Szymon Kobyliński - Jak dobrze mieć sąsiada!.pdf

(1995 KB) Pobierz
JAK DOBRZE MIEĆ SĄSIADA
Szymon Kobyliński
Spis treści
Preludium
Wieś
Imię
Miasto
Festiwalczyk
Sąsiad samochód - rozdział polemiczny
Preludium
Cytat na okładce książeczki mówi o przyjemnościach - zauważmy! -
posiadania sąsiada, natomiast ani tytuł, ani piosenka, z której został
zaczerpnięty, nie wspominają o rozkoszy bycia sąsiadem. Jest tu coś
symptomatycznego i kto wie, czy właśnie ten fakt, czyli zniechęcenie do roli
podpory życiowej, nie świadczy dziś dobitnie o charakterze międzyludzkich
kontaktów?
Anglicy, że sięgnę za granicę, czyli do przykładów uogólniających, są bez
wątpienia społeczeństwem dostatecznie dawno ustabilizowanym, aby móc
sobą demonstrować pełny, chwilami wręcz schyłkowy rozwój i stan różnych
instytucji człowieczych. I akurat tam, gdzie zagęszczone życie osiadłe
wytworzyło mnóstwo kilkusetletnich doświadczeń, sąsiada nazywa się
potocznie next-door, „drzwi obok”, „następne drzwi”, co wyparło dawny
wyraz neighbour, równy sensowi „bliźni”... Nie lekceważmy takich określeń,
pozornie mało istotnych; choćby pojazd zwany u nas wagonem sypialnym,
po rosyjsku - spalnyj wagon, po niemiecku Schlafwagen, Francuzi mianują
wagon-lit, czyli łóżkowy, i o spaniu mowy nie ma.
Wracając do przykładu Brytanii: ogromne okna podmiejskich willi, przy
uliczkach pozbawionych przechodniów (wypoczywa się za domem
w ogródku, do sklepów jeździ autem) oferują szeroko widoki wnętrz
mieszkalnych - nie istniejącemu obserwatorowi. Kiedy my z żoną,
prymitywni przybysze, zakomunikowaliśmy gospodarzom, że pan domu
obok zmywa naczynia, autochtoni byli tą rewelacją tyleż zaskoczeni, ile
zgorszeni cudzoziemskim wścibstwem.
Pewien współczesny myśliciel amerykański, obserwując start załogowego
lotu na Księżyc, uczynił nagłe spostrzeżenie, że ludzkość dąży nieuchronnie
do tego, aby każdy, czy to sam, czy z minimalnym gronem najbliższych -
mógł ukryć się w samowystarczalnej, klimatyzowanej kapsułce i unosić się
w niej ... gdziekolwiek. Człowiek otorbiony egoizmem, zbędny innym
ludziom, jemu także niepotrzebnym. Co gorsze, zobaczyliśmy w jakimś
piśmie prototyp podobnej kabinki, chwilowo dla milionerów.
Bujające luzem hermetyczne bąbelki. Czy istotnie (tu wejrzyjmy w siebie
szczerze i bez obłudy!) nie mielibyśmy na to raz po raz ochoty, tym częściej,
im więcej lat na karku? Wizja ta jednak przeraża nie tylko faktem realizacji,
lecz głównie naszym przyzwoleniem na podobny stan rzeczy.
Gdzieś, kiedyś lord Byron ruszał, by bronić wolności Hellady, Pułaski
ginął za niepodległość Stanów, Potiebnia z Franceskiem Nullo stawali
w szeregu polskich bojowników - lecz setki im podobnych postaci stają się
jeno ozdobnikami poczciwych czytanek, blakną w stary sztych, na kształt
tego, który ukazywał jak „Kościuszek skacze do Estery”. Patrzymy na to
z pobłażliwą obojętnością. Tu chciałbym zawołać veto, choć widzę kryzys
wielu pojęć, odkładanych do lamusa. Wśród nich: instytucji sąsiada, ale
takiego, który jest bliźnim, nie „drzwiami obok”, nie kapsułką wypełnioną
czymś obcym, na zawsze nieznanym.
Brak mi recepty uzdrawiającej, mogę dysponować jedynie garścią
porównań i usiłowaniem, aby - śledząc procesy wokół nas - z ich
mechanizmu wysnuć, w miarę sił, pocieszające wnioski.
Daleki więc od ambicji drogowskazowych, nie dysponujący oficjalnym
aparatem naukowym, pozwalam sobie serią gawęd, wspominków i rysunków
- pogwarzyć w trybie luźnej rozmowy. Może prześledzimy wspólnie
metamorfozy pojęcia „sąsiedztwo” i dojdziemy w pobliże przekonania, że
wcale nie jest tak źle, jak by się wydawało z pozoru?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin