Ogród malw - Rozdział 5.pdf

(403 KB) Pobierz
Rozdział 5
Michał bezmyślnie zamrugał. Opadł na wolne krzesło.
– Że… Że co? – Czy tylko jemu skojarzyło się to z jednym? Czy mężczyzna siedzący
naprzeciwko coś o nim wie?
Darek odchrząknął, zreflektowawszy się. Jego słowa mogły zabrzmieć dwuznacznie.
Potarł dłonią po karku. W końcu usiadł prosto. Przecież Sobolewski nie wiedział o jego
orientacji, więc na pewno nie zrozumiał tego w
ten
sposób. Tylko dlaczego tak patrzy…
Jakoś tak… Jakby wiedział.
– Chodziło mi o to, że wydawnictwo, w którym pracuję, chce ciebie jako autora. Tak,
właśnie.
Michał zmarszczył brwi. Jego zdaniem facet bardzo się zmieszał. Jego przypuszczenia
mogą być słuszne. Rzadko kiedy się mylił. Już wcześniej to w nim wyczuwał. Zaśmiał się w
duchu, delikatnie unosząc kąciki ust. Zaraz jednak spoważniał. Przysłali mu geja? Po co? Co
miał niby zrobić z nim ten facet? Może go uwieść i… Nie, przecież prawie nikt o nim nie
wiedział. Byłoby inaczej, ale nie stało się tak, jak tego oczekiwał. To, że Kiliński jest
homoseksualistą, niczego nie oznacza. Zwykły zbieg okoliczności. Prawdopodobnie
mężczyzna myśli o nim, że jest heteroseksualny – przecież miał żonę. Stare dzieje z czasów,
kiedy był dzieciakiem.
– To dla jakiego wydawnictwa pracujesz? – zapytał po dłuższej chwili ciszy pomiędzy
nimi. Bo tak naprawdę wokół było całkiem gwarno. Pszczoły latały, bzycząc, a gdzieś trzmiel
zapewnie oblatywał kwiaty. Jego bzyczenie zdecydowanie wybijało się na pierwszy plan.
Ogród żył, a lekki wiaterek igrał pomiędzy malwami.
– Dla Luny. Nie jest tak duża jak Tygrys, ale ściąga dobrych autorów. Dajemy całkiem
korzystne warunki współpracy. Mój szef, Jerzy Lasek, jest bardzo zainteresowany tym, by
podjąć z tobą współpracę. – Dlaczego czuje się spięty i zdenerwowany? A jeszcze chwilę
temu tego nie odczuwał. Wszystko przez dwa głupie słowa. No jak mógł palnąć „chcę
ciebie”. Nie mógł po prostu powiedzieć tego normalnie? Po jaką cholerę o tym myśli? Dobra,
nie pogardziłby siedzącym naprzeciwko mężczyzną. Zdecydowanie to był jego typ. Jednak
musiał się obejść smakiem.
– Współpracę? Niby jaką? – Pochylił się bardziej w stronę rozmówcy. – Mam pisać
książki, jakich sobie zażyczy twój szef? Zawierać w nich to, co jemu się podoba? A swoje
pomysły odkładać na bok, bo są niby nie na czasie lub niemoralne?
– Ale… – zamilkł, widząc chmurne oblicze Sobolewskiego.
– Już powiedziałem, że nie wracam do pisania. A na pewno nie wrócę do pracy z kimś,
kto nie akceptuje… Facet, lepiej będzie, jak wrócisz do swojej Warszawy i powiesz szefowi,
że nici ze zdobycia mnie. Będę uprzejmy i zamiast spadaj, powiem żegnaj.
W Darku zawrzało. Niepewność i zakłopotanie natychmiast uleciały. W chwili, kiedy
mężczyzna wstał, on poderwał się z krzesła i złapał Michała za nadgarstek.
– Człowieku, marnujesz talent przez jakieś swoje fanaberie. I czym się tłumaczysz? Jakąś
niby-blokadą. Jesteś idiotą i patentowanym leniem. Pewnie nie próbujesz pisać, bo obecny
stan jest dla ciebie bardzo wygodny. Po co się męczyć, myśleć? Lepiej zrezygnować z tego,
co kochasz. Oczywiście, pójście na łatwiznę to zawsze najlepsze wyjście.
Michał spojrzał na jego rękę trzymającą go w stalowym uścisku, a potem na twarz
Kilińskiego. Facet nie wie, o czym mówi. On niby poszedł na łatwiznę?
– Gówno o mnie wiesz – syknął. Wyrwał rękę. – Wracaj do swojego przytulnego domku,
swojej pracy. Powiedziałem, że skończyłem z pisaniem. – Ruszył w stronę drzwi. – I wynoś
się z mojej parceli, bo zadzwonię po gliny.
– Tak świetny pisarz jak ty… – urwał, bo pisarz ponownie wbił w niego wściekłe
spojrzenie.
– Powiedz mi, marny korektorze, czy kiedykolwiek przeczytałeś przynajmniej rozdział
mojej powieści? Którejkolwiek?
Darek zaciął się, zaciskając usta w wąską linię. Tym samym odpowiedział
Sobolewskiemu na jego pytanie.
– No właśnie. Nie mów więc, że mam jakiś talent, skoro nawet nie sprawdziłeś tego, jak
pisałem. Może to tylko wymysł ludzi. – Chwycił za klamkę.
– Sprzedałeś swoje powieści w milionach egzemplarzy. Są tłumaczone na kilka
języków…
– To nie ma znaczenia. Chcesz zwerbować pisarza, ale nie masz pojęcia o czym i jak
pisze. Raczej nie licz sukces – odparł spokojnie Michał. – Wracaj do Warszawy. Nic tu po
tobie. – Wszedł do domu, zatrzaskując drzwi. Oparł się o nie z ciężkim westchnieniem i
zamknął oczy.
Tymczasem Dariusz zacisnął pięści.
– To jeszcze nie koniec! – krzyknął, a potem wrócił do stolika, aby pozbierać swoje
rzeczy. Zapozna się z jakąś powieścią pisarza i dowie się, dlaczego ten się ukrył na tym
pustkowiu. Sobolewski nie uciekłby bez powodu. Coś się musiało stać i z pomocą Agnieszki
na pewno to odkryje.
Wracał do motelu z przekonaniem, że nie podda się. Sobolewski będzie jego… To
znaczy wydawnictwa Luna. Tak, o to mu chodziło. Zacisnął dłonie na kierownicy, kręcąc
głową z politowaniem dla samego siebie.
W jego kieszeni zaczął dzwonić telefon. Mimo że znajdował się na pustkowiu, w
otoczeniu rozległych łąk, którym towarzyszyła wąska wstęga rzeki majacząca w oddali,
zjechał na pobocze.
Odebrał rozmowę:
– Dariusz Kiliński, słucham?
– Znalazłeś go? – zapytał Jerzy Lasek. Tubalny głos szefa Darek rozpoznałby wszędzie.
– Tak.
– Świetnie. Kiedy go do nas przywieziesz?
– Obawiam się… Obawiam się, że to na razie niemożliwe.
– Co?! O czym ty mówisz?
– Szefie, nie powiedziałem, że tego nie zrobię, tylko że to na razie – podkreślił
głośniejszym tonem te dwa ostatnie słowa – niemożliwe. Facet jest uparty jak osioł. Nie chce
ze mną rozmawiać.
– Dobra, dałem ci miesiąc na zdobycie go, więc nie zmienię terminu. Ale masz go
zdobyć, bo inaczej pożegnasz się z pracą – warknął szef i rozłączył się.
Kiliński uderzył pięścią w kierownicę. Jeszcze tego mu brakowało. Groźba zwolnienia z
pracy była na tyle realna, że przestraszył się jej. Nie mógł sobie pozwolić na utratę pracy.
Nadal spłacał kredyt za mieszkanie. Wyląduje pod mostem, jeśli Michał Sobolewski będzie
się opierał. Musiał znaleźć sposób na tego mężczyznę.
Ruszył dalej. Tutaj wąska droga miała kilka trudnych zakrętów, a pobocza były bardzo
wysokie. Wyminięcie się w tych miejscach z innym samochodem wymagało magicznych
zdolności. Na szczęście nie spotkał innego pojazdu. Niby czemu miałby? Przecież nikt głupi
nie zapuszcza się na te dróżki, woląc korzystać z głównych. Po chwili odetchnął, pokonawszy
ostatni zakręt. Zmrużył oczy, kiedy kilka metrów przed sobą zobaczył idącą z psem postać.
Rozpoznał ją od razu.
Dziewczyna zatrzymała się, widząc, jak do niej podjeżdża. Odsunął szybę – wszystkie
miał pozasuwane z powodu cudownej, jego zdaniem, klimatyzacji.
– Musimy pogadać, młoda.
– Pfi. – Domyślała się, o co chodzi. Już wczoraj mama skarciła ją za wyprowadzenie
gościa w pole. – Nie ma co pan narzekać. Dotarł pan na miejsce? Dotarł. Droga była nieco
dłuższa, ale jak mówiłam, każdemu przyda się spacerek. – Odrzuciła zapleciony warkocz na
plecy. – Poza tym mógł pan podziwiać widoki. Wraca pan do miasteczka?
– Mhm.
– To super. Podrzuci nas pan. – Wskazała na siebie i psa, który usiadł obok jej nóg,
ziając. Z języka skapnęła mu na asfalt ślina. – Barik jest zmęczony.
– Wybraliście się w południe na spacer? – Uniósł brwi. – I podobno nie wsiadasz do
samochodów obcych mężczyzn – przypomniał to, co mu wczoraj powiedziała.
– Pana już znam. Byłam u koleżanki. O tam mieszka. – Pokazała palcem gdzieś w stronę
widniejących na horyzoncie gór.
– W górach?
– Zwariował pan? Zaraz panu opowiem. Barik, wsiadamy. – Otworzyła psu tylne drzwi.
Zwierzak wpakował się na kanapę, ku niezadowoleniu Darka. – Tylko bądź grzeczny. Niech
się pan nie boi. Barik już nie linieje, to sierści nie zostawi. A jakby coś, to się posprząta. –
Obeszła samochód i po chwili usiadła na przednim siedzeniu, stawiając swój plecak na
kolanach.
– Zapnij pas – upomniał ją.
– Już się robi. Co pan myśli, że jak jestem ze wsi, to zaraz jakaś głupia?
– Na pewno pyskata – burknął pod nosem.
– Trzeba sobie w życiu jakoś radzić i nie dać innym wejść na głowę – odpowiedziała
niezrażona, zapinając pas. – To co, jedziemy do domu? Mam jeszcze dużo roboty. Mamcia i
tak zabije mnie, że wracam od Amelii tak późno. A pan był u Michała? Pogadał z panem czy
kazał się wynosić?
Darek jęknął w duchu. Potrzebował ciszy, spokoju, żeby ułożyć jakiś plan zdobycia
pisarza, a piętnastoletnia gaduła nie przestawała mówić. Żałował, że ją zabrał. I jeszcze ten
pies. Miał nadzieję, że nie zaślini mu kanapy.
– Odpowie pan czy woli pomilczeć? Ja milczeć nie lubię. Dobra, to opowiem panu, gdzie
byłam.
Zerknął na dziewczynę, dziękując Bogu, że byli coraz bliżej motelu.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin