Alejo Carpentier - Szalenstwo i metoda.pdf

(1487 KB) Pobierz
Szaleństwo i metoda
Alejo Carpentier
Opublikowanie w ostatnich latach kilku powieści o dyktatorze,
podpisanych nazwiskami najbardziej reprezentatywnych
pisarzy Ameryki Łacińskiej, na nowo aktualizuje temat
obecny już od przeszło stu lat w literaturze tego kontynentu.
Już na pierwszy rzut oka stwierdzić należy ścisły związek tych
dziel z sytuacją historyczno-polityczną. Dlatego też
znamienny jest fakt, że obecny rozkwit tego rodzaju powieści
przypada na moment, gdy uprzywilejowane dyktatury
rozprzestrzeniają się, jak złośliwa plama, z południa na północ
i ze wschodu na zachód kontynentu latynoamerykańskiego.
…”Szaleństwo i metoda” otwiera nową przestrzeń
powieściową
w
twórczości
Carpentiera.
Niepokój
o przeobrażenia społeczne znikł, gdyż po zwycięstwie
rewolucji społeczeństwo kubańskie uległo radykalnej
przemianie. Jednocześnie znika pojęcie historii jako punktu
odniesienia i po raz pierwszy występuje w twórczości
Carpentiera normalna struktura narracji progresywnej. Prócz
tego powieść ta została napisana w momencie próby
upowszechnienia rewolucji kubańskiej, co znalazło swój
wyraz głównie w tezach i praktyce wojennej Che Guevary.
W ten sposób osiągnięta zostaje, ponad partykularyzmem
narodowościowym,
świadomość
wspólnych
rysów
kontynentu: tej samej spuścizny kulturalnej i zrównania
sytuacji politycznej w obliczu zjawiska wspólnej zależności.
„Szaleństwo i metoda” może stworzyć antynomię między
projektem zjednoczenia kontynentu i wielokształtną
rzeczywistością, stąd zastosowanie montażu, który
doprowadza do konstrukcji archetypu kraju i dyktatora
z elementów łatwych do rozpoznania dla każdego
Latynoamerykanina, gdyż są to elementy, które charakteryzują
różne dyktatury w przeszłości i teraźniejszości. Co się tyczy
sytuacji
historycznej,
to
stylizacja
zmierza
do
prawdopodobieństwa, jakie daje karykatura, rysunek
szkicowany w poetyce ironii, w którym na pierwszy rzut oka
rozpoznajemy zjawisko dające się określić pojęciem kultury
latynoamerykańskiej pod uciskiem. Widać to wyraźnie
w przeciwstawieniu określeń tam i tu, stale powtarzanym w tej
książce: rzeczywistość jawi się jako funkcja prestiżu, który
znajdujemy tam (tj. w Paryżu, Stanach Zjednoczonych).
Jeśli chodzi o Pierwszego Funkcjonariusza - jak nazywa
Carpentier swego dyktatora - to mamy tu do czynienia ze
stereotypem karykaturalnym, który nie dochodzi jednak do
monstrualności: niekiedy Pierwszy Funkcjonariusz wydaje się
nawet groteskowo sympatyczny.
Można zatem stwierdzić pokrewieństwo tej książki z
„Tyranem Banderas” Valle Inclana, ale jeszcze ważniejsze jest
coś innego: niewątpliwe tło polityczne istniejące poza
strukturą narracyjną, tak jednolitą jak struktura tej znakomitej
powieści. Dzięki temu możemy odkryć pewien związek
między środkami artystycznymi - upowszechnienie sytuacji,
stereotypowość postaci - a rzeczywistością historyczną
kontynentu Ameryki Łacińskiej.
Fragment eseju „Temat dyktatury w powieści Ameryki
Łacińskiej” Ruben Bareiro Saguier
(„Literatura na świecie” nr 9, 1978 r.)
Dla Lilii
Rozdział I
Zamiarem moim nie jest nauczyć tu metody, której każdy
powinien się trzymać, aby dobrze powodować swym
rozumem, ale jedynie pokazać, w jaki sposób ja starałem
się powodować moim.
Descartes
Rozprawa o metodzie
1
… ależ dopiero co położyłem się spać. I już dzwoni budzik.
Kwadrans po szóstej. Nie może być. Kwadrans po siódmej
chyba. To już prędzej. Ósma piętnaście. Ten budzik może być
arcydziełem kunsztu zegarmistrzów szwajcarskich, ale
wskazówki są tak misterne, że ledwie je widać. Dziewiąta
piętnaście. Także nie. Okulary. Kwadrans po dziesiątej. Co to,
to tak. Zresztą po kolorze światła dziennego, które pada na
żółte zasłony, można poznać, że jest połowa przedpołudnia.
Zawsze to samo, kiedy tu wracam: otwieram oczy z uczuciem,
że jestem tam z powodu tego hamaka, który mi towarzyszy
wszędzie: w domu, w hotelu, w zamku angielskim, naszym
pałacu… bo nigdy nie umiałem wypocząć na sztywnym łóżku
z materacem i poprzeczką. Potrzebne mi uginające się
wgłębienie hamaka, żeby się zwinąć w kłębek, sznury do
kołysania… Jeszcze się raz zakołysać. Ziewam. Jeszcze jeden
ruch wahadłowy, podczas gdy wyciągam nogi i stawiam stopy
na podłodze w poszukiwaniu rannych pantofli, które gubią się
pośród kolorów perskiego dywanu. (Tam, czuwająca zawsze
nad moim przebudzeniem, włożyłaby mi je na stopy
ochmistrzyni Elmira. Pewnie śpi o tej godzinie na swoim
łóżku polowym - ona też ma swoje dziwactwa - z obnażonymi
piersiami i w podkasanych halkach, w ciemnościach nocy na
drugiej półkuli). Kilka kroków w stronę smugi światła,
pociągam za sznur z prawej strony - i otwiera się, z brzękiem
kółeczek, scena za oknem. Ale zamiast wulkanu -
zaśnieżonego, majestatycznego, dalekiego, dawnej Siedziby
Bogów - przybliża się do mnie Łuk Triumfalny i położony za
nim, trochę dalej, dom mego wielkiego przyjaciela,
Limantoura, który był ministrem Don Porfiria i od którego tyle
się można dowiedzieć, kiedy zacznie mówić o ekonomii
i szwindlach w naszych krajach. Lekki szmer u drzwi.
I ukazuje się Sylvestre w swojej kamizelce w paski, niosąc
srebrną tacę - ciężkie, piękne srebro z moich kopalń:
Le café
de Monsieur. Bien fort, comme il l’aime. A la façon de là-
bas… Monsieur a bien dormi?…
Trzy brokatowe zasłony
rozsuwają się jedna po drugiej, ukazując płaskorzeźby Rude’a
Zgłoś jeśli naruszono regulamin