Margit Sandemo - Miłość Lucyfera.doc

(925 KB) Pobierz

Margit Sandemo

 

 

 

Miłość Lucyfera

 

 

Saga o Ludziach Lodu

Tom XXIX

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział I

 

Dimmuborgir... Tak brzmi nazwa pewnej okolicy w północnej Islandii, owianej tak niesamowitą, mistyczną wprost sławą, że wywołuje lodowaty dreszcz grozy nawet u najbardziej racjonalnie myślących ludzi. Dosłownie nazwa ta znaczy: „czarne grodzisko”, a jeśli się tam przybędzie w mglisty lub deszczowy dzień, łatwo odnieść wrażenie, że zostaliśmy rzuceni w najbardziej przerażający świat baśni. Cała okolica pełna jest dziwacznych, groteskowych niekiedy formacji kamiennych, porośniętych mchem skał nasuwających przypuszczenie, że to właśnie tutaj trolle przemieniły się w czarne głazy tamtego dnia, gdy dosięgły je promienie słońca, lub że kiedyś, u zarania dziejów, zostały zalane gorącą lawą wulkaniczną i tak zastygły.

Dimmuborgir leży w terenie wymarłym. W najbliższym sąsiedztwie znajduje się równie mistyczne, osobliwe pod każdym względem jezioro Myvatn i wciąż bulgoczące bagniska Namaskard. Ludzi w pobliżu Dimmuborgir mieszka niewielu. Surowy i ubogi krajobraz otacza „czarne grodzisko”; niedaleko stąd do groźnych gór, które mogą w każdej chwili, znienacka, ocknąć się z uśpienia i ciskać w powietrze słupy ognia i rozpalonej lawy.

Pośród skał Dimmuborgir czają się śmiertelnie niebezpieczne groty i głębie wypełnione czarną, połyskliwą wodą, której temperatury nie zna nikt. W niektórych miejscach, gdzie ciśnienie jest znaczne, dochodzi podobno do trzystu stopni, w innych można sobie pozwolić na rozkoszną ciepłą kąpiel. Jak okiem sięgnąć, wśród wzniesień koło jeziora Myvatn igrają wzbijające się wysoko kłęby pary. A wszystko to tchnie wspaniałą, porażającą urodą, przywodzącą na myśl zamierzchłe czasy gdzieś z początku świata, kiedy nie istnieli jeszcze ani ludzie, ani zwierzęta, a jedynie nieme głazy, i gdy wichry hulały tam i z powrotem po bezkresnych pustkowiach.

Pewnej wiosny gdzieś w połowie dziewiętnastego wieku w Dimmuborgir rozegrały się ponure wydarzenia. Nikt by już teraz nie potrafił powiedzieć, kiedy się to dokładnie zdarzyło - chyba pomiędzy rokiem 1840 a 1870 - ani co to konkretnie było. Przetrwały tylko głuche wieści przekazywane z ust do ust.

Ludzie mieszkający w pobliżu Myvatn mówili o jakimś strasznym niepokoju, opowiadali o przelatujących nad okolicą wielkich chmarach krzyczącego ptactwa. Najwięcej jednak wiedziało paru mężczyzn, którzy w tym czasie podróżowali przez pustkowia na małych, ale bardzo silnych islandzkich konikach. Za bardzo do Dimmuborgir się owi jeźdźcy zbliżyć nie mogli, powiadano. Coś jednak tam dostrzegali, a konie stawały dęba i szarpały się niespokojnie, tak że trudno je było utrzymać w cuglach.

Od tego punktu poszczególne opowieści już się bardzo od siebie różnią. Jedni mówią, że jeźdźcy widzieli ogromne chmary spłoszonego czarnego ptactwa kołujące nad okolicą. Inni twierdzą, że były to strzelające w górę purpurowe płomienie ognia, które barwiły na czerwono formacje zastygłej lawy, jeszcze inni opowiadają o drganiach powierzchni ziemi albo o strasznym, bolesnym krzyku, wydobywającym się z jej wnętrza.

Jeśli chodzi o wybuchy ognia i trzęsienie ziemi, to w tej okolicy nie jest to nic nadzwyczajnego. Być może więc zdarzyło się tu jakieś zwyczajne trzęsienie ziemi, ubarwione dodatkowo w podaniach. Takie opowieści na ogół z latami rozrastają się i nabierają grozy.

Czy zatem istnieją powody, by dawać wiarę pogłoskom o wydarzeniach
w Dimmuborgir?

Nie byłoby powodu, gdyby nie ten głęboki towarzyszący opowiadaniom lęk. To nie był zwykły niepokój, jaki na ogół poprzedza wybuch wulkanu czy gejzeru, to coś poważniejszego, twierdzą ludzie. Coś dotyczącego głębi człowieczej duszy.

Ale nie stało się potem nic, co mogłoby zagadkę wyjaśnić. Choć nie dla wszystkich. Niektórzy wiedzieli...

 

Ogień trzaskał wesoło, w pokoju było miło, ciepło i przytulnie, jak w całym domu Kola i Anny Marii Simonów, którzy mieszkali niedaleko Varnberg w Upplandii. W popołudniową godzinę Anna Maria w dogasającym świetle dnia cerowała skarpetki. Jej córka Saga siedziała przy niej i jak zwykle czytała. Kola nie było, wyjechał załatwić jakieś sprawy dla młodego Axela Oxenstierny, właściciela Varnberg, który najczęściej przebywał w Sztokholmie, gdzie piastował godność ochmistrza następcy tronu. Znaczna część prac w posiadłości Varnberg spadała w związku z tym na Kola Simona. Zresztą teraz coraz mniej, bo Kol nie był już taki młody, wciąż jednak lubił być użyteczny. Axel Oxenstierna rozumiał to bardzo dobrze.

Saga w pełni zasługiwała na swoje imię. Szwedzkie słowo „saga” znaczy bowiem tyle co baśń.

Jako dziecko wyglądała jak mała księżniczka z bajki. Kruczoczarne włosy układały się jej w piękne loki; karnację odziedziczyła po swoim walońskim ojcu, Kolu. Tylko oczy miała inne. Oczy Kola były takie brązowe, że sprawiały wrażenie czarnych, Saga natomiast oczy miała jasnozielone. Nie kocio żółte, jak u obciążonych dziedzictwem Ludzi Lodu, poniewSaga należała do wybranych, nie do przeklętych. Wszyscy wiedzieli o tym od jej urodzenia, choć nikt nie umiał powiedzieć, po czym to się mianowicie poznaje, że ktoś został wybrany. Może otacza ich jakaś specjalna aura, którą ludzie wyczuwają, choć jej nie widzą?

Oczywiście ta sytuacja bardzo martwiła Simona i Annę Marię. Wybrani mieli zawsze jakieś konkretne powołanie, musieli wypełnić określone zadanie, gdy ich czas nadejdzie. Przynosili też ze sobą na świat specjalne, potrzebne do spełnienia tego, co zostało im przeznaczone, zdolności. Zazwyczaj było to zadanie bardzo trudne, które mogło kosztować ich wiele, niekiedy nawet życie. Dlatego Kol i Anna Maria żyli
w niepokoju.

Saga osobiście nie żywiła takich obaw. Dziewczynka przyjmowała życie
z ogromną godnością i powagą, która jej rodziców napełniała dumą, ale też czasami przerażała. Była dzieckiem niezwykle żądnym wiedzy, nieustannie zadawała to samo pytanie: „dlaczego?”, co rodziców doprowadzało niekiedy do rozpaczy, ale odpowiadali najlepiej jak umieli. Na szczęście Anna Maria była osobą bardzo oczytaną,
w młodości pracowała przecież jako nauczycielka, a i później nie zarzuciła studiów
i lektury dla własnej przyjemności.

Saga była też dzieckiem w widoczny sposób wolnym od lęku. Po prostu nie wiedziała, co to strach, i dlatego trzeba jej było bardzo pilnować, bo wciąż popadała
w sytuacje niebezpieczne nawet dla życia. Poza tym była nieskończenie dobra, wciąż zaniepokojona, czy kogoś nie uraziła, wciąż zatroskana tym, by wszystkim ludziom
i zwierzętom wiodło się jak najlepiej. Ale najważniejszej cechy, mianowicie tej dominującej w jej charakterze osobistej godności, poczucia własnej wartości, wielu ludzi nie dostrzegało. Sprawiała wrażenie istoty spokojnej, lecz chłodnej, do czego przyczyniały się zwłaszcza jej zielone, zimne oczy. Obcy uważali ją często za małą hrabiankę, która z rezerwą odnosi się do innych ludzi, wyniosłą i sztywną. Ale to nie była prawda. Saga miała na przykład bardzo subtelne poczucie humoru, które dawało o sobie znać
w jej spojrzeniu, choć rzadko wywoływało uśmiech na wargi. Uśmiechała się tylko czasami, a i to jedynie kącikami ust. Natomiast jej szybkie, błyskotliwe ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin