Crichton Michael - Norton N 22.rtf

(2350 KB) Pobierz
SCAN-dal.prv.pl

MICHAEL CRICHTON

 

 

 

Norton N22

(Przełożył: Andrzej Leszczyński)

NA POKŁADZIE TPA 545

GODZINA 5.18

 

Emily Jansen westchnęła z ulgą. Długi przelot dobiegał końca. Przez okienka do wnętrza samolotu wlewało się światło poranka. Leżąca jej na kolanach maleńka Sarah zabawnie wykrzywiała buzię od jaskrawegD blasku. Kilka razy cmoknęła głośno, dopijając resztkę mleka, wreszcie wypluła smoczek i odepchnęła butelkę drobniutkimi piąstkami.

- Smakowało, prawda? - zapytała Emily. - No, dobra. Wędrujemy do góry.

Uniosła córeczkę, ułożyła ją sobie na ramieniu i zaczęła delikatnie poklepywać po pleckach, dopóki małej się nie odbiło, a jej brzuszek nie zmiękł wyraźnie.

Na sąsiednim fotelu Tim Jensen ziewnął szeroko i przetarł oczy. Spał smacznie przez całą noc, niemal od samego startu z Hongkongu. Emily nie umiała zasnąć w samolocie, nazbyt denerwowała się podróżą.

- Dzień dobry - mruknął, spoglądając na zegarek. - Jeszcze tylko parę godzin, skarbie. Nie zanosi się na śniadanie?

- Ani trochę - Emily pokręciła głową.

Wybrali lot czarterowy z Hongkongu samolotem linii TransPacific Airlines, chcieli bowiem jak najwięcej pieniędzy zaoszczędzić na urządzenie służbowego mieszkania wynajętego im przez władze uniwersytetu stanowego Kolorado, gdzie Tim miał objąć stanowisko adiunkta. Dostali miejsca tuż za kabiną pilotów, toteż podróżowali w dość komfortowych warunkach, pomijając to, że stewardesy sprawiały wrażenie całkowicie nie zorganizowanych i serwowały posiłki o przedziwnych porach. Emily musiała zrezygnować z obiadu, ponieważ Tim już spał, a ona nie chciała go budzić, żeby na jakiś czas zaopiekował się niemowlęciem.

Od samego początku uważała swobodną, wręcz beztroską atmosferę panującą wśród personelu za niestosowną. Wiedziała, że azjatyckie załogi często zachowują się w ten sposób, lecz nadal budziło to jej zdziwienie. Nawet teraz drzwi do kabiny pilotów były szeroko otwarte. Oficerowie przez całą noc chodzili po samolocie i flirtowali ze stewardesami. Emily tłumaczyła sobie, iż muszą rozprostowywać nogi i walczyć z sennością. Nie martwiło jej to, że cała załoga jest pochodzenia chińskiego. W ciągu tego roku spędzonego w Chinach nauczyła się wysoko cenić niezwykłą dokładność, niemal pedantyzm Chińczyków. Niemniej zachowanie personelu w trakcie rejsu działało jej na nerwy.

Opuściła niemowlę z powrotem na kolana. Sarah popatrzyła na ojca i uśmiechnęła się szeroko.

- Zaczekaj, muszę to utrwalić - rzekł Tim.

Wyciągnął spod fotela torbę podróżną, wyjął z niej kamerę wideo i nakierował obiektyw na córeczkę. Pomachał wolną ręką, chcąc przyciągnąć uwagę małej.

- Sarah... Sarah... Uśmiechnij się do tatusia... Proszę... Maleństwo uśmiechnęło się posłusznie i zaczęło gaworzyć.

- Jak się czujesz, wracając do Ameryki, co? Gotowa jesteś na spotkanie z ojczyzną swoich rodziców?

Jakby w odpowiedzi Sarah pisnęła głośniej i zamachała energicznie rączkami.

- Pewnie będzie myślała, że wszyscy mieszkańcy Ameryki wyglądają jakoś dziwnie - mruknęła Emily.

Sarah przyszła na świat przed siedmioma miesiącami w Hunan, gdzie jej tatuś zapoznawał się z tradycyjną chińską medycyną.

- A jak ty się czujesz, mamusiu?-Tim niespodziewanie nakierował obiektyw na Emily. - Cieszysz się z powrotu do domu?

- Daj spokój, proszę...

Przyszło jej na myśl, że musi wyglądać fatalnie po całonocnej podróży.

- Nie dąsaj się, Em. Powiedz, co czujesz.

Powinna się była uczesać. A przede wszystkim pójść do toalety.

- Wiesz, czego naprawdę chcę? - zapytała do kamery. - Co mi się marzy od wielu, wielu miesięcy? Olbrzymi cheeseburger.

- Z ostrym sosem siu-siang i fasolką?

- Za żadne skarby! Zwykły cheeseburger, z cebulką, pomidorem i sałatą, z konserwowym ogórkiem i majonezem... Tak! Z majonezem! - jęknęła rozkosznie. - A jeszcze lepiej z francuską musztardą!

- Ty też byś chciała cheeseburgera, Saro? - Tim ponownie nakierował kamerę na córeczkę.

Sarah była zajęta skubaniem paluszków u nóg, które po chwili wsunęła sobie do buzi i triumfalnym wzrokiem popatrzyła na ojca.

- Smaczne? - Tim zachichotał, kamera zatańczyła mu w dłoni.-Chcesz je zjeść na śniadanie? Nie możesz się doczekać, kiedy stewardesa nas obsłuży?

Emily złowiła nagle jakieś basowe dudnienie przypominające powolne wibracje, które dolatywało z zewnątrz, od strony skrzydła samolotu. Przestraszona, obróciła szybko głowę w tamtą stronę.

- Co to było?

- Uspokój się, Em - mruknął coraz bardziej rozbawiony Tim. Sarah odpowiadała mu szerokim uśmiechem, gaworzyła niemal bez przerwy. - Jesteśmy już prawie w domu, skarbie.

W tej samej chwili samolotem zatrzęsło, jego nos zaczął się gwałtownie chylić ku ziemi. Podłoga opadała pod coraz większym kątem. Emily poczuła, że niemowlę zsuwa jej się z nóg, toteż kurczowo objęła córeczkę ramionami i przytuliła do siebie. Miała wrażenie, że odrzutowiec poczyna spadać jak kamień. Pilot zaraz jednak wyrównał i raptownie skierował maszynę ku górze. Przeciążenie wgniotło Emily w fotel, żołądek podjechał jej do gardła. Tym razem zwielokrotniony ciężar niemowlęcia zdawał się ją przepoławiać.

- Co się dzieje, do cholery?! - syknął Tim.

Znowu, nastąpiła zmiana. Emily odniosła wrażenie, że jakaś ogromna siła unosi ją z fotela, zapięty pas głęboko wrzynał jej się w brzuch. Opanowały ją nudności. Ze zdumieniem spostrzegła, jak Tim wylatuje ze swojego miejsca i wali głową o schowek bagażowy pod sufitem. Upuszczona kamera przeleciała jej tuż przed nosem.

Z kabiny pilotów docierało głośne piszczenie i terkotanie sygnałów alarmowych. Zniekształcony, mechaniczny głos powtarzał w kółko:

- Przeciążenie! Przeciążenie!

Emily dostrzegła przez otwarte drzwi, jak obaj piloci gorączkowo przebierają palcami po przyciskach i klawiszach urządzeń pokładowych. Wykrzykiwali coś po chińsku. Z tyłu dolatywały coraz głośniejsze histeryczne krzyki pasażerów. Rozległ się brzęk tłuczonego szkła.

Samolot ponownie zanurkował i zaczął spadać niczym kamień. Jakaś starsza Chinka z wrzaskiem pojechała na plecach wąskim przejściem między rzędami foteli. Za nią przekoziołkował kilkunastoletni chłopak. Emily obejrzała się na męża, lecz jego nie było obok niej. Z sufitu opadły nagle żółte maski tlenowe, najbliższa zakołysała się tuż przed jej twarzą. Nie mogła jednak po nią sięgnąć, ponieważ kurczowo tuliła niemowlę do piersi.

Przeciążenie znowu wcisnęło ją w fotel, kiedy samolot z ogłuszającym wyciem silników począł ostro wchodzić na wyższy pułap. Po całym przedziale latały buty, damskie torebki i różne drobiazgi, które niczym pociski odbijały się od ścian. Siła bezwładności wyrywała pasażerów z miejsc i ciskała nimi o podłogę.

Tima nie było nigdzie w pobliżu. Emily zaczęła się panicznie za nim rozglądać, gdy nagle dostała jakąś ciężką torbą w głowę. Poczuła przeszywający ból, pociemniało jej w oczach. Mdłości były już tak silne, iż miała wrażenie, że za chwilę zemdleje. Dzwonki alarmowe terkotały bez przerwy. Ludzie wrzeszczeli jak opętani. A samolot wciąż pikował w dół.

Emily pochyliła nisko głowę, jeszcze mocniej przycisnęła córeczkę do piersi i po raz pierwszy w życiu zaczęła się modlić na głos.

CENTRUM KONTROLI LOTÓW SOCAL

GODZINA 5.43

 

- Wieża Socal, tu TransPacific Pięćset Czterdzieści Pięć. Znajdujemy się w sytuacji awaryjnej.

W zaciemnionym wnętrzu Południowokalifornijskiego Centrum Kontroli Ruchu Lotniczego starszy kontroler Dave Marshall szybko spojrzał na ekran radaru, kiedy tylko z głośnika doleciał alarmujący komunikat. Sprawdził, że TransPacific 545 odbywa rejs czarterowy z Hongkongu do Denver, a kontrolę nad nim centrala w Oakland przekazała zaledwie kilka minut wcześniej. Nic nie wskazywało na jakąkolwiek „sytuację awaryjną”. Marshall przysunął mikrofon do ust i odpowiedział:

- Słucham, Pięćset Czterdzieści Pięć.

- Proszę o zgodę na awaryjne lądowanie w Los Angeles.

Pilot sprawiał wrażenie opanowanego. Marshall znów popatrzył na ekran skomputeryzowanego radaru, na którym połyskujące zielono punkciki odzwierciedlały pozycję każdego samolotu znajdującego się w tym rejonie. TPA 545 zbliżał się do wybrzeża Kalifornii, za parę sekund powinien przelecieć nad Marina Del Rey. Od lotniska w Los Angeles dzieliło go jeszcze dobre pół godziny lotu.

- W porządku, Pięćset Czterdzieści Pięć, zezwalam na zejście z kursu. Podaj charakter waszej sytuacji awaryjnej.

- Mamy stan wyjątkowy wśród pasażerów - odpowiedział kapitan. - Potrzebna będzie pomoc lekarska. Rzekłbym, że przydałoby się trzydzieści, może nawet czterdzieści karetek pogotowia.

Marshall osłupiał.

- Powtórz, Pięćset Czterdzieści Pięć. Dobrze zrozumiałem? Żądasz podstawienia czterdziestu karetek pogotowia?!

- Potwierdzam. Wpadliśmy w bardzo silną turbulencję powietrza. Mamy wielu rannych wśród pasażerów i członków załogi.

Kontroler zagryzł wargi. Dlaczego, do cholery, nie powiedział tego od razu? - przemknęło mu przez myśl. Pospiesznie obrócił się na krzesełku i dał znać pełniącej funkcję oficera dyżurnego Jane Levine, która natychmiast sięgnęła po drugą parę słuchawek i włączyła odbiornik.

- TransPacific, odebrałem twoje żądanie podstawienia czterdziestu karetek pogotowia.

- Jezu!... - syknęła Levine. - Czterdzieści karetek?!

- Tak, potwierdzam jeszcze raz. Czterdzieści. - W głosie pilota nadal nie wyczuwało się zdenerwowania.

- Czy potrzebny wam jakiś specjalistyczny personel lekarski? Jakiego typu obrażenia odnieśli pasażerowie?

- Trudno powiedzieć.

Levine błyskawicznie zakręciła palcem młynka w powietrzu, co oznaczało, że Marshall musi podtrzymywać wymianę zdań z kapitanem samolotu.

- Nie może nam pan powiedzieć nic więcej na temat rannych? - rzekł kontroler do mikrofonu.

- Przykro mi, ale nie. Jeszcze nic więcej nie wiem.

- Czy ktoś jest nieprzytomny?

- Nie... zdaje się, że nie - odparł pilot. - Ale dwie osoby nie żyją.

- Jasna cholera! - mruknęła Levine. - To miło, że raczył nas o tym powiadomić. Kto prowadzi tę maszynę?

Marshall sięgnął do klawiatury i po chwili w górnym rogu ekranu ukazało się okienko z danymi personalnymi załogi lotu TPA 545.

- Kapitan John Chang, starszy pilot linii TransPacific.

- Może przestańmy się wreszcie bawić w zgadywanki - poleciła Jane. - Zapytaj, czy samolot został uszkodzony.

- Pięćset Czterdzieści Pięć, jaki jest stan maszyny? - rzekł Marshall do mikrofonu.

- Mamy jakieś zniszczenia w przedziale pasażerskim, ale nie jest to nic groźnego.

- A jak się sprawują przyrządy pokładowe?

- Wszystko działa normalnie. FDAU nie wykazuje żadnych usterek. - Pilot miał na myśli Flight Data Acquisition Unit, czyli urządzenie, które stale kontrolowało sprawność funkcjonowania przyrządów. Jeśli ono niczego nie sygnalizowało, to samolot był prawdopodobnie w pełni sprawny.

- Zrozumiałem, Pięćset Czterdzieści Pięć. Chciałbym jeszcze wiedzieć, w jakim stanie znajduje się załoga.

- Kapitanowi i pierwszemu oficerowi nic się nie stało.

-Mówiłeś jednak, Pięćset Czterdzieści Pięć, że masz dwóch rannych członków załogi.

- Tak. Ucierpiały dwie stewardesy.

- Czy możesz opisać charakter odniesionych przez nie obrażeń?

- Przykro mi, ale nie. Jedna z nich jest nieprzytomna. O drugiej nic nie umiem powiedzieć.

Marshall energicznie pokręcił głową.

- A jeszcze przed chwilą twierdził, że nie ma na pokładzie osób nieprzytomnych - mruknął pod nosem.

- Aż nie chce mi się w to wierzyć - odparła Levine, sięgając po słuchawkę czerwonego telefonu alarmowego. - Postaw w stan gotowości straż pożarną lotniska. Ściągnij karetki pogotowia. Powiadom zarówno jednostki reanimacyjne, jak i pierwszej pomocy. Niech służba medyczna lotniska skontaktuje się z zespołami dyżurnymi wszystkich szpitali w Westside. - Spojrzała na zegarek. - Ja zadzwonię do „Fizdo”. Na pewno się ucieszą z takiej pobudki.

PORT LOTNICZY LOS ANGELES

GODZINA 5.57

 

W położonej o kilometr od lotniska, przy Imperiał Highway, siedzibie Rejonowej Służby Lotniczego Nadzoru Technicznego FSDO - pogardliwie określanej przez cały personel jako „Fizdo” - dyżur pełnił Daniel Greene. Do zadań służby należało kontrolowanie wszystkiego, co się wiązało z transportem powietrznym, od jakości naziemnej obsługi maszyn po stan wyszkolenia pilotów. Tego dnia Greene przyszedł nieco wcześniej do biura, gdyż zamierzał uporządkować dokumenty zawalające biurko. Przed tygodniem odeszła jego sekretarka, a kierownik działu personalnego uparcie odmawiał zatrudnienia na jej miejsce kogoś innego, zasłaniając się wytycznymi z Waszyngtonu, nakazującymi jakoby maksymalne ograniczenie liczby etatów. Dlatego też Greene, wściekły, musiał sam przekładać papierzyska. Komisja kongresowa znowu obcięła budżet Federalnego Zarządu Lotnictwa Cywilnego, nie bacząc na to, że równocześnie poszerza zakres odpowiedzialności. Tłumaczono, iż problemem nie jest wielkość zadań, lecz niska wydajność pracy. A liczba przewożonych pasażerów z każdym rokiem zwiększała się o cztery procent, podczas gdy flota przewoźników jakoś nie chciała się sama odmłodzić. Tylko te dwa fakty wskazywały, że służby naziemne mają coraz więcej roboty. Rzecz jasna, cięcia budżetowe dotykały nie tylko służb FSDO, odczuwała je nawet Krajowa Komisja Bezpieczeństwa Transportu Lotniczego, której w tym roku przydzielono zaledwie milion dolarów na badanie przyczyn katastrof lotniczych. Poza tym...

Zaterkotał czerwony aparat linii alarmowej. Greene podniósł słuchawkę.

- Odebraliśmy przed chwilą komunikat o zdarzeniu na pokładzie zagranicznej maszyny wkraczającej w nasz rejon-oznajmiła kobieta z centrum kontroli lotów.

- Rozumiem.

Szybko przysunął sobie notatnik. „Zdarzenie” od razu informowało go o randze problemu, chodziło zapewne o jakieś mniej znaczące kłopoty spośród tych wszystkich, o których kontrolerzy mieli obowiązek informować służby nadzoru.

Gdyby powiadomiono go o „wypadku”, wówczas mógłby podejrzewać, że są ofiary w ludziach bądź nastąpiło poważne uszkodzenie samolotu, wymagające podjęcia akcji ratunkowej.

- Proszę o szczegóły.

- TransPacific, lot numer Pięćset Czterdzieści Pięć, czarter z Hongkongu do Denver. Pilot poprosił o zgodę na awaryjne lądowanie w Los Angeles. Podobno trafił na wyjątkowo silną turbulencję powietrza.

- Maszyna zachowała sterowność?

- Mówi, że tak - odparła Levine. - Ale mają na pokładzie rannych. Zażądał podstawienia czterdziestu karetek pogotowia.

- Czterdziestu?!

- Podobno jest też dwoje sztywnych.

- Tego tylko brakowało. - Greene poderwał się zza biurka. - Kiedy wyląduje?

- Za osiemnaście minut.

- Osiemnaście? Jezu! Czemu dzwoni pani tak późno?!

- Zaraz! Dopiero co odebraliśmy komunikat. Zdążyliśmy zaledwie ogłosić alarm dla służb sanitarnych i straży pożarnej...

- Po co straż? Mówiła pani, że samolot jest sprawny.

- Na wszelki wypadek. Pilot gadał coś od rzeczy, niewykluczone, że jest w szoku. Za siedem minut przekazujemy kontrolę wieży.

- W porządku. Już tam jadę.

Greene chwycił legitymację służbową oraz telefon komórkowy i pobiegł do wyjścia. Mijając stanowisko recepcjonistki, rzucił do Karen:

- Kto pełni służbę w porcie międzynarodowym?

- Kevin.

- Zaalarmuj go, Niech biegnie do TransPacific Pięćset Czterdzieści Pięć, czarteru z Hongkongu. Ląduje za kwadrans. Przekaż mu, żeby czekał przy bramce... Niech za żadną cenę nie pozwoli wyjść załodze!

- Jasne. - Recepcjonistka natychmiast sięgnęła po słuchawkę telefonu.

Greene popędził bulwarem Sepuhreda w kierunku lotniska. Kiedy przejeżdżał pod wiaduktem pasa startowego, rzucił okiem na kolosa TransPacific Airlines, łatwo rozpoznawalnego po jaskrawożółtym emblemacie na ogonie, który właśnie kołował w stronę terminalu. Ten przyleciał rejsem czarterowym z Hongkongu, a większość kłopotów zagranicznych przewoźników, jakie spadały na głowy inspektorów FAA, Federalnego Zarządu Lotnictwa Cywilnego, dotyczyła właśnie samolotów czarterowych. Najczęściej chodziło o maszyny wynajmowane przez niewielkie i biedne firmy transportowe, zazwyczaj lekceważące rygorystyczne przepisy bezpieczeństwa. Niemniej TransPacific cieszył się do tej pory doskonałą reputacją.

No cóż, w każdym razie ptaszek wylądował bez problemów, pomyślał Greene. Kadłub samolotu nie nosił żadnych śladów uszkodzeń. Był to odrzutowiec typu

N-22 pochodzący z zakładów Norton Aircraft w Burbank. Tego rodzaju maszyny kursowały od pięciu lat, cieszyły się powszechnym uznaniem i spełniały wszelkie wymogi bezpieczeństwa.

Greene docisnął pedał gazu i skręcił do tunelu, niemalże nurkując pod brzuchem kołującego olbrzyma.

Biegiem przemknął przez halę portu lotniczego. Za panoramicznymi oknami widać było, jak do schodków samolotu ustawiają się szeregiem karetki pogotowia. Pierwsza z nich właśnie odjeżdżała na sygnale.

Dotarł do punktu odprawy, pokazał inspektorom legitymację służbową i pobiegł dalej wąską kładką. Pasażerowie tłumnie opuszczali samolot, byli bladzi i roztrzęsieni. Niektórzy utykali, inni mieli porwane i zakrwawione ubrania. Stłoczeni u wylotu rampy sanitariusze natychmiast przejmowali opiekę nad rannymi.

Już z daleka czuć było mdlący odór wymiocin. W przejściu do samolotu przerażona,stewardesa energicznie odepchnęła go na bok i zatrajkotała szybko po chińsku. Machnął jej przed nosem swoją legitymacją i zawołał:

- Inspekcja techniczna FAA!

Kobieta odsunęła się na boki Greene wskoczył do środka, prześlizgując się obok młodej kobiety, kurczowo tulącej do piersi niemowlę.

Zajrzał do przedziału pasażerskiego i stanął jak wmurowany.

- Mój Boże... - szepnął. - Co tu się stało?!

GLENDALE, KALIFORNIA

GODZINA 6.00

 

- Mamo, która ci się bardziej podoba, Myszka Miki czy Myszka Minnie? Casey Singleton, wciąż jeszcze ubrana w elastyczny kostium do joggingu i spocona po ukończeniu swej zwykłej, ośmiokilometrowej trasy porannego biegu, pospiesznie zapakowała kanapkę z tuńczykiem do plastikowego śniadaniowego pudełka córki. Miała trzydzieści sześć lat i była wiceprezesem zakładów lotniczych Norton Aircraft w Burbank. Allison nadal grzebała łyżką w resztce płatków kukurydzianych z mlekiem.

- No więc? - zapytała. - Która myszka ci się bardziej podoba? Siedmioletnia dziewczynka odznaczała się zdumiewającą pasją do klasyfikowania wszelkich odczuć i wrażeń.

- Lubię obie - odparła Casey.

- Wiem, mamo - rzekła Allison zniecierpliwionym tonem. - Ale którąś musisz przecież lubić bardziej.

- Minnie.

- To tak jak ja. - Dziewczynka odsunęła talerz.

Casey dołożyła do pudełka banana, nalała soku do termosu i zapakowała lunch do tornistra.

- Skończ szybko śniadanie, Allison. Powinnyśmy zaraz wyjść.

- Co to jest kwarta?

- Kwarta? Miara objętości płynów.

- Nie kwarta, tylko K w a i r t.

Casey obejrzała się i zauważyła, że córka wskazuje leżącą na stole nowiutką, laminowaną plastikiem kartę identyfikacyjną z jej kolorowym zdjęciem, Pod wydrukowanym wielkimi literami nazwiskiem C. SINGLETON znajdował się granatowy skrót: QA/IRT.

- Więc co to jest K w a i r t?

- To oznaczenie mojego nowego stanowiska w zakładach. Jestem inspektorem kontroli jakości w zespole badania przyczyn katastrof lotniczych, czyli Ouality Assurance oraz Incident Review Tram

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin