królestwo zmierzchu 5 - strażnik mroku_kr33.doc

(3987 KB) Pobierz
królestwo zmierzchu 5 - strażnik mroku

 

Tom Lloyd

 

Strażnik mroku

 

 

 

 

 

Królestwo zmierzchu

Tom V

 

 

Przekład:

Agnieszka Jacewicz

 

 





CO SIĘ DOTĄD WYDARZYŁO

 

Farlanie zaczęli się wycofywać z bitwy na byorańskich mokradłach, lord Isak postanowił stawić czoło przepowiedni i został na polu bitwy, aby zabezpieczyć odwrót swoich wojsk. Zginął z rąk władcy Meninów, zaślepionego żalem po stracie syna, którego Isak zabił, prowokując tym menińskiego lorda do posłania go wprost do Ghenny.

Po śmierci Isaka pierwsza spośród bogów zjawia się na polu bitwy, aby zebrać podległe sobie aspekty - pięcioro bóstw zwanych Kosiarzami - które wcześniej Isak nieumyślnie wyrwał spod jej kontroli. Królowa Zniszczenia nie podporządkowuje się dawnej władczyni, bo dzięki umowie zawartej wcześniej z Isakiem stała się silniejsza. Bogini zarazy dotrzymuje warunków układu z Wybrańcem Nartisa i na dalekiej północy, w lasach za Lominem, poluje na Elfy. Przypadkiem odkrywa, że próbują one zapanować nad miejscowymi bóstwami, aby wykorzystać je w boju. Królowa Zniszczenia przejmuje kontrolę nad tymi istotami i dzięki nim staje się jeszcze potężniejsza. Chce pozostać niezależna i wolna od wpływów swojej dawnej pani - Śmierci.

Tymczasem w Byorze Doranei próbuje pogodzić się ze śmiercią Sebe’a, który zginął przed bitwą podczas próby zamachu na półboga Aracnana. Aracnan zostaje tylko ranny, ale trucizna, której użył Sebe, powoli zaczyna go zabijać.

W Llehden Mihn, Xeliath i wiedźma Ehla wprowadzają w czyn ostatni, desperacki plan Isaka. Mihn udaje się do podziemnej krainy zmarłych, aby wydostać stamtąd białookiego. Pierwsza spośród bogów pozwala mu przejść przez swoje sale na zbocza Ghain, ogromnej góry, wewnątrz której znajdują się Ciemne Miejsca - siedziba demonów. Mihn wspina się do kościanych bram Ghenny, przeprawia przez ogniste odmęty rzeki Maram i przedostaje do najniższego królestwa Ghenny, gdzie według snów Isaka miała trafić uwięziona w nim dusza Aryna Bwra. Udaje mu się wyciągnąć białookiego z otchłani, ale aby umożliwić im powrót do krainy żywych, Xeliath. ukochana Isaka, staje do walki ze Strażnikiem Ciemności - prastarym smokiem przykutym do bram przez bogów - i ginie.

W Miastokręgu Zhia Vukotic i jej brat Koezh przenoszą miecz Aenaris do tymczasowej kryjówki na pełnych zjaw mokradłach pod Byorą, ponieważ meniński władca zakłócił spokój Biblioteki Pór Roku, w której Aenaris spoczywał bezpiecznie przez wieki, i obudził obłąkanego smoka strzegącego miecza. Lord Meninów, pogrążony w żałobie po śmierci syna, nie dba o spustoszenie, jakie bestia szerzy w całym Miastokręgu. Księżna Byory i jej podopieczny Ruhen - chłopiec, którego Azaer wybrał na swoją śmiertelną postać - przybywają z prośbą, aby wódz Meninów im pomógł. Dopiero po ich wizycie ciężko rannemu majorowi Jantarowi udaje się wyrwać władcę z rozpaczy. Meniński lord zgadza się uwolnić swoich nowych poddanych od smoka, a Ruhen wykorzystuje okazję, aby stworzyć więź z mężczyzną ogarniętym żalem po stracie syna.

Obecny wśród arlekinów wyznawca Azaera uznaje, że czas poprowadzić klany na południe, aby dodać wiarygodności rosnącej władzy Ruhena.

Nad leśnym jeziorem w Llehden Mihn i wiedźma grzebią Xeliath i próbują wyrwać Isaka z traumy. Tortury Ghenny złamały go i zostawiły potworne blizny. Isak zachowuje się jak katatonik.

Tymczasem zbiegła z Miastokręgu Legana wyrusza na poszukiwania króla Emina. Monarcha właśnie gromadzi specjalną grupę szturmową, która ma za zadanie dostać się do Byory i zabić Ruhena. Emin wierzy, że chłopiec jest narzędziem, za którego pomocą Azaer sprawuje kontrolę nad księżną Byory. Nie wie jeszcze, że Ruhen jest śmiertelną postacią Azaera. Legana i król zawierają układ: on da schronienie jej oraz jej byłym siostrom, Córom Pani Losu, a w zamian one pomogą jego najlepszym wojownikom mordować arlekinów w całych Krainach, zanim Ruhen zdoła wszystkich nakłonić, by służyli jego sprawie.

W Miastokręgu meniński władca omawia z generałem Gaurem następny etap planu, którego celem jest dorównanie bogom. Zaczynają systematycznie mordować kapłanów Karkarna i wysyłają Elfa-zabójcę, aby usunął hrabiego Vesnę - śmiertelny aspekt boga wojny. W ten sposób zamierzają osłabić Karkarna i sprawić, że meniński władca będzie mógł zająć jego miejsce. Gdy machina zostaje wprawiona w ruch, lord Meninów na oczach świadków zabija nękającego miejscową ludność smoka i demonstruje w ten sposób swoją moc. W innej części Miastokręgu Luerc - pierwszy apostoł biednych owieczek Ruhena - spotyka się z rycerzem kardynałem, przywódcą Poświęconych, i proponuje mu rozwiązanie problemu fanatycznych kapłanów, którzy stopniowo przejmują władzę nad Zakonem.

Gdy farlańska armia wraca do ojczyzny, hrabia Vesna zaczyna pojmować, na czym naprawdę ma polegać rola śmiertelnego aspektu Karkarna. Dowiaduje się, że Isak zostawił rozkazy, aby mianować Fernala - półboga i towarzysza wiedźmy z Llehden - nowym lordem Farlan. Polecenia Isaka uwzględniają układ z kardynałem Certinse’em, nowo mianowanym zwierzchnikiem kultów w Tirahu. Zanim jednak Fernal ma szansę skorzystać z tajnego porozumienia, fanatycy mordują kardynała i tym samym zmuszają nowego władcę Farlan do zawarcia ugody z arystokracją. Tylko w ten sposób może podbudować swoją niepewną pozycję i zapobiec wojnie domowej.

Kiedy hrabia Vesna w końcu dociera do Tirahu, ma wrażenie, że wkracza do oblężonego miasta. Liczne odłamy kultów walczą o władzę. Pierwsze spotkanie Vesny z Carelem - człowiekiem, który zastępował Isakowi ojca - upływa w napięciu. Vesna zaczyna pojmować, że śmierć Isaka mogła być częścią jakiegoś planu - i że białooki wcale nie zmarnował życia, jak dotąd wszystkim się wydawało.

W Narkangu króla Emina odwiedza bóg Larat. Uprzedza go o zbliżającej się inwazji Meninów i ostrzega, że monarcha nie może stawić im czoła w bitwie, ponieważ meniński władca zgromadził zbyt wielką potęgę.

W sercu królewskich ziem, w azylu Llehden, Isak powoli odzyskuje władze umysłowe. Pomaga mu w tym szczeniak Hulf, a wiedźma sukcesywnie usuwa z jego pamięci zbyt potworne wspomnienia. Niestety, wraz z nimi znikają niektóre obrazy i zapamiętane fragmenty życia sprzed pobytu w Ghennie - między innymi znajomość z Carelem. Szkody, jakie to powoduje w umyśle Isaka, coraz wyraźniej dają o sobie znać. Mihn przypadkiem od miejscowej dziewczynki słyszy o Naznaczonym - postaci z ludowych opowieści. Mała uważa, że jest nim Isak.

Drużyna króla Emina dociera do Miastokręgu i szturmuje Rubinową Wieżę w Byorze. Nie udaje im się dotrzeć do Ruhena, ale Doranei zabija osłabionego półboga Aracnana. Podczas pobytu w Byorze od swojej ukochanej, Zhii Vukotic, Doranei dostaje dziennik. Właśnie tego pamiętnika wyznawcy Azaera szukali w Scree i dla niego poświęcili Czaszkę Władzy. Należał do obłąkanego brata Zhii, Vorizha Vukotica, który skradł Termin Mystta, broń samej Śmierci. Potędze tego miecza dorównuje jedynie Aenaris.

W następstwie ataku na Rubinową Wieżę Menini skupiają się całkowicie na inwazji na Narkang. Zgodnie z ostatnim dekretem Isaka jego osobista gwardia zostaje wysłana do króla Emina, a kilku żołnierzy podróżuje do Llehden, gdzie odkrywają, że ich władca się odrodził. Król Emin wraz z Leganą kończy ostatnie przygotowania przed inwazją Meninów, przez cały czas desperacko poszukując sposobu na pokonanie wojownika, który w boju nie ma sobie równych. Menini najeżdżają terytoria Narkangu. Są okrutni. Sfrustrowani tym, że armia Narkangu unika otwartej bitwy, dziesiątkują mieszkańców wschodnich ziem i zrównują z ziemią Aroth, jedno z największych miast królestwa.

Tymczasem wyznawcy Azaera, Venn i rezydujący w jego cieniu duch minstrela Rojaka, zawierają umowę z Królową Zniszczenia, zdobywając jej poparcie. W zamian wyzwalają ją od układu, który wiązał ją z Isakiem. Luerc i jeden z wiedźmołapów doprowadzają do śmierci wpływowego kapłana, który powstrzymywał najgorsze ekscesy fanatyków w szeregach Poświęconych. W miarę jak zwykli żołnierze Poświęconych są coraz bardziej prześladowani przez własnych kapłanów, zaczynają sobie przypominać pierwotną doktrynę swojego Zakonu - a mianowicie tę, że powstali jako armia, która ma wesprzeć przyszłego zbawcę. Jednocześnie w całej Byorze desperaci i szaleńcy widzą w Ruhenie zesłanego przez bogów zbawiciela, który ma zastąpić zdeprawowane duchowieństwo.

W Tirahu Fernal, próbując zyskać poparcie farlańskich możnych, zgadza się złamać postanowienia zawartego z Narkangiem traktatu o wzajemnym wsparciu w wypadku inwazji wroga. Zbliża się dzień ślubu Vesny i Tili. Tuż przed ceremonią zjawia się zabójca wysłany przez władcę Meninów. Vesna jako jedyny wychodzi z ataku cało. Reszta członków uroczystości ginie, zanim zabójca zostaje zgładzony. Później hrabia odkrywa, że to część większego planu, ponieważ mordowani są kolejni kapłani Karkarna. Sam nie jest już członkiem farlańskiej arystokracji, więc nie wiążą go układy, jakie zawarł z nią lord Fernal. Może bez przeszkód kontynuować walkę, dla której poświęcił się Isak. Pogrążony w żałobie wyrusza wspomóc Narkang.

Isak częściowo wraca do zdrowia. Kiedy odkrywa, że zna sposób na pokonanie menińskiego władcy, powiadamia o tym króla Emina. Monarcha wstrzymuje odwrót swoich wojsk i razem z Isakiem przygotowuje plan starcia w okolicy Wrzosowidu.

Obie strony ponoszą w bitwie ogromne straty. Sprzymierzone siły Narkangu zostają niemal rozbite, ale z odsieczą przybywa Vesna z Gwardią Pałacową, która zmusza władcę Meninów do podjęcia desperackich działań. Cetarn, mag Narkangu, poświęca się, aby zastawić pułapkę na menińskiego lorda, a białooki przyboczny Emina, Coran, ginie, walcząc na czele oddziałów, którym przypada zadanie odcięcia władcy Meninów.

Isak wzywa bogów Głównego Panteonu i zmusza ich, aby przeklęli menińskiego lorda i wydarli jego imię z historii, tak jak niegdyś Aryna Bwra. Menin nie ginie, ale zostaje zupełnie obezwładniony. Pozbawiony Kryształowych Czaszek, zostaje przewieziony do Llehden, gdzie zajmuje miejsce Isaka jako Naznaczony. Jego armia pogrąża się w chaosie - niektórzy walczą do końca, inni uciekają.


ROZDZIAŁ 1

 

Miał wrażenie, że czuje to dalekie wołanie - głos nurkującego z niebios orła. Słyszał go w sobie. Kości wibrowały dudnieniem, które dobywało się z mrocznych miejsc pod ziemią i wstrząsało każdym kamieniem w mieście. Spojrzał na zaciągnięte chmurami niebo, a potem omiótł wzrokiem dziedziniec.

Był zaprawionym w boju żołnierzem, ale nagle, z niewiadomego powodu, ogarnął go strach. Sięgnął za plecy i dobył miecza, lecz nawet stal, która zwykle dodawała mu otuchy, nie zdołała rozwiać złego przeczucia.

Od strony ulicy dobiegł jakiś hałas. Obrócił się i zaatakował na oślep, ale nikogo nie zobaczył. Głosy przedzierały się przez cichy plusk deszczu o bruk. Brzmiały w nich niedowierzanie i złość, a nie determinacja ludzi, którzy chcą zabić. Po chwili zawtórowały im szepty. Napływały ze wszystkich stron dziedzińca. Zaczął się obracać, trzymając miecz w pogotowiu, ale wokół widział tylko nagie, wysokie mury.

Głosy na ulicy stały się liczniejsze. Słyszał fragmenty zdań, które urywały się niespodziewanie. Zrobiło mu się słabo. Nie przestał się obracać, ale poruszał się mniej pewnie. Miał wrażenie, że za chwilę ugną się pod nim kolana. Szepty były już tak blisko, tuż za nim. Zimne palce wpychały się w zakamarki jego umysłu. Instynktownie potrząsnął głową, próbując się pozbyć tego wrażenia, ale to nic nie dało.

Po chwili poczuł szpony.

Zabrakło mu powietrza. Upuścił miecz i objął głowę dłońmi. Maleńkie, ostre zęby zaczęły szarpać jego myśli. Wdzierały się coraz głębiej. Opadł na kolano i na moment zastygł, sparaliżowany szokiem i bólem. Nie zauważył, że paznokciami drze skórę. Nie czuł spływającej mu po palcach krwi. Ból wewnątrz czaszki był o wiele większy - jak lodowaty ogień, który pustoszył mu umysł, zostawiając po sobie zgliszcza wspomnień.

Wreszcie zdołał dobyć z siebie krzyk. Upadł i nawet nie poczuł, jak uderzył o bruk. Wił się na ziemi, szarpany konwulsjami, a szpony ryły w każdym zapomnianym zakamarku myśli, drąc wszystkie z obojętną precyzją. Jakieś słowa zostały wyszarpnięte z jego przeszłości. Przed oczami mignął mu obraz pełnych dumy rodziców, a po chwili ich głosy stały się tylko pustymi dźwiękami. Poczuł, jak wyrwane ze wspomnień imię unosi wiatr. W końcu ból zelżał, a zamiast niego pojawiła się zimna drętwota, tak okrutna, że z trudem chwytał oddech i nie mógł opanować drżenia. Leżał na ziemi, z kolanami podciągniętymi do piersi, dłońmi obejmując głowę. Przed oczami miał roje gwiazd. Przeniknął go ziąb i oplotła ciemność, a on z ulgą padł w jej objęcia.

Poczuł, jak ktoś nim potrząsa i przetacza go na plecy. Jakiś głos gorączkowo szeptał coś nad nim. Brzmiał znajomo. Otworzył oczy i czaszkę rozdarła mu błyskawica bólu.

Głos odezwał się ponownie. Wydawało mu się, że zna to słowo, ale jego myśli przypominały grząskie bagno. Próbował coś powiedzieć, lecz dobył z siebie tylko słaby jęk.

- Jantarze - wysyczał głos. - Jantarze, ocknij się!

Poczuł, jak ktoś unosi go do pozycji siedzącej, ale gdy podtrzymujące go ramię się cofnęło, natychmiast osunął się z powrotem na ziemię. Krainy zakołysały się i zamazały, gdy ponownie został dźwignięty w górę.

Głos nie dawał za wygraną.

- Posłuchaj mnie, Jantarze... Musisz zrobić to, co mówię.

Tym razem ten ktoś trzymał go mocno i Jantar zaczął dostrzegać przed sobą niewyraźne kształty: zarysy muru dziedzińca i pomarszczoną twarz okoloną jasnymi włosami, ze smugą błota na policzku... twarz, którą kiedyś znał.

Mężczyzna kucał przy nim, mocno zaciskał dłonie na jego ramionach i patrzył mu w oczy.

- Jantarze, musisz się podnieść.

Nie poruszył się. Nie pojmował znaczenia słów ani nie był w stanie zmusić nóg do posłuszeństwa.

Sfrustrowany mężczyzna potrząsnął nim jak szmacianą lalką i przydepnął mu but, aby jakoś ściągnąć go w teraźniejszość.

- Na nogi, Jantarze... jeśli teraz nie wstaniesz, będzie po tobie.

Jantar spojrzał na swój but, a potem przeniósł wzrok na bose stopy mężczyzny. Nie były jednakowe.

Jedna wyglądała zwyczajnie, a druga przypominała bułę zakończoną grubymi, krótkimi wyrostkami palców. Ten widok obudził iskrę wspomnienia, od którego się wzdrygnął.

- Nai.

- Zgadza się - potwierdził mężczyzna z nadzieją. Nerwowo zerknął w bok, po czym ponownie skupił całą uwagę na oszołomionym towarzyszu. - A teraz ty... ty masz na imię Jantar, pamiętasz? Powiedz to... powiedz „Jantar”.

Pierwsza próba przypominała bezsensowny zlepek dźwięków. Owładnął nim paniczny strach. Imię? Moje imię...

Jego głowa szarpnęła się w tył, gdy Nai uderzył go mocno w twarz.

- Powiedz to. Jantar. Powiedz to.

- Ja-a-a... Jantar - wychrypiał i w tym momencie z oczu popłynęły mu łzy. Nie miał pojęcia, dlaczego zaczął cicho szlochać.

Umilkł dopiero, gdy Nai ponownie go spoliczkował, a potem ujął dłońmi jego głowę, aby Jantar znowu nie odpłynął.

- Nie mamy czasu. Nie myśl, tylko rób, co mówię, żołnierzu! Masz na imię Jantar, rozumiesz? Masz na imię Jantar i musisz wstać.

Nie czekając na odpowiedź, Nai ustawił stopy Jantara płasko na ziemi, po czym je przydepnął i pociągnął wielkiego żołnierza za ręce.

Jantar poczuł szarpnięcie, ale nie potrafił się zdobyć na żaden wysiłek, aby pomóc towarzyszowi. Zamiast tego skupił się na jedynym słowie, jakie rozumiał - na imieniu, którego uchwycił się z desperacją tonącego. Mało brakowało, a poleciałby na Naia. Na szczęście niższy mężczyzna w porę go złapał i przytrzymał.

- Może byś mi trochę pomógł, co? - wymamrotał Nai, ostrożnie zmieniając pozycję, tak aby znaleźć się pod prawym ramieniem Jantara. Jeszcze tylko podniósł z ziemi miecz i wsunął go do pochwy na plecach żołnierza, po czym klepnął go w ramię.

- A teraz postaraj się utrzymać w pionie. Nie dam rady nieść cię przez całą drogę.

Nai z wysiłkiem stanął prosto i Jantar poczuł, jak jego nogi reagują na ten ruch, również się prostując. Przez chwilę stał o własnych siłach, po czym znowu zawisł na Naiu.

- Świetnie - wysapał Nai. - Spróbujmy jeszcze raz. Nie zdołam sam wynieść cię z miasta.

- Za... zapomniałem...

- Zapomniałeś, jak masz na imię, wiem - powiedział Nai nieco łagodniej. - Zostało ci wykradzione... odebrano je nam wszystkim, ale ty odczułeś to dotkliwiej niż inni.

- Dla...? - Jantar urwał. Myślenie wymagało zbyt wiele wysiłku. Umysł przesłaniała mu wirująca chmura pytań, których nie potrafił zadać.

- Teraz nie pora na rozmowę. No dalej, postaraj się zrobić krok do przodu.

Nai pochylił się lekko, próbując nakłonić Jantara, aby stanął wreszcie o własnych siłach i zaczął poruszać nogami. Prawa podniosła się nieznacznie i zahaczyła o bruk, więc Nai kopnął ją wnętrzem stopy, aby but Jantara ponownie stanął płasko na ziemi. Żołnierz instynktownie wykonał kolejny ruch do przodu.

Nai poczuł, jak nacisk na jego barki nieco maleje.

- Bardzo dobrze, a teraz jeszcze raz tak samo - powiedział zachęcająco.

Nieznośnie powoli ruszyli przez dziedziniec.

Kiedy wreszcie dotarli do bramy, Nai się zatrzymał i zadarł głowę, aby spojrzeć Jantarowi w twarz.

- Wiem, że jeszcze nie masz dość siły, ale musisz się ruszać trochę szybciej, bo inaczej obaj zginiemy.

Przesunął Jantara pod ścianę i oparł go o nią, aby choć chwilę odpocząć, ale sekundę później dobiegł go głos:

- Hej, coście za jedni?

Nai się obrócił i zobaczył za półotwartym skrzydłem bramy mężczyznę o długich, jasnych włosach.

Byorański robotnik, sądząc po stroju, w rękach ściskał pałkę i wytężał wzrok. Na widok Jantara wytrzeszczył oczy.

- Przecież to przeklęty...

Nie dokończył zdania, tylko podniósł broń i ruszył prosto na nich.

Gdy Nai zastąpił mu drogę, wyciągając przed siebie puste ręce, dostrzegł na twarzy Byoranina zdziwienie.

Robotnik zamierzył się do ciosu, celując w głowę przeciwnika, ale nie zdążył go zadać, bo z wnętrza dłoni Naia struga światła trysnęła mu prosto w twarz. Rozszedł się swąd przypieczonej skóry. Byoranin zatoczył się, upuścił pałkę i złapał rękami za policzki.

Nai jednym ruchem dobył zza pasa sztylet, dźgnął nim w żołądek mężczyzny, przekrzywił ostrze lekko do góry i szarpnął aż do serca ofiary. Potem szybko cofnął broń i na wszelki wypadek chlasnął nią przez gardło Byoranina. Mężczyzna padł, nie wydawszy nawet jęku. Chwilę wił się w męczarniach, aż znieruchomiał.

Nai pochylił się, wytarł nóż o jego koszulę, schował broń za pas i ostrożnie domknął wrota na dziedziniec. Jantar przez cały ten czas nie ruszył się z miejsca. Gdy Nai do niego wrócił, odniósł wrażenie, że wielkolud w ogóle nie zauważył krótkiego starcia. Stał teraz trochę bardziej wyprostowany, jedną ręką przytrzymując się muru, lecz było widać, że nie da rady pokonać całej ulicy nawet wolnym krokiem, a co dopiero biegiem.

- Proponuję rundkę wokół dziedzińca, co? - rzucił Nai, wsuwając się pod ramię Jantara i go obracając. Obejrzał się jeszcze raz na trupa. Niewielka strużka krwi płynęła w stronę muru. - Mam nadzieję, że okażesz się na tyle cenny, żeby mi się ten wysiłek opłacił. - Westchnął, a potem przypomniał coś sobie i przesunął dłonią przed twarzą Jantara, mamrocząc pod nosem prastare zaklęcie. Trwało to ledwie pół minuty. - Przynajmniej ogniwo nie zanikło zupełnie - mruknął do siebie. - Chyba nikogo dziś nie ucieszy widok menińskiego żołnierza, ale może król Emin zdoła dzięki tobie dotrzeć do tego zdrajcy Ilumena. Mała to pociecha, ale tylko na taką możesz liczyć, a człowiekowi mojej profesji zawsze się przyda wdzięczność monarchy.

Jantar wciąż nie reagował na słowa. Na twarzy Naia pojawił się wyraz litości.

- Na bogów, twoi rodzice nie tego się spodziewali, kiedy nazwali cię na cześć twojego dalekiego wspaniałego krewniaka. Kto mógłby coś podobnego przewidzieć? Nie miałem pojęcia, że usuwanie imienia z pamięci to takie dziwne wrażenie - jedno z dziwniejszych, jakich doświadczyłem... a w końcu przecież jestem nekromantą! Życie jest pełne niespodzianek. Pozostaje nam tylko się cieszyć, że odkąd wstąpiłeś do wojska, nikt nie używał twojego prawdziwego imienia, w przeciwnym razie na pewno skończyłbyś jako kaleka.

Nai na moment umilkł i skrzywił się. Musiał gwałtownie zamrugać, aby oddalić od siebie przykre poczucie niezrozumiałej straty.

- Zadziwiające... nawet sama próba przypomnienia go sobie sprawia dyskomfort... a wręcz jest ogromnie nieprzyjemna. Hm, nie ma co zawracać sobie tym głowy; on już pewnie dawno jest martwy i mogę o nim myśleć po prostu jak o władcy Meninów.

Raz jeszcze poklepał Jantara po ramieniu i skierował go z powrotem ku środkowi dziedzińca.

- Ty, mój przyjacielu, nie przestałeś być majorem Jantarem, więc tutaj nic się nie zmieniło... poza tym, że należysz do armii, którą reszta Krain pragnie unicestwić. No i że jesteś słabiutki jak niemowlę. Całe szczęście, że możesz mi się jeszcze przydać, bo pewien znany mi król prawdopodobnie niemało za ciebie zapłaci.

Ruszyli powoli, malutkimi kroczkami, oddalając się od bramy dziedzińca.

- Nic się nie martw - dorzucił Nai, siląc się na wesołość - za ocalenie życia podziękujesz mi później... po tym jak sprzedam cię wrogom.


ROZDZIAŁ 2

 

Doranei z jękiem ocknął się ze snu o szafirowych oczach. Zabłąkany w labiryncie mrocznych korytarzy, wyczerpany i zalękniony, przez całe wieki podążał za nikłą wonią jej perfum. Zapuszczał się głęboko w czeluście nieznanego zamku, brodząc pośród osączonych z krwi trupów i fekaliów. Z ciemnych zakamarków wyciągali ku niemu ręce martwi menińscy żołnierze.

W tym śnie tylko cudem trzymał się na nogach i bez końca oganiał przed zimnymi trupimi palcami. Gniły na jego oczach, ale w ich miejsce pojawiało się coraz więcej nowych ciał. W rękach czuł potworne kłucie i ledwo oddychał.

Kiedy oprzytomniał, szarpanie w zmęczonych mięśniach się nasiliło. Długo leżał, nie mogąc się poruszyć. Każdy płytki oddech był jak ostrze, które rozpruwało mu pierś.

- Nie narzekaj! Przynajmniej żyjesz.

Z jękiem przetoczył się na bok, twarzą do tego, kto się odezwał. Veil siedział przygarbiony w fotelu, a wokół na podłodze spała garstka członków Braterstwa.

- A czy ja narzekam? - spytał, krzywiąc się z bólu. Wyszedł z bitwy praktycznie bez szwanku, z czterema czy pięcioma niewielkimi draśnięciami i masą sińców.

- Na pewno miałeś zamiar. - W głosie Veila nie brzmiała żartobliwa nuta, nie było w nim nic prócz znużenia. Miał na sobie czystą koszulę, a na ramiona zarzucił pled, lecz nie zasłaniał on obandażowanego kikuta ręki.

Dzięki bogom, że to lewa, po raz kolejny pomyślał Doranei. Przypatrywał się uciętej kończynie tak długo, że w końcu towarzysz naciągnął na nią koc. Veil porządnie związał ciemne włosy, ale tak jak reszta nie miał jeszcze sposobności, by zmyć z siebie krew i błoto.

- Jak ci? - spytał Doranei. Nie potrafił zgadnąć, czy Veil się uśmiecha, czy krzywi.

- Boli jak jasny gwint. Mam nadzieję, że już niedługo. Tremal w nocy wyniuchał gdzieś opium. Zwędzi trochę dla mnie.

Doranei w zamyśleniu przytaknął. Z trudem dźwignął się na nogi i przytrzymał się ściany. Stał nieruchomo, wpatrując się w stopy, dopóki nie uznał, że może im zaufać. Rozproszone światło słońca w oknie po prawej stronie mówiło mu, że od świtu upłynęło już sporo czasu. Spał długo, ale sen nie przyniósł wypoczynku. Śmierdząca, zesztywniała od potu i krwi tunika leżała na podłodze, tam gdzie upuścił ją razem ze zbroją. Podniósł ją teraz i uważniej przyjrzał się plamom.

- Słyszałem, jak jeden z królewskich sekretarzy gadał, że szybciej będzie policzyć żywych niż martwych - powiedział i spojrzał na przyjaciela. - Gorzkie to zwycięstwo. Nie należę do tych, co się dużo modlą, ale jestem gotów całować po stopach każdego napotkanego boga, byle tylko nigdy więcej nie być świadkiem podobnych wydarzeń.

- No... i nie stracić znowu tylu Braci - dorzucił Veil. - Nie zostało nas wielu, aby dotrzymać warunków zakładu.

- Zakład? Kto wygrał? - Doranei pokręcił głową, czując, jak smutek przepełnia mu serce. Członkowie Braterstwa zakładali się dosłownie o wszystko - to był ich patent na dziwne i niebezpieczne życie, jakie wiedli, i jeden ze sposobów pamiętania o tych, którzy zginęli. Po wczorajszej rzezi nawet weterani Braterstwa nie wierzyli, że komuś jeszcze mogło zależeć na wygranej.

- Ten pierdolony białooki awanturnik - odparł Veil.

- Isak? Przecież nie zabił... - Doranei skrzywił się, gdy poczuł narastający ból za oczami - ...nie zabił władcy Meninów, choć po Krainach rozgłaszamy inną wersję.

- Nie Isak, Szalony Topór. Drania przed zmierzchem wyciągnęli z północnego okopu. Był półżywy, we łbie miał dziurę, przez którą wyciekał mu mózg, ale i tak domagał się uznania swojej wygranej. Okazuje się, że zabił generała, który dowodził atakiem na tamto skrzydło, księcia Anote’a Vrilla.

Doranei westchnął i przecisnął oporne ręce przez rękawy tuniki. Zbroję zostawił na podłodze, ale przypiął pas, przy którym został jedynie prastary miecz zabrany trupowi Aracnana. Przez chwilę stał bez ruchu, czekając, aż wyczerpany umysł przefiltruje słowa Veila,

- No to świetnie - skwitował w końcu. Przypomniał sobie, że gdzieś zostawił paczkę cygar, i zaczął szperać w swoich rzeczach. - To znaczy, że do końca życia będę miał wytatuowane na dupie imię jakiegoś białookiego. - Zapalił cygaro od węgli w kominku i wyszedł na zewnątrz.

Zmrużył oczy w słabym słońcu i powoli ruszył krętą ścieżką przez prowizoryczno obozowisko na dziedzińcu Wrzosowidu. Za murami, na zboczu, które prowadziło ku wrzosowiskom, przystanął gwałtownie, ogarnięty wspomnieniem chaosu poprzedniego dnia.

Ze swego miejscu widział trzy wielkie doły. Ostatni jeszcze kopano. Pierwszy już był pełen ciał i drewna z lasu. Słup brudnego dymu piął się wysoko w bezwietrzne niebo. Obrazy bitwy przemknęły Doraneiowi przed oczami: ginący przyjaciele i Menini, którzy zaciekle parli naprzód. Braterstwo skurczyło się o połowę. Odsetek zabitych był szokujący. Równie dotkliwe, a może nawet większe straty poniosło co najmniej kilkanaście legionów.

- Bracie Doraneiu - dobiegł go głos suzerena Derenina, który siedział na trawie, oparty plecami o mury swojej warowni. Jego prawa ręka wisiała nu temblaku. Suzeren skrzywił się, wskazując nu ziemię obok siebie lewą dłonią, w której trzymał kulistą butelkę. - Przyłącz się do mnie.

- Masz coś do jedzenia? - spytał Doranei, zajmując miejsce obok lorda Wrzosowidu. Po zapachu zawartości butelki poznał, że to coś mocniejszego niż wino.

Derenin pokręcił głową.

- I tak nie mógłbym nic przełknąć.

Był większy i młodszy od Doraneia. Miał długie kończyny i silne barki stworzone do walki, ale nawet on ledwo wyczołgał się z fortu, gdy poległ ostatni Menin.

- Dla ciebie to pierwsza prawdziwa bitwa, suzerenie? Aleś sobie wybrał.

W odpowiedzi usłyszał tylko mruknięcie. Kiedy brał od Deronina butelkę, w jego oczach dostrzegł łzy.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin