Carla Neggers - FBI 03 - Mgêa.pdf

(1066 KB) Pobierz
Carla Neggers
Mgła
Lizzie Rush prowadzi podwójną grę. Zdobywa zaufane i wkrada się w łaski Normana
Estabrooka, ekscentrycznego miliardera, uwikłanego w nielegalne interesy i współpracującego
z mafią. Obciążające dowody przekazuje FBI jako tajna informatorka. Dzięki zgromadzonym
przez nią informacjom brutalny i dotąd bezkarny przestępca zostaje aresztowany. Wygląda na
to, że ryzykowna gra dobiegła końca. Jednak nie wszytko jest takie, jakie się wydaje.
To dopiero początek dramatycznych wydarzeń…
Norman, po odzyskaniu wolności, zaczyna mścić się na wszystkich, którzy go zdradzili.
Krwawy zamach w Bostonie to pierwszy krok zaplanowanej zemsty. Wkrótce nastąpią
kolejne… chyba że Lizzie powstrzyma Estabrooka. Niespodziewanie pojawia się Will
Davenport, tajemniczy agent brytyjskiego wywiadu. Od dawna śledzi Normana. Jednak nie
tylko jego… podąża też śladami Lizzie. Will wydaje się jedyną osobą, która może pomóc Lizzie
zatrzymać spiralę przemocy. Jednak czy na pewno pracuje tylko dla wywiadu?
2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Półwysep Beara, Irlandia południowo-zachodnia 4:45 po południu czasu lokalnego 25
sierpnia
Lizzie Rush znieruchomiała przy swym stoliku w sąsiedztwie kominka, by kątem oka
przypatrywać się mężczyźnie - wysokiemu, o bujnej czuprynie - który wszedł właśnie
stanowczym krokiem do wioskowego pubu, zatrzaskując za sobą drzwi przed silnym wiatrem i
ulewą, od kilku godzin szalejącymi nad całym południowo-zachodnim wybrzeżem Irlandii.
Miał na sobie wytworny płaszcz, przez którego rozchylone poły widać było ciemnobrązowy
sweter, niemal przylegający do płaskiego brzucha, a także brązowe spodnie i skórzane półbuty,
odpowiednie do wędrówek po rozsianych na całym półwyspie Beara wzgórzach. Ale stan tego
obuwia, nieskalanego żadnym błotem ani bydlęcym nawozem, świadczył o tym, że przybyły
dopiero się do wędrówek sposobił.
Lizzie zdążyła już się przyjrzeć kilkunastu miejscowym rybakom i farmerom, którzy w
ubłoconych butach i przemoczonej odzieży dotarli do pubu, by się schronić przed słotą i
pokrzepić piwem lub kawą. Na nowo przybyłego nie zwracali uwagi, podobnie jak nie
zareagował na jego pojawienie się łaciaty, brązowo-bialy spaniel, rozłożony na podmurówce
kominka. Pies należał do barmana i zapewne był przyzwyczajony do stałego wchodzenia i
wychodzenia gości.
Lizzie dopiła którąś już z rzędu filiżankę mocnej kawy. Miała za sobą długi, męczący
dzień. Nocą przyleciała z Bostonu do Dublina, zgłosiła się do należącego do jej kuzynów
hoteliku i stoczyła walkę z ogarniającą ją pokusą zatrzymania się w nim. Jednak po kilku
godzinach powróciła na lotnisko i wsiadła w samolot lokalnej linii lotniczej, którym poleciała
do stolicy maleńkiego hrabstwa Kerry, skąd w deszczu i wichurze dotarła samochodem do tej
spokojnej wioski położonej nad zatoką Kenmare.
Odsunęła od siebie opróżnioną filiżankę i powróciła do lektury pięknie ilustrowanego
zbioru irlandzkich baśni ludowych. Wiedziała jednak dobrze z doświadczenia, że nie może się
tej lekturze i pojadaniu jagodzianek oddać bez reszty, musi zwracać uwagę na to, co się dzieje
w jej bezpośrednim otoczeniu. Obserwując podchodzącego do baru przybysza, uświadomiła
sobie, że może on mieć przy sobie jakąś broń - pistolet albo nóż - schowaną pod luźno
rozpiętym płaszczem.
Równie dobrze może też być zamożnym turystą, który zapragnął posmakować wiejskich
atrakcji.
Barman, jasnowłosy Irlandczyk nazwiskiem Eddie O'Shea, powitał nowego gościa z
promiennym uśmiechem, pod którym dawało się dojrzeć niejakie zaskoczenie: - Czyżby to
lord Will czynił mi ten zaszczyt?
Lord Will.
Lizzie niemal przymusiła się do tego, by odwrócić kolejną stronę książki.
- Hello, Eddie - nowo przybyły wdarł się w środek powitalnej formuły grzecznościowej.
Wypowiedział te słowa z akcentem charakterystycznym dla ludzi należących do brytyjskiej
3
elity.
Eddie przesunął po blacie baru napełniony piwem kufel w stronę gościa i zagadnął z
uśmiechem:
- Nie zjechał pan tu, do Irlandii, tylko po to, by zagrać w golfa?
- W każdym razie nie zrobiłbym tego dzisiaj - odparł przybysz.
Lizzie wpatrywała się uważnie w ilustrację przedstawiającą idylliczną farmę irlandzką z
pasącymi się owieczkami. Wśród najgorszych sytuacji, jakie w swych przewidywaniach brała
pod uwagę, było pojawienie się Williama Arthura Davenporta w tej samej irlandzkiej wiosce i
w tym samym pubie, w których ona teraz się znajdowała.
Z wielkim skupieniem wpatrywała się w akwarelę - różową jutrzenkę rozpościerającą się
nad zielonymi wzgórzami, purpurowe osty rozkwitłe wzdłuż polnej ścieżki oraz zwodnicze
uśmiechy na twarzach wróżek.
Ilustratorką książki była Keira Sullivan, bostońska plastyczka i badaczka folkloru,
pochodząca z irlandzkiej rodziny. Lizzie miała ją niebawem poznać, a wiedziała, że Keira jest
uczuciowo związana z Simonem Cahillem, agentem FBI.
I to właśnie Simon spowodował, że Lizzie znalazła się w Irlandii. Lizzie dowiedziała się,
że oboje - Keira i Simon - podróżowali latem po półwyspie Beara. Keira malowała i zbierała
ludowe klechdy. Mimo iż Lizzie nie lubiła zakłócać spokoju zakochanym, zdawała sobie
sprawę, że tym razem nie da się tego uniknąć. Musiała przystąpić do działania, zanim Norman
Estabrook zacznie stanowić śmiertelne zagrożenie dla Simona i jego szefa, dyrektora FBI,
Johna Marcha.
Norman zabiłby także Lizzie, gdyby się dowiedział, jaką rolę odgrywała w dochodzeniach
prowadzonych przez FBI w sprawie jego nielegalnych działań w ostatnim roku. Dochodzenia
te doprowadziły przed dwoma miesiącami do jego aresztowania pod zarzutem prania brudnych
pieniędzy i wspierania międzynarodowych transakcji handlu narkotykami. Nie ulegało
wątpliwości, że Norman Estabrook stanie przed sądem i trafi do więzienia. Obecnie pozostawał
w areszcie domowym - zabrano mu paszport, wpłacił olbrzymią kaucję i rezydował na swym
ranczo w Montanie pod ścisłym nadzorem elektronicznym. Ale to nie mogło trwać wiecznie.
Chodziły słuchy, że dogaduje się z federalnymi oskarżycielami co do warunków
umożliwiających mu uwolnienie. A jeśliby do takiego układu doszło, Lizzie wolałaby nie
myśleć o losie tych, którzy w przekonaniu Estabrooka dopuścili się wobec niego zdrady:
Simona Cahilla, Johna Marcha i ich anonimowego informatora, czyli - o swym własnym losie.
Kiedy zdecydowała się polecieć do Irlandii i porozmawiać w cztery oczy z Simonem,
wymyśliła sobie historyjkę mającą wytłumaczyć przyczyny jej pojawienia się na półwyspie
Beara. Była to opowiastka po części prawdziwa.
Lizzie nie ufała niebezpiecznemu, przystojnemu, brytyjskiemu przyjacielowi Simona,
również przybyłemu do Irlandii. W żadnym razie nie chciałaby się znaleźć w zasięgu radarów
Willa Davenporta.
Postanowiła więc udawać małą, naiwną wróżkę. Albo też szarą mróweczkę. Mrówka
potrafi skryć się w szczelinie podłogi i pozostać niewidoczna dla mężczyzny przy barze.
O Davenporcie wywiedziała się sporo. Był młodszym synem brytyjskiego para, markiza
czy kogoś w tym rodzaju - nie zapamiętała dokładnie tytułów. Jego starszy brat, Peter,
4
zawiadywał posiadłością należącą od pięciuset lat do ich rodu, położoną w północnej Anglii, a
młodsza od Willa siostra, Arabella, projektowała w Londynie stroje ślubne. Mający trzydzieści
pięć lat Will był właścicielem kilku posiadłości w Anglii i Szkocji oraz biura w Londynie, w
kamienicy, której wnętrza inkrustowane były kością słoniową.
Jakieś dwa lata temu zrezygnował nagle z błyskotliwej kariery w Special Air Service
(SAS), by zająć się pomnażaniem swej fortuny. Lizzie podejrzewała jednak, że pracę w SAS
zamienił na pracę w SIS, Secret Intelligence Service - brytyjskim wywiadzie, powszechnie
określanym mianem MI6.
Lizzie niepostrzeżenie wsunęła kosmyk swych ciemnych włosów pod czerwoną
chusteczkę. „O tak, widziałem tę kobietę w pubie. Miała na głowie czerwoną chusteczkę,
ubrana była na sportowo".
Jeśli jej sprawy w Irlandii przybiorą zły obrót, na co się zanosiło, odnalezienie jej nie
sprawi kłopotów nikomu, włącznie z FBI, irlandzką policją, zwaną garda, i MI6.
Lizzie nadziała na widelczyk ostatni kawałek jagodzianki. Siedziała tyłem do ściany,
zwrócona twarzą ku wnętrzu pubu. Kiedy miała trzynaście lat, ojciec udzielił jej cennej rady:
„Trudno będzie komukolwiek ugodzić cię niespodziewanie w plecy, jeśli będziesz miała za
nimi ścianę. I będziesz miała pewną szansę obronić się, jeśli ktoś będzie próbował ugodzić cię
w serce. Zobaczysz zbliżającego się napastnika". Przygotowywał Lizzie - swe jedyne dziecko -
do stawienia czoła wszelakim zagrożeniom. Ona jednak pragnęła wieść błogi i bezpieczny
żywot. Nawet tego popołudnia chciałaby być kimś, kto w irlandzkim pubie znalazł schronienie
przed deszczem i wiatrem, i nie zastanawiać się, czy do tego pubu nie wkroczył w tym
momencie zabójca poszukujący właśnie jej.
Piwosze zasiadający przy sąsiednich stolikach rozmawiali z ożywieniem.
Mówili z miejscowym, charakterystycznym dla zachodniej części hrabstwa Cork
akcentem. Lizzie przy swym stoliku, samotna także w ich kraju, podziwiała zażyłość, jaka
panowała między nimi - możliwa jedynie między ludźmi, którzy całe życie spędzają we
własnym kręgu. Lizzie była osamotniona z wyboru przez większą część tego roku -
przynajmniej do chwili, w której otarła się o sprawy Normana Estabrooka i FBI.
- Miałem nadzieję, że spotkam tu Keirę - w głosie Willa Davenporta Lizzie usłyszała
leciutki ton zaniepokojenia.
Chciał spotkać Keirę? A dlaczego nie wspomina o Simonie? Zagłębiła się w krześle i
pochyliła nad psem; jego sierść była rozgrzana ciepłem bijącym z kominka. Coś się tu nie
składało.
Eddie podsunął gościowi kolejny napełniony kufel.
- Keira pojechała dziś do Allihies w związku z tą starą opowieścią. Tą o trzech braciach i
kamiennym aniele. Już raz narobiła sobie przez nią kłopotów, chyba się to nie powtórzy, co?
- Zajechałem do Allihies po drodze - odpowiedział Davenport. - Nie było jej, ale to nie ta
klechda mnie tam sprowadziła.
- Keira zamierzała odwiedzić muzeum, które otwarto w starym kościele kornwalijskim -
Eddie spojrzał znacząco na Davenporta i dodał: - A dwór wzniesiony przez dawnych
brytyjskich właścicieli zamieniono na luksusowy hotel.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin