Perry Steve_Obcy_02_Azyl.rtf

(22560 KB) Pobierz
Perry Steve_Obcy_02_Azyl



 

 

 

1.

 

 

Na zewnątrz, w śmiertelnej pustce, nie było więw. Lecz w środku statku kierowanego przez roboty zawibrowały silniki grawitacyjne. Rozległ się niski odgłos jakby ogromnego instrumentu muzycznego. Przenikał przez tkanki, kości do głębin duszy. Powoli otworzyły się pokrywy komór i uwolniły swych mieszkańw. Mechanizm, który ich usypiał, teraz, przywoł ich z powrotem do życia.

Billie siedziała w kuchni i wpatrywała się w coś, co miało być kawą. Kolor był prawidłowy, ale to było wszystko. Smaku nie było prawie wcale gorąca woda. Z jakąś dziwną zawiesiną. Patrzyła jak yn stygnie, częściowo jeszcze przebywając w letargu po ugim śnie. Jej asne ruchy były mocno niepewne. Czuła się jak w czasie grypy nie możesz tego wyleczyć i musisz przeczekać. Kawa wibrowała. Na jej powierzchni tworzyły się małe pierścienie, które biegły od środka i rozbijały się o ścianki kubka.

Za plecami Billie rozległ się os Wilksa:

Smakuje jak wno, co?

Nie można tego zmienić smętnie zauważa dziewczyna. Nawet nie odwróciła się, by spojrzeć na Wilksa. Ten siadł obok niej i przyglądał się jej badawczo przez kilka sekund. Potem znowu przemówił.

Dobrze się czujesz?

Ja? Tak, w porządku. Dlaczego miałabym się źle czuć. Siedzę na bezzałogowym statku, który leci g wie dokąd, opuściłam Ziemię, któ opanowały potwory, przebywam w towarzystwie połowy androida i komandosa, który prawdopodobnie nie jest do końca normalny.

Ejże, co to znaczy nie do końca? żachnął się Wilks.

Billie zerknęła na niego. Nie mogła powstrzymać bolesnego grymasu, który skrzywił jej twarz.

Jezus, Wilks.

Hej, dzieciaku, weź się w garść. Sprawy nie stoją tak źle. Mamy siebie. Ty, ja i Bueller.

Na chwilę zapadło ciężkie milczenie. Po minucie komandos odezwał się ponownie.

Idę przejrzeć komunikaty. Chcesz iść ze mną?

Billie podniosła się ze skrzyni, która zastępowała jej krzesło. Popatrzyła na Wilksa. Blizny na jego twarzy były czymś, czego dotychczas prawie nie zauważa. Teraz jednak, w skąpym wietleniu, wydało jej się, że twarz komandosa, nacechowana jest wszelkimi znamionami ciekłego okrucieństwa. Jakby jakiś demon bawił się czarodziejskim lustrem:

Nie ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin