Iga Wiśniewska
Spod flagi magii
Mapa: Ada Penger
Wydanie polskie 2015
Praca najemniczki może nie do końca satysfakcjonuje Malice, ale po dość burzliwym wydaleniu z Akademii Magii każde zlecenie jest na miarę złota. Nowe zadanie niemal dosłownie jest tyle warte. Sto tysięcy - tyle zostaje obiecane Malice za podróż do Elegestii, zupełnie obcej krainy pełnej nadnaturalnych stworzeń i niewyczerpanych zasobów magii. Młoda czarownica ma pełnić rolę doręczycielki, ale nie ma pojęcia, co spotka ją po drodze, ani nawet u kresu wyprawy.
Elegestia
To są czary Merlina, oddaj pokłon, zaczynam
Gdy mą twierdzę najadą, karabinami zatrzymam ich
I to nie koniec sagi, jestem spod flagi magii.
Fokus
Fala upałów rzuciła miasto na kolana. Chociaż mieszkałam na przedmieściach, z dala od szarych blokowisk, gorąco mi również dawało się we znaki. Rzuciło mnie... na brzuch. Leżąc plackiem na trawie, wygrzewałam się na słońcu razem z moim kotem, Shadym. Jego czarne, lśniące futerko zdawało się pochłaniać światło. Było tak gorące, że gdy wyciągnęłam rękę, by go pogłaskać, natychmiast zabrałam ją z powrotem. Mimo tego uparcie leżał obok i rozpychał się na ręczniku, który rozłożyłam w ogródku. Zanim to zrobiłam, za pomocą odpowiedniego zaklęcia zadbałam, by trawa na powierzchni około dwóch metrów kwadratowych była równiutko przystrzyżona. Zaraz za wyznaczonym terytorium rosła beztrosko, osiągając nieprzyzwoitą wysokość. Nie strzygłam jej całe lato, wiosną też brakło mi czasu, bo kiedy miałam do wyboru: zmarnować energię potrzebną na zaklęcie, by trawa była przystrzyżona, lub spożytkować ją w inny sposób, zawsze wybierałam „inny sposób”.
Przez otaczającą mnie trawę czułam się niemalże jak w buszu, odizolowana od świata i rzeczywistości. Oddawałam się swobodnie swoim ulubionym zajęciom - czytaniu i opalaniu, popijając przy tym colę z wysokiej szklanki. Lód rozpuścił się już jakiś czas temu, napój zrobił się dość ciepły, ale nadal przyjemnie było pociągnąć łyk, gdy słońce prażyło prosto w plecy. Leżący obok Shady sprawiał, że mogłam określić swój stan niemalże jako pełnię szczęścia. Nikt mnie nie niepokoił, zresztą nie mógł, bo moją prywatność chroniły zaklęcia rozmieszczone wokół domu - było mi niemalże jak w niebie. Choć może temperatura się nie zgadzała.
Idyllę zakończył Tom. Co za niespodzianka.
Padł na mnie cień i gdyby nie to, że zapięcie od góry kostiumu miałam otwarte, zerwałabym się na równe nogi. W tym wypadku najpierw zajęłam się biustonoszem, a potem odwróciłam się powoli, wiedząc już, kogo mogę się spodziewać.
Ponad dwa metry żywych mięśni, opalenizna jak z katalogu i szeroki uśmiech ukazujący idealnie białe, proste zęby - mój szef w całej swojej okazałości.
- Tom, do cholery, szanuj moją prywatność! Jakim cudem się tu w ogóle dostałeś? - Nawet nie próbowałam ukryć rozdrażnienia.
- Ma się swoje sposoby. - Mówił tak zawsze, gdy chciał się wykręcić od udzielenia odpowiedzi, co zdarzało się na tyle często, że zaczynało działać mi na nerwy.
Błądził wzrokiem po moim obnażonym ciele, szczerząc przy tym zęby w idealnym uśmiechu.
- Pracujesz nad opalenizną, Malice?
- Jak na to wpadłeś, geniuszu? Nie gap się!
Tom uniósł ręce w obronnym geście.
- Już przestaję.
- To może odwróć głowę?
Westchnął, ale spełnił polecenie. Przez jego wtargnięcie obudził się Shady. Wstał teraz, przeciągnął się i podreptał do Toma. Zaczął ocierać się o jego nogi, na co tamten nie pozostał długo obojętny, schylił się i zaczął drapać go za uszami.
Zdrajca. Ten kot nie znosił nikogo poza mną, na wszystkich obcych parskał i syczał jak szalony, pokazując im swoje długie, ostre pazurki. Toma jednak zdawał się tolerować, a wręcz - o zgrozo! - lubić. Zapewne miało to jakiś związek z tym, że był przy mnie, gdy znalazłam dziką kotkę z dwójką małych. Jednym z nich był właśnie Shady. W zasadzie od tego kota zaczęła się cała nasza współpraca. Wystarczyło kilka miesięcy, żeby skończyły mi się pieniądze po tym, jak wyleciałam z Akademii Magii. Zaczęłam szukać łatwego źródła zarobku, co doprowadziło mnie do gry w pokera. Na jednej z partyjek poznałam Toma... i opowiadanie o krwiożerczym alpie, który okazał się zwykłą, głodną kotką.
Bez względu na tę wspólną historię, irytował mnie brak lojalności Shady’ego. Kot zdawał się wyczuwać mój nastrój, bo odwrócił głowę w moim kierunku i posłał mi spojrzenie, które zdawało się mówić: „Nie martw się, ciebie i tak kocham najbardziej”.
- Zdrajca - szepnęłam w jego kierunku, na co prychnął i z powrotem odwrócił się w stronę Toma.
- Możemy pogadać? - spytał grzecznie mój pracodawca, odgarniając z twarzy długi, jasny kosmyk.
- Pytasz, jakbym miała wybór. Co cię do mnie sprowadza? - zapytałam, nie siląc się specjalnie na uprzejmość. W końcu zakłócał mój spokój. To prawda, był moim szefem, gościem, od którego dostawałam zlecenia, który przelewał pieniądze na moje konto, ale wszystko miało swoje granice. Nie mógł tak po prostu przeszkodzić mi i spodziewać się jeszcze uprzejmego traktowania. Nie w moim przypadku.
- Mam dla ciebie coś wielkiego, naprawdę wielkiego. Zadanie, które chcę ci powierzyć, będzie wymagało od ciebie wielkiej odpowiedzialności, poprzednie były jedynie rozgrzewką.
Tu mnie miał. Spojrzałam na niego z zainteresowaniem i poprawiłam się na ręczniku. Tom kucał obok, ciągle głaszcząc mojego kota. Nie zaproponowałam mu, żeby usiadł, zresztą i tak by się nie zmieścił, jeśli mieliśmy zachować odpowiedni odstęp. Naruszył już moją prywatność, nie miałam zamiaru oddać mu ani milimetra przestrzeni osobistej.
Uniosłam brwi i czekałam na więcej szczegółów. Tom błysnął zębami w szerokim uśmiechu.
- Malice, co się z tobą dzieje? Nie zadałaś jeszcze najważniejszego pytania.
- Masz rację. - Wiedziałam, że mnie podpuszcza, ale to rzeczywiście było pytanie największej wagi. - Ile?
- Pięćdziesiąt tysięcy.
O mało nie zachłysnęłam się colą, którą właśnie podniosłam do ust.
- To naprawdę musi być coś wielkiego, przecież to...
- Tyle, ile zarobiłabyś przez pół roku, a nawet więcej, zgadza się.
Tom wyglądał na bardzo z siebie zadowolonego, wyraźnie miał uciechę, obserwując, jak wielkie wrażenie zrobiła na mnie jego rewelacja.
- Gdzie jest haczyk? - spytałam, bo nie ulegało wątpliwości, że gdzieś tu czaiła się jakaś wielka, paskudna pułapka.
- Nie ukrywam, to zadanie jest o wiele trudniejsze i będzie wiązało się z większym nakładem czasu niż poprzednie. Będziesz musiała wykazać się wieloma umiejętnościami...
- Szczegół, szczegóły - przerwałam mu. - To, co mówisz, brzmi zbyt ogólnikowo.
- Cierpliwości, Malice. Zmierzam do sedna - uspokoił mnie.
Shady wreszcie znudził się jego pieszczotami, zakręcił się wokół własnej osi, przydreptał do mnie i zajął miejsce tuż obok. Jedyne słuszne. Tom obserwował go, po czym, najwyraźniej domyślając się, że nie zamierzam zaproponować mu ręcznika, westchnął i usiadł na trawie.
- Wiesz o zagięciach czasu i przestrzeni. - To nie było pytanie, użył tonu oznajmującego.
Zmarszczyłam brwi. Skąd brała się ta jego irytująca pewność? Od samego początku denerwowało mnie, że najwyraźniej wiele wie o mojej przeszłości. Na dzień dobry oznajmił, że nie jest dla niego tajemnicą mój pobyt w Akademii Magii, a nawet (czy raczej przede wszystkim) fakt, że zostałam z niej wydalona. Postanowiłam utrzeć mu nosa.
- O czym? - udałam zdziwienie.
- Malice, nie wygłupiaj się. Przecież wiesz.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz - upierałam się.
Spojrzał na mnie z lekką irytacją, wyraz jego twarzy mówił: „Uwielbiasz wszystko utrudniać, prawda?”. Uśmiechnęłam się złośliwie. Owszem, uwielbiam.
Westchnął jakby go coś bolało i zaczął wyjaśniać.
- W niektórych miejscach, szczególnie w pobliżu wyjątkowo masywnych obiektów o dużej gęstości, występują zagięcia czasu i przestrzeni, zazwyczaj równolegle. Ujmując rzecz najprościej jak się da, zagięcia czasoprzestrzeni następują pod wpływem masy. Im większa masa w mniejszej przestrzeni, tym większe będzie zagięcie. Zazwyczaj wiążą się z występowaniem tak zwanych czarnych dziur. W kosmosie jest ich całkiem sporo, skąd jednak miałyby się wziąć na naszej planecie? Jak wiesz z lekcji historii magii - czyli prawie na pewno nie wiem - na przestrzeni wieków doszło do wielu wojen między przedstawicielami różnych ludów i ras. Zużycie magii w czasie niektórych bitew było tak ogromne, że powodowało powstawanie właśnie takiej magicznej czarnej dziury, a co za tym idzie, zagięcia czasu i przestrzeni. - Spojrzał na mnie jasnymi, niebieskimi oczami. - Mam nadzieję, że zrozumiałaś.
Skinęłam głową. To wytłumaczenie nie było zbyt skomplikowane, mój kompletnie niezainteresowany fizyką umysł był w stanieje pojąć.
- Teraz, skoro już wytłumaczyłem ci te pojęcia, możemy przejść do tego, co nas interesuje. - Zaczerpnął tchu, a ja poczułam się zaintrygowana. Konkrety, wreszcie usłyszę konkrety. - W niektórych miejscach, gdzie zagięcia występują w bezpośrednim sąsiedztwie, możliwe jest przejście do innego wymiaru.
- Innego wymiaru? - powtórzyłam z niedowierzaniem. Co prawda o tym czytałam, ale co innego zobaczyć coś na kartkach papieru, a co innego ujrzeć na własne oczy.
- Nie sądziłaś chyba, że nasz wymiar jest jedynym istniejącym? Te kilka lat w Akademii Magii sprawiły, że masz, a raczej powinnaś mieć, szersze horyzonty niż większość ludzi. Nie patrz na mnie z niedowierzaniem. Inne wymiary istnieją - powiedział to z całkowitą pewnością.
- Udowodnij - zażądałam. - Może i wyjdę na niewiernego Tomasza, ale dopóki nie zobaczę tego na własne oczy, nie uwierzę ci na słowo.
Tom uśmiechnął się z rozbawieniem.
- Moja droga, przestań przerywać, a dowiesz się wszystkiego prędzej. Właśnie do tego zmierzałem. Otóż takie zjawiska występują niezwykle rzadko i bardzo ciężko je wyśledzić. Oczywiście gdy masz odpowiednie informacje, doświadczenie i motywację, staje się to możliwe.
Uniosłam brwi i spojrzałam na niego znad krawędzi okularów przeciwsłonecznych.
- I ty zapewne masz to wszystko?
Obdarzył mnie olśniewającym uśmiechem. Powoli zaczynał powodować u mnie odruch wymiotny.
- W przeciwnym razie po co bym ci o tym opowiadał? - Kolejny jego irytujący zwyczaj - uwielbiał odpowiadać pytaniem na pytanie. - Ale nie przedłużając, owszem wiem, gdzie znajduje się najbliższe takie przejście. - Zrobił pauzę.
Przewróciłam oczami.
- No już, wyduś to z siebie.
- Najbliższe przejście masz na swoim podwórku - powiedział efektownym tonem i spojrzał na mnie, czekając na reakcję.
Milczałam przez chwilę.
- Już? To jest ten moment, w którym powinnam zacząć się śmiać?
- Tak myślałem, że nie uwierzysz. Podnieś więc swój zgrabny, spocony tyłek i chodź za mną.
Ciekawość zwyciężyła nad niechęcią przed wykonaniem jego polecenia. Tom już wstał i wyciągnął ogromną rękę w moim kierunku. Jego gabaryty czasami mnie przerażały. Jak można być tak wielkim i tak umięśnionym?
Wstałam o własnym siłach i, ignorując jego cierpiętnicze westchnienie, posłusznie podreptałam w kierunku, który wskazał.
- Zaraz, czy ty prowadzisz mnie do mojej wygódki?
Kilka metrów za domem miałam bowiem wychodek, z którego korzystałam jedynie w sytuacjach awaryjnych. Droga do niego była oczywiście zarośnięta wysoką trawą. Tom zignorował moje pytanie, swoim zwyczajem zadając własne.
- Malice, słyszałaś o takim urządzeniu jak kosiarka?
- Nie - burknęłam.
- Założę się, że stoi w twojej szopie. Mam udzielić ci kilku lekcji obsługi?
- Zbytek łaski. Za to jeśli sam jej użyjesz, nie będę obrażona.
- Pomyślę nad tym - obiecał obłudnie.
- A teraz powiedz mi, po co prowadzisz mnie do wychodka? Czujesz potrzebę? Bo jeśli tak, nie mam zamiaru ci towarzyszyć.
Po raz kolejny tego dnia zobaczyłam idealne zęby Toma. Uch, ten widok zacznie mnie niedługo prześladować w koszmarach.
- Prowadzę cię do przejścia.
- Chcesz mi powiedzieć, że znajduje się w mojej wygódce?! - spytałam przerażona faktem, w jak wielkim niebezpieczeństwie byłam. Podczas gdy musiałam ulżyć potrzebie, mogłam przez przypadek znaleźć się w innym wymiarze! Nie chciałam sobie tego nawet wyobrażać. W jednej chwili siedzę sobie spokojnie na desce, a w drugiej ląduje z opuszczonymi gaciami nie wiadomo gdzie. Pokręciłam głową ze zgrozą. To straszne, jak blisko niebezpieczeństwa byłam, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
Tom, najwyraźniej świadomy toku moich myśli, roześmiał się.
- Spokojnie, Malice, oddychaj. Przejście znajduje się za wygódką. Przy jego tylnej ścianie, jeśli chodzi o ścisłość.
Wpatrywałam się w drewnianą, obdrapaną ścianę mojego wychodka. Mimo woli zaczęłam zastanawiać się, czy Tom nie miał dziś nic lepszego do roboty i czy nie postanowił zrobić mi głupiego dowcipu? To miała być brama do innego wymiaru? Jakoś ciężko było mi uwierzyć.
- Mówię serio, Malice. Masz ochotę się przekonać?
Spojrzałam na swój skąpy, czerwony kostium i pokręciłam głową.
- Nieszczególnie.
- To będzie tylko chwila. Skoczymy tam i za sekundę wrócimy.
- Może innym razem.
- No dalej, Malice. Obiecuję, że w ciągu minuty będziemy tu z powrotem. Nie daj się prosić. Poza tym, jeżeli mam wyjawić ci, na czym polega twoje zadanie, musisz ze mną iść. - Chwycił mnie za rękę i próbował pociągnąć w stronę drewnianej ściany.
Strząsnęłam jego dłoń.
- Pójdę sama, nie potrzebuję, żebyś trzymał mnie za rączkę.
- Mój błąd. - Uniósł dłonie w górę. - Wybacz.
- Więc na czym to ma polegać? Mamy niczym Harry Potter iść w kierunku ściany i po prostu przejdziemy na drugą stronę?
- Niezupełnie. Znajdujemy się w świecie, w którym rządzi technika, by otworzyć przejście, trzeba wypowiedzieć odpowiednie zaklęcie - wymówił je powoli i wyraźnie. - Powtórz.
- Erego pracepio aperni!
- Musimy wypowiedzieć je razem i przejście się otworzy. Wtedy będziemy mogli przejść na drugą stronę, ale tylko my i nikt ani nic więcej. Jeśli chciałabyś zabrać ze sobą jakąkolwiek inną, żywą istotę, musiałabyś bezpośrednio jej dotykać.
- Łapię.
- Więc do dzieła.
Stojąc ramię w ramię, głośno i wyraźnie wypowiedzieliśmy zaklęcie. Przez chwilę nic się nie działo i już miałam naprawdę mocno walnąć Toma, kiedy kontury ściany zaczęły się rozmywać. Stawały się coraz bardziej niewyraźne, aż zamiast drewna ukazała nam się gładka, przejrzysta powierzchnia. Przywodziła mi na myśl lustro weneckie, przez które mogłam zaglądać na drugą stronę. Widziałam las, wydawać by się mogło na wyciągnięcie ręki ode mnie przebiegła niewielka, szara wiewiórka.
To było coś! Ale nadal mogła to być tylko iluzja...
- Ty pierwszy - rozkazałam tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Tom, nie oglądając się za siebie, zrobił wielki krok do przodu i... zobaczyłam go po przeciwnej stronie. Poruszył ustami, wydawało się, że mówi: „Teraz ty”, ale nie dobiegł mnie żaden dźwięk. Nie zastanawiając się dłużej, przekroczyłam ścianę własnego wychodka.
Stanęłam tuż obok Toma na suchej ściółce. Byliśmy w lesie, dla postronnych mogłoby to wyglądać tak, że wyszliśmy nagle z wielkiego, starego dębu. Na jego potężnym pniu mogłam obserwować swobodnie rosnącą trawę na moim podwórku. To było niesamowite.
- Widzisz, Malice? Powinnaś nauczyć się bardziej ufać moim słowom.
Spojrzałam na niego wilkiem. Jeszcze czego.
Poczułam gęsią skórkę na ciele, objęłam się ramionami. Nagle mój skąpy strój okazał się niewystarczający, by uchronić mnie przed powietrzem, które w zacienionym lesie było o wiele chłodniejsze niż na rozgrzanym słońcem podwórku.
Rozejrzałam się jeszcze dookoła. Znajdowaliśmy się w głuchym lesie. Jedyne, co mogłam dostrzec, to niekończące się rzędy drzew, kilka drobnych zwierzątek i roślinność typową dla lasów liściastych. Nad naszymi głowami śpiewały ptaki. Spojrzałam w górę, drzewa wyglądały na bardzo stare i były wysokie, co przypomniało mi o mojej pierwszej i ostatniej wycieczce do lasu otaczającego Akademię Magii.
Mało przyjemne wspomnienie.
- Wracamy? - zapytał Tom.
Skinęłam głową i tym razem pierwsza przekroczyłam granicę dwóch wymiarów. Znowu znalazłam się na swoim zapuszczonym podwórku. Poczułam na skórze przyjemny dotyk promieni słonecznych i po chwili gęsia skórka zniknęła.
- To było całkiem niezłe - powiedziałam do Toma, który wrócił chwilę po mnie. Wymamrotał kilka słów i przejście zniknęło. Znowu widziałam jedynie starą, drewnianą ścianę mojego wychodka.
- Robi wrażenie, prawda? - mówił tonem sprzedawcy zachwalającego swój towar.
Miałam ochotę przewrócić oczami.
- A teraz może wreszcie przejdziesz do rzeczy? - spytałam. Mimo że to doświadczenie było całkiem interesujące, nie miałam całego dnia na sterczenie i słuchanie jego irytującego głosu.
- Jak się zapewne domyślasz, twoje zadanie będzie odbywało się w wymiarze, który właśnie ci pokazałem.
- Co? Nie mam mowy! Nic o nim nie wiem i nie mam zamiaru dać się pożreć bestiom, które zamieszkują ten las! Nawet za pięćdziesiąt tysięcy, wybacz.
- Nic się nie martw, dam ci mapy i wszystko, czego będziesz potrzebowała. Nie myślałaś chyba, że puszczę cię do innego wymiaru bez uprzedniego wytłumaczenia co i jak?
Cóż, tak właśnie myślałam. Zlecenia Toma wyglądały tak, że podawał mi adres i czasem, ale nie zawsze, przyczynę zamieszania, a moje przygotowywania ograniczały się najczęściej do naszykowania broni, ewentualnie krótkiego researchu w internecie. Najczęściej jednak po prostu szłam na żywioł, jak mawiał mądry człowiek - jeśli coś ma się nie udać, nie uda się na pewno, więc po co tracić czas na przygotowania?
- Zanim wyruszysz, odbędziemy kilka lekcji. - Wzdrygnęłam się na sam dźwięk tego słowa. Choć od mojego przymusowego zakończenia nauki w Akademii Magii minęło już trochę czasu, ciągle budziło we mnie negatywne skojarzenia. - Przekażę ci całą moją wiedzę.
- Więcej czasu w twoim towarzystwie, świetnie. Widzisz tę radość na mojej twarzy? - Rzuciłam mu ponure spojrzenie.
- Nie będzie tak źle. - Mrugnął, po raz kolejny oślepiając mnie swoim idealnym uśmiechem.
- Będzie jeszcze gorzej.
* * *
...
entlik