Cussler Clive - Isaac Bell 03 Szpieg.rtf

(2486 KB) Pobierz

Szpieg

Isaac Bell musi rozwiązać przerażającą szpiegowską intrygę; w przeciwnym razie świat ogarnie totalny konflikt...

Rok 1908. Świat zmierza ku wojnie. Trwa wyścig w konstruowaniu nowych potężnych pancerników.

Kiedy genialny amerykański konstruktor dziat okrętowych popełnia samobójstwo, jego córka zwraca się do legendarnej agencji detektywistycznej. Nie wierzy, że ojciec targnął się na życie. Isaac Bell, najlepszy śledczy agencji, szybko potwierdza jej podejrzenia. A kolejne zagadkowe zgony wskazują jasno, że ktoś zamierza zniszczyć największe umysły konstruktorskie Ameryki.

Lecz to dopiero początek. Wkrótce Bell odkryje ściśle tajny projekt i zmierzy się z niemieckimi, japońskimi i brytyjskimi szpiegami podczas najbardziej ryzykownej operacji. Stawką jest przyszłość jego kraju... i los świata.

Clive Cussler to jeden z najpopularniejszych i najbardziej łubianych pisarzy świata, barwna, wspaniała postać, legendarny nurek i żeglarz. Podróżnik, który zwiedził wszystkie kontynenty, badacz historii katastrof morskich, poszukiwacz zatopionych wraków słynnych statków i okrętów, autorytet w dziedzinie żeglugi morskiej -jest uosobieniem przygody.

Clive Cussler jest autorem światowych bestsellerów (Sztorm, Dżungla, Strzała Posejdona, Zamachowiec,

Skarby grobowców) sprzedanych w kilkuset milionach egzemplarzy, tłumaczonych na ponad 30 języków i publikowanych w 105 krajach.

To jedyny autor, który od lat nie schodzi ze szczytu list bestsellerów. W każdym tygodniu jego książki są w pierwszej dziesiątce list „New York Timesa”.

Na każdą jego nową powieść czekają niecierpliwie wierni fani.

I z każdą powieścią zdobywa nowych czytelników w każdym wieku.

Część 1

CÓRKA KANONIERA

Rozdział 1

17 marca 1908, Waszyngton

Waszyngtońska Stocznia Marynarki Wojennej pogrążona była we śnie. Wyglądała jak antyczne miasto strzeżone przez grube mury i rzekę. Starzy mężczyźni pełnili straż, stąpając ciężko między elektrycznymi zegarami kontrolnymi rejestrującymi obchody terenu: fabryk, magazynów, warsztatów i koszar. Za ogrodzeniem wznosiło się wzgórze zwieńczone kopułą Kapitolu i Pomnikiem Waszyngtona, które lśniły w blasku księżyca w pełni niczym lód polarny. Na zboczach wznosiły się ciemne domy robotników. Rozległ się gwizdek. Nadjeżdżał pociąg, wypuszczaj ąc parę i dźwięcząc dzwonem.

Wartownicy z Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych otworzyli północną bramę kolejową.

Nikt nie zobaczył Yamamoto Kenty ukrytego pod platformą kolei Baltimore and Ohio. Parowóz wepchnął wagon do stoczni, koła platformy zgrzytały pod ciężarem trzydziestopięciocenty-metrowych płyt pancernych z Bethlehem w Pensylwanii. Hamulcowi odczepili wagon na bocznicy i parowóz się wycofał.

Yamamoto opuścił się na drewniane podkłady kolejowe i tłuczeń między szynami. Leżat nieruchomo, dopóki się nie upewnił, że jest sam. Wtedy wstał i ruszył po torach do skupiska trzypiętrowych budynków z cegły i żelaza, gdzie mieściła się fabryka dział.

Blask księżyca wpadał przez wysokie okna i czerwony żar ustawionych w rzędach pieców oświetlał ogromną halę. Suwnice spoczywały w cieniach na górze. Wielkie pięćdziesięciotonowe działa do pancerników zwanych drednotami zapełniały podłogę.

Wyglądało to, jakby huragan zrównał z ziemią stalowy las.

Yamamoto, Japończyk w średnim wieku z siwymi pasemkami w lśniących czarnych włosach, pełen godności i pewny siebie, lawirował między wyznaczonymi trasami strażników, oglądając dokładnie tokarki do dział, maszyny do gwintowania luf i piece. Szczególną uwagę zwracał na głębokie studnie w podłodze, wyłożone cegłami szyby skurczowe, gdzie działa składano metodą zaciskania stalowych otulin wokół piętnastometrowych rur. Miał bystre oko i doświadczenie po podobnych potajemnych wycieczkach do Vickersa i Kruppa - brytyjskich i niemieckich fabryk dział okrętowych - oraz zakładów zbrojeniowych cara w Petersburgu.

Stary zamek Yale zabezpieczał drzwi do magazynu laboratorium, gdzie leżały materiały niezbędne inżynierom i naukowcom. Yamamoto otworzył go szybko. Wszedł i poszukał w szafkach jodu. Wsypał sto siedemdziesiąt gramów połyskliwych niebie-skoczarnych kryształków do koperty. Potem nagryzmolił nazwę substancji i jej ilość na formularzu zamówienia i podpisał: „A.L.” - inicjałami legendarnego głównego konstruktora fabryki dział, Arthura Langnera.

W odległym skrzydle rozległego budynku zlokalizował komorę próbną dla okrętów, gdzie specjaliści od opancerzenia symulowali ataki torpedowe, by zmierzyć zwielokrotnioną siłę eksplozji pod wodą. Przeszukał tamtejszy magazyn. Potęgi morskie prowadziły międzynarodowy wyścig w dziedzinie budowy nowoczesnych drednotów i eksperymentowały gorączkowo z uzbrajaniem torped w TNT, ale Yamamoto zauważył, że Amerykanie nadal testuj ą materiały wybuchowe na bazie nitrocelulozy. Ukradł jedwabny woreczek kordytu MD.

Kiedy otworzył schowek sprzątacza, żeby podwędzić butelkę wody amoniakalnej, usłyszał nadchodzącego strażnika. Ukrył się w schowku i zaczekał, aż starszy mężczyzna go minie, szurając nogami, i zniknie wśród dział.

Szybko i cicho Yamamoto wspiął się po schodach.

Pracownia kreślarska Arthura Langnera na poddaszu okazała się otwarta. Była miejscem pracy ekscentryka, którego geniusz obejmował wojnę i sztukę. Plany zamków śrubowych i wizjonerskie szkice pocisków o nieznanej dotąd niszczycielskiej sile dzieliły przestrzeń ze sztalugą, zbiorem powieści, kontrabasem i fortepianem.

Yamamoto zostawił kordyt, jod i wodę amoniakalną na fortepianie i spędził godzinę na studiowaniu rysunków na stołach kreślarskich. „Bądźcie oczami Japonii”, uczył w szkole szpiegów Stowarzyszenia Mrocznego Oceanu przy rzadkich okazjach, kiedy obowiązki pozwalały mu przebywać w kraju. „Wykorzystujcie każdą sposobność do obserwacji, bez względu na to, czy waszym głównym zadaniem jest oszustwo, sabotaż czy zabójstwo”.

To, co zobaczył, przeraziło go. Trzystupięciomilimetrowe działa leżące na podłodze fabryki mogły wystrzelić na odległość siedmiu mil morskich pociski przebijaj ące najnowszy dwudzie-stopięciocentymetrowy pancerz burtowy z utwardzonej stali. Ale tutaj, w tej pracowni kreślarskiej na poddaszu, gdzie rodziły się nowe pomysły, Amerykanie mieli wstępne szkice trzystuosiem-dziesięciojedno-, a nawet czterystusześciomilimetrowych dział. Te monstra, o długości ponad dwudziestu jeden metrów, mogłyby wyrzucić tonę materiałów wybuchowych poza krzywiznę Ziemi. Nikt jeszcze nie wiedział, jak celować z takiej broni - odległości były zbyt duże, żeby oceniać zasięg na podstawie rozbryzgów wody po chybionych strzałach. Ale Yamamoto dostrzegł w szkicach śmiałą wyobraźnię. I wiedział, że wynalezienie nowatorskiego systemu kierowania ogniem przez amerykańską Nową Marynarkę Wojenną jest tylko kwestią czasu.

Japończyk wepchnął plik pieniędzy do biurka konstruktora; pięćdziesiąt dwudziestodolarowych banknotów ze złotym certyfikatem - znacznie więcej niż utalentowany pracownik arsenału zarabiał przez rok.

Marynarka Wojenna Stanów Zjednoczonych ustępowała już tylko brytyjskiej i niemieckiej. Jej Flota Północnoatlantycka -przechrzczona bezwstydnie na Wielką Białą Flotę - odbywała butnie rejs dookoła świata. Ale Wielka Brytania, Niemcy, Rosja i Francja nie były wrogami Ameryki. Prawdziwym celem Wielkiej Białej Floty było zastraszenie Cesarstwa Japonii. Ameryka chciała rządzić na Pacyfiku od San Francisco do Tokio.

Japonia na to nie pozwoli, pomyślał Yamamoto z pełnym dumy uśmiechem.

Minęły zaledwie trzy lata, odkąd krwawa wojna rosyjsko-japońska spłodziła nowego władcę zachodniego Pacyfiku. Potężna Rosja próbowała sterroryzować Japonię. Teraz Cesarstwo Japonii okupowało Port Arthur. A Flota Bałtycka Rosji leżała pod dziewięćdziesięcioma metrami wody na dnie Cieśniny Cuszimskiej - co w wielkim stopniu było zasługą japońskich szpiegów w rosyjskiej marynarce wojennej.

Kiedy Yamamoto zamykał szufladę z pieniędzmi, doznał upiornego wrażenia, że jest obserwowany. Podniósł wzrok i napotkał śmiałe spojrzenie pięknej kobiety, której portretowa fotografia w srebrnej ramce stała na biurku. Rozpoznał ciemnowłosą córkę Langnera i nie mógł wyjść z podziwu, jak wiernie zdjęcie przedstawia jej zniewalające oczy. Zamaszyście podpisała swoją podobiznę: „Dla ojca, nieustraszonego Kanoniera”.

Japończyk skupił uwagę na półkach z książkami. Oprawione tomy zgłoszeń patentowych rywalizowały o miejsce z powieściami. Ostatnio złożone zgłoszenia napisano na maszynie. Yamamoto wyciągał tom za tomem, aż doszedł do ostatniego roku, w którym Langner pisał zgłoszenia odręcznie. Rozłożył księgę na biurku konstruktora, po czym wyj ął z bocznej szuflady kartkę i pióro wieczne marki Waterman ze złotą stalówką. Wzorując się na próbce pisma, sfałszował nieskładny list zakończony słowami „Wybaczcie mi” i nagryzmolonym podpisem Arthura Langnera.

Zaniósł jod i wodę amoniakalną do łazienki konstruktora. Rękojeścią kieszonkowego pistoletu Nambu roztarł kryształki jodu na marmurowej umywalce i zmiótł powstały proszek do miseczki do golenia. Wytarł broń do czysta ręcznikiem, pozostawiając na nim fioletowawą smugę. Potem wlał wodę amoniakalną do proszku i mieszał szczoteczką do zębów Langnera, dopóki nie powstała gęsta pasta trijodku azotu.

Otworzył wieko fortepianu, sięgnął do wąskiego końca najdalej od klawiatury i rozsmarował pastę na biegnących blisko siebie strunach. Wiedział, że po wyschnięciu wybuchowa mieszanka stanie się niestabilna i wyj ątkowo wrażliwa na uderzenie. Lekka wibracja wywoła głośny huk i błysk. Sama eksplozja zniszczy niewiele więcej niż fortepian. Ale jako detonator będzie zabójcza.

Umieścił jedwabny woreczek na żeliwnej ramie tuż nad strunami. Woreczek zawierał dość kordytu MD, by wystrzelić pięcioipółkilogramowy pocisk na odległość trzech kilometrów.

Yamamoto Kenta opuścił fabrykę dział tą samą drogą, którą wszedł. Oczy wciąż go piekły od amoniaku. I wtedy sprawy przybrały zły obrót. Północna brama kolejowa została zablokowana, zaczęli się przy niej krzątać robotnicy. Lokomotywy przetokowe przemieszczały platformy w otoczeniu chmary hamulcowych. Yamamoto wycofał się w głąb arsenału, minął prochownię i zapuścił w labirynt dróg między budynkami. Orientując się po kominach prochowni i dwóch eksperymentalnych masztach antenowych widocznych na tle oświetlonego blaskiem księżyca nieba, przeciął park i ogrody przy ładnych ceglanych domach, gdzie spały rodziny komendanta stoczni i jego oficerów.

Teren zaczął się wznosić. Na północnym zachodzie Kapitol górował nad miastem. Yamamoto postrzegał go jako jeszcze jeden symbol przerażającej potęgi Ameryki. Jaki inny kraj mógłby zbudować największą na świecie żeliwną kopułę podczas krwawej wojny domowej? Japończyk już prawie dotarł do bocznej bramy, gdy nagle zauważył strażnika na wąskiej ścieżce.

Zdążył się jeszcze cofnąć i ukryć w cieniu pod żywopłotem.

Gdyby go schwytano, skompromitowałoby to Japonię. Oficjalnie przyjechał do Waszyngtonu, żeby pomóc skatalogować dar w postaci Kolekcji Sztuki Azjatyckiej Freera dla Instytutu Smithsona. Przykrywka pozwalała mu przebywać w towarzystwie członków korpusu dyplomatycznego i polityków dzięki ich żonom, które uważały się za artystki i chłonęły każde słowo Yamamoto dotyczące japońskiej sztuki. Prawdziwi eksperci w Instytucie zbili go z pantałyku już dwa razy. Zwalił winę za luki w swojej pospiesznie zdobytej wiedzy na słabą znajomość angielskiego. Jak dotąd przyjmowano to usprawiedliwienie. Ale absolutnie nie dałoby się wytłumaczyć obecności japońskiego kuratora wystawy sztuki azjatyckiej w Waszyngtońskiej Stoczni Marynarki Wojennej, gdyby przyłapano go tu w nocy.

Strażnik szedł ścieżką, żwir chrzęścił pod jego butami. Yamamoto przylgnął do krzewów i wyciągnął pistolet. To była jego ostatnia deska ratunku. Strzał obudziłby marines w koszarach przy głównej bramie. Yamamoto zagłębiał się coraz bardziej między krzewy i szukał po omacku luki między gałęziami, która prowadziłaby na drugą stronę.

Robiący obchód mężczyzna nie miał powodu przyglądać się żywopłotowi. Ale Yamamoto wciąż napierał tyłem na gałęzie i jedna się złamała. Strażnik przystanął. Zwrócił się w stronę, skąd dobiegł trzask. W tym momencie blask księżyca oświetlił twarze ich obu.

Japoński szpieg zobaczył wyraźnie mężczyznę - marynarza w stanie spoczynku, starego wilka morskiego, nocami dorabiaj ącego sobie do nędznej emerytury pracą strażnika. Twarz miał pomarszczoną, oczy wyblakłe od tropikalnego słońca, plecy zgarbione. Wyprostował się na widok szczupłej postaci ukrytej w żywopłocie. Zelektryzowany, rencista w ułamku sekundy przeistoczył się ze starego człowieka - który powinien wezwać pomoc - w barczystego osiłka o długich kończynach, jakim był w przeszłości.

- Co, do pioruna, tam robisz? - spytał ostro mocnym głosem, docierającym kiedyś do szczytów masztów.

Yamamoto przedostał się przez żywopłot i uciekł. Strażnik ruszył w pościg, ale zaplątał się w gałęzie i ryknął jak byk. Japończyk usłyszał dalekie okrzyki w odpowiedzi. Zmienił kierunek i pobiegł wzdłuż wysokiego muru. Podwyższono go, jak się dowiedział podczas przygotowań do tej wycieczki, po tym, jak szabrownicy splądrowali stocznię, kiedy zalał ją Potomac. Ogrodzenie było za wysokie, żeby je pokonać.

Kroki chrzęściły na żwirze. Starzy mężczyźni krzyczeli. Latarki rzucały jasne kręgi światła. Yamamoto zobaczył nagle ocalenie, drzewo rosnące przy murze. Przyciskając kauczukowe podeszwy butów do kory, wspiął się po pniu do najniższej gałęzi, wdrapał się wyżej i przedostał się na mur. Usłyszał krzyki za sobą. Ulica poniżej była pusta. Skoczył i zamortyzował twarde lądowanie ugięciem kolan.

W Buzzard Point, blisko końca Pierwszej ulicy, Yamamoto wsiadł do pięcioipółmetrowej motorówki napędzanej dwukonnym silnikiem. Sternik popłynął z prądem w dół rzeki Potomac. Mgła na powierzchni wody otoczyła w końcu łódź i Yamamoto odetchnął z ulgą.

Skulony z zimna w forpiku, przeanalizował swoją ucieczkę i doszedł do wniosku, że nic się nie stało. Ogrodowa ścieżka, gdzie nocny strażnik o mało go nie złapał, biegła co najmniej kilometr od fabryki dział. Nie miało też znaczenia, że stary człowiek widział jego twarz. Amerykanie pogardzali Azjatami. Bardzo niewielu potrafiło odróżnić japońskie rysy od chińskich. Ponieważ imigrantów z Chin jest dużo więcej niż z Japonii, strażnik powinien zameldować o obecności chińskiego intruza -nałogowego palacza opium, pomyślał Yamamoto z uśmiechem ulgi. Albo - zachichotał cicho - białego niewolnika polującego na córki komendanta.

Osiem kilometrów dalej w dół rzeki wysiadł w Alexandrii w Wirginii.

Zaczekał, aż łódź odbije od drewnianego pomostu. Potem pomaszerował szybko wzdłuż brzegu i wszedł do ciemnego magazynu zagraconego przestarzałym sprzętem marynarskim, pełnego kurzu i pajęczyn.

Młodszy mężczyzna, którego pogardliwie nazywał „Szpiegiem”, czekał na niego w słabo oświetlonym pomieszczeniu na zapleczu służącym za biuro. Miał dwadzieścia lat mniej niż Yamamoto i wyglądał tak zwyczajnie, że aż nijako. Jego biuro też wypełniały przestarzałe sprzęty z dawnych wojen: skrzyżowane kordelasy na ścianach, żeliwne odprzodowe działo Dahlgrena z okresu wojny secesyjnej, pod którym uginała się podłoga, i stary, pochodzący z pancernika, węglowy szperacz łukowy o średnicy sześćdziesięciu centymetrów podparty za biurkiem. Yamamoto zobaczył odbicie swojej twarzy w zakurzonej szybie reflektora.

Zameldował, że wykonał zadanie. Potem, kiedy Szpieg robił notatki, opisał szczegółowo wszystko, co widział w fabryce dział.

Wiele z tego - zakończył - wygląda na zużyte.

Żadna niespodzianka.

Przeciążona nadmiarem pracy i niedofinansowana fabryka dział produkowała wszystko, od wind amunicyjnych do wyrzutni torpedowych, by wyposażyć Wielką Białą Flotę wyekspediowaną teraz w morze. Gdy okręty wyruszyły już w rejs, wysyłano pociągami części zamienne, celowniki, iglice, zamki i podstawy dział do San Francisco. Za miesiąc flota miała tam zawinąć po przebyciu czternastu tysięcy mil morskich wokół południowoamerykańskiego przylądka Horn. Potem w Stoczni Marynarki Wojennej Mare Island rozpoczną się przygotowania do przepłynięcia Pacyfiku.

Nie lekceważyłbym ich - odparł ponuro Yamamoto. - Zużyte maszyny można wymienić.

Jeśli ma się odwagę.

Z tego, co widziałem, oni ją mają. I wyobraźnię. Po prostu łapią oddech.

Mężczyzna za biurkiem uważał, że Yamamoto Kenta jest opętany - jeśli nie stuknięty -

przez swój strach przed amerykańską marynarką wojenną. Słyszał już to gadanie i wiedział, jak zmienić temat. Wystarczyło wygłosić pochwałę pod adresem Japońca.

Nigdy nie wątpiłem w pańską spostrzegawczość. I jestem pod wrażeniem pańskiej dogłębnej znajomości chemii i inżynierii. Za jednym zamachem przeszkadza pan w rozwoju amerykańskiej artylerii i wysyła Kongresowi wiadomość, że marynarka wojenna jest skorumpowana.

Obserwował, jak Yamamoto się puszy. Wiedział, że nawet najlepszy agent ma swoją piętę achillesową. W wypadku Japończyka była nią próżność.

Prowadzę tę grę od dawna - zgodził się Yamamoto z fałszywą skromnością.

A tak naprawdę, pomyślał mężczyzna za biurkiem, prosty wzór chemiczny detonatora z trijodku azotu można znaleźć w Młodzieżowej Encyklopedii Gier i Sportów. Co nie umniejsza innych zdolności Yamamoto ani jego rozległej wiedzy na temat wojny morskiej.

Zmiękczywszy Japońca, przygotował się do poddania go próbie.

W zeszłym tygodniu na pokładzie „Lusitanii” - powiedział - wpadłem na brytyjskiego attache. Zna pan ten typ ludzi. Uważa się za „szpiega dżentelmena”. - Miał zdumiewający talent do naśladowania akcentów i bezbłędnie zaczął naśladować wymowę angielskich arystokratów. - „Japończyków”, oznajmił ten Anglik, „cechuj ą wrodzone predyspozycje do szpiegostwa przebiegłość i samokontrola niespotykane na Zachodzie”.

Yamamoto się roześmiał.

To brzmi jak słowa komandora Abbingtona-Westlake’a z Sekcji Zagranicznej Wydziału Wywiadu Morskiego Admiralicji, którego zauważono ubiegłego lata maluj ącego akwarelami zatokę Long Island Sound. Przypadkowo stał tam zakotwiczony najnowszy amerykański okręt podwodny typu Viper. Sądzi pan, że ten gaduła powiedział to jako komplement?

Francuska marynarka wojenna, w której szeregi z takim powodzeniem przeniknął w zeszłym miesiącu, raczej nie nazwałaby go gadułą. Zatrzymał pan pieniądze?

Słucham?

Pieniądze, które miał pan włożyć do biurka Arthura Langnera. Zatrzymał je pan dła

siebie?

Japoniec zesztywniał.

Oczywiście, że nie. Włożyłem je do jego biurka.

Przeciwnicy Marynarki Wojennej w Kongresie muszą być przekonani, że jej czołowy konstruktor, tak zwany Kano-nier, jest winny przyjęcia łapówki. Te pieniądze były niezbędne, żeby skłonić Kongres do zastanowienia się, kto jeszcze może być skorumpowany w Marynarce Wojennej. Zatrzymał je pan?

Nie powinienem być zaskoczony, że zadaje pan takie obraźliwe pytanie lojalnemu wspólnikowi. Mając duszę złodzieja, zakłada pan, że każdy jest złodziejem.

Zatrzymał pan pieniądze? - powtórzył Szpieg.

Nawyk trwania w całkowitym bezruchu sprawiał, że jego krępa postać wydawała się niegroźna.

Mówię po raz ostatni, że nie zatrzymałem pieniędzy. Miałby pan większą pewność, gdybym przysiągł na pamięć mojego starego przyjaciela, pańskiego ojca?

Niech pan to zrobi!

Yamamoto popatrzył mu w oczy z nieskrywaną nienawiścią.

Przysięgam na pamięć mojego starego przyjaciela, pańskiego ojca.

Chyba panu wierzę.

Pański ojciec był patriotą - odparł zimno Yamamoto. -Pan jest najemnikiem.

A pan jest na mojej liście płac - padła lodowata odpowiedź. - I kiedy przekaże pan swojemu rządowi cenne informacje zdobyte w fabryce dział Waszyngtońskiej Stoczni Marynarki

Wojennej podczas pracy dla mnie, pański rząd zapłaci panu jeszcze raz.

Nie szpieguję dla pieniędzy, tylko dla Cesarstwa Japonii.

I dla mnie.

Poranne niedzielne dzień dobry wszystkim, którzy wolą muzykę od kazań - powitał Arthur Langner przyjaciół w fabryce dział.

W pogniecionym workowatym garniturze, z potarganą gęstą czupryną, wodząc wokół dociekliwym spojrzeniem błyszczących oczu, czołowy konstruktor Biura Artylerii Okrętowej uśmiechał się szeroko. Jak człowiek, który interesuje się wszystkim, co widzi, i najbardziej lubi dziwne rzeczy. Kanonier był wegetarianinem, zdeklarowanym agnostykiem i wyznawcą teorii podświadomości przedstawionej przez wiedeńskiego neurologa Sigmunda Freuda.

Opatentował wynalazek nazwany przez siebie elektryczną próżniową maszyną czyszczącą. Wymyślił go, zaprzęgając do tego swoją płodną wyobraźnię w głębokim przekonaniu, że naukowo skonstruowane sprzęty gospodarstwa domowego mogą uwolnić kobiety od sprzątania. Uważał też, że kobiety powinny mieć prawo do głosowania i pracy poza domem, a nawet do stosowania antykoncepcji. Krążyły plotki, że pierwsza skorzystałaby z tego jego piękna córka, która obracała się w kręgach waszyngtońskiej i nowojorskiej socjety.

Oszołom - poskarżył się komendant stoczni.

Ale szef Biura Artylerii Okrętowej po obejrzeniu testu strzeleckiego najnowszego trzystupięciomilimetrowego działa Langnera na Atlantyckim Poligonie Morskim Sandy Hook odparł:

Dzięki Bogu, że pracuje dla nas, a nie dla nieprzyjaciela.

Niedzielni muzycy kameralni, rozwydrzona zbieranina pracowników fabryki dział, roześmiali się z uznaniem, kiedy Langner zażartował.

Żeby uspokoić wszystkich podsłuchujących świętoszków, że nie jesteśmy zupełnymi poganami, zacznijmy od Cudownej bożej łaski. W tonacji G.

Usiadł przy swoim fortepianie.

Czy może być najpierw A? - zapytał wiolonczelista, specjalista od bojowych głowic przeciwpancernych.

Langner postukał lekko w środkowe A, żeby muzycy mogli dostroić instrumenty do tej nuty. Przewrócił oczami z udawanym zniecierpliwieniem, gdy bawili się kołkami strojącymi.

Wymyślacie, panowie, jedną z tych nowych skal atonalnych?

Jeszcze raz A, gdybyś był tak uprzejmy, Arthurze. Trochę głośniej, dobrze?

Langner postukał mocniej w środkowe A, potem znowu. W końcu muzycy byli

zadowoleni.

Wiolonczelista zaczął grać Cudowną bożą laskę.

Przy dziesiątym takcie skrzypkowie - spec od napędu torped i krzepki monter instalacji parowych - podjęli fragment „kiedyś byłem zgubiony”. Przeszli przez to i zaczęli powtarzać.

Langner uniósł swoje duże dłonie nad klawisze, nacisnął prawy pedał i zawtórował do „nieszczęśnika jak ja” na strunie G.

W środku fortepianu pasta Yamamoto Kenty z trijodku azotu stwardniała na lotną suchą skorupę. Kiedy Langner uderzył w klawisze, filcowe młotki opadły na struny G, B i D, powodując ich wibracje. Na górze i dole skali sześć oktaw więcej na strunach G, B i D zawibrowało współczuj ąco i wstrząsnęło tri jodkiem azotu.

Substancja eksplodowała z ostrym trzaskiem, fioletowy obłok wydostał się z pudła i zdetonował kordyt w woreczku. Wybuch rozerwał fortepian na tysiąc odłamków drewna, metalu i kości słoniowej, które posiekały głowę i pierś Langnera i zabiły go na miejscu.

Rozdział 2

W1908 roku Agencja Detektywistyczna Van Dorna utrzymywała placówki we wszystkich ważniejszych miastach amerykańskich, a jej biura odzwierciedlały charakter lokalizacji. Kwatera główna w Chicago zajmowała apartament w okazałym Palmer House. Natomiast w zakurzonym Ogden w Utah, węźle kolejowym, wystarczył wynajęty pokój ozdobiony listami gończymi. Nowojorska siedziba mieściła się w urządzonym z przepychem hotelu Knickerbocker na Czterdziestej Drugiej ulicy. A w Waszyngtonie, w wygodnym pobliżu Departamentu Sprawiedliwości - głównego zleceniodawcy - detektywi Van Dorna operowali z pierwszego piętra najlepszego w stołecznym mieście nowego hotelu Willard na Pennsylvania Avenue, dwie przecznice od Białego Domu.

Sam Joseph Van Dorn miał tam gabinet, wyłożony orzechową boazerią pokój z najnowocześniejszymi urządzeniami, za pomocą których kierował firmą i filiami na całym kontynencie. Oprócz prywatnego telegrafu agencji, były tam trzy telefony lichtarzowe do rozmów międzymiastowych nawet z położonym daleko na zachodzie Chicago, dyktafon DeVeau, dalekopis i elektryczny interkom Kellogg. Judasz umożliwiał wzrokową ocenę klientów i informatorów w recepcji. Narożne okna wychodziły na frontowe i boczne wejścia do budynku.

Przez te okna, tydzień po tragicznej śmierci Arthura Langnera w fabryce dział okrętowych, Van Dorn przyglądał się z niepokojem, jak dwie kobiety wysiadaj ą z tramwaju, przecinaj ą szybko zatłoczony chodnik i znikaj ą w hotelu.

Zadźwięczał interkom.

Przyszła panna Langner - zameldował detektyw hotelowy, pracownik Van Dorna.

Widziałem. - Van Dorn nie cieszył się na tę wizytę.

Założyciel agencji detektywistycznej był zwalistym łysym mężczyzną po czterdziestce. Miał orli nos, rude bokobrody i przyjazny sposób bycia prawnika lub biznesmena, który wcześnie zrobił majątek i cieszy się z tego. Opadające powieki ukrywały nieprzeciętną inteligencję błyszczącą w oczach. W krajowych więzieniach siedziało wielu przestępców, którzy zostali wystrychnięci przez niego na dudka i pozwolili mu zbliżyć się do siebie na tyle, że zatrzasnął kajdanki na ich nadgarstkach.

Na dole dwie kobiety przykuwały uwagę mężczyzn, gdy szły przez pełny marmurów i złoceń hol Willarda. Młodsza z nich, drobna ruda osiemnasto- lub dziewiętnastolatka, była modnie ubrana i miała żywe błyszczące oczy. Towarzyszyła jej wysoka piękność o kruczoczarnych włosach, ponura w ciemnym żałobnym stroju, kapeluszu przybranym piórami czarnej rybitwy i wo-alce. Ruda trzymała ją za łokieć jakby dla dodania jej odwagi.

Ale po przejściu przez hol Dorothy Langner przejęła inicjatywę i kazała towarzyszce usiąść na pluszowej kanapie u stóp schodów

Na pewno nie chcesz, żebym poszła z tobą?

Na pewno, dziękuję ci, Katherine. Dalej poradzę sobie sama.

Dorothy Langner zebrała długie spódnice i weszła po schodach.

Katherine Dee wyciągnęła szyję i zobaczyła, jak Dorothy przystaje na podeście, unosi woalkę i przyciska czoło do chłodnego lśniącego marmurowego filara. Potem się wyprostowała, wzięła w garść, pomaszerowała korytarzem do Agencji Detektywistycznej Van Dorna i zniknęła Katherine z widoku.

Joseph Van Dorn rzucił okiem przez wizjer. Jego...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin