Bujak J. D. - Nikt się nie spodziewał.pdf

(1856 KB) Pobierz
Brzozowy Zaułek
Niemal cały Brzozowy Zaułek – niedawno wytyczona na obrzeżach
małego podwarszawskiego miasteczka uliczka – tonął w mroku,
mimo że kilka mrugających latarni oświetlało skąpo pas asfaltu
oraz chodnika.
Ponadhektarowy obszar, pokryty do niedawna głównie trawą
i urozmaicony jedynie lubiącymi piaszczystą glebę drzewami,
w
ciągu
roku
zamieniono
w
osiedle
domków
jednorodzinnych w iście amerykańskim stylu. Budowano szybko
i efektywnie, wykorzystując głównie prefabrykaty oraz drewno.
Dzięki tej metodzie już niespełna cztery miesiące po osadzeniu
fundamentów domy nadawały się do przyjęcia pierwszych
lokatorów. Wzdłuż Brzozowego Zaułka znajdowało się czternaście
posesji, z czego trzynaście było nowych, natomiast jedna istniała
tutaj na długo przed wykupieniem ziemi przez inwestora. Był to
mały biały domek usytuowany na samym końcu mającej kształt
łuku ulicy.
Domek powstał w latach pięćdziesiątych. Otaczał go stary sad
pełen jabłoni, grusz oraz śliwek węgierek. Mieszkała w nim – wraz
z trzema kotami i spasionym jamnikiem – wiekowa już Staszka
Puchaczowa, która z powodu licznych schorzeń miała problemy ze
snem. Czasami budziła się około trzeciej w nocy, siadała przy
drzwiach balkonowych na piętrze w sypialni w swoim ulubionym
bujanym fotelu i głaszcząc po grzbiecie któregoś z kotów, uważnie
obserwowała pogrążoną w półmroku ulicę. Wspominała wtedy
czasy, kiedy wokół ongiś pylistej drogi rosła jedynie gęsta trawa
i kępy młodych brzóz.
Tej nocy Staszka powtórzyła swój rytuał. Tradycyjnie łyknęła
z gwinta nalewkę domowej roboty, „tak dla ogrzania styranych
kości”, po czym zasiadła w swoim ulubionym „najlepszym punkcie
obserwacyjnym”. Mrucząc coś pod nosem, wpatrywała się
bezrefleksyjnie w ciemną wstęgę asfaltu. Nagle jej uwagę przykuło
światło migające przy zaparkowanym dwie działki dalej
samochodzie. Trzeba przyznać, że jak na swoje ponad
osiemdziesiąt lat Staszka cieszyła się wyjątkowo dobrym
wzrokiem. Okulary zakładała tylko do czytania. W tym momencie
bezsenność i świetny wzrok okazały się wyjątkowo przydatne, bo
zobaczyła rzecz zgoła niecodzienną.
Przed domem numer trzynaście, do którego zaledwie dwa
tygodnie wcześniej wprowadziła się jakaś rodzina, stał teraz
ciemny dostawczak. Wysoki, szczupły mężczyzna, w którym
Staszka rozpoznała najemcę owej posesji, biegł w stronę
bagażnika, trzymając w rękach duże, tekturowe pudło. Przy
drzwiach auta nagle pojawiła się krępa kobieta. Szybko pomogła
mu zapakować pudło do samochodu, po czym oboje pognali do
domu, zostawiając frontowe drzwi otwarte na oścież. A to
oznaczało, że najwyraźniej jeszcze nie skończyli wynosić…
Staszka z emocji poderwała się z fotela, zapominając
o reumatyzmie i grubym kocie, który wylegiwał się na jej
kolanach. Kocur zleciał na ziemię z głośnym miauknięciem, po
czym zniknął za drzwiami sypialni, obdarzając swoją panią
spojrzeniem pełnym wyrzutu.
– No, pokażcie się, dranie – szepnęła, ignorując kota. Uchyliła
nieco firankę, by mieć lepszy widok na uliczkę. – Gdzie jesteście?
Uciekacie, tak? Narozrabialiście? Wiedziałam, że ta ulica zaroi się
teraz od bandytów, bezeceństwa i złodziejstwa…
Nie musiała długo czekać. Para po chwili pojawiła się na ganku,
dźwigając coś na kształt skrzyni. Musiało być ciężkie, bo kobiecie
aż uginały się nogi.
– Co do diaska? – mruknęła do siebie Staszka, przyciskając nos
do szyby. – Trupa tam macie czy jak? Dranie jedne… Wiedziałam,
że to tak się skończy…
Trwała na swoim posterunku, z emocji całkiem odsuwając
zasłonę na bok i przywierając do szklanej tafli okna jak wielki
glonojad. Mężczyzna długo się męczył, nim wcisnął skrzynię na
tylne siedzenie samochodu. Tymczasem kobieta w pośpiechu
Zgłoś jeśli naruszono regulamin