Tadeusz Kostecki - ùmierå przyszêa w poêudnie.pdf

(981 KB) Pobierz
Tadeusz Kostecki
Śmierć przyszła w południe
2
Kształt kominka musiał się przyśnić architektowi w niedobrym śnie. Ciężkie meble
naśladowały coś, co w ogóle nie istniało. Były bardzo brzydkie. Ale ludzie czuli się tu dobrze.
- Jestem przekonana, że on to zrobi - uśmiechnęła się pani Siek. Mówiono o morderstwie.
Wiedziała jednak, że w uśmiechu jest jej twarzowo.
- Nie wolno pomijać współczynnika inteligencji - zaprotestował Roleński - tu nie było
działania w afekcie.
- Jasne - pani Siek znowu się uśmiecha. Być może z resztą jest to jeszcze wciąż ten sam
uśmiech. - Ani na chwilę nie zapominam. Była taka sztuka, potem film - Świadek oskarżenia.
- Była - Generał Ręczler usiłuje tłumić głos, ale i tak brzmi jak przed bardzo szerokim
frontem wojska - tylko że nie widzę analogii. Cała pointa oparta na przepisie prawnym, który u
nas nie istnieje.
- A jednak może być pewna analogia - profesor Sobczański układa na obrusie
skomplikowaną figurę z nieużywanych wykałaczek ściągnięcie całego impetu podejrzenia na
punkt pozornie nieobronny...
- Racja - przerywa generał - wycofuje się w panice. Aż wstyd. Elementarz strategii.
- Gdyby pan konstruował zbrodnię - zabiera głos generałowa - byłaby chyba zbrodnią
doskonałą.
Roleński potrząsa głową.
- Nie mógłbym sobie na to pozwolić. Doskonała to znaczy nie do wykrycia. A ja przecież
żyję ze zbrodni.
- Mam na myśli prawdziwą zbrodnię.
Sobczański przeniósł dwie wykałaczki z lewej strony figury naprawą. Chwilę zastanawia
się, potem wmontowuje w układ.
- Niech pani generałowa na naszego mecenasa pod tym względem nie liczy. Jak kto
wyładuje pisaniem swoje zbrodnicze instynkty, to mu się już prawdziwej zbrodni zmajstrować
nie chce. Czyż nie tak?
Generałowa jednak nie uznawała niedopowiedzeń. Chce, żeby oświadczył się Roleński.
- Czy może pan sobie wyobrazić sytuację, w której jest pan zmuszony do popełnienia
przestępstwa?
Roleński przygląda się lampie. Przed wojną podobne wisiały nad stołami rulet w sopockim
kasynie.
- Cóż. - mówi powściągliwie - sądzę, że każdy człowiek może sobie taką sytuację w
jakimś sensie wyobrazić.
- Przygotowując plan zbrodni, na czym oparłby pan przygotowanie swego alibi?
- Proste - profesor Sobczański przekłada jeszcze jedną wykałaczkę na prawo - na wczuciu
się w tok rozumowania osoby, która będzie miała za zadanie wykrycie sprawcy. Oczywiście
przyjmując najbardziej precyzyjną wersję tego rozumowania.
- Tak - potwierdza Roleński - właśnie na tym.
- Tandem: profesor logiki i autor powieści kryminalnych mógłby się stać jeszcze czymś
3
gorszym niż Kuba Rozpruwacz - śmieje się generał.
- Zupełnie logiczne - uśmiech pani Siek jest wprost uroczy.
- A gdzie się podział nasz mecenas? - głos Ręczlera przebija się zwycięsko poprzez
symfonię odgłosów kuchni idącej na pełnych obrotach.
Przy wydawaniu deseru jeszcze wszystko szło na pełnych obrotach. Bo to były talerzyki,
to były spodeczki, to były szklanki, to były łyżeczki, cukiernice i plasterki cytryny. To było
dużo krzątaniny i bardzo dużo hałasu rozbitego na histerycznie wstępujące sekwencje
poszczególnych brzęków.
Doktorowa Hrynowska patrzyła, niemal nie widząc, na talerzyki śmigające w rękach
kucharki. Krem, ciasto, ciasto, krem, niewidzialna taśma pracowała rytmicznie i bez błędu.
Głowę rozsadzał ból. Hrynowska miała za sobą trudny odcinek, każdy piątek był z reguły
niedobrym dniem, ale ten był chyba najgorszy ze wszystkich złych piątków. Nieustający
poszum drzew jakby waląca ze wszystkich stron woda. Hałas z zewnątrz nie roztapia się w
hałasach kuchni. Nad głową stuka. Może na dachu, może w kominie. Stuka. Wiatr. Hrynowska
nie znosi wiatru. Nie potrafi być sobą, gdy wieje wiatr. Znowu generał Ręczler mówi o
Roleńskim. Nie słychać odpowiedzi Magdy. Hrynowska odrywa oczy od talerzyków z ciastem
i kremem. Dlaczego Roleńskiego jeszcze nie ma? Zawsze przychodził jeden z pierwszych. Coś
błyska niewyraźnie, nagle bucha pełne światło. Przecież Roleński nie mógł przyjść...
- Jezus Maria! Róziu!
Rózia odstawia ostrożnie tacę z herbatą.
- Słucham?
- Zapomniałyśmy o profesorze Steinerze.
Rózia wlepia oczy w podłogę. Rzeczywiście wyszło nieładnie. - W tym młynie, proszę
pani kierowniczki.. To może ja...
- Tak, niech Rózia bardzo pana profesora przeprosi. I jeżeli by chciał obiad do pokoju..
- Postaram mu się wytłumaczyć.
Po jej odejściu tempo od razu zaczyna utykać. Magda gubi się, talerzyki lecą jej z rąk.
Kucharka łypie okiem.
- Magda to by tak więcej do wideł.
Lada chwila dziewczyna rozpłacze się. Hrynowska zaciska palce. Jej nie wolno stracić
panowania nad sobą.
- Niech się Magda nie przejmuje - uspokaja, tamtej ręce dygocą -nic nie szkodzi, że trochę
wolniej. Aby tylko nie oblać nikogo herbatą.
- Och, Magda -zaczyna kucharka, milknie jednak, zgaszona ostrym spojrzeniem
Hrynowskiej. Tylko mocniej chlapnęła kremem dla zadokumentowania, że ona sobie nie
pozwoli. Ale Magda nabrała nieco otuchy. W ostatnim momencie Hrynowska dla pewności
zdejmuje kilka herbat z tacy. Nadsłuchuje z niepokojem. Nikt nie toleruje chluśnięcia
wrzątkiem. Dlaczego ta Rózia tak długo siedzi. Tą by po śmierć. Czyż nie zdaje sobie sprawy z
tego, co tu się dzieje? Właściwie zresztą nic specjalnego się nie działo. Rozmowa przy stole
płynęła wartko. Nikogo nie oblano herbatą. Ale w Hrynowskiej wszystko chodziło. Wiatr.
4
- Pana profesora nie ma.
Hrynowska mruga bezradnie oczyma. Co się jeszcze przydarzy tego dnia?
- Jak to nie ma?
- Nie ma. Pootwierał w pokoju wszystkie drzwi i okna, a sam gdzieś wyszedł.
- Więc pewno w łazience albo..
- Nie. Łazienka i ubikacja puste. Poszedł do parku. Zapomniał zegarka, pewno śpi na
jakiej ławce. Jak się z Warszawy trafi na taką pogodę...
Palce Hrynowskiej obejmują grubą krawędź kuchennego stołu. Jest w tym wszystkim coś,
czego nie można zrozumieć.
- Musiałabym go widzieć, gdyby schodził z góry. Sama Rózia wie, że nie można zejść, nie
będąc widzianym w kancelarii.
Rózia rozkłada ręce. - To już ja nie wiem. Na piętrze go nie ma.
- Musi być.
- Gdzie? Rózia nie umie pohamować złości. Nie jest dzieckiem, aby dała sobie wmawiać.
Widziała na własne oczy.
- Gdzie? Hrynowska przesuwa ręką po czole. Nie schodził, nie ma go nigdzie tam, gdzie
mógłby się znajdować.
- Czy Rózia sprawdzała inne pokoje?
- Po co?
- Mógł się pomylić. Człowiek rozespany nie rozgląda się. Każde łóżko jest dla niego tym
samym łóżkiem.
- Ale przecież przedpokój. Jeden jedyny na całym piętrze. Ósemkę sprawdzałam.
Zamknięta.
- Co mi tu będzie Rózia przedpokojem - niecierpliwi się. - Profesor jest tu po raz pierwszy,
skąd może, budząc się, o takich rzeczach pamiętać? Niektórzy, wstając w przerwie snu, nawet
oczu nie otwierają. Poszedł do łazienki, wrócił do innego pokoju, położył się, śpi dalej. - Nagle
przestraszyła się. - A jeżeli zasłabł?
Wiele z opowiadania Hrynowskiej nie zostanie utrwalone w protokole. Przynajmniej,
jeżeli chodzi o pierwszy, sporządzony tego samego dnia. Zdaniem kapitana Lalewicza
charakter sprawy czynił zbędnym odtwarzanie zbyt wielkiej liczby szczegółów.
Okazało się, że Rózia miała rację. Wszystkie pokoje poza dziewiątką były zamknięte na
klucz. W dziewiątce za to na przestrzał. Drzwi balkonowe i okno biegnące prawie przez
szerokość całej ściany, z drzwiami do przedpokoju, te znów z drzwiami na korytarz.
Hrynowska dostawała gęsiej skórki. Przeciąg to jeszcze coś gorszego niż wiatr. Niemal
słyszała wycie skotłowanych podmuchów. Przechodząc te parę kroków, aby wyjrzeć na
balkon, miała uczucie, jakby ją wciągało dziesiątki wirów. Dopiero później zorientowała się,
że starczyło zamknąć drzwi do przedpokoju. Zamknęła je zaraz. W pokoju od razu zrobiło się
spokojniej.
Steiner pootwierał wszystko, co było do otwarcia i poszedł. Dokąd? Wbrew
początkowemu przypuszczeniu nie mógł wejść do innego pokoju. Rózia mówi "zapomniał
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin