Małgorzata Musierowicz
Żaba
Cykl: Jeżycjada Tom 16
Pierwsze wydanie polskie 2005 r.
Projekt okładki i ilustracje Małgorzata Musierowicz
1 Maja 2004 roku, w dniu przystąpienia Polski do Unii Europejskiej, Żaba Schoppe, siostra Fryderyka i Wolfiego, obchodziła swe 15-ste urodziny. Wypadki tego dnia spowodowały, że zawsze super zorganizowana Żaba, spojrzała na świat przez swe okulary i zobaczyła go nie tylko z punktu widzenia swojej żabiej osoby, ale też przejęła się życiem innych. Zwłaszcza Róży, Fryderyka i...
Spis treści:
1 maja 2004, sobota. 7
2 maja, niedziela. 93
3 maja, poniedziałek. 168
4 maja, wtorek. 196
26 maja, Dzień Matki. 214
1 czerwca, Dzień Dziecka. 241
Dla Marysi Konopy
z najlepszymi życzeniami.
Bitner Aurelia (vel Genowefa Bombke), z domu Jedwabińska („Opium w rosole”); żona Konrada Bitnera, polonistka.
Bitner Konrad („Brulion Bebe B.”), scenograf.
Borejko Ignacy („Kwiat kalafiora”), mąż Melanii Borejko, ojciec Gabrieli, Idy, Natalii i Patrycji; filolog klasyczny i bibliotekoznawca.
Borejko Melania (Mila), zwana Babi, z domu Makowska, po adopcji Kalemba („Kwiat kalafiora”); ekonomistka, dramatopisarka (pseudonim Kal Amburka).
Górska Patrycja, zwana Pulpecją, z domu Borejko („Kwiat kalafiora”), córka Ignacego i Melanii, żona Floriana Górskiego („Szósta klepka”), matka Anny i Nory Górskich („Język Trolli”); inżynier leśnik.
Kalemba Gizela, po mężu Trak („Kwiat kalafiora”); przybrana matka Melanii, krawcowa.
Lelujka Lucjusz („Imieniny”); weterynarz.
Oracabessa Walenty, syn Teresy i Helmuta „Scratch” Oracabessa („Język Trolli”).
Pałys Ida, z domu Borejko („Kwiat kalafiora”), córka Ignacego i Melanii, żona Marka Pałysa („Noelka”), matka Józefa i Łucji Pałys; doktor medycyny, specjalista laryngolog.
Pałys Józef („Córka Robrojka”), syn Idy i Marka Pałysów; uczeń.
Pałys Łucja („Tygrys i Róża”), córka Idy i Marka Pałysów; dziecko przedszkolne.
Pyziak Janusz („Kłamczucha”), pierwszy mąż Gabrieli Borejko, ojciec Róży Pyziak i Laury Pyziak.
Pyziak Laura, zwana Tygryskiem („Noelka”); córka Gabrieli i Janusza Pyziaka; maturzystka.
Pyziak Róża, zwana Pyzą („Opium w rosole”); córka Gabrieli i Janusza Pyziaka; studentka astronomii.
Rojek Natalia, zwana Nutrią, z domu Borejko („Kwiat kalafiora”), córka Ignacego i Melanii, żona Roberta Rójka („Kłamczucha”), matka Szymona i Jędrzeja Rojków.
Schoppe Alina („Imieniny”), żona Jana, matka Fryderyka, Wolfganga Amadeusza i Hildegardy Schoppe; muzyk, bezrobotna.
Schoppe Fryderyk („Imieniny”), syn Jana i Aliny Schoppe; astrofizyk.
Schoppe Hildegarda, zwana Żabą („Imieniny”), córka Jana i Aliny Schoppe; uczennica gimnazjum.
Schoppe Jan („Imieniny”), ojciec Fryderyka, Wolfganga Amadeusza i Hildegardy Schoppe; nauczyciel fizyki.
Schoppe Wolfgang Amadeusz, zwany Wolfim („Imieniny”), syn Jana i Aliny Schoppe; maturzysta.
Stryba Gabriela, z domu Borejko („Kwiat kalafiora”), córka Ignacego i Melanii, primo voto Pyziak, żona Grzegorza Stryby, matka Róży i Laury Pyziak oraz Ignacego Grzegorza Stryby; filolog klasyczny.
Stryba Grzegorz („Noelka”), mąż Gabrieli, ojciec Elżbiety Kowalik, z domu Stryba („Noelka”) i Ignacego Grzegorza Stryby; informatyk.
Stryba Ignacy Grzegorz („Nutria i Nerwus”), syn Gabrieli i Grzegorza; uczeń.
Sznytek Bogna („Brulion Bebe B.”), nauczycielka.
Trolla Stanisława („Język Trolli”), uczennica gimnazjum.
Żeromska Aniela, zwana Kłamczuchą, z domu Kowalik („Kłamczucha”), żona Bernarda, matka Piotra i Pawła; z wykształcenia grafik, później aktorka.
Żeromski Bernard („Brulion Bebe B.”), ojciec Piotra i Pawła; artysta plastyk.
Żeromski Paweł, syn Anieli i Bernarda, bliźniaczy brat Piotra; uczeń gimnazjum.
Żeromski Piotr, syn Anieli i Bernarda, bliźniaczy brat Pawła; uczeń gimnazjum.
O brzasku tego doniosłego poranka, właśnie gdy Polska wkraczała do Unii Europejskiej, Żaba Schoppe wchodziła do łazienki.
Miała na sobie niebieską piżamę w żółte gwiazdki.
Tak się złożyło.
Pierwszy maja był od lat piętnastu dniem jej urodzin, lecz chwilowo o tym nie myślała, ponieważ ziewała jak hipopotam. Powód: niedobór snu. Ta nieduża istota o ogromnej dyscyplinie wewnętrznej wstawała o godzinę wcześniej niż najranniejszy z domowych ptaszków, po to, by żaden z nich nie łomotał pięścią w drzwi łazienki, domagając się wstępu.
Młoda dziewczyna potrzebuje mnóstwa czasu dla pielęgnacji swej urody i dla higieny ciała, lecz nie każdy, niestety, to rozumie. Prysznic z użyciem peelingu ziołowego to oczywiście podstawa, podobnie jak czyszczenie zębów fluorową pastą, oklejanie ich paskiem wybielającym, mycie głowy szamponem przeciwłupieżowym, nalepianie na nos plasterka przeciwko wągrom, zdejmowanie i odrywanie plasterków i pasków, smarowanie twarzy tonikiem i żelem przeciwtrądzikowym i tak dalej. Pewne rzeczy muszą być zrobione! Przy niejakiej wprawie można się z tym uporać w godzinę, lecz tylko dzięki zastosowaniu ścisłej metody.
Całe szczęście, że stosowanie ścisłych metod było dla Żaby wręcz sposobem na życie. Ujęte w ramy, tamy i umocnienia życie jej biegło płynnie, spokojnie i bez zakłóceń. Wszystko pod kontrolą. Żadnych eksplozji i wstrząsów czy też zapaści.
Dzień, który się właśnie zaczynał, miał jej przynieść niemal wyłącznie wstrząsy, eksplozje i zapaści, lecz Żaba - nieco dziecinnie wyglądająca blondynka o oczach pełnych naiwnego zdziwienia - nie mogła, oczywiście, przewidzieć tego, co miało nastąpić. Z całkowitym spokojem zakończyła swe ablucje w ciągu przewidzianej planem godziny, po czym przemknęła do swego zacisza. Trafiła akurat na moment, gdy słońce, które wygramoliło się zza masywu przeciwległego wieżowca, zalało entuzjastycznym blaskiem jej czyściutki, biały pokoik. Cztery i pół metra kwadratowego! Żaba wiedziała to na pewno, gdyż - kierując się uzasadnioną nieufnością wobec danych oficjalnych - sprawdziła to kiedyś za pomocą miarki krawieckiej. Pasjami lubiła wiedzieć, ile co waży, mierzy i kosztuje. To jej dawało poczucie bezpieczeństwa. Zapytany o resztę pomieszczeń, Papcio wyjaśnił jej, że całe mieszkanie, które odziedziczyli po dziadkach, nie przekraczało pięćdziesięciu metrów powierzchni.
Trzy małe pokoje. Pięć osób, w tym dwaj bracia. Książki. Ciasnota. Żaba miała na to swój sposób: idealny ład. Najdrobniejszy przedmiot w jej schludnym pokoiku musiał mieć stałe miejsce. Półki, szafeczki, regały i segregatory systematyzowały wszystko, co się dało. Dla uroczych drobiazgów zaś i dla przedmiotów nacechowanych znaczeniem emocjonalnym zorganizowano tu system szufladkowy.
Do systemu tego szkoła polska wdraża przyszłych obywateli już w pierwszej klasie podstawówki, zachęcając ich do wykonywania komódek z pudełek po zapałkach. Pięć segmentów po siedem pudełek. Potrzeby estetyczne uczeń może sobie zaspokoić, oklejając swe szufladki papierem kolorowym lub złotym, a nawet - przytwierdzając do lica każdej z nich guzik czy zgoła perełkę. Szkoła polska ma naprawdę dużo takich fajnych pomysłów.
W pokoiku Żaby, na jednym z regałów, stał spory zestaw owych szufladkowych konstrukcji, stanowiąc wymowne świadectwo stanu życia emocjonalnego swej twórczyni i właścicielki.
Oto na przykład obiekt, oklejony papierem w żółte różyczki, mieścił złożone w idealną kostkę wycinki prasowe na temat Brada Pitta. Postać ta - nieco już starszawa i zmięta - wiodła nader interesujące życie najbardziej seksownego spośród aktorów filmowych świata i Żaba od czasu do czasu przeglądała te wycinki - z dezaprobatą lecz nie bez wypieków na twarzy.
Jeśli chodzi o najnowszą komódkę, oblepiona była tapetą w paski. W trzech górnych szufladkach mieściła kolejno następujące skarby:
- wycinek z „Gazety Poznańskiej”: „MŁODE GWIAZDY POLSKIEJ ASTROFIZYKI - poznaniak zdobywa stypendium w Houston”,
- dwa niewykorzystane bilety na „Władcę pierścieni” do Kinepolis, z datą 3 stycznia 2004,
- puszyste kłaczki wełny, wyskubane z rękawa Fryderyka w hali odlotów lotniska Okęcie, opatrzone miniaturową nalepką z pamiętną datą 4 stycznia 2004.
Do czwartej szufladki włożyła teraz Żaba piękny znaczek pocztowy, oderwany od listu z Houston - przedstawiał jasnozieloną ropuchę z żółtymi oczami. „Podobieństwo jest uderzające” - napisał Fryderyk. Ot, zwykłe braterskie docinki. Kiedy brat żartował, w jego oczach, tak surowych pod chłodnymi szkłami okularów, zapalały się ciepłe i miłe iskierki (szybko zresztą gasły). Nawiasem mówiąc, to przecież Fryderyk nadał jej przezwisko Żaba, zaraz po tym, jak ujrzał ją po raz pierwszy. Opowiadał, że kiedy rozwinięto kocyk, w którym została przywieziona z kliniki, ujrzano rozpłaszczony brzuszek, cienkie łapki oraz podkurczone nóżki, w łysej zaś głowie rozwarł się bezzębny otwór od ucha do ucha. Skojarzenie, twierdził Fryderyk, było natychmiastowe, ale nikt nie miał mu za złe jego okrzyku, bo tato koncentrował uwagę na mamie, a ta znów - na Wolfim, który właśnie przeżywał pierwszy atak zazdrości.
Odtąd w domu nazywano ją Żabą i, prawdę mówiąc, tak wolała. Ochrzczono ją bowiem jako Hildegardę - na cześć średniowiecznej zakonnicy, kompozytorki i pisarki w jednej osobie. Mama (z wykształcenia muzyk-wirtuoz) była fanką Hildegardy von Bingen i kiedyś, w rozkwicie swych twórczych lat, wiązała zapewne z osobą córki sprecyzowane nadzieje. Szkoda, że w stosownym czasie nie zachwyciła się na przykład Grażyną Bacewiczowną. Wolfi też by pewnie wolał dostać imię po - powiedzmy - Krzysztofie Pendereckim; jako Wolfgang Amadeusz Schoppe wzbudzał drwiny w każdej szkole, do jakiej trafił (a było ich trochę) i musiał pięścią torować sobie drogę do powszechnego szacunku (zaraz po tym, jak już ją sobie utorował, wyrzucano go ze szkoły, lub wzburzona matka przenosiła go sama).
Najgorzej miał Fryderyk. Jemu z reguły wpisywano do dziennika szkolnego nazwisko Szopen, czasem przez dwa „p”, a czasem przez „Ch”, a niekiedy nawet przez jedno i drugie. Może to dlatego zaraz po studiach tak śpiesznie, skwapliwie i bez cienia żalu opuścił ojczyznę. W USA zapewne, a już zwłaszcza w Ośrodku Kosmicznym NASA, tradycja romantyczna słabiej jest zakorzeniona niż na pewnej melancholijnej równinie o fatalnym - aż do dziś - położeniu geopolitycznym, z mnóstwem wierzb płaczących i listopadowej mgły.
Fryderyk zawsze powtarzał, że polubił siostrę od drugiego wejrzenia, bo po pierwszym był w szoku (do dziś zresztą nie przepadał za noworodkami). Jako człowiek powściągliwy nie okazywał emocji zbyt wylewnie, jednak uczucie jego znajdowało wyraz w miłych kpinkach, w drobnych dowodach pamięci oraz w stałej trosce. Świeżutki przykład: list z Houston przyszedł wczoraj, dokładnie w przeddzień jej urodzin!
Kochany Fryderyk.
Tyle subtelności!
Otóż Wolfiego nie byłoby stać na podobny gest. Wolfi był jak z innego tworzywa. Bracia różnili się nawet na pierwszy rzut oka; Fryderyk, nieco oschły, wytworny i opanowany, zawsze najlepszy we wszystkim, co robił, emanował rozumnym spokojem. Wolfi - krzepki, bujny i nieprzewidywalny fan punk rocka, niósł ze sobą zamęt, kłopoty i mnóstwo wybuchowego humoru. Zwykle przebywał poza domem; twierdził, że w ten właśnie sposób najlepiej się przygotowuje do matury. Od stycznia miał już tylko dla siebie pokój, w którym dominował komputer Fryderyka z drukarką i skanerem, oraz biblioteczka z cenną kolekcją tomików poetyckich (Fryderyk zbierał wyłącznie pierwsze wydania). Wolfi mógł tam sobie teraz siedzieć godzinami, brzdąkając na swej zakurzonej gitarze elektrycznej (porzucił był dla niej grę na flecie. Zresztą, nauki gry na gitarze też poniechał, gdyż porwało go miksowanie).
Ale teraz, kiedy wolno mu było brzdąkać do woli, Wolfi nie brzdąkał. Przesiadywać zaś w domu nie miał zamiaru; twierdził, że jako pełnoletni może wychodzić, na jak długo zechce, zwłaszcza że nie ma ochoty oddychać zatęchłą atmosferą tej mrocznej dziupli w betonie.
Trudno było nie zgodzić się z nim co do atmosfery: zatęchła na dobre. Pokój, którym teraz zawładnął Wolfi, zaścielały prane i nieprane skarpetki od pary; odzież zalegała parkiet. Pośród skłębionej pościeli leżały pudełka od pizzy, zeschnięte ogryzki jabłek, brunatne skórki bananów i talerze ze śladami musztardy. Natomiast na tapczanie zwolnionym przez Fryderyka pysznił się obecnie rower wyścigowy Wolfiego. Pod koła miał podścieloną folię z bąbelkami, z boku zaś podpierała go zjechana deskorolka, której nikt nie miał prawa dotykać.
Wolfi był skłócony z tatą.
A mama od wyjazdu Fryderyka miała rozstrój nerwowy i albo płakała albo apatycznie wpatrywała się w okno. Nawet nie była w stanie prowadzić mediacji.
Jak twierdzą czasopisma dla kobiet, jogurt naturalny, wymieszany z miodem i płatkami, wywiera zbawienny wpływ na cerę, i to zarówno stosowany zewnętrznie, jak i do wewnątrz.
Żaba co dzień jadała taką owsiankę na pierwsze śniadanie (zaś przed wieczorną kąpielą okładała nią sobie twarz i dekolt, żeby zapobiec stanom zapalnym skóry). Zdarzało się jednak, i nawet całkiem często, że Wolfi wyżerał jej jogurt albo muesli, czy wreszcie miód, tak że była to jednak raczej loteria niż pielęgnacja stała. Dziś na przykład zabrakło miodu. Jogurt też został zjedzony. Na szczęście była herbatka z dziurawca, której Wolfi nie lubił; doskonała rzecz na przemianę materii. Żaba włączyła cichutko radio (śpiewał zespół Sistars) i popijała, siedząc spokojnie aż do chwili, gdy pojawił się Wolfi - krzepki, rumiany, zaspany, z ziewającą paszczą skierowaną w stronę lodówki. Natychmiast apodyktycznie przełączył radio na RMF i trafił na Papa Roach. Zadowolony, nastawił muzykę głośniej, wyjął butlę napoju mlecznego i wypił go duszkiem, robiąc przy tym tyle hałasu, co górski wodospad.
Wolfi ubrany był w czerwone bokserki, klapek zaś nie miał, bo z reguły nie wiedział, gdzie są. Plaskając bosymi stopami numer czterdzieści pięć i raźno podrygując, zajrzał do lodówki nieco głębiej i wydobył z niej samotną kiełbaskę śląską, a następnie pogładził nią siostrę po policzku.
- Piętnacha, co? - powiedział tonem starca. - Jeszcze trochę i zaczniesz siwieć. To tak szybko idzie.
Należało uznać, że były to jego bezpretensjonalne i niekonwencjonalne życzenia z okazji urodzin, więc Żaba odpowiedziała:
- No, dzięki.
On zaś wziął jej sprzed nosa pudełko muesli, wsypał sobie do ust sporą porcję tej suchej strawy, połknął wszystko bez popijania, a za to zagryzł kiełbaską.
- Też kiedyś byłem w twoim wieku - odezwał się, stawiając patelnię na gazie i wydychając chmurę czosnkowej woni.
Zwykle był lakoniczny i się śpieszył, toteż Żaba uznała, że należy podtrzymać tę wątłą nić urodzinowej konwersacji.
- Nie może być - odrzekła z ożywieniem.
- Tak, a jakże. To nie było przyjemne. A co Frycek? Powinszował?
- Ależ oczywiście - odparła Żaba sztywno. - On zawsze pamięta...
- O sobie - odgadł Wolfi bez namysłu.
- ...o innych - dokończyła Żaba gniewnie. - Przysłał śliczny list. A ty się go wiecznie czepiasz.
- Jaki jestem ohydny - rzekł Wolfi z potępieniem, po czym usmażył cztery jajka z cebulą, silnie przypalając masło. Zalał danie keczupem, doprawił musztardą i sosem tabasco, pobrał z szuflady widelec, a z pudła - bułkę i już miał wychodzić, gdy coś mu się przypomniało.
- A! - rzekł z jedną nogą w powietrzu. - Mam dla ciebie prezent. Ale go zapomniałem w samochodzie.
Zawsze czegoś zapominał w samochodzie; miał starego garbusa, kupionego chyba na złomowisku. Sam go wyremontował, lecz mimo to garbus wiecznie był w naprawie; kiedy akurat nie był - poruszał się z chorobliwym stękaniem, wyrzucał spod garbu kłębki spalin, a co pewien czas fundował pasażerom chwile zapierającej dech w piersiach ciszy. Wolfi go uwielbiał. Kupił go za własne pieniądze; ciągle miał własne pieniądze, gdyż był człowiekiem pełnym inwencji. Zarabiać zresztą musieli wszyscy troje, wobec mizernego stanu rodzinnych finansów. Żaba, na przykład, uczyła angielskiego parkę miłych zerówkowiczów. Fryderyk, nim wyjechał do Stanów, latami udzielał korepetycji ze wszystkich przedmiotów ścisłych. Jeden Wolfi, programowo przeciwny systemowi szkolnemu oraz, generalnie, nauczaniu, zarabiał na inne sposoby. A tych było bez liku. Poznawszy jakiegoś starego psychola wszedł z nim w spółkę kapitałową i odtąd jeździli garbusem po mieście, by malować kominy lub też wywabiać z tynków napisy sprayowe i graffiti. Wieczorami, zwłaszcza w weekendy, Wolfi grywał w klubach na keyboardzie, przez co z reguły spóźniał się na lekcje w poniedziałki. Kiedy omal za to nie wyleciał ze szkoły, zmienił system zarobkowania na bardziej stabilny: projektował tatuaże zmywalne. Generalnie radził sobie nieźle i jako pierwszy w rodzinie zdołał złożyć swe oszczędności w funduszu inwestycyjnym. Codziennie sprawdzał wiadomości giełdowe i z zadowoleniem utrzymywał, że cechuje go finansowy geniusz.
Dopiero kiedy młody kapitalista opuścił kuchnię, Żaba odważyła się wywietrzyć siny dym pozostały po smażeniu i ściszyć muzykę - tylko że było już za późno. Wolfi zdołał obudzić kogoś, kto akurat dzisiaj mógłby sobie pospać dłużej.
- Ale nie! - indyczył się tato, wchodząc do kuchni w swej spranej piżamie w paski. Wyglądał jak pobladła, wysuszona i spatynowana kopia Fryderyka, do której doklejono siwą bródkę. Piżama nie ujmowała mu ani odrobiny namaszczenia i srogości, wręcz przeciwnie nawet. - Musi być łomot od rana! I oczywiście - dorzucił gniewnie ...
entlik