Wójcik Michał, Marat Emil - Ptaki drapieżne.pdf

(3314 KB) Pobierz
Rafałowi Domańskiemu
Prolog
Sprawdzać tych, co strzelać potrafią
31 stycznia 1965 roku.
W sali konferencyjnej przy gabinecie komendanta głównego Milicji Obywatelskiej sino
od dymu. Trzynastu funkcjonariuszy wysokiej szarży zapełnia petami kryształowe
popielnice, bezlitośnie wędząc stojące na parapecie paprotki. Napięcie. Komendant –
generał Ryszard Dobieszak – stuka palcami w stół przykryty zielonym suknem. Niby
słucha sprawozdania pułkownika Kozłowskiego, ale tak naprawdę liczy. Liczy tygodnie,
dni i godziny.
Od 22 grudnia zeszłego roku minęło tych dni czterdzieści. To dziewięćset
sześćdziesiąt godzin. Co najmniej dwie trzecie tego wypełniła ciężka, wytężona praca nie
tylko Komendy Stołecznej, ale również Komendy Głównej. Dziesiątki spotkań, setki
sprawozdań, tysiące meldunków, dziesiątki tysięcy czynności funkcjonariuszy tajnych
i jawnych. I zero efektów.
Tuż przed świętami nieustaleni sprawcy napadli na konwój z utargiem z CDT-u, czyli
obecnego „Smyka”, i przed wejściem do banku Pod Orłami przy Jasnej zrabowali
prawdziwy majątek: milion trzysta trzydzieści sześć tysięcy pięćset złotych. To przecież
– cyfry śmigały teraz znużonemu komendantowi pod na wpół przymkniętymi powiekami
– jakieś siedemset pensji. Albo – choć to już nie dotyczy wszystkich – równowartość
jedenastu domków jednorodzinnych... Podczas napadu z zimną krwią zastrzelono
konwojenta. Sprawcy działali jak zawodowcy: bez wahania, na zimno, spokojnie.
Ostrzeliwali się jak chicagowscy gangsterzy albo jak...
Komendant Dobieszak zaczyna liczyć co innego. Ten dawny członek PPR, potem
zasłużony działacz PZPR i twórca ZOMO, zaczyna liczyć, ile dni zostało mu do dymisji.
Bo tego, że jego kariera na stanowisku szefa MO dobiega właśnie końca, jest pewien. To
jasne jak słońce. Może w ogóle z resortu go wyleją, myśli. Pechowo, na trzy dni przed
napadem, ministrem spraw wewnętrznych został Mieczysław Moczar. Głośny partyzant,
pierwszy bojowiec Polski Ludowej, człowiek, który za wszelką cenę chce udowodnić
Gomułce, że jego nominacja była strzałem w dziesiątkę – musi przecież wykazać się
sukcesem. Tymczasem nic, dosłownie nic nie wskazuje na to, że podlegli mu
funkcjonariusze zbliżają się choćby do jednego z czterech nieznanych sprawców
głośnego już rabunku. Złodzieje jakby się pod ziemię zapadli. Nikt nie ma pojęcia, kto
mógł być tak bezczelny i stanowczy, by w środku Warszawy, wczesnym wieczorem, nie
zważając na przechodniów robiących przedświąteczne zakupy, urządzić sobie strzelaninę
i wyrwać z rąk rannego konwojenta worek z pieniędzmi ważący osiem kilogramów.
Poszukiwanie sprawców największego napadu w historii PRL idzie jak po grudzie: im
więcej wiadomo, im więcej przybywa informacji, danych, raportów i meldunków, tym
mniej klarowny obraz rysuje się przed kierownictwem resortu.
Generał Dobieszak po raz kolejny strzepuje popiół. Przenosi wzrok na sąsiada. To
pułkownik Filipiak. Równie zasłużony towarzysz dwa dni temu dogonił go w hierarchii
politycznej: został wiceministrem. Siedzi teraz jakby kij połknął. Pali nysy. Tak jak
sprawcy. Przynajmniej tyle ustalili śledczy. Może ślady linii papilarnych odkryte na
porzuconym w miejscu napadu niedopałku pasują do palców Filipiaka?
Generał uświadamia sobie, że to zmęczenie podsuwa mu równie absurdalne myśli.
Narada, w której uczestniczy, to już kolejna nasiadówka. Są pułkownicy: Jóźwiak,
Marczewski, Bryniarski, Galczewski, Górnicki, Łamacz, Skuteli, Zelwiański oraz
podpułkownicy Piskorski i Gwoździk. Porządek obrad: plan działania stołecznej milicji
na najbliższą przyszłość. Dyskusja, która trwa już trzecią godzinę, jest niemrawa.
O tym, jak wyglądała odprawa, wiemy ze sprawozdania majora Skórkowskiego.
Protokolant zanotował jedenaście punktów, które były zarazem wnioskami i zadaniami
na najbliższy czas poszukiwań
1
. O tym, jak źle szły te poszukiwania, jak bezsilna była
w tym czasie milicja, świadczy punkt siódmy – najwyżsi rangą milicjanci w kraju ustalili,
że należy p o s zu k iwać nabywców kurtek o rtalio n o wy ch w o s tatn ich
dwóch latach. Chyba żaden z nich nie wierzył w powodzenie tego pomysłu. Bardziej
realne było sprawdzenie właścicieli wszystkich samochodów marki Warszawa, bo takim
Zgłoś jeśli naruszono regulamin