Elena Zvezdnaya - Akademia Klątw Tom 1.pdf

(798 KB) Pobierz
Adeptko Riate, – nieznacznie wibrujący głos przewodniczącego naszej instytucji,
powodował drganie gdzieś w głębi mojego wnętrza, przez co mimowolnie przysłuchiwałam
się każdemu jego słowu, - nie zdała pani sesji. Pani nie zdała z czterech..., nie, pięciu
specjalizujących przedmiotów.
Magister Ciemnej Magii Rian Tier spojrzał na mnie swoimi czarnymi, jak sama Ciemna Magia,
oczami. Nerwowo przełknęłam ślinę pod tym przenikliwym spojrzeniem. Poprzedni lord dyrektor
Lliris Ener, był znacząco bardziej łagodny w kwestii komplikacji u pracujących adeptów i my
wszyscy po prostu nadrabialiśmy zaległości po sesji, zdając już bez reszty grupy. Lecz z pierwszym
zimnym dniem wszystko uległo zmianie – pilne zgromadzenie wszystkich adeptów, długie stanie w
wielkiej sali i nerwowe odczytanie przez profesora Nirasa rozporządzenia Jego Ciemności o
mianowaniu nowego zwierzchnika Akademii Klątw. I tak oto w naszej nieciekawej instytucji
pojawił się wysoki, ciemnowłosy i niezwykle wymagający lord Tier. W ciągu tygodnia zwolniono
profesorów przyłapanych na przyjmowaniu łapówek. W kolejnym tygodniu rozpoczęła się selekcja
adeptów... Nie trzeba chyba wyjaśniać, że nasze szeregi znacząco się wyludniły.
Dlaczego Pani milczy? - natarczywie zapytał magister. - Nie ma Pani nic do powiedzenia?
Nie...
Nerwowo przełknęłam ślinę i zgodnie z prawdą odpowiedziałam:
Magister splótł długie, silne palce... To, że palce, jaki i ręce miał bardzo silne, wszyscy
wiedzieliśmy doskonale. Każdego ranka o świcie aż do momentu, gdy słońce odrywało się od
horyzontu, lord Tier oddawał się ćwiczeniom szermierki. Nie trzeba chyba mówić, że od tego czasu
jak młody półobnażony mężczyzna zaczął tańczyć ze stalą o porankach, cała żeńska część
Akademii Klątw wstawała wraz ze wschodem słońca i zajmowała miejsca w oknach i zza zasłon
obserwowała poczynania Pierwszego Miecza Imperium. Wzdychała za nim nawet nasza podstarzała
dozorczyni.
Adeptko Riate, - wzdrygnęłam się na głos magistra, - czy jest pani świadoma, że została
wydalona z uczelni?
Otrzeźwienie było bolesne – dyplom akademii był mi potrzebny jak powietrze! Nie mogłam nawet
pomyśleć o powrocie do domu bez dyplomu i statusu państwowego urzędnika!
Lordzie dyrektorze, - mój głos drgnął, ale tłumiąc dumę, podniosłam oczy i spojrzałam
błagalnie na lorda Tiera, po czym otwarcie zaskomlałam, - proszę o jeszcze jedną szansę...
Wszystko zdam!
Magister uśmiechnął się, wysunął trochę do przodu i szczerze zapytał:
Kiedy? Pięć profesjonalnych plus siedem ogólnych. Dwanaście przedmiotów, adeptko! A do
końca sesji zostały trzy dni! Kiedy zamierza pani to wszystko zdać?!
W mojej klatce piersiowej coś się zacisnęło, w nosie zakręciło... Wydawało się, że zaraz po prostu
się rozpłaczę.
Proszę przestać natychmiast! - krzyknął lord magister. - O konsekwencjach trzeba było
myśleć wcześniej! Wtedy gdy pani przepuszczała zajęcia i nie pojawiała się na egzaminach!
A teraz pani skrucha, jak i łzy są całkowicie niepotrzebne.
W tym momencie rzeczywiście zapłakałam. Po cichu i pilnie próbowałam wziąć się w garść, lecz
łzy ciekły i ciekły.
Powiedziałem, że ma pani przestać ! - w głosie lorda magistra wyraźnie wybrzmiało
rozdrażnienie. - w końcu to wyłącznie pani wina.
Zaszlochałam i kiwnęłam głową, opuszczając ją niżej, żeby nie widział mojej rozpaczy.
Adeptko Riate, proszę wziąć się w garść! - Przede mną w powietrzu zmaterializowała się
chusteczka, którą chwyciłam i spróbowałam wytrzeć łzy.
Lord dyrektor przez moment milczał, pozwalając mi zapanować nad uczuciami, po czym spokojnie
powiedział:
Mam nadzieję, że rozumie pani, że mimo moich chęci pozostawienia pani na zajęciach, nie
mam do tego prawa.
Rozumiałam... Kiwnęłam głową i zaczęłam ostrożnie wycierać nową rzekę łez.
Przestań, proszę, - ze smutkiem zażądał magister. - Nigdy nie podejrzewałem, że w
Akademii Klątw sprawy mają się na tyle parszywie. Uwierzy pani, że adepci trzeciego roku
nie potrafią wypowiedzieć ani jednej klątwy piątego stopnia? Niewyobrażalnie mnie to
przygnębia.
Ponownie kiwnęłam głową. Potem zamarłam, podniosłam głowę i drżącym od nadziei głosem
powiedziałam:
A ja potrafię! Potrafię...
Oczywiście, że Pani potrafi! Jest Pani na czwartym roku!
Czarne oczy zwęziły się, i magister przerwał mi z rozdrażnieniem:
Całkiem zapomniałam... Opuściwszy głowę, ponownie zaczęłam wycierać oczy... Dlaczego to
wszystko mnie spotyka... No czemu? Za co? A potem nagle sobie przypomniałam:
Za to znam klątwę szóstego stopnia, a nawet jedną dziesiątego! Tak, znam klątwę
dziesiątego stopnia!
I zamarłam pod ironicznym spojrzeniem magistra Tiera. Nie kłamałam - klątwa dziesiątego stopnia,
jedna jedyna jaką znałam. Tylko że... dowiedziałam się o niej nie na zajęciach. Rzecz w tym, że z
powodu ciężkiej sytuacji finansowej musiałam zacząć pracować w tawernie w mieście. Praca była
ciężka, skomplikowana i nieprzyjemna, ale bardzo dobrze opłacana. Nierzadko przychodziło mi
obsługiwać naszych całkowicie pijanych profesorów, a dodatkowo wysłuchiwać ich pijańskich
bzdur. Pewnego razu profesor Szwer, zaśmiewając się po pijaku, zaczął uczyć mnie klątwy
dziesiątego stopnia. Jest to zakazane, i dozwolone wyłącznie aspirantom, ale... nauczyłam się.
I co to za klątwa? - ze znudzeniem zapytał magister Tier. - Chciałbym to usłyszeć.
Wnioskując po jego tonie, całkowicie mi nie wierzył. Z drugiej strony, mógł mnie od razu skreślić i
bez wzywania do gabinetu, po prostu powiadomić listownie, jak pozostałych. Ale magister znalazł
dla mnie czas i oto właśnie jest – żałosny wynik.
Niech będzie, - na ładnych ustach przemknął uśmieszek, - osobiście jestem bardzo
zaciekawiony i chciałbym to usłyszeć. I jest szansa, że jeśli rzeczywiście dysponuje pani
choć jedną klątwą dziesiątego stopnia, to będzie mogła pani zostać w akademii. Więc jak?
Nie wierzyłam w to co słyszę! Mogę zostać! Nie zostanę skreślona, nie muszę w upokorzeniu
wracać do domu! Będę mogła uczyć się dalej!
Podskoczywszy z radości, szybko otarłam łzy i z promiennym uśmiechem wypaliłam na jednym
wdechu:
Annoje gete garhes tomies lae takeane!
Nagle wydało mi się, że w w pomieszczeniu błysnęła błyskawica! Jednak nie zwróciłam na to
uwagi, ponieważ oczy lorda Tiera nagle gwałtownie zrobiły się duże, a on sam wyrwał się w przód,
wyciągając ręce i próbując mnie zatrzymać...
Nie ma mowy! Byłam gotowa pokazać mu wszystko, na co mnie stać, i wkładając energię w każde
słowo, wypowiedziałam frazę do końca:
Gete lymna ngese!
W następnej sekundzie nade mną zagrzmiał grom!
Krzyknęłam, a potem szybko padłam na podłogę i zakryłam głowę dłońmi, a nade mną grzmiało,
jakby niebo miało zaraz pęknąć w pół.
I nagle zapanowała cisza... całkowita cisza.
Przez jakiś czas dalej siedziałam na podłodze, potem zaryzykowałam podniesienie ręki i
przestraszona rozejrzałam się... dalej byłam w gabinecie lorda dyrektora, nadal panowała cisza.
Wtedy dopiero ostrożnie podniosłam się i... i natknęłam na pełne nienawiści spojrzenie nadal
siedzącego za biurkiem magistra Tiera. Co to było za spojrzenie! Nawet grom nie przestraszył mnie
tak bardzo jak ono....
Niech pani usiądzie! - nieoczekiwanie ostro rozkazał magister.
Na krzesło, adeptko!
Siadłam.
Jęknęłam i wstałam z podłogi, z trudem siadłam z powrotem na krzesło, ze strachem zerkając na
wściekłego lorda. Tier ledwo kontrolował się, zbladł, policzki mu się trzęsły, a ręce splótł tak
mocno, że kostki niemalże zbielały.
Mam do pani trzy pytania, adeptko Riate!
Pytanie pierwsze: ukończywszy cztery lata edukacji, dotarł do pani fakt, że w momencie
nakładania klątwy pada ona na osobę, na którą konkretnie w tym momencie pani patrzy?!
Oj, - przestraszona wymamrotałam. - Ja na pana?...
Wspaniale! - syknął magister. - W końcu to pani zrozumiała! Pytanie drugie: jest pani
świadoma, że zdjęcie klątwy dziesiątego stopnia jest praktycznie niemożliwe?!
Oj, mamusiu... - wyjąkałam.
I ostatnie pytanie: wie pani jaką dokładnie klątwę na mnie nałożyła?
Policzek magistra drgnął zauważalnie. Pochylając się lekko do przodu, lord Tier wysyczał:
Wzdrygnęłam, a potem zadrżałam, ponieważ po tym jak profesor Szwer nauczył mnie klątwy, nie
zdążył powiedzieć co to takiego, gdyż zasnął z pijackim uśmiechem w talerzu sałatki!
No i?! - ryknął wściekły lord dyrektor.
Nie...nie.. nie wiem, - wyszeptałam.
Przestraszona skuliłam się.
Teraz nie tylko policzek lorda drgnął, ale też oko wzdrygnęło, a w następnej chwili gabinetem
zatrząsł wrzask:
WYNOCHA STĄD!
Wybiegając z gabinetu magistra, potknęłam się o dywan i prawie że upadłam, ale wykonawszy
niewiarygodne szarpnięcie w tył, utrzymałam się balansując, i ruszyłam dalej. Chwilę później
byłam już za drzwiami, z trudem próbowałam zapanować nad oddechem. Patrzyłam wielkimi,
oszołomionymi oczami na sekretarkę naszego lorda dyrektora, czcigodną lady Mitas.
Co się stało? - zapytała szeptem.
N-n-nie wiem, - odpowiedziałam jąkliwie.
Skreślił z listy?
Nie wiem! - Po policzkach ponownie pociekły łzy. - Nie wiem...
Wycierając twarz, ruszyłam dalej.
Kiedy szłam korytarzami, zewsząd łowiłam współczujące spojrzenia i jak tylko dotarłam do
komnaty, przepłakałam dwie godziny bez przerwy. Potem wstałam, podeszłam do okna,
popatrzyłam w kierunku stadionu sportowego i zamarłam – był tam magister Tier! Mało tego był
tam w szeroko rozpiętej koszuli i krótkim mieczem ciął pal!
Patrzyłam na to w jakimś dziwnym otępieniu do tego momentu , aż kolejne szybkie uderzenie
magistra Ciemnej Magii, nie spiłowało kolosa, którego sama z trudem byłam w stanie otoczyć
rękami. Lecz on go nie tak po prostu ściął – rozgoryczony lord dyrektor dodatkowo powalony słup
Zgłoś jeśli naruszono regulamin