J07 A5 ilustr.doc

(2266 KB) Pobierz
Noelka




Małgorzata Musierowicz

Noelka

Cykl: Jeżycjada Tom 7

 

 

Pierwsze wydanie polskie 1992

Projekt okładki i ilustracje Małgorzata Musierowicz

 

Obok dalszych losów bohaterów znanych z części poprzednich, pojawiają się tu, jak zwykle, bohaterowie całkiem nowi. Miłość i przyjaźń, humor i sentyment, wesołe i wzruszające perypetie rodzinne, składają się na tę sympatyczną powieść o Wigilii Bożego Narodzenia.

 

 

 

 

 

 

Dla mojej Kochanej Mamy - na Gwiazdkę

 


24 grudnia 1991

1.

Elka była zdrowa i mocna, jak orzech.



Orzechowe też były jej oczy - wyraziste, o lśniących białkach i żywy spojrzeniu, a wspaniałe loki w kolorze orzecha otaczały twarz o brązowym kolorycie. Miała wypukłe czoło, zdradzające inteligencję i upór, a stanowczy wyraz ust i śmiało zarysowany podbródek wiele mówiły o jej charakterze, twardym i trudnym do zgryzienia.

W domu czczono ją pod zupełnie nieodpowiednim imieniem: Kicia.

Albo: Maleńka.

Albo: Skarb.

I tak dalej.

Natomiast w szkole, gdzie dopiero, jak uważała, była sobą, wszyscy mówili do niej: Elka - i to właśnie jej się podobało. Sądziła, że lubi, gdy się ją traktuje rzeczowo i ostro.

Była też zdania, że trzej opiekunowie darzą ją miłością zbyt już zaborczą i że naprawdę lepiej by się stało, gdyby zarówno ojciec, jak dziadek i jego brat, przenieśli swe uczucia na kogoś innego.

Tak się jej zdawało.

Bywa.

2.

W Wigilię Bożego Narodzenia Elka tkwiła od rana przy oknie, godzinami.

Było to zachowanie dla niej nietypowe.

Zazwyczaj przejawiała niespożytą ruchliwość lub też, bardzo zmęczona własną niespożytą ruchliwością, padała po prostu tam, gdzie stała, usypiając na miejscu.

U dziewczyny energicznej, a nawet wybuchowej, która śmiać się umiała tylko głośno, jadła bez umiaru, nie płakała z zasady, a zły humor rozładowywała krzykiem i tupaniem, takie wystawanie w bezruchu przy oknie, w milczeniu przerywanym westchnieniami, stanowiło objaw wysoce niepokojący.

Przez niskie, łukowate i szerokie okno kuchenne widać było mokrą ulicę Krasińskiego z jej staroświeckimi domkami o spadzistych dachach, mokrych wieżyczkach i mokrych balkonikach z kutego żelaza lub starego drewna. Z balkonów znikały - jedna po drugiej - mokre choinki. W szaroróżowej, podniszczonej willi naprzeciwko, w oknie Bitnerów, zapalono już nawet lampki na stojącym przy oknie drzewku.

Deszcz lał jak głupi.

Już od świtu nad dzielnicą Jeżyce wisiała ciemna chmura i skraplała się rzęsiście, równomiernie i uparcie. Być może robiła to i nad resztą Poznania, ale tego już z kuchennego okna nie było widać.

Z kuchennego okna było widać smętną pustkę.

Tym smętniejszą, im dłużej Elka czekała na chłopaka.

Nie lubiła czekać. Nie musiała, zresztą, czekać dotąd na cokolwiek w swym siedemnastoletnim życiu. Ojciec, dziadek i brat dziadka spełniali każde jej życzenie, zanim jeszcze zdążyła je wyrazić. Nic więc dziwnego, że Elka była niecierpliwa. Podobny system wychowawczy zrobiłby osobę niecierpliwą nawet z hinduskiego fakira.

Lecz oto dzieciństwo przeminęło, nastała młodość i życie jęło przesyłać Elce pierwsze sygnały, dające poważnie do myślenia. Na przykład o tym, że bynajmniej nie wszyscy mężczyźni na świecie darzą ją bezkrytycznym uwielbieniem i skłonni są do ulegania jej woli.

To aż nie do wiary! - pomyślała Elka. Prychnęła ze złością i zaraz na szybie przed jej czerwonymi ustami osiadł blady obłoczek w kształcie serca. - Uch - mruknęła z jeszcze większą złością i, zirytowana, narysowała na sercu wykrzyknik - pękaty, okazały, z jadowicie odrobioną kropką. W wykrzykniku zmieściła się akurat jedyna żywa istota dwunożna, znajdująca się w tej chwili na ulicy: sąsiad Maciołka, łysy, żylasty nerwus, osłonięty damską parasolką. W kropce natomiast ujrzała Elka psinę pana Maciołki, wleczoną przez niego na czymś w rodzaju postronka. Psina miała w oczach charakterystyczne dla całej rodziny Maciołków wścibstwo.

Przeszli.

Po paru minutach bezruchu spod domu naprzeciwko ruszył cicho lśniący mercedes. Jakiś wytworny pan zabierał dokądś opatuloną w długie futro Józefinę Bitner, tę aktorkę.

I znów pustka oraz deszcz. Ta natura potrafi być ohydnie monotonna.

I wciąż go nie ma!

A powiedział, że wpadnie z rana.

Taki był cudowny! - arogancki, pełen dzikiego, beztroskiego wdzięku, obcy i niezwykły. Imponujący i fascynujący. Chudy i niebezpieczny, z takimi wilczymi zębami. Och. Och. I tak zupełnie nie zwracał na nią uwagi! Po raz pierwszy w życiu Elka poczuła się przy kimś aż tak nieważna. Jakby jej w ogóle nie było. Musiała uruchomić całą swą energię i siłę woli, by go skłonić do choćby jednego uważniejszego spojrzenia. Ale niewiele to dało. Rozmawiał z nią tak, jakby musiał się zniżać do jej poziomu. Mówił o filmach Jarmuscha, a ona w ogóle nie wiedziała, kto to Jarmusch. I wspomniał o Gombrowiczu, którego Elka jeszcze nie czytała. Boże, czuła się jak idiotka. A on w dodatku miał takie oczy przenikliwe, z takimi rzęsami. I takie usta cyniczne, gorzkie. Och.

Namówiła go jakimś cudem na to, żeby ją zabrał na przejażdżkę swoim Harleyem. Najpierw spojrzał na nią jak na rozkapryszone niemowlę, czyli ze wstrętem. I po chwili, niespodziewanie (on wszystko robił niespodziewanie, z gwałtownością pantery), powiedział, że dobrze, ale że ma już zajęte wszystkie dni z wyjątkiem Wigilii. W Wigilię ma masę czasu, ponieważ jako człowiek dumny i wolny nie przejmuje się tymi wszystkimi ckliwymi bzdurami typu makowiec i choinka.

- Wpadnę rano - rzucił na odchodnym.

No tak. A tu rano już minęło. Minęło nieodwołalnie, i to dawno. Zegar kuchenny właśnie wydał z siebie rzężenie i zaraz potem kukułka wychrypiała pięciokrotny sygnał dźwiękowy, co oznaczało, że jest wpół do dwunastej. W tym domu nawet tak prosta akcja, jak oddanie zegara do naprawy, była nie do przeprowadzenia z powodu różnicy zdań pomiędzy trzema mężczyznami, z których każdy miał inną propozycję i trzymał się jej z całym uporem.

- Cholery można dostać! - warknęła Elka dość głośno. A to już nie mogło pozostać bez echa.

- Mówiłaś coś, Skarbie? - spytał za jej plecami kochający głos męski. Cyryjek.

- Nie! - wrzasnęła Elka, odwracając się gwałtownie od okna, aż włosy pofrunęły za nią poziomo. Omiotła spojrzeniem dużą, czyściutką kuchnię z wielkim kredensem, starym stołem dębowym oraz twardymi krzesłami o ciężkich nogach i niewygodnych oparciach.

Widok tych zawalidrogów zirytował ją jeszcze bardziej niż zwykle.

Wszystko dzisiaj irytowało ją jeszcze bardziej niż zwykle.

- Ale ja mam wrażenie, że coś się stało - ciągnął powoli kochający głos męski.

- Nic się nie stało, nic! Tylko że ciągle leje jak głupie - burknęła Elka, odrzucając włosy z oczu i wbijając ręce w kieszenie dżinsów. (Lubiła nosić spodnie i swetry. Sukienek nie cierpiała.) - Nie pamiętam, kiedy ostatnio był śnieg na Gwiazdkę.

- I to cię tak rozstraja? - dociekał Cyryjek. Naprawdę miał na imię Cyryl i był stryjecznym dziadkiem Elki. Kiedy była mała, dla wygody nazywała go stryjkiem, a potem już tylko Cyryjkiem, co on naturalnie zaakceptował, jak wszystko, co kiedykolwiek przyszło jej do głowy.

Teraz patrzał na nią nieśmiałym, rozkochanym spojrzeniem znad stołu pokrytego równymi szeregami pierogów z kapustą. Od prawie godziny, to jest od chwili, gdy polukrował piernik i ozdobił go wdzięcznymi margerytkami z połówek migdałów, Cyryjek oddawał się klejeniu pierogów. Jak każdą czynność, tak i to klejenie wykonywał z charakterystycznym dla siebie drobiazgowym zaangażowaniem. Czerstwy brąz jego pociągłej twarzy o długim nosie, przedłużonej lśniącą jak miedź łysiną, odcinał się od błękitu koszuli, osłoniętej plastykowym fartuszkiem. Fartuszek nic a nic nie ujmował Cyryjkowi jego starokawalerskiej, wymuskanej wytworności.

- Wiesz, Skarbie, nie widzę powodów do zmartwienia. Co z tego, że pada. - Cyryjek podciągnął okulary i powrócił do pracy. - W każdej sytuacji trzeba doszukiwać się plusów.

- A gdybyś był dziewczyną, którą zawiodła nawet pogoda? Co byś uznał za plus sytuacji?

- To, że jestem dziewczyną - z prostotą odparł Cyryjek i docisnął owłosionym palcem krawędź ciasta.

- Żadna przyjemność! - Elka kopnęła stołek, a jej śniada twarz o mocnym podbródku wyraziła złość. - Wyłącznie stresy i zawody.

- Och, ale na pewno nie wyłącznie - z właściwą sobie rezerwą zaoponował Cyryjek. Nałożył kupkę farszu kapuścianego na kolejny kawałek ciasta i rzucił Elce nieśmiałe spojrzenie znad okularów. Miał oczy koloru niezapominajek i tej też wielkości. - Już dwa razy użyłaś słowa zawód. Czy ktoś sprawił ci zawód?

- Kto mi sprawił zawód?! - fuknęła Elka z oburzeniem. Nie lubiła tej jego macierzyńskiej intuicji.

- Właśnie pytam, kto ci sprawił zawód - potulnie wyjaśnił Cyryjek.

- To nie pytaj o takie dziwne rzeczy, dobrze?! Chwili spokoju w tym domu, człowiek już nawet nie może...



- Nie pyskuj, Malutka - z głębi kuchni napłynął smaczny bas dziadka Metodego. Odkąd wrócił, przemoczony, z miasta, pętał się dziadek bezczynnie po kuchni, przebrany w stare spodnie i bury sweter z golfem. Ze swoją szeroką twarzą i srebrnym zarostem wyglądał jak Ernest Hemingway. Co chwila podjadał coś z lodówki albo merdał łyżką w pykającym na ogniu bigosie wigilijnym. Bigos był, naturalnie, dziełem pracowitego i niezawodnego Cyryjka, lecz ów - jak twierdził Metody - nigdy niczego nie umiał porządnie przyprawić, ponieważ pozbawiony był właściwej prawdziwemu mężczyźnie siły charakteru. Dlatego Metody, uważając się za osobę kompletną i kompetentną, cichcem wzbogacał prostą kompozycję kapustno-grzybową to kieliszkiem czerwonego wina, to listkiem laurowym, to znów garstką suszonych śliwek. Eksperymentując tak i degustując, zapijając zimnym piwem z puszki, dziadek spędzał naprawdę miłe, pozbawione ciężaru odpowiedzialności chwile. I on sam też wyglądał nieodpowiedzialnie i miło: krzepki sybaryta o rumianych policzkach, rumianym nochalu i oczkach szelmy.

- Wstydu nie masz - dorzucił tonem potępienia, jednocześnie zanurzając znów łyżkę w parującym garnku. - Dwaj starcy szykują ci wieczerzę, a ty klniesz jak pijany marynarz.

- Ja?!... - wrzasnęła Elka wytrzeszczając lśniące oczy. Bardzo łatwo było wyprowadzić ją z równowagi, co dziadek uwielbiał. Z największą też satysfakcją, po szybkim oblizaniu łyżki, przerwał jej w pół słowa:

- Ojciec cię z zasady nie bił, bo nie ma pojęcia o hodowli dziewczynek. Mój biedny brat tym bardziej nie ma pojęcia o hodowli dziewczynek. Ja jeden mam pojęcie o hodowli dziewczynek, ale ja nie byłem dopuszczany. Rezultat widzimy.

Prawda była inna, ale taki drobiazg nigdy nie przeszkadzał Metodemu Strybie w wygłaszaniu niepodważalnych opinii. Wiedział doskonale, że zawsze był zbyt wygodny, by wychowywać swą jedyną wnuczkę. Lubił, owszem, z królewską szczodrobliwością przekarmiać ją czekoladą, lodami i watą cukrową na patyku, lubił prowadzać ją do cyrku i na karuzelę oraz do teatru lalkowego - w zamian oczekiwał jedynie wyrazów uwielbienia. Jeżeli Cyryjkowi zawdzięczała Elka systematyczność i zamiłowanie do pracy, to Metodemu - absolutnie wszystkie rozkosze dzieciństwa.

Naturalnie, wypowiedź Metodego była czystą prowokacją. Uwielbiał prowokacje. Był też niestrudzonym gadułą i łgarzem, a kiedy mu się udało wyprowadzić kogoś z równowagi - wybuchał basowym, uszczęśliwionym chichotem i miał pyszny humor przez resztę dnia, co naturalnie pogrążało jego ofiarę w trwałej irytacji, także na resztę dnia. Ale tym razem Elka sprowokować się nie dała, poprzestając tylko na szyderczym parsknięciu. To Cyryjek się nasępił, nadął, zacisnął wargi w gorzko pomarszczoną linijkę i wziął w palce kolejny płatek ciasta.

Młodszy brat spojrzał na niego beztrosko, przez ramię.

- Dajesz za wiele farszu, mój chłopcze - pouczył go tonem znawcy i zwierzchnika. - Znów ci popękają w gotowaniu. Jak co roku.

- Jak co ro...?! - Cyryjka zatkało z oburzenia.

Metody zachichotał.

- Tylko się nie kłóćcie w Wigilię - napomniała ich Elka.

- Przecież się nie kłócimy - odpowiedzieli obaj jednym głosem i natychmiast spojrzeli po sobie z urazą.

Kukułka chrząknęła, a zegar wydał z siebie metaliczny jęk.

- Dochodzi południe - ogłosił dziadek, spoglądając na zegarek ręczny, a następnie porównując wynik oględzin z tym, co widniało na tarczy zegara.

Południe!!!

Elka poczuła, że na to jedno słowo łzy żalu, zawodu oraz upokorzenia dławią ją po prostu w gardle. Szybko odwróciła się od okna.

-...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin