Medalion A5.doc

(1131 KB) Pobierz
Medalion z bursztynem




Anna Klejzerowicz

Medalion z bursztynem

 

 

Wydanie polskie 2015

 

 

Współczesny Gdańsk. Podczas remontu domu po babce Ewa znajduje ukrytą kopertę, a w niej stary naszyjnik z bursztynem oraz... tajemniczy list. I nagle jej świat całkowicie się zmienia. Kobieta musi odnaleźć swoje korzenie, nie wiedząc, kim tak naprawdę jest ona sama, jej zamknięta w sobie matka, ich przodkowie. Nie wie jeszcze, że nie tylko o rodzinną przeszłość tu chodzi, lecz także o zbrodnię, a zagrożenie jest wciąż realne...  Prywatne śledztwo, prowadzone wraz ze znajomym dziennikarzem, odsłania coraz więcej zagadek, niebezpieczeństwo narasta. Ktoś depcze im po piętach. Dwie bliskie sobie kobiety, które od lat nie potrafią się ze sobą porozumieć. Teraźniejszość, która wciąż nie otrząsnęła się jeszcze z mrocznej przeszłości. Miasto naznaczone piętnem historii. Zbrodnia oraz jej konsekwencje. Pułapki uprzedzeń. Rozwiązanie zagadki jest trudne i niebezpieczne, lecz możliwe. Czy jednak możliwe jest naprawienie zła, zadośćuczynienie krzywdom?...

„Medalion z bursztynem” to fascynująca powieść kryminalna z wątkiem historycznym, rodzinnym oraz obyczajowym. To opowieść o przeszłości, która nie daje o sobie zapomnieć.


Wszystkie zdarzenia i osoby występujące

w tej książce są fikcyjne.

 

 

Dedykuję moim Przyjaciołom z portalu „Książka

zamiast Kwiatka”. Za to, co robicie dla polskiej

literatury. Jestem dumna, że mogę w tym pomagać.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

i wy dziewice pożogi

przez wiersz przeświecają wasze ręce

księżycem złowrogim

zorza opada przez chmury

a semafor wybucha wzwyż

drzewa kwitną drzewa wichr łamie

konie fal szaleją u zgliszcz

 

fragment, Bez nut

Józef Czechowicz


PROLOG.

Gdańsk, jesień 1956 roku.

- A teraz posłuchaj, suko. - Mężczyzna zbliżył zarośniętą twarz do jej twarzy; cuchnął samogonem. - Będziesz trzymała mordę na kłódkę. Panimajesz? Na kłódkę! Inaczej skończysz jak mężuś, którego za bardzo świerzbił jęzor. I nie muszę ci chyba mówić, co wtedy stanie się z tym bachorem?

- Puszczaj... - jęknęła, gdy ścisnął jej ramię jak w żelaznych kleszczach.

- Kapujesz, suko, pytam się ciebie?!

- Tak. Tak!

Gdy kilka minut przedtem rozległo się walenie i kopanie w drzwi, otworzyła, bo i tak pewnie by je wyważyli. Nikt by nie pomógł. Był już późny wieczór, ludzie pozamykali się w mieszkaniach. Zresztą i tak w podobnych sytuacjach wszyscy jak na zawołanie głuchli. Kto by tam chciał ściągać sobie na głowę kłopoty...?

Przyszło ich dwóch. Ubrani po cywilnemu; z daleka widać było, że są pijani. Krzyczeli, że milicja. Ale to nie była milicja. Mieli na sobie cywilne ubrania, nie mundury. A może była...? Kto teraz może to wiedzieć. Kobieta nie wiedziała. Jeden - ten, który teraz boleśnie ściskał jej ramię - pchnął ją na kuchenne krzesło. Drugi najpierw obojętnie wyglądał przez okno, po czym - jakby znudzony - zaczął szperać w jej szufladach. Niczego ciekawego w nich jednak nie znalazł, bo kopnął szafkę ubłoconym buciorem i z powrotem zajął się obserwacją podwórka.

- U mnie tam serce szczipatielnoje - ciągnął mężczyzna. - Nawet takiego pomiotła żal skrzywdzić. Ale ja tu tylko sprzątam. Inni nie są już tacy miłosierni. Kapujesz?

Pokiwała głową gorliwie.

- No! - cmoknął zadowolony.

Zerwała się z krzesła, słysząc z korytarza, że stuknęły drzwi od pokoju. Czyżby mała...? Mała się obudziła...?

- Idziemy, tawariszcz! - Mężczyzna o zarośniętej twarzy skinął na swojego kompana.

W drzwiach kuchni stanęło dziecko. Około dziesięcioletnia dziewczynka w nocnej koszuli, o włosach tak jasnych, że prawie białych. Wpatrywała się w obcych oczami okrągłymi jak spodki.

Nieruchomymi.

Nie płakała.

- To jest to szwabskie nasienie? - charknął pogardliwie zarośnięty, mierząc małą od stóp do głów.

- Nie mów tego przy mojej córce! To jeszcze dziecko. - Podeszła szybko do dziecka, zasłaniając je przed złym spojrzeniem. Poczuła nagle silne uderzenie w twarz, aż zatoczyła się na ścianę - nie wypuściła jednak dziewczynki z objęć.

- Nu, głupia kurwo. Będziesz pamiętać, coś tu obiecała? Czy mamy od razu zająć się smarkatą?

- Będę pamiętać! Przysięgam!

- Przysięgać to se możesz w kościele. Wiemy, że tam łazisz. Mnie tam gówno obchodzą twoje przysięgi. Morda w kubeł, bo obie będziecie gryźć ziemię. Tak jak miało być od początku. Wypierdalamy stąd, kamrat! Łapy przy sobie. Nie było rozkazu!

Zanim zdążyła odetchnąć z ulgą, usłyszała odgłos zatrzaskiwanych z hukiem drzwi i tupanie na schodach drewnianej klatki schodowej. Słyszała nawet bolesne skrzypienie spróchniałego drewna.

Kolejne trzaśnięcie.

Spokój...

Tuląc dziecko do piersi, przypomniała sobie tamtą noc, sprzed laty, gdy biegła, potykając się, w ciemnościach - z niemowlęciem drżącym z zimna, okrytym tylko zmoczoną kołderką i zanoszącym się płaczem w jej ramionach - a za sobą słyszała wystrzały oraz jęki i krzyki.

Oni już zasnęli na wieki.

Padał ulewny deszcz...


CZĘŚĆ PIERWSZA.

I. LIST Z KOMODY.

Współcześnie.

- Tej staroci chyba trzeba by się pozbyć. - Andrzej wzruszył ramionami, przyglądając się niewielkiej starej komodzie w rogu pokoju, zaśniedziałej i pokrytej kurzem. - Do niczego się już raczej nie nada, a piękna nie jest. Żaden antyk. Co myślisz?

Ewa rzuciła okiem i też wzruszyła ramionami.

- To może wystaw ją koło śmietnika? Może ktoś się skusi. Zawsze mi szkoda starych mebli.

- Mnie też, ale nie możemy zatrzymać tej całej graciarni. Ta szafka to naprawdę szmelc. Okej, wystawię ją. Komuś się pewnie przyda, choćby na opał.

- Dobra, ale najpierw trzeba ją przejrzeć i opróżnić. Weźmiesz się za to? Ja bym dokończyła z tym kredensem...

Przeciągnęła się i westchnęła. Już od dwóch godzin kucała przy szufladach i selekcjonowała komplety sztućców. Chryste, ileż można było tego nagromadzić! Ale co niektóre warte były grzechu. Znalazła nawet ozdobne srebrne zastawy, co prawda w fatalnym stanie, ale da się to odnowić.

- Jasne - odparł jej mąż. - Rób swoje, dam sobie radę. A ten kredens zostawiamy?

- Kredens tak! Kocham go od dziecka. Zresztą zobacz, może to żaden cud, ale to przedwojenny gdański mebel. Spójrz na te rzeźbienia. Są piękne.

- Ale straszny z niego grzmot...

- To duże mieszkanie. Pasuje tu.

- Przecież i tak zamierzamy je sprzedać?

Zawahała się.

- Jeszcze nie jestem zdecydowana. - Przysunęła sobie karton. - Nie wiem. Mam sentyment. Może warto je trzymać dla Kacpra? Wynająć? Jest w świetnym punkcie.

- No właśnie. Jest sporo warte. A nam się nie przelewa - upierał się. - Kacper ma dopiero czternaście lat.

- Aż czternaście! - Roześmiała się. - Prawie piętnaście. Zastanowimy się jeszcze. Nie decydujmy pochopnie, okej?

Zajęli się każde swoją robotą.

Ewa odziedziczyła to mieszkanie po babci prawie rok temu i dopiero teraz zebrali się w sobie, by się nim zająć. Wcześniej jakoś nie było okazji, czasu, pieniędzy... Poza tym oboje z Andrzejem czuli się głupio, bo w zasadzie scheda po babce należała się Halinie, matce Ewy, obecnie emerytowanej nauczycielce. Matka jednak odmówiła przyjęcia spadku i uparła się, by przepisać mieszkanie na córkę. Córkę, z którą i tak od lat prawie nie utrzymywała kontaktów. Nie dlatego, że coś je poróżniło. Nic z tych rzeczy. Halina po prostu taka była: zimna, milcząca, nieczuła, wyobcowana. Cała rodzina od zawsze uważała ją za dziwaczkę. Dawniej Ewa - szczególnie gdy była nastolatką - próbowała usilnie zbliżyć się do matki. Potem jednak zaakceptowała stan rzeczy i poniechała tych prób. Wychowywała ją babka. To ona była dla niej matką, ojcem, najbliższą osobą. Od wczesnego dzieciństwa. Halina nie miała bliższych więzi z nikim. Nawet z własną matką, czyli babką Ewy. Żyła samotnie na uboczu, bez rodziny, przyjaciół. Bez partnera. Ojca Ewa nigdy nie poznała. Nigdy się nią nie interesował, choć niby formalnie uznał ojcostwo i płacił na nią symboliczne alimenty aż do czasu, gdy dziewczyna ukończyła studia w wyższej szkole plastycznej. Ona także nigdy nie próbowała go poznać. Taka była umowa - jak poinformowała ją matka, gdy Ewa miała sześć lat. Dziewczynka zaakceptowała ten fakt i tak już zostało. Wkrótce po tym, gdy skończyła studia, ojciec - o ile w ogóle można go tak nazwać - zmarł, o czym dowiedziały się po dwóch latach. Przyczyną śmierci była podobno nagła choroba. Jaka? Ewa nie dociekała. Matka wypowiadała te słowa z cynicznym uśmieszkiem na ustach.

Więc gdy w końcu zdecydowała się przejąć odziedziczone mieszkanie przy Jaśkowej Dolinie we Wrzeszczu - tylko dlatego, że w nim się wychowała, choć nie było to może najradośniejsze dzieciństwo - upłynął niemal rok. Był to czas bicia się z myślami i skrupułami. Wreszcie jednak postanowili mieszkanie opróżnić, odmalować i sprzedać. Marzyli o małym domku za miastem. Po sprzedaży dwóch mieszkań byłoby to wreszcie realne...

 

- Ewa! - Okrzyk męża wyrwał ją z zamyślenia. - Możesz podejść?

- Co jest? Drzazga ci weszła?

Z wysiłkiem podniosła się z klęczek. Zawsze coś...

- Tu coś jest!

- Co?

Obrzuciła wzrokiem stos drobiazgów, leżących na podłodze obok komódki: jakieś stare ołówki, plastikowy długopis, szpulki nici, książeczka do nabożeństwa. Nic ciekawego.

- No, co jest? - powtórzyła. - Wywal to, tam masz karton...

Andrzej przerwał jej niecierpliwie:

- Tu coś jest przyklejone do wewnętrznej ścianki. Wygląda jak koperta... Czekaj! Zaraz to wyciągnę...

- Przyklejone? - Wbrew sobie poczuła dreszcz. - Specjalnie?

- Na to wygląda. Możesz poświecić? Wolałbym tego nie uszkodzić. - Podał jej kieszonkową latarkę. - Mam!

Koperta była duża, szara, ze wszystkich stron obklejona taśmą, wyglądała na bardzo starą. Pośrodku miała wybrzuszenie.

- Zaczekaj. Przyniosę nóż z kuchni - powiedziała.

 

W środku znaleźli coś bardzo dziwnego...

 

* * *

 

Ewa z namaszczeniem oglądała pod światło misternie wykonany wisior - czy też może raczej medalion - z wielkim obłym bursztynem oprawnym w ażurowe srebro (chyba srebro?), na grubym łańcuszku o dużych oczkach. Bursztyn był niezwykle piękny, prawdziwy okaz: miejscami przejrzysty, miejscami mleczny, a w środku zatopiony został... cały świat! Jakieś rośliny, trawy, kwiaty układające się w fantastyczny baśniowy pejzaż. Nigdy jeszcze nie widziała czegoś podobnego. Nawet w albumach. Srebro, choć z wierzchu lekko przybrudzone, nadal lśniło, zachwycając urodą finezyjnych wzorów. Na pierwszy rzut oka widać było, że to stary wyrób.

- Niezwykły - wyszeptała. - A jaki ciężki! Na odwrocie coś jest wygrawerowane... Ale nie odczytam. Zobacz, może tobie się uda? - Podała wisior mężowi.

Andrzej ostrożnie przetarł klejnot chusteczką i wytężył wzrok.

- Nie jestem pewny, takie zawijasy... ale... Czekaj... To chyba imię. Zaraz, zaraz... Tak... „Louise”. Na bank. A pod spodem mniejszymi literami... „Danzig ’44”.

- Luiza? - Wzruszyła ramionami. - Pierwsze słyszę. Nie mieliśmy takiej w rodzinie. Babcia miała na imię Maria.

- Może prababcia?

- Wykluczone. Rodzice babci to byli biedni rybacy! Nie nosili eleganckiej biżuterii. - Zaśmiała się. - Ani takich wymyślnych imion.

Andrzej rozłożył ręce.

- No to już nie wiem. Skądś go musieli wytrzasnąć, nie jest przecież kradziony. Może kupili? Zdaje mi się, że twój dziadek za życia biedny nie był... Pewnie stać go było, by sprawić żonie taki prezent.

Ewa rzuciła mu złowrogie spojrzenie.

- Nie bądź złośliwy, dobrze?

- Nie jestem! Poddaję się. Otwórz lepiej tę drugą kopertę. Może tam znajdziesz wyjaśnienie.

Zawahała się. Poczuła nagle dziwny opór przed otwarciem tej koperty. Sama nie rozumiała dlaczego. Ale czemu ktoś miałby ukrywać jakieś listy? Nie bez powodu przecież. W dużej szarej kopercie - prócz wisiorka - znajdowała się druga, mniejsza koperta. Inna, bardziej „listowa”, kremowej barwy. Bez żadnego adresata. Po prostu czysta, nieco pożółkła, poplamiona zaciekami od wilgoci, zaklejona koperta.

- A jeśli...

- Co takiego?

- Nie wiem, do kogo to jest...

- Ewka, spokojnie! Nie wygłupiaj się. - Andrzej zarechotał. - Już do nikogo. Więc równie dobrze do ciebie. Zastanów się. Przecież widać, że ten list, czy coś tam, jest stary jak świat! Zresztą nie jest napisane do kogo. Ty odziedziczyłaś mieszkanie, więc i wszystko, co w nim się znajduje. Nie musisz zawsze być taka... akuratna.

Westchnęła.

- Dobrze. Otwieram.

Delikatnie, choć z bijącym sercem, odkleiła skrzydełko koperty. Klej i tak ledwo już trzymał.

Zamarła.

- No co jest? Czytaj głośno! - upomniał się Andrzej, widząc jej niewyraźną minę.

- Już - odchrząknęła. - Tylko nic z tego nie rozumiem... To pismo babci. Jestem tego prawie na sto procent pewna. Zresztą jest podpis. Ale i tak nie łapię...

- Czytaj. Może razem zrozumiemy.

- Tu pisze... Tu pisze tak:

 

Najdroższa Halinko!

To będzie szok dla Ciebie, kochanie, ale powinnaś to wiedzieć. Może kiedyś Ci się przyda. Nie mam odwagi powiedzieć Ci tego prosto w oczy. Ale kiedy mnie już nie będzie, znajdziesz ten list. Schowam go, bo teraz czasy są niebezpieczne. Ale na pewno go znajdziesz. Ufam, że mi wybaczysz.

Naprawdę nazywasz się Luiza Henrietta von Neuheit. Urodziłaś się 3 października 1944 roku. Z pochodzenia jesteś hrabianką, ale to już oczywiście w dzisiejszych czasach bez znaczenia. Dla mnie byłaś, jesteś i będziesz moją ukochaną córką. Tak jak byłaś nią dla swego Ojca, a mojego ukochanego Męża śp. Aleksandra. Zawsze traktowaliśmy Cię oboje jak rodzone i umiłowane dziecko.

Twoja na wieki

Mama

 

PS Jeśli zechcesz poznać moją historię, znajdziesz ją w książce. Będziesz wiedziała w której. W niej ukryję swoje wspomnienia, bo wiem, że nikt tam prócz Ciebie nie zajrzy. To także i Twoja historia. Wybacz matce, że nie mogłaś dowiedzieć się tego wszystkiego wcześniej. Naszyjnik należy do Ciebie. To jedyna pamiątka, jaka pozostała.

Maria Kuc

Gdańsk 3 października 1960 roku.

 

* * *

 

Rozmyślając, odruchowo zapaliła papierosa. Zaraz potem zdusiła go w popielniczce. Postanowili, że nie będą palić w domu. W końcu Kacper... Syn spał już wprawdzie, ale w każdej chwili mógł wyjść na przykład do ubikacji, poza tym dym... Osiedlowe mieszkanko nie było za duże: dwa pokoje z kuchnią plus wygospodarowana z części przedpokoju miniaturowa wnęka, służąca jej od czasu do czasu za pracownię. Mieściły się w niej tylko stolik, laptop i krzesło. Na balkon nie chciało jej się wychodzić, wiosna tego roku nie była zbyt ciepła, w dodatku w powietrzu wisiała wilgoć.

Może naprawdę szkoda pozbywać się mieszkania po babce... Raczej sprzedać to małe, a tamto - za pieniądze ze sprzedaży Zaspy - porządnie wyremontować i zamieszkać, zamiast snuć mrzonki o budowaniu jakiegoś domku, kto ma jeszcze na to czas i siły...?

Ewa wyjęła z szuflady kopertę i naszyjnik. Był piękny, jednak wciąż jedyne, co w związku z tym znaleziskiem odczuwała, to zamęt w głowie. Co powinnam teraz zrobić? - wciąż zadawała sobie to pytanie. Andrzej był zdania, że musi powiedzieć o tym matce. Wiedziała, że ma rację. W końcu to ona jest adresatką tego listu, to do niej skierowana była informacja. I do niej należy naszyjnik. Jednak ładunek emocji zawarty w słowach babki - jak i sama wiadomość w nich ukryta - mógłby nieźle namieszać w życiu Haliny...

Jak zareaguje? Czy teraz to wszystko, czego się z Andrzejem dowiedzieli, ma jeszcze znaczenie? I co tak naprawdę oznacza? O co w tym chodzi? Jej matka nie jest osobą, za którą sama się uważa, za którą wszyscy ją uważają? Więc kim jest? Niemką? Hrabianką? Skąd...?!

Ewa słyszała, że Halina została po wojnie adoptowana. Choć te pogłoski nigdy nie były do końca jasne. Jak wszystko w tej rodzinie! - wściekła się nagle. Babka była cudowną, pełną ciepła i troski osobą, ale zawsze ze wszystkim się kryła. Niedomówienia, tajemnice, przesądy. Babka wiecznie się czegoś bała. Co powiedzą sąsiedzi, urzędnicy, ksiądz, sam Pan Bóg. Taka natura. A może kwestia pokoleniowa? Piętno niskiego pochodzenia społecznego? Rodzaj służalczości...? W kwestii adopcji Haliny też nigdy nie powiedziała niczego wprost, jasno, do końca. Do tego stopnia, że Ewa nie wiedziała nawet, czy to prawda, czy tylko jakaś plotka, której nie zrozumiała. A znając charaktery i babki, i matki - wolała za wiele nie pytać. Teraz babci już nie zapyta, a matka... No właśnie. Co robić?

- Ewuniu, to nie tylko jej dotyczy. Jesteś jej córką, to także twoja historia - tłumaczył mąż. - Jeśli twoja matka jest Niemką, to i ty nią jesteś. Przynajmniej w części.

- Wiem. Choć dziwnie się z tym czuję.

- Masz jakieś opory? Narodowościowe uprzedzenia? Ty?! - Uśmiechnął się do niej znacząco.

Zirytowała się:

- Nie, skąd! Przestań, nie denerwuj mnie! Tylko... to jest tak, jakbym nagle dostała całkiem nową tożsamość. Strasznie głupie uczucie. Myślisz, że matka coś na ten temat wie?

- Nie dowiesz się, póki nie zapytasz. - Wzruszył ramionami. - Śmiało. Zadzwoń do niej i się umów.

- Wścieknie się...

- Na ciebie? Nie ma powodu. Wściekłaby się, gdybyś to przed nią ukryła. Wystarczy już, że ukrywała twoja babka...

- Przez prawie siedemdziesiąt lat...

- No właśnie. Dzwoń. Musisz jej to oddać. A przy okazji pogadać. Zapytać, co ona sama wie na temat swojego... waszego pochodzenia.

Roześmiała się nagle.

- A my nawet nie znamy niemieckiego! Ja przynajmniej ani słowa, ni w ząb. Halina chyba też nie. Choć nie wiem. Skąd mam wiedzieć? Prawie niczego nie wiem o mojej matce.

- Tylko tyle, że jesteście hrabiankami. - Mrugnął. - Obie!

- Daj spokój. Mam to gdzieś.

Teraz Andrzej już spał ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin