Isaac Bashevis Singer - Śmierć Matuzalema i inne opowiadania.pdf

(1880 KB) Pobierz
Od autora
Ilekroć zaczynam się zastanawiać nad współczesnym
człowiekiem i jego rozczarowaniem własną kulturą, mój
umysł cofa się do historii stworzenia, opisanej przez
uduchowionego geniusza, który napisał
Księgę Rodzaju.
Już
samo stworzenie człowieka rozczarowało Boga. Musiał
zniszczyć swoje dzieło, które uległo zepsuciu. Zgodnie z
Talmudem
i midraszami, było to zepsucie całkowicie
seksualnej natury. Nawet zwierzęta poznały, co to perwersja
seksualna, w czasie potopu, a może i później, w Sodomie i
Gomorze. Badałem ten temat w moim opowiadaniu
Śmierć
Matuzalema.
Matuzalem, który żył najdłużej ze wszystkich
ludzkich istot, był szaleńczo zakochany w diablicy, którą
nazywam Namą. Ona i jej kochanek, Asziel, przewodniczyli
zgromadzeniu zboczeńców i sadystów z całego świata.
Najwyższą sztuką człowieka, największym jego dokonaniem,
stało się zło. Jest jednak iskierka nadziei, ponieważ Noe, wnuk
Matuzalema, podjął się misji uratowania świata od ostatecznej
zagłady w swej arce. Tego opowiadania nie pisałem według
jakiegoś planu, jak to było z większością moich opowiadań.
Ono się napisało niejako „automatycznie”. Opowiada
czytelnikowi, a może i mnie samemu, historię sztuki
kosmicznej i ludzkiej. Sztuka nie może być wyłącznie buntem
i złością; powinna również mieć potencjał budowania i
naprawy. Może ona także, na swój sposób, próbować naprawić
błędy Wiekuistego Budowniczego, na którego obraz człowiek
został stworzony.
Wszystkie opowiadania tego zbioru zostały wydane przez
mego wieloletniego przyjaciela i redaktora, Roberta Giroux.
Wiele podziękowań dla niego i dla wszystkich tłumaczy,
którzy pomogli mi przygotować ten – już dziesiąty – zbiór
opowiadań w języku angielskim.
I. B. S.
Żyd z Babilonu
Żyd z Babilonu, jak nazywano cudotwórcę, jechał całą noc
wozem z Lublina do wsi Tarnigród. Woźnica, niewysoki
mężczyzna o szerokich barach, milczał przez całą drogę.
Drzemał, to znów strzelał z bicza na konia idącego powoli,
noga za nogą. Stara szkapa nastawiała uszu i spoglądała do
tyłu wielkimi oczami, wyrażającymi ludzkie zaciekawienie i
odbijającymi światło pełni księżyca. Zdawała się zastanawiać
nad dziwnym pasażerem ubranym w podbity futrem aksamitny
płaszcz, w futrzanym kapeluszu na głowie. Podniosła nawet
czarną górną wargę, co oznaczało u konia rodzaj uśmiechu.
Cudotwórca zadrżał i wymówił magiczne słowa, które
sprawiły, że woźnica pojął, jak niebezpieczny jest ten pasażer.
– Ruszaj, ty leniwa bestio!
Wóz mijał uprawne pola, stogi siana i obracający się wiatrak,
który się ukazywał, znikał i znów się ukazywał. Jego
wyciągnięte skrzydła zdawały się wskazywać na nich. Jakaś
sowa hukała, a spadająca gwiazda oderwała się od niebios,
zostawiając za sobą ognisty ślad. Cudotwórca otulił się
wełnianym szalem.
– Biada mi! – jęknął. – Nie mam już na nich siły.
Odnosiło się to do stworów piekielnych, do demonów, z
którymi wojował całe życie. Teraz, kiedy postarzał się i osłabł,
zaczęły brać odwet.
Po raz pierwszy przybył do Polski przed z górą czterdziestu
laty, był wtedy wysokim, chudym jak kij mężczyzną w długiej
białej szacie w żółte pasy, na nogach miał sandały i białe
pończochy, jakie noszą Żydzi z Jemenu i innych krajów
arabskich. Zwał siebie Kaddisz ben Mazliach – dziwne to imię
– i utrzymywał, że sztukę jasnowidzenia i uzdrawiania poznał
w Babilonie. Potrafił leczyć bezsenność i szaleństwo,
wypędzać diabła i pomóc panu młodemu cierpiącemu na
impotencję albo urok spowodowany złym okiem. Posiadał
również czarne zwierciadło, w którym można było zobaczyć
zaginionych zmarłych. Zachowywał się jak pobożny Żyd –
nawet w mroczne zimowe wieczory chodził do
nieogrzewanego domu modlitwy i pościł w poniedziałki i
czwartki – ale rabini i kierownictwo gminy żydowskiej stronili
od niego oskarżając, że jest czarownikiem i posłańcem
nieczystego zastępu. Krążyły pogłoski, że miał żonę w
Rzymie, kobietę złej sławy, podobnie jak w swoim czasie
fałszywy Mesjasz, przeklęty Sabbataj Cwi. W jakimkolwiek
mieście się znalazł, chowano na jego widok ciężarne kobiety, a
dziewczynom zakładano dla ochrony podwójne fartuchy, jeden
z przodu, drugi z tyłu. Rodzice nie pozwalali swym dzieciom
patrzeć na niego. W Lublinie, gdzie osiadł na stare lata po
wieloletnich wędrówkach, nie pozwolono mu zamieszkać w
dzielnicy żydowskiej ani wchodzić do synagogi i chederu. Był
zmuszony znaleźć sobie dach nad głową na przedmieściu, w
rozwalonym domu. Przykro było na niego patrzeć. Jego długa
twarz miała ceglany kolor, a naskórek się łuszczył.
Rozczochrana broda sterczała na wszystkie strony, jakby
nieustannie dął w nią wiatr. Prawe oko miał zamknięte,
mówiono, że ze strachu. Ręce mu się trzęsły, a głowa kiwała
jak u noworodka. Uczeni w piśmie i kabaliści już kiedyś go
przestrzegali, że igra z ogniem i że złe moce nie wypuszczą go
tak łatwo.
Owej cichej jesiennej nocy Kaddisz skulił się na futrze obok
długiego cienia, który jechał razem z nim, i mruczał: „Ostrze
w twoje oczy Szatanie, Kuzu Bemuchzaz, Kuzu”.
Urodzony w Ziemi Świętej, syn poligamicznego Żyda
sefardyjskiego i jego młodej głuchoniemej żony, Tatarki
nawróconej na judaizm, Kaddisz ben Mazliach przewędrował
cały świat z kameami i magicznymi zaklęciami. Był w Persji,
Syrii, Egipcie i Maroku. Mieszkał w Bagdadzie i Bucharze.
Uzdrawiał nie tylko Żydów, lecz również Arabów i Turków, i
chociaż w Polsce lubelscy rabini wyklęli go i traktowali jak
trędowatego, nadal był uzdrowicielem i magikiem.
Zaoszczędził pełen woreczek diamentów i pereł, który nosił
zawieszony na szyi. Nigdy nie wyzbył się nadziei, że na stare
lata odbędzie pokutę i powróci na ziemię Izraela. Ale nie
zawsze dopisywało mu szczęście. Wiele razy został
okradziony, obrabowany i pobity w drodze. Żenił się kilka
razy, ale kobiety bały się go i ciągnęły do rabina po rozwód,
więc je zostawiał.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin