po raz pierwszy. Równocześnie radio nadawało obelżywe tyrady o "pańskiej Polsce" i jej "byłej" armii. Audycje te były ilustrowane karykaturami, które się pojawiły na murach domów. Te wszystkie występy miały jeden ważny skutek: polski robotnik lwowski został od pierwszej chwili do nowych rządów zrażony, po prostu "wściekł się", zgodnie z wrodzonym temperamentem tego miasta.

Ukraińskie miejscowe komitety zaczęły tymczasem wyrastać jak spod ziemi. Pałac Gołuchowskich, naszych przyjaciół, został zajęty na siedzibę ich centrali. Był to jeden z pierwszych aktów skierowanych przeciwko własności prywatnej. Podczas dość już utrudnionej wyprowadzki dzieci właściciela porwałam ze strychu zajętego już pałacu jedenaście koszul frakowych po śp. ministrze Agenorze Go-łuchowskim*. Cenną zdobycz zaniosłam natychmiast tak zwanemu Komitetowi Krakowskiemu, który opiekował się ludnością przybyłą z Krakowa. Na czele Komitetu stali wówczas profesorowie Kot* i Goetel*. Zapotrzebowanie na wszelkiego rodzaju garderobę męską było oczywiście gwałtowne. Ministerialne frakowe koszule, uzbrojone zresztą w groźne "vatermordery'n, zostały więc przyjęte entuzjastycznie i wylądowały natychmiast na grzbietach potrzebujących.

Lwów był w owej chwili miastem podobno milionowym. Trudno się było przeciskać ulicami, gdyż dosłownie cała Polska tu się zjechała. Wszystkie możliwe środki lokomocji barykadowały ulice.

 

 

 

 

 

 

 

 

1 wysokie, sztywne kołnierze              *

* Gwiazdki odsyłają do Słowniczka biograficznego na s. 347.

 

22 września 1939-3 maja 1940__________________________19

Po chodnikach poruszać się nie można było wcale. Cisnęły się tam setki tysięcy ludzi, którzy w bezmyślnej ucieczce, bombardowani wielokrotnie w drodze, utraciwszy wszelkie mienie i nieraz kogoś z najbliższych, tutaj się zjechali, a teraz nie mieli pojęcia, co dalej ze sobą robić. Wyjazd legalny do Rumunii był od chwili wkroczenia bolszewików niemożliwy, a przejście na Węgry utrudnione. Pomimo to jedni wyjeżdżali lub wychodzili, a drudzy, liczniejsi, ciągle jeszcze przyjeżdżali. Wszyscy bez przerwy pytali jedni drugich: "Co będzie?".

Problem ogólny uchodźców był ciężki z powodu braku żywności i pomieszczenia. Sytuacja jednak poprawiała się z każdym dniem. Aprowizacja ze wsi ożyła, a fala ludzka poczęła odpływać na Zachód, na "tamtą stronę" pod Niemca, który się cofnął za San. Przejście rzeki było trudne, ale wówczas jeszcze możliwe. Tłumy na ulicach po paru dniach wyraźnie rzedły, równocześnie sylweta jesiennego Lwowa została wzbogacona o nutę nową, o dużą ilość ludzi w świt-kach i czapkach futrzanych - ziemian, którzy zdołali się schronić do miasta. Oni to przywieźli pierwsze wiadomości o mordach - sporadycznych zresztą - oraz o licznych aresztowaniach "pomieszczy-ków"2 po wsiach. Wówczas też przyjechał urzędnik z Jagielnicy, majątku mego brata pod Czortkowem, i doniósł mi, że brat mój z siostrą wyjechali na dziesięć minut przed wkroczeniem bolszewików, w kierunku granicy rumuńskiej. Wydostali się oboje z siostrąw ostatniej chwili przez Zaleszczyki, gdzie spotkali cały szereg krewnych i znajomych. Później mieli dotrzeć do Genewy. Dowódca pierwszej watahy zapytał, wjeżdżając na folwark, o brata, wymienił jego nazwisko i oświadczył, że ma zamiar go zastrzelić.

Pierwsze wiadomości z Komarna3 ode mnie z domu przywiozła moja wierna służąca Andzia, prosta dziewczyna ze wsi. Taszczyła ciężką walizkę. Za nią kroczył monumentalny jej opiekun, siedemdzie-sięciopięcioletni Mateusz4, emerytowany służący i tyran domowy,

 

 

 

 

 

 

 

 

 

L ziemian

' Po śmierci ojca w 1933 r. K. Lanckorońska była ostatnią właścicielką Komarna. 4 Mateusz Machnicki. W artykule Ludzie w Rozdole ("Tygodnik Powszechny" 1995, nr 35) K. Lanckorońska poświeciła mu krótkie wspomnienie.

20_____________________________________Lwów

o śnieżnych, "franciszko-józefińskich" bokobrodach. Przywitawszy się, Andzia wskazała na walizkę i oświadczyła: "Przywiozłam papiery i zeszyty naukowe. Proszę zobaczyć, czy jest wszystko". Było wszystko, m.in. jeden mój rękopis gotowy do druku, owoc ośmioletniej pracy. "Mam jeszcze i inne rzeczy, ale przywiozłam najpierw naukowe, bo wiedziałam, że te najważniejsze". W Komarnie odbyły się z chwilą wyjścia władz polskich wizyty chłopów we dworze i sceny normalne w każdej naszej pożodze. Następnie weszli Niemcy, którzy po paru dniach pobytu i bardzo dokładnym rabunku musieli się cofnąć aż do Przemyśla. Od tego czasu rządziły tam miejscowe komitety ukraińskie, przypływ elementów sowieckich był na razie bardzo słaby.

Odtąd płowa Andzia znów przy mnie zamieszkała. Wyjeżdżała często do Komarna po aprowizację dla mnie i dla moich przyjaciół, przywoziła - z dużym zresztą narażaniem się - bardzo cenną żywność i sporo moich rzeczy osobistych. Zjeżdżali też do mnie dość często chłopi miejscowi i służba folwarczna i opowiadali, co się dzieje. Przywozili też nieraz prowiant. Pamiętam, że otrzymałam raz w prezencie ser owinięty w dwie kartki jednej z ilustrowanych publikacji o malarstwie florenckim XV wieku z mojej biblioteki.

Bolszewików zjeżdżało tymczasem coraz więcej, mężczyzn i niezwykle brzydkich kobiet. Kupowali wszystko, co im podpadało pod rękę. W każdym sklepie było ich pełno. Wyżej opisana scena z grzechotką powtarzała się wiele razy dziennie. Ponieważ zaś przeznaczenie wielu przedmiotów nie zawsze było im znane, przeżywali i pewne niepowodzenia, jak na przykład ukazanie się towarzyszek w teatrze w powłóczystych jedwabnych koszulach nocnych, nabywanie hegarów do podlewania kwiatów itd. Z ich zachłannością w zdobywaniu towaru dziwnie nie licowało ciągłe opowiadanie o zasobności Rosji, o tym, że w Sowietach jest wszystko, czego dusza zapragnie. Na zapytanie Iwowian: A czy Kopenhaga jest?, zapewnili, że jest, i to milionami. A pomarańcze są? Jeszcze i ile! Zawsze było dużo, ale teraz, gdyśmy zbudowali tyle nowych fabryk, to jest jeszcze więcej!

Już dość prędko mieliśmy się zetknąć po raz pierwszy z nowymi władzami na terenie własnym, na uniwersytecie. Zaproszono na

 

 

 

 

 

 

 

 

 

22 września 1939-3 maja 1940__________________________21_

meeting 29 września profesorów, docentów, asystentów, studentów i woźnych do Collegium Maximum. Zebranie było bardzo liczne. Nad katedrą u góry wisiał portret Stalina, z profilu, kolorowy, rozmiarów olbrzymich. Takie dymensje5 znane nam były jedynie z Bizancjum; portret zaś, który wisiał przed nami, świadczył o mentalności odciętej zupełnie już od klasycznych korzeni, z których wyrosła niegdyś kultura bizantyńska. Patrzałam z przerażeniem na rysy i czoło, które odtąd mieliśmy widzieć zawsze i wszędzie, czy na wystawach sklepowych, czy w restauracjach, czy na rogach ulic lub w tramwaju. Twarz owa wydawała mi się zasadniczo inna od twarzy naszych, które są odbiciem naszych uczuć i myśli. Jest to chyba istotą twarzy ludzi Zachodu, owe rysy zaś, które miałam wówczas przed sobą, wydały się tych uczuć i myśli nieprzepuszczalną zasłoną. Z tej twarzy, wówczas jeszcze dla nas niezwykłej, dziś tak znanej, a zawsze równie obcej, dowiedzieliśmy się w sposób niezbity a przejmujący, że zapanowała nad nami mentalność absolutnie nam obca. Tymczasem weszli na salę Sowieci, rosyjski komendant Lwowa ze świtą oraz człowiek wysoki, o grubych, lecz niezwykle inteligentnych rysach, w bluzie bolszewickiej, którego komendant wyraźnie honorował. Weszli na podium i zaprosili do siebie rektora Long-champsa* z dziekanami. Przemówił pierwszy komendant, pięknym, jak mi się zdawało, językiem rosyjskim. Witał zebranych, oświadczył, że sam pragnął otworzyć pierwszy meeting w tym gmachu, który odtąd służyć będzie kształceniu nie panów, lecz ludu. Następnie oddał głos towarzyszowi Kornijczukowi*, członkowi Akademii Kijowskiej.

Kornijczuk wstał, podszedł powoli do katedry i stamtąd zaczął mówić do nas powoli, głębokim, mocnym głosem. Mówił po ukraińsku, językiem Kijowszczyzny, odmiennym trochę od narzecza stron naszych. Mówił o wielkości i potędze prawdy i wiedzy, o tym, ile kultura polska wniosła do kultury świata, oddał hołd wielkości Mickiewicza w słowach wyjątkowo pięknych, mówił dalej z porywającą już wymową o sile i wartości nauki, która ludzkość jednoczy, o po-

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

22              Lwów

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin