06_Halny - Mróz Remigiusz.pdf

(1622 KB) Pobierz
Wszczyna się głuchy, odległy poszum w lasach
wicher uderza straszliwą łapą w leśnokamienny świat,
falami rzuca się raz po raz,
halny rozpętał się nad Tatrami.
[…]
Lęk nie ma tutaj wstępu, chociaż śmierć czai się
przy każdym kamieniu.
Jesteśmy gotowi na każdą wersję przeznaczenia.
Jalu Kurek,
Świnia Skała
CZĘŚĆ PIERWSZA
1
Szlak pieszy niebieski, 1200 m n.p.m.
Dominika Wadryś-Hansen nie odrywała wzroku od ciała. Mimo szalejącego wiatru kobieta
leżąca na schodach przed wejściem do kaplicy na Wiktorówkach pozostawała
w absolutnym bezruchu. Jej ciało ułożono w pozycji krzyża, a ręce i nogi przebito długimi
gwoździami, przytwierdzając je do stopni.
Jedynym, co się poruszało, były wnętrzności wyrywane przez podmuchy halnego
z otwartych trzewi. Krew rozlewała się na przestrzeni kilkunastu metrów, przywodząc na
myśl makabryczne pociągnięcia pędzla szalonego malarza, a głośny wiatr sprawiał, że
wrażenie upiorności się pogłębiało.
Dominika z niepokojem zerknęła na trzeszczące drzewa, które mimo masywnych pni
kołysały się jak chorągiewki. Drewniane Sanktuarium Maryjne również wyglądało, jakby
zaraz miało ustąpić przed potęgą żywiołu.
Mimo to grupa techników pracowała w pocie czoła, ignorując zbliżający się kataklizm.
Próbowali zebrać jak najwięcej próbek, ale dla wszystkich było jasne, że za moment będą
musieli szukać schronienia.
– Nie powinno nas tu być – rozległ się głos zza pleców Wadryś-Hansen.
Prokuratorka obróciła się zaniepokojona, ale kiedy dostrzegła, kto do niej dołączył,
odetchnęła. Uśmiechnęła się blado i pozwoliła, by Edmund Osica objął ją niemal po
ojcowsku.
– Ani nas, ani nikogo innego, panie emerytowany nadinspektorze – odparła.
Osica stanął obok niej i ściągnął poły kurtki z kożuchem.
– Czynny inspektorze – poprawił ją.
– Wrócił pan na służbę?
– Wrócił – potwierdził Edmund. – I pozwolił się zdegradować o jeden stopień, żeby jakiś
bejdok w ministerstwie miał satysfakcję.
Dominikę jakiś czas temu doszły słuchy, że Osica miał pokierować nowym wydziałem,
ale nie spodziewała się, że tak ochoczo wróci do tego, co przyniosło mu więcej szkody niż
pożytku.
Właściwie nie powinna mu się dziwić. Sama była przekonana, że nigdy nie zjawi się
z powrotem w Zakopanem. A już szczególnie nie w takich okolicznościach.
– Podejdziemy? – spytał Edmund.
– Za chwilę.
Inspektor niepewnie podniósł głowę i powiódł wzrokiem po górujących nad nimi gęstych
koronach drzew.
– Tutaj zaraz rąbnie na nas jakaś gałąź – zauważył pod nosem, a potem zmrużył oczy. –
Zresztą niewiele widać.
– Widać to, co najważniejsze.
– Czyli?
– To, co dostrzegał zabójca, kiedy wybrał to miejsce – odparła z przekonaniem
Dominika. – Wątpię, żeby zrobił to na chybił trafił. Musi mieć jakieś znaczenie.
W końcu ruszyła powoli w kierunku schodów, a Osica poszedł za nią, powłócząc nogami.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin