Castle Angela - Mój tygrys.pdf

(2502 KB) Pobierz
Angela Castle
Mój tygrys
Tłumaczenie: Mother of Ferrets
2
Rozdział 1
Desperacja stawała się dominującą emocją w życiu Mohana. Z każdą mijającą
chwilą wpadał głębiej w ten niechciany stan.
Jego zapasy pożywienia były ograniczone i stawał się słabszy z każdym mijającym
tygodniem. Wkrótce będzie zmuszony do powędrowania z powrotem do ludzkiej
populacji. To było niebezpieczne dla stworzenia w jego sytuacji.
Tak długo, jak pozostawał w zwierzęcej formie, miał szansę na przeżycie. Jednak z
każdą konieczną przemianą w człowieka, stawał się słabszy. Jego ciało bolało od
dojmującego głodu. Nawet w ciepłym klimacie jego nowej krainy było mu zimno.
Mohan miał szczęście znaleźć schronienie; stary, opuszczony wiejski dom. Miał
kilka pokoi i kiedyś był przyjemnym miejscem zamieszkania. Ktoś zostawił go, by
pustoszył go czas, a dom potrzebował wielu napraw.
Odrestaurowałby go, gdyby miał do tego środki. Na razie, dom stanowił dla niego
dach nad głową i trzymał z dala chłód zimnych, górskich nocy. Jednak nawet z
maksymalnym płomieniem w solidnym, kamiennym kominku, tylko częściowo
powstrzymywał jego kości od przemarznięcia.
Nie miał nic, czym mógłby handlować, nic, co mógłby wymienić, a jego angielski był
ubogi. Wystarczyłoby, że otworzyłby usta, by coś powiedzieć i wszyscy wiedzieliby,
że nie był stąd. Ubrania, które miał na plecach, wziął z stosu wyrzuconych ciuchów,
tuż obok dużego kubła znajdującego się na ulicy nad brzegiem morza, niedaleko
miejsca, gdzie dopłynął. Za dnia chodził po wielu żyznych, zasobnych terenach
przez dziwne lasy. Gdy zapadała ciemność, przemieniał się i używał siły swojej
zwierzęcej formy. Polował na króliki, by przetrwać. Im bardziej oddalał się od ludzi i
wchodził głębiej w góry, tym bezpieczniej zaczynał się czuć.
Natknięcie się na ten wiejski dom było odpowiedzią na jego niewypowiedzianą
modlitwę. Padł z nóg w tym starym budynku, nie ruszając się, dopóki jego
wyczerpanie nie przeminęło.
3
Jego sen był niespokojny, wypełniony koszmarnymi obrazami. Zapachy i krzyki w
głowie prześladowały go. Nigdy nie zapomniał bólu i bezsilności wszystkiego, co był
zmuszony znieść.
Po co walczyć o przetrwanie, jeśli nie miał po co żyć?
Naturalne instynkty Mohana były częściej przekleństwem niż błogosławieństwem.
Naturalne było jedynie walczyć o przetrwanie.
Późno popołudniowe słońce przenikało przez górskie drzewa. Powietrze już
zaczynało się ochładzać.
Ponieważ liczył dni, to wiedział, że minęło kilka miesięcy, od kiedy tu przybył. Jego
ubrania były podarte i prześwitujące. Wyrównał dużą ilość drewna, którą zebrał do
kominka. Kiedy zapadnie zmrok, zapoluje na króliki, by zaspokoić głód, po czym
ułoży się na noc.
Nadal był daleko od domku. Jego stopy z łatwością odnalazły drogę powrotną.
Głęboko zamyślony, nie usłyszał, żeby ktokolwiek lub cokolwiek nadeszło. Jego
słuch był mniej ostry, kiedy był w ludzkim kształcie.
Zamarł, zatrzymując się w linii drzew otaczających stary dom. Przed budynkiem był
zaparkowany duży, ciemny pojazd, do którego była zamocowana zakryta przyczepa.
W ciszy, zniżył się do kucek i odstawił drewno. Jego oczy były skupione na
otwartych drzwiach domu. Pojawiła się tam postać. Workowata, bladoniebieska
bluzka z krótkim rękawem i dżinsy nie ukrywały faktu, że ich posiadacz był hojnie
zaokrągloną kobietą. Kaskada jasnokasztanowych włosów opadała jej na ramiona,
błyszcząc w ostatnich promieniach zachodzącego słońca.
Mohan zauważył, że stary brezent, na którym spał, został beztrosko wyrzucony i
teraz leżał na końcu ganku, razem z górą starych, zniszczonych i nienadających się
do użytku mebli.
Szczęka Mohana zacisnęła się z niezadowolenia. Na czym teraz będzie spał? Czekał i
kontynuował swoją obserwację.
4
Z tego, co mógł stwierdzić, nie było nikogo oprócz niej. Kobieta kontynuowała
rozpakowywanie przyczepy, wnosząc pudło po pudle do jego obecnego domu.
To było ewidentne, że właśnie stracił swoje schronienie. Nie będzie dzisiaj wieczorem
ognia, by mógł się ogrzać. Będzie zmuszony ruszyć dalej.
Uniósłszy się, Mohan tak mocno zacisnął palce wokół smukłego
zadowoleniem, gdy walczył, by opanować swój gniew.
Zmuszony. Był tak zmęczony byciem zmuszanym do robienia rzeczy, których nie
chciał robić. Potrzebował odzyskać trochę kontroli, te trochę komfortu, który zdołał
uznać za swój. Mohan znikł niewidziany w gęstwinie drzew. Poczeka, aż nastanie
mrok. Nie odda tak łatwo swojego nowego domu, a jedna samotna kobieta nie stanie
mu na drodze.
***
Jęk Julii Cooper odbił się w starym, pustym domu jej dziadka.
„Jest gorzej niż zapamiętałam,” mruknęła do nikogo konkretnego, spoglądając na
zgniliznę i kurz w głównym pomieszczeniu. Deski podłogowe skrzypiały pod jej
wagą, gdy obchodziła pokój, przyglądając się wszystkiemu. Ścisnęła nos, by
powstrzymać wybuch kichania z tym całym kurzem drażniącym jej nos.
Zerknęła w dół, na stary brezent, który ktoś położył przed kominkiem. Cały ten
obszar wydawał się wolny od kurzu, a popiół na ruszcie wydawał się świeży,
niedawny. Ktoś ewidentnie mieszkał tu na dziko.
Praca nad domem wydawała się tak przytłaczająca, że miała ochotę odwrócić się i
odjechać.
Julia przełknęła bryłę kształtującą się w jej gardle, wracając myślami do swojego
przykrego rozwodu. To on był powodem, dla którego tu była.
drzewa,
znajdującego się przy jego boku, że cała jego ręka pulsowała. Powitał ból z
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin