J14 A5 ilustr.pdf

(2811 KB) Pobierz
Małgorzata Musierowicz
Kalamburka
Cykl: Jeżycjada Tom 14
Pierwsze wydanie polskie 2001 r.
Projekt okładki i ilustracje Małgorzata Musierowicz
Akcja tej niezwykłej książki przebiega zupełnie inaczej niż w
pozostałych tomach Jeżycjady: miast rozwijać się, wraca z
rozdziału na rozdział do najwcześniejszych lat życia Mili Borejko.
Ta zaniedbana dotąd postać, zawsze drugo-, trzecioplanowa
bohaterka pozostałych tomów, w „Kalamburce” nareszcie
doczekała się należytej uwagi. Śledzimy w niej Milę, panią domu
Borejków, babcię, matkę czterech wspaniałych córek, poznajemy
ją jako młodą dziewczynę, podglądamy świeżutką miłość do
Ignacego, studenckie zainteresowania teatrem i szczególną więź z
twardą, silną, lecz przecież pełną miłości Gizelą - a wszystko to
na tle ważnych wydarzeń z naszej historii.
-2-
31 grudnia 2000
1.
Cała w nieskazitelnej czerni, z jasno upudrowaną twarzą w
cieniu kapelusza, z ustami koloru bakłażana i rzęsami jak
jedwabne wachlarzyki, słynna aktorka Aniela Żeromska, przez
przyjaciół zwana Kłamczuchą, siedziała za kierownicą opla. Opel
stał w korku. Korek puchł równiutko, rozszerzając się na całą
okolicę.
Aniela zerknęła w lusterko. Cóż. Jak na ostatni dzień drugiego
tysiąclecia naszej ery, wyglądała całkiem świeżo i tak właśnie, jak
wyglądać zamierzała - ponadczasowo i intrygująco. Natomiast
sam ów dzień znamienny przedstawiał się na razie zupełnie
nieciekawie - ot, banalny sylwester we wczesnej fazie rozwoju.
Była piąta po południu i już się ściemniło. Sypał śnieg.
Kapitalistyczny Poznań ze swymi iluminowanymi biurowcami i
mrocznymi pieczarami kamienic, pokrytych skorupą graffiti,
wolnorynkowy Poznań pełen reklam, billboardów, zabieganych
ludzi i towarów ze wszystkich stron świata, demokratyczny
Poznań przestępczych melin i eleganckich sklepów, światowych
banków i miejscowych przytułków, nowego bogactwa i starej
-3-
biedy - szykował się dopiero do hucznych obchodów. Oto już z co
poniektórych okien dobywał się charakterystyczny łomot basów w
stereofonii, oto już wyległy na ulice pierwsze grupy ogolonych na
zero młodzieńców o brzydkich czaszkach, którzy - jak zwykle
ordynarni w mowie i w czynie - odpalali na jezdniach i w bramach
swoje próbne petardy, spotykając się jak zwykle z całkowitą
obojętnością policji. Oto i w supermarketach zrobiło się tłoczno i
nawet ustawiły się nieduże kolejki, choć przecież nikt nie
zamierzał kończyć handlowania przed północą i choć z całą
pewnością nie groziły miastu jakiekolwiek niedobory w
zaopatrzeniu. Oto i ruch uliczny zgęstniał zauważalnie i taka na
przykład dzielnica Jeżyce, zaprojektowana na początku
mijającego właśnie stulecia, stała się tego popołudnia jeszcze
bardziej nieprzejezdna.
- Dlaczego się uparłaś odwozić te przeklęte torty do Borejków,
zamiast je zwyczajnie przenieść z Mickiewicza na Roosevelta? -
zapytała Aniela, patrząc prosto w oczy ponadczasowej damie,
widocznej w zwierciadełku wstecznym. Korek, w którym tkwiła
przed samym szpitalem Raszei, wyglądał wyjątkowo stabilnie. -
Ach, moja droga, spóźnisz się na próbę! Ale rozumiem, że nie
chciałaś brnąć z tortami przez śniegi; od rana drapało cię w gardle.
I to jest powód. Aktorka nie powinna wystawiać się lekkomyślnie
na zimne powiewy. - Aniela zatrzepotała rzęsami, po czym
obejrzała sobie gardło w lusterku, a następnie z nudów przycisnęła
dla draki klakson, parę razy. Może coś tu się wreszcie ruszy!
Pogrzebała w czarnej zamszowej torebce i wyjęła pastylkę
neoangin bez cukru, którą zaraz wetknęła sobie w usta. Absolutnie
nie miała prawa rozłożyć się teraz na grypę. Premierę w Teatrze
Eksperyment wyznaczono na szóstego stycznia, w sam wieczór
Trzech Króli, a data owa dlatego była niepodważalna, że nowa
sztuka, w której Aniela grała oczywiście rolę główną, nosiła tytuł
„Czwarty
Król”.
-4-
Nic się nie ruszyło na zatłoczonej do ostatniego centymetra
jezdni. Opel wciąż był zakleszczony pomiędzy furgonetką TVP a
fordem Ka. W poprzek ulicy gramoliła się wielka śmieciarka.
Klaksony, nerwy, ścisk. Pandemonium, jak mawia Ignacy
Borejko.
Swoją drogą, ciekawe, jak też się uda ten wyjątkowy sylwester
w przyciasnym, zapchanym książkami mieszkaniu Borejków.
Gabrysia uparła się, że ma to być, jak dawniej, składkowe
przyjęcie grupy ESD. No, cóż. Właściwie Aniela zamierzała
spędzić sylwestra jak co roku - w teatrze, przy małej lampce wina
i sałatkach warzywnych, z mężem Bernardem u boku i kolegami
aktorami w tle. Ale teraz się cieszyła z tego Gabrysinego uporu.
Miło będzie popatrzeć na stare przyjacielskie gęby! Prawdę
mówiąc, twarze kolegów z teatru ociupinkę jej ostatnio obrzydły,
gdyż oglądała je po dwanaście godzin dziennie. Komedię
Amburki „Czwarty
Król”
próbowano intensywnie od paru
miesięcy, całym zespołem, do upadłego. Zazwyczaj sztuki tego
modnego dramaturga były jednoaktówkami o zwodniczej
prostocie; cechowały się mnóstwem zasadzek: ciętymi dialogami,
absurdalnymi puentami, zawrotnym tempem. Dogranie tego
wszystkiego wymagało piekielnej harówki. „Czwarty
Król”
-
najnowsza i najlepsza sztuka Kala Amburki - składał się aż z
trzech aktów takiej ekwilibrystyki. Nic dziwnego, że zespół był
przepracowany i zmęczony, a także mocno rozdrażniony.
W grudniu mieli próby codziennie, od rana do wieczora, i nawet
dziś jeszcze umówili się na wpół do szóstej, żeby doszlifować
najtrudniejszą scenę zespołową - czyli wielką kłótnię podczas
poloneza. Jeśli więc ta przeklęta śmieciarka będzie dłużej się
guzdrać, dwa delikatne torty upieczone przez Bernarda nie trafią
teraz, niestety, do spokojnej kuchni u Borejków, lecz będą
musiały tłuc się w bagażniku przez pół miasta - prosto na próbę w
-5-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin