10. Przeszlosc czeka - Kjell Eriksson.pdf

(817 KB) Pobierz
Kjell Eriksson
Przeszłość czeka
Redaktor serii
Małgorzata Cebo-Foniok
Redakcja stylistyczna
Jacek Złotnicki
Korekta
Hanna Lachowska
Anna Raczyńska
Projekt graficzny okładki
Małgorzata Cebo-Foniok
Zdjęcie na okładce
© Tyler Olson/Hemera/Thinkstock
Tytuł oryginału
Öppen grav
Copyright © by Kjell Eriksson 2009
Published by agreement with Ordfronts Förlag AB,
Stockholm and Leonhardt & Høier Literary Agency A/S, Copenhagen.
All rights reserved.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana
ani przekazywana w jakiejkolwiek formie zapisu
bez zgody właściciela praw autorskich.
For the Polish edition
Copyright © 2016 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 978-83-241-5794-5
Warszawa 2016. Wydanie I
Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o.
02-954 Warszawa, ul. Królowej Marysieńki 58
tel. 620 40 13, 620 81 62
www.wydawnictwoamber.pl
Konwersja do wydania elektronicznego
P.U. OPCJA
juras@evbox.pl
1
Wiadomość nadeszła całkiem niespodziewanie. Bertram von Ohler miał już przecież osiemdziesiąt
cztery lata, tracił siły, nogi czasem odmawiały mu posłuszeństwa, a drętwota rąk przysparzała
problemów, zwłaszcza podczas kolacji. Wieczorne zawroty głowy stawały się coraz bardziej
uciążliwe, więc mniej udzielał się towarzysko. Jednak wieczorki brydżowe pozostały świętością.
Niektórzy sądzili, że ma przed sobą już niewiele czasu; szeptano o pogarszającym się stanie zdrowia.
Wśród tych niektórych byli jego dawni koledzy, chętnie obmawiający starego profesora i rywala, a
także zwykli znajomi, z braku lepszego zajęcia rozpowszechniający niepotwierdzone plotki. Jednego
dnia mówiono o chorobie neurologicznej, która wkrótce miała go pokonać, innym razem źródło
problemów stanowił zaawansowany rak prostaty. W otoczeniu uczonego byli też tacy przyjaciele,
którzy przysłuchiwali się wszystkiemu uważnie i czasem, dla podtrzymania napięcia, podrzucali jakiś
szczegół.
Wszyscy brali udział w rozpowszechnianiu plotek z takim samym, źle skrywanym entuzjazmem.
Zdawało się, że sam widok tego starca albo wieści, które zawsze płynęły w trakcie typowych
jesiennych domysłów, natychmiast prowokowały do komentarzy na temat jego nieuchronnego zgonu.
Prawdziwych przyjaciół pozostało Ohlerowi niewielu. Część już opuściła ziemski padół, inni
zniedołężnieli i trafili do domów opieki. Profesor pokrewnej dyscypliny, najwyraźniej dotknięty
demencją, został odstawiony na boczny tor, do swojej rodzinnej posiadłości w Skanii. Tych kilku, z
którymi Bertram nadal się spotykał, plotki irytowały.
– Już do tego przywykłem, od lat wiele osób próbowało wydrzeć mi zaszczyty i sławę, a teraz
próbują tego samego z życiem – mówił spokojnie, słuchając użalań przyjaciół. Jednak w głębi duszy
czuł smutek i rozczarowanie ludzką małostkowością i złośliwością, czasem nawet bywał z ich
powodu szczerze wściekły.
Pogodził się już z wieloma rzeczami. Porzucił dawne urazy, cała niesprawiedliwość, jakiej doznawał
przez dekady, odeszła w pełną
wybaczenia niepamięć. Nawet docent Johansson, mieszkający zaledwie o rzut kamieniem, potrafił
teraz zamienić kilka słów z dawnym rywalem. Całkiem niedawno dyskutowali o Obamie „i tym
drugim facecie” – żaden nie chciał się przyznać, że zapomniał jego nazwisko. Profesor stał na
chodniku, a docent, z grabiami w dłoni, po drugiej stronie ligustrowego żywopłotu.
Nawet wspomnienie żony, zmarłej przed wieloma laty, miało w sobie coś kojącego. Bertram von
Ohler ukuł teorię, że tak naprawdę powinien być jej wdzięczny za swoje sukcesy, do których co
prawda nie przyłożyła się bezpośrednio i świadomie – ale jednak. To właśnie ona przez ostatnich
trzydzieści lat ich wspólnego życia czyniła je niewyobrażalną torturą.
Jak to możliwe, że tak cudowne zjawisko jak Dagmar zmieniło się w okropnego potwora?
Konsultował się u swoich kolegów w nadziei, że ich akademickie doświadczenie pozwoli wyjaśnić
jej zachowanie. Nie udało się jednak postawić diagnozy. „Niektórzy ludzie po prostu są wredni”,
stwierdził pewien profesor psychologii, gdy Ohlerowi wymsknęło się, z jaką jędzą mieszka.
U Ohlerów każde śniadanie przypominało spacer po polu minowym: jeden fałszywy krok i pogodny
poranny spokój rozpadał się w proch. Każda kolacja była jak walka w okopach, pełna zasadzek i
snajperów, a w naprawdę złe dni wszystko urastało do istnego nalotu dywanowego złożonego z
wyrzutów i podejrzeń.
Nie zdezerterował z małżeństwa – chociaż doradzały mu to nawet jego dzieci – ale kiedy tylko mógł,
uciekał na wydział i zostawał tam aż do późnego wieczoru. Czasem nawet spał w kanciapie.
Być może właśnie nieobecność w domu, przy żonie, stanowiła podłoże jego sukcesów w dziedzinie
medycyny. To kłótliwej i podejrzliwej Dagmar zawdzięczał sukcesy swoich badań i swoją profesurę,
a także ukoronowanie kariery.
Wiadomość nadeszła późnym rankiem. Bertram von Ohler właśnie wrócił do domu po krótkim
spacerze i szykował się do zjedzenia sałatki z makaronu, którą dzień wcześniej przygotowała mu
Agnes, kiedy nagle zabrzęczał telefon. Dzwonił profesor Skarp z Instytutu Karolinska.
Ohler znał go tylko przelotnie, poczuł się więc nieco zaskoczony,
gdy po krótkim wstępie Skarp zwrócił się do niego „bracie”, jakby byli członkami jednego zakonu,
co wszak wydawało się raczej wątpliwe.
– Bracie, mam ogromny zaszczyt i szczęście donieść, że Profesor Emeritus Bertram von Ohler został
w tym roku uhonorowany Nagrodą Nobla z dziedziny medycyny.
– To dla niego pewnie świetna wiadomość. – Tylko tyle zdołał wykrztusić Ohler, nie potrafiąc
zestawić prostych faktów w koherentną całość.
– Co pan powiedział? – zapytał Skarp.
No, oczywiście, przecież Bertram von Ohler to ja, jak pocisk przemknęło mu przez głowę.
– Co pan powiedział? – wydobył z siebie jak echo.
Profesor Skarp wprawdzie dał sobie spokój z „bratem”, ale poza tym powtórzył całe zdanie słowo w
słowo. Kiedy i tym razem nie usłyszał żadnej odpowiedzi, jedynie ciężki oddech, dodał jeszcze, że
rozumie, iż to wiadomość wręcz przytłaczająca, nie żeby w ogóle się jej nie spodziewano, ale i tak
bez wątpienia trudno ją natychmiast przyjąć do wiadomości.
– Profesorze von Ohler, drogi kolego… wszystko z panem w porządku?
– Nic mi nie jest, dziękuję. Właśnie miałem jeść makaron.
– Teraz to będzie musiało być coś bardziej odświętnego – stwierdził Skarp, śmiejąc się z ulgą.
– Muszę zaraz zadzwonić do dzieci. Oddzwonię do pana.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin