Kochankowie czy rywale Williams Cathy.pdf

(1037 KB) Pobierz
Cathy Williams
Kochankowie czy
rywale?
Tłumaczyła
Zbigniew Mach
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Z tylnego siedzenia zaparkowanej w dyskretnej
odległości limuzyny Leo Conti przez kilka minut
rozkoszował się widokiem niewielkiego budynku
królującego nad szeroką dublińską aleją. Lepszej
lokalizacji nie mógłby sobie wymarzyć. Idealna
bryła i  rozmiary. Widoczne gołym okiem ślady
zużycia materiału wskazywały, że ten stary dom
handlowy tylko jakimś cudem jeszcze prosperuje.
Pójdzie jak po maśle, pomyślał.
Jego dziadek przez całe życie starał się kupić
ten budynek, jednak przez pół wieku ciągle
wymykał mu się z  rąk. W  ciągu dekad Benito
Conti
zgromadził
imponujące
portfolio
nieruchomości. Otwierał luksusowe galerie
handlowe na całym świecie. Ale ten jeden
nieduży obiekt spędzał mu sen z powiek.
Od czasu, gdy Leo skończył osiem lat,
wychowywali go dziadkowie. Nigdy nie mógł
zrozumieć, dlaczego Benito nie pozbył się tej
obsesji. Gdy jednak oszuka cię twój najbliższy
przyjaciel, gorzki smak goryczy czujesz do końca
życia.
Taka jest gorzka prawda o  naturze ludzkiego
zaufania, a  Benito doświadczył jej na własnej
skórze. Boleśnie.
Przez lata wnuk patrzył, jak pogłębia się
frustracja dziadka – mimo wielu prób nie
udawało mu się odkupić budynku od Tommasa
Galla.
– Prędzej pozwoli, by zmienił się w kupę gruzu,
niż mi go sprzeda. Jego cholerna duma! Gdy dom
się zawali – a  musi, bo Tommaso w  ciągu lat
przepił i  przegrał swój majątek w  jaskiniach
hazardu – będę śmiał się najgłośniej. Ten
człowiek nie ma krzty honoru – narzekał Benito.
Leo oglądał widoczne gołym okiem oznaki
rozpadu budynku. Traktował honor jak zupełnie
irracjonalną
emocję
prowadzącą
do
niepotrzebnych komplikacji.
–  Znajdź sobie coś do roboty, James –
powiedział do swojego kierowcy. – Kup
przyzwoity lunch i  odpocznij od śmieciowego
jedzenia, które wrzucasz w  siebie tonami.
Zadzwonię, skąd masz mnie zgarnąć.
– Chce pan kupić tę ruinę, szefie?
Przez twarz Lea przebiegł cień uśmiechu.
Zobaczył oczy pytającego w  tylnym lusterku.
James Cure – kierowca, człowiek od wszystkiego
i  zresocjalizowany drobny złodziejaszek – był
jednym z  niewielu ludzi, którym mógł ufać
całkowicie.
– Na razie zamierzam obejrzeć ją incognito, by
wiedzieć,
ile
mogę
zaproponować.
Stary
Tommaso zostawił po sobie tonę długów i  nowy
właściciel będzie się chciał pozbyć domu, gdy
tylko w  okolicy rozjedzie się straszliwa wieść:
totalna przecena towaru. – Zaśmiał się i otworzył
drzwiczki limuzyny. Natychmiast uderzyło go
upalne letnie powietrze.
Nie miał pojęcia, kim jest obecny właściciel.
Gdyby Benito nie wezwał go nagle z  Hongkongu
i nie zlecił zakupu domu, zanim nabędzie go ktoś
inny, nie wiedziałby nawet, że stary Gallo zmarł
miesiąc temu.
– Znikam. A ty, szukając miejsca na lunch, zajdź
też do jakiegoś jubilera i sprzedaj całą biżuterię,
jaką od lat dźwigasz na sobie. Nikt ci nie
powiedział, że medaliony, sygnety i  ciężkie złote
łańcuchy to teraz obciach? – zażartował.
James uśmiechnął się, wzniósł oczy do góry
i odjechał.
Leo
ruszył
w  kierunku
szklanych
drzwi
obrotowych. W  środku kręciło się kilkunastu
kupujących. Sobotni późny poranek. Pełnia lata.
Tak mizerna liczba klientów mówiła sama za
siebie – ten dom był bliski bankructwa.
Chylące się ku upadkowi cztery piętra z betonu
i  stali. W  duchu już obniżył o  dwieście tysięcy
euro cenę,
rozsądną.
jaką
sam
uprzednio
uznał
za
Zgłoś jeśli naruszono regulamin