czarna kompania 1 - czarna kompania_kr33.doc

(1423 KB) Pobierz
czarna kompania 1 - czarna kompania

 

Glen Cook

 

Czarna kompania

 

 

 

 

 

Czarna kompania

Tom I

 

 

Przekład:

Michał Jakuszewski

 

 


ROZDZIAŁ 1

 

LEGAT

 

Znaków i cudów było pod dostatkiem, powiada Jednooki. Sami musimy mieć do siebie pretensję, że źle je zinterpretowaliśmy. Ułomność Jednookiego nie wpływa zupełnie na jego cudowną zdolność przewidywania wszystkiego po fakcie.

Grom z jasnego nieba uderzył we Wzgórze Nekropolitalne. Piorun trafił w płytę z brązu zamykającą grobowiec forwalaków. Unicestwił przy tym połowę czaru więżącego. Kamienie spadały z nieba. Posągi krwawiły. Kapłani z kilku świątyń donieśli, że u składanych ofiar nie odnaleźli serca lub wątroby. Jedna z ofiar uciekła, gdy rozpruto już jej brzuch i nie udało się jej schwytać. W Koszarach Wideł, gdzie zakwaterowane były Miejskie Kohorty, wizerunek Teuxa odwrócił się w drugą stronę. Przez dziewięć wieczorów z rzędu dziesięć czarnych sępów okrążało Bastion. Następnie jeden z nich przepędził orła, który gnieździł się na szczycie Papierowej Wieży.

Astrologowie, w obawie o własne życie, nie chcieli przepowiadać. Po ulicach wałęsał się szalony wieszcz, zapowiadający bliski koniec świata. Bastion nie tylko został opuszczony przez orła, lecz również bluszcz na jego zewnętrznych szańcach zwiądł i ustąpił miejsca pnączu, które traciło czarny kolor jedynie w najjaśniejszym blasku słońca.

Takie rzeczy jednak zdarzają się co roku. To głupcy robią potem ze wszystkiego omen.

Powinniśmy jednak być lepiej przygotowani. Mieliśmy czterech umiarkowanie biegłych czarodziejów, którzy mieli nas strzec przed niebezpieczeństwami, jakie przynosiło jutro, choć nie za pomocą metod tak wyrafinowanych jak wróżenie z wnętrzności owiec.

Najlepszymi wróżbitami są jednak ci, którzy przepowiadają przeszłe wydarzenia. Ich osiągnięcia są fenomenalne.

Beryl znajduje się w stanie wątłej równowagi, gotowy runąć w przepaść chaosu. Królowa Miast-Klejnotów była stara, dekadencka i szalona, pełna smrodu degeneracji i moralnej zgnilizny. Tylko dureń zdziwiłby się czymkolwiek, co skradało się nocą po jej ulicach.

Otworzyłem szeroko wszystkie okiennice. Modliłem się o powiew z portu, śmierdzący zgniłą rybą lub czymś podobnym. Wietrzyk był zbyt słaby, by poruszyć choć pajęczynę. Wytarłem twarz i wykrzywiłem ją do pierwszego pacjenta.

- Znowu mendy, Kędzior?

Uśmiechnął się niewyraźnie. Twarz miał bladą.

- To coś z brzuchem, Konował.

Jego łysina przypomina wypolerowane strusie jajo. Stąd imię. Sprawdziłem rozkład służby. Nie znalazłem tam nic, od czego mógłby się chcieć wymigać.

- Jest kiepsko, Konował. Naprawdę.

- Hmm - przybrałem profesjonalną pozę. Wiedziałem, co to jest. Pomimo gorąca, skórę miał wilgotną.

- Jadłeś ostatnio coś poza kantyną, Kędzior?

Mucha wylądowała na jego czole. Kroczyła dumnie jak zdobywca. Nie zauważył tego.

- Tak. Trzy, cztery razy.

- Aha. - Przygotowałem paskudny, mlecznobiały płyn. - Wypij to. Wszystko.

Cała jego twarz wydęła się już po pierwszym łyku.

- Posłuchaj, Konował. Ja…

Sam zapach tej substancji przyprawiał mnie o mdłości.

- Wypij, przyjacielu. Dwóch facetów wykitowało, zanim to spreparowałem. Potem Obdartus wypił to i ocalał.

Wieści o tym zdążyły już się rozejść. Kędzior wypił.

- Chcesz powiedzieć, że to trucizna? Cholerni Niebiescy coś mi dosypali?

- Nie przejmuj się. Nic ci nie będzie. Tak. Tak to wygląda.

Musiałem otworzyć ciała Zezola i Dzikiego Bruce’a, żeby poznać prawdę. To była trucizna niełatwa do wykrycia.

- Połóż się tam, na tym łóżku, gdzie wiatr cię dosięgnie. Jeśli ten sukinsyn raczy się pojawić. Leż spokojnie. Pozwól lekarstwu działać.

Położyłem go.

- Powiedz mi, co jadłeś na zewnątrz.

Wziąłem do ręki pióro oraz mapę przypiętą do tablicy. Tak samo postąpiłem z Obdartusem i Dzikim Bruce’em, zanim ten umarł. Poprosiłem też, żeby sierżant dowodzący plutonem Zezola odtworzył dla mnie jego trasę. Byłem pewien, że trucizna pochodzi z jednej z kilku okolicznych mordowni odwiedzanych przez żołnierzy z Bastionu.

Kędzior dostarczył mi informacji.

- Trafiony! Mamy sukinsynów.

- Którzy? - Był gotów zerwać się i sam załatwić sprawę.

- Połóż się. Ja pójdę do Kapitana.

Poklepałem go po ramieniu i zajrzałem do sąsiedniego pokoju. Nikt poza Kędziorem nie stawił się na poranny apel dla chorych.

Ruszyłem dłuższą trasą, wzdłuż Muru Trejana, z którego rozciąga się widok na port Berylu. Przeszedłszy połowę drogi, zatrzymałem się i spojrzałem na północ ponad molo, latarnią morską i Forteczną Wyspą na Morze Udręk. Ciemna, szarobrązowa woda upstrzona była różnobarwnymi żaglami przybrzeżnych dhow, które spieszyły wzdłuż pajęczyny szlaków łączących ze sobą Miasta-Klejnoty. Powietrze w górze było ciężkie, nieruchome i mgliste. Nie sposób było dostrzec linii horyzontu. Nad samą wodą jednak powietrze było w ruchu. Wokół wyspy zawsze wiała bryza, choć unikała ona brzegu, jakby obawiała się zarażenia trądem. Krążące bliżej mewy były równie ponure i apatyczne, jak z pewnością stanie się to dzisiaj z większością ludzi.

Kolejne pełne potu i brudu lato w służbie Syndyka Berylu, który nie okazywał wdzięczności za to, że chroniliśmy go przed politycznymi rywalami i niezdyscyplinowanymi tubylczymi oddziałami. Kolejne lato nadstawiania tyłków w zamian za nagrodę, jaka spotkała Kędziora. Płaca była dobra, ale praca nie radowała duszy. Nasi dawni bracia wstydziliby się, widząc nasz upadek.

Beryl to bieda z nędzą, jest jednak starożytny i intrygujący. Jego historia to pełna mrocznej wody studnia bez dna. Dla rozrywki sonduję jej cienistą toń, próbując oddzielić fakty od zmyśleń, legend i mitów. Nie jest to łatwe zadanie, gdyż dawniejsi historycy miasta pisali z myślą o przypodobaniu się ówczesnym jego władcom.

Najbardziej interesujący jest, moim zdaniem, okres starożytnego królestwa, z którego przetrwało najmniej zadowalających świadectw. To właśnie wtedy, za panowania Niama, pojawiły się forwalaki. Po dziesięcioleciu pełnym strachu zwyciężono je i uwięziono w mrocznym grobowcu na Wzgórzu Nekropolitalnym. Echa tego strachu dotrwały do dziś w folklorze i ostrzeżeniach udzielanych przez matrony niegrzecznym dzieciom. Nikt już nie pamięta, czym były forwalaki.

Ponownie ruszyłem przed siebie, straciwszy nadzieję na zwycięstwo nad skwarem. Strażnicy w swych ocienionych budkach mieli zarzucone na szyję ręczniki.

Bryza zdumiała mnie. Spojrzałem w stronę portu. Cypel opływał statek - ciężko płynący olbrzym, przy którym dhow i feluki wydawały się maleńkie. W samym środku jego wydętego czarnego żagla uwypuklała się srebrna czaszka. Jej oczodoły lśniły czerwono. Ognie migotały za jej połamanymi zębami. Czaszka otoczona była lśniącą srebrną opaską.

- Co to, u diabła? - zapytał strażnik.

- Nie wiem, Białas.

Rozmiary statku wywarły na mnie większe wrażenie niż jego efektowny żagiel. Czwórka poślednich czarodziejów, których mieliśmy w Kompanii, była zdolna urządzić takie samo widowisko, nigdy jednak nie widziałem galery o pięciu rzędach wioseł.

Przypomniałem sobie moją misję.

Zapukałem do drzwi Kapitana. Nie odpowiedział. Wprosiłem się sam do środka i odnalazłem go chrapiącego na wielkim drewnianym krześle.

- Halo! - wrzasnąłem. - Pali się! Zamieszki w Jęku! Tańce u Bram Świtu!

Tańce to imię dawnego generała, który omal nie zniszczył Berylu. Ludzie do dziś drżą na jego wspomnienie.

Kapitan zachował chłód. Nie uchylił powieki ani nie uśmiechnął się.

- Jesteś bezczelny, Konował. Kiedy się nauczysz korzystać z drogi służbowej?

Droga służbowa oznacza, że należy zawracać najpierw łeb porucznikowi i nie przerywać drzemki kapitana, chyba żeby Niebiescy szturmowali Bastion.

Opowiedziałem mu o Kędziorze i mojej mapie.

Zdjął nogi z biurka.

- To robota dla Łaski - w jego głosie zabrzmiał twardy ton. - Czarna Kompania nie toleruje podstępnych ataków na swoich ludzi.

Łaska był najwredniejszym z naszych dowódców plutonów. Uważał, że dwunastu ludzi wystarczy, pozwolił jednak, żebyśmy ja i Milczek przyłączyli się do nich. Ja mogłem pozszywać rannych, a Milczek przydałby się, gdyby Niebiescy chcieli grać ostro. Musieliśmy czekać na niego pół dnia, gdyż udał się na krótki wypad do lasu.

- Co, do cholery, wykombinowałeś? - zapytałem go, gdy wrócił, taszcząc jakiś nędznie wyglądający worek.

Uśmiechnął się tylko. Jest Milczkiem i cały czas milczy.

Lokal nazywał się Tawerna Przy Molo. Był całkiem sympatyczny. Sam spędziłem tam wiele wieczorów. Łaska wyznaczył trzech ludzi do pilnowania tylnego wyjścia i po dwóch do każdego z dwóch okien. Następną dwójkę wysłał na dach. Każdy dom w Berylu ma wyjście na dach. Latem ludzie śpią na dachach.

Resztę Łaska wprowadził przez drzwi frontowe tawerny.

Był to mały, buńczuczny facet, który lubował się w dramatycznych gestach. Jego wejście powinny poprzedzać fanfary.

Tłum zamarł, wpatrzony w nasze tarcze i obnażone miecze oraz fragmenty twarzy o bezlitosnym wyrazie, ledwie widoczne przez szpary w opuszczonych zasłonach hełmów.

- Verus! - krzyknął Łaska. - Ruszaj tu swój tyłek!

Pojawił się dziadek rodziny właścicieli. Posuwał się uniżenie w naszą stronę jak kundel oczekujący kopniaka. Klienci zaczęli szmerać.

- Cisza! - zagrzmiał Łaska. Potrafił wydobyć głośny ryk ze swego drobnego ciała.

- W czym mogę wam pomóc, szlachetni panowie? - zapytał stary.

- Sprowadź tu synów i wnuków, Niebieski. Rozległo się skrzypienie krzeseł. Jeden z żołnierzy wbił nóż w blat stołu.

- Spokój - rozkazał Łaska.- Jedzcie sobie obiad, jak gdyby nigdy nic. Za godzinę was wypuścimy.

Stary zaczął dygotać.

- Nie rozumiem, proszę pana. Co takiego zrobiliśmy?

Łaska uśmiechnął się złowieszczo.

- Umie udawać niewinnego. Chodzi o morderstwo, Verus. Dwa morderstwa przez otrucie. Dwa usiłowania morderstwa przez otrucie. Sędziowie orzekli karę niewolników.

Świetnie się bawił.

Łaska nie należał do ludzi, których bym szczególnie lubił. Nigdy nie przestał być chłopcem wyrywającym skrzydełka muchom.

Kara niewolników oznaczała pozostawienie na żer padlinożernym ptakom po publicznym ukrzyżowaniu. W Berylu jedynie zbrodniarzy chowa się bez kremacji lub nie chowa w ogóle.

W kuchni wszczął się tumult. Ktoś usiłował uciec przez tylne drzwi. Nasi ludzie udaremnili to.

W sali nastąpiła eksplozja. Uderzyła w nas fala wymachujących sztyletami istot ludzkich.

Zepchnęli nas ku drzwiom. Ci, którzy byli niewinni, niewątpliwie obawiali się, że zostaną skazani razem z winnymi. Sprawiedliwość w Berylu jest szybka, brutalna i surowa i rzadko daje pozwanemu szansę na oczyszczenie się z zarzutów.

Sztylet przebił się przez osłonę tarczy. Jeden z naszych ludzi padł na ziemię. Mimo że nie jestem zbyt dobry w walce, zająłem jego miejsce. Łaska rzucił jakąś złośliwą uwagę, której nie dosłyszałem.

- Już nigdy nie będziesz w niebie - odparłem. - Wykreślam cię z Kronik raz na zawsze.

- Nie pieprz. Nigdy nic nie pomijasz.

Już dwunastu obywateli padło na ziemię. Krew tworzyła kałuże na podłodze. Na zewnątrz zebrali się gapie. Za chwilę jakiś śmiałek zaatakuje nas od tyłu.

Ktoś drasnął sztyletem Łaskę. Ten stracił cierpliwość.

- Milczek!

Milczek wziął się już do roboty, był jednak Milczkiem. Oznaczało to, że nie towarzyszył temu żaden dźwięk i bardzo nieliczne efekty wizualne.

Goście tawerny zostawili nas w spokoju i zaczęli okładać się sami po twarzach i wymachiwać rękoma w powietrzu. Tańczyli i podskakiwali, łapali się za plecy i tyłki, piszczeli i wyli żałośnie. Kilku zemdlało.

- Co, do diabła, zrobiłeś? - zapytałem.

Milczek uśmiechnął się, odsłaniając ostre zęby. Mignął mi przed oczyma swą ciemną łapą i ujrzałem tawernę z nieco zmienionej perspektywy.

Worek, który przywlókł spoza miasta, okazał się jednym z tych gniazd szerszeni, na które można, jeśli ma się pecha, natrafić w lasach na południe od Berylu. Ich mieszkańcy to przypominające trzmiele potwory, które wieśniacy nazywają łysymi szerszeniami. Mają one charakter najpaskudniejszy w całej przyrodzie. Szybko uspokoiły ludzi z tawerny, oszczędzając wysiłku naszym chłopakom.

- Dobra robota, Milczek - powiedział Łaska, wyładowawszy najpierw swą wściekłość na kilku nieszczęsnych klientach. Wyprowadził na ulicę tych, którzy pozostali przy życiu.

Przebadałem naszego poszkodowanego brata, podczas gdy drugi z żołnierzy dobijał rannych. Łaska nazwał to oszczędzeniem Syndykowi kosztów procesu i kata. Milczek przyglądał się temu z uśmiechem na twarzy. On też nie jest sympatycznym facetem, choć rzadko bierze bezpośredni udział w akcji.

Wzięliśmy więcej jeńców, niż się spodziewaliśmy.

- Ale ich kupa - stwierdził Łaska z błyskiem w oczach. - Dziękuję, Milczek.

Szereg więźniów sięgał aż do następnej przecznicy.

Fortuna to niestała dziwka. Zawiodła nas do Tawerny Przy Molu w krytycznym momencie. Gdy nasz czarownik przeszukiwał lokal, odkrył coś bardzo cennego - całą bandę ludzi schowanych w kryjówce pod piwnicą z winami. Wśród nich znajdowali się niektórzy z najlepiej znanych Niebieskich.

Łaska plótł głupstwa - zastanawiał się, jakiej nagrody zażąda nasz informator. Nie było żadnego informatora. To gadanie miało na celu odwrócenie uwagi wroga od naszych czarodziejów. Będą się teraz krzątać w poszukiwaniu wyimaginowanych szpiegów.

- Wyprowadzić ich - rozkazał Łaska. Spojrzał na posępną grupę. Uśmiech nie opuszczał jego twarzy. - Myślicie, że spróbują czegoś?

Nie spróbowali. Jego absolutna pewność siebie zastraszyła wszystkich, którym mogło coś przyjść do głowy.

Pomaszerowaliśmy przez labirynt krętych uliczek o wieku dorównującym połowie wieku świata. Nasi więźniowie wlekli się apatycznie. Wytrzeszczałem gały z wrażenia. Moi towarzysze nie dbają o przeszłość, ja jednak nie mogę nie czuć zachwytu - i niekiedy lęku - na myśl o tym, jak głęboko w otchłań czasu sięga historia Berylu.

Łaska zarządził nieoczekiwany postój. Dotarliśmy do Alei Syndyków, która wije się od Komory Celnej aż do głównej bramy Bastionu. Aleją szła procesja. Mimo że dotarliśmy do skrzyżowania pierwsi, Łaska ją przepuścił.

Procesja składała się z setki uzbrojonych ludzi. Wyglądali groźniej niż ktokolwiek w Berylu, nie licząc nas. Na ich czele jechała ciemna postać na największym karym ogierze, jakiego w życiu widziałem. Jeździec był drobny i szczupły jak kobieta. Miał na sobie strój z wytartej czarnej skóry oraz czarny morion, który całkowicie zakrywał jego głowę. Dłonie skrył w czarnych rękawicach. Nie było widać żadnej broni.

- Niech mnie cholera - szepnął Łaska.

Poczułem niepokój. Na widok jeźdźca przeszył mnie dreszcz. Coś prymitywnego, skrytego we mnie głęboko, zapragnęło rzucić się do ucieczki. Jednakże ciekawość dokuczała mi bardziej. Kto to był? Czy zszedł z tego niezwykłego statku, który widziałem w porcie? W jakim celu tu przybył?

Jeździec omiótł nas obojętnym spojrzeniem niewidocznych oczu, juk gdyby mijał stado owiec. Nagle szarpnął głową i wbił wzrok w Milczka.

Ten odwzajemnił jego spojrzenie, nie okazując strachu. Mimo to wydał się w jakiś sposób umniejszony.

Kolumna ruszyła naprzód, silna i zdyscyplinowana. Łaska rozkazał nam wznowić marsz. Wkroczyliśmy do Bastionu zaledwie o kilka jardów za przybyszami.

Aresztowaliśmy większość umiarkowanych przywódców Niebieskich. Gdy wieści o akcji rozeszły się, bardziej bojowe typy postanowiły trochę się rozruszać. Wywołały coś potwornego.

Dręcząca nieustannie ludzi pogoda źle wpływa im na rozum. Motłoch w Berylu jest skłonny do gwałtu. Zamieszki wybuchają niemal bez przyczyny. W skrajnych przypadkach liczba zabitych sięga tysięcy. Ten był jednym z najgorszych.

Połowę problemu stanowi armia. Cały szereg słabych, krótko piastujących urząd Syndyków doprowadził do załamania dyscypliny. Teraz nikt już nie panuje nad wojskiem. Z reguły jednak bierze ono udział w tłumieniu rozruchów, widząc w tym okazję do grabieży.

Doszło do najgorszego. Kilka kohort z Koszar Wideł zażądało specjalnej darowizny, zanim zareagują na polecenie przywrócenia porządku. Syndyk odmówił zapłaty.

Kohorty zbuntowały się.

Pluton Łaski pospiesznie ustanowił przyczółek w pobliżu Bramy Rupieci i wytrzymał ataki trzech pełnych kohort. Większość z naszych ludzi zginęła, lecz żaden nie uciekł. Sam Łaska stracił oko i palec oraz odniósł rany w ramię i biodro. Ponadto, w chwili gdy nadeszła pomoc, był bardziej martwy niż żywy.

W efekcie buntownicy woleli się rozpierzchnąć, niż stanąć do walki z resztą Czarnej Kompanii.

To były najgorsze rozruchy za naszej pamięci. Podczas prób ich stłumienia straciliśmy prawie stu braci. Nie bardzo mogliśmy sobie pozwolić na utratę choćby jednego. Ulice Jęku zasłane były trupami. Szczury stały się tłuste. Chmary sępów i kruków zleciały się do miasta z okolicy.

Kapitan rozkazał wycofać Kompanię do Bastionu.

- Niech się samo uspokoi - powiedział. - My zrobiliśmy już dosyć.

Jego nastrój przeszedł ze zwykłej dla niego cierpkości w niesmak.

- Nasz kontrakt nie wymaga od nas popełnienia samobójstwa.

Ktoś palnął coś o tym, że powinniśmy upaść na własne miecze.

- Tego najwyraźniej oczekuje od nas Syndyk.

Beryl zniszczył naszego ducha, nikogo jednak nie pozbawił złudzeń w większym stopniu niż kapitana. Chciał on nawet podać się do dymisji.

Motłoch uparcie, złośliwie usiłował podtrzymywać chaos. Stawiał opór przy każdej próbie gaszenia pożarów lub zapobiegania grabieży, lecz poza tym wałęsał się po prostu po ulicach. Zbuntowane kohorty, wzmocnione dezerterami z innych jednostek wprowadzały do mordów i grabieży pewną systematyczność.

Trzeciej nocy pełniłem wartę na Murze Trejana pod drwiącymi gwiazdami. Jak ostatni dureń zgłosiłem się na ochotnika. W mieście panował niezwykły spokój. Gdybym nie był tak zmęczony, poczułbym się może bardziej tym zaniepokojony. Jedyne jednak, czego mogłem dokonać, to nie zasnąć.

Podszedł do mnie Tam-Tam.

- Co tu robisz, Konował?

- Pełnię służbę.

- Wyglądasz jak śmierć na chorągwi. Powinieneś odpocząć.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin