Condon Richard - Rodzina Prizzich 04 Chwała Prizzich.pdf

(941 KB) Pobierz
RICHARD CONDON
CHWAŁA PRIZZICH
Przekład Maciej Szymański
Tytuł oryginału Prizzi's Glory
Pamięci Johna Hustona
Szukając szczęścia,
Z błota wstajemy i
Dostajemy zapłatę
Z sakwy pełnej krwi.
Podręcznik Płaczki
Możesz zacząć od nowa, wydając ostatnie tchnienie.
Berthold Brecht
Rozdział 1
Pewnego paskudnego dnia, gdzieś na początku grudnia tysiąc dziewięćset
osiemdziesiątego piątego roku, Charley Partanna, główny zarządca Prizzich,
zasiadł za swym biurkiem w pralni St Gabbione w centralnym Brooklynie -
ośrodku dowodzenia uliczną działalnością rodziny. Nie zwracając uwagi na
dobiegający zza drzwi szum bębnów wielkich pralek, słuchał wywodów Sylvana
Robbinsa, prezesa firmy hotelarskiej, która zarządzała trzema kasynami rodziny
Prizzich w Atlantic City.
- To jest to, Charley - mówił właśnie Robbins. - Uwierz mi. To jest przyszłość.
Powiedz, czy przyszłoby ci do głowy coś takiego? Karta kredytowa do
automatu do gry?
- Nie rozumiem, Sylvan.
- Koniec z monetami, koniec z wydatkami na ochronę gotówki, koniec z
liczeniem, sortowaniem, pakowaniem i pilnowaniem drobnych. Koniec z
kradzieżami.
- Sylvan, proszę cię, powiedz mi wreszcie, jak to ma działać.
- Klient wsuwa do maszyny kartę kredytową z zakodowaną kwotą, o którą chce
grać, i pociąga za dźwignię. Jeżeli wygra, maszyna odtwarza dźwięk sypiących
się monet, ale nic się nie dzieje, nic nie wypada do szufladki - tylko na kartę
przelewana jest określona kwota. A jeżeli przegra, wtedy - ho, ho, ho! - automat
zabiera mu z karty należność. W ten sposób Prizzi mogą zaoszczędzić trzy razy
do roku po pięć milionów dolarów na wszystkich maszynach, które mają w
kraju.
- Jezu, brzmi bardzo naukowo. Tylko gracze będą narzekać, że nie jest już tak
romantycznie jak dawniej.
- Mam wstawiać te automaty?
- Nie tylko. Przyślij mi też instrukcje, żebyśmy mogli powstawiać je w Vegas i
całej reszcie miast. Dobrze się spisałeś, Sylvan. Jeżeli twój plan wypali,
przyznamy ci kolejne ćwierć punktu.
Charley nie polegał wyłącznie na inspiracji z zewnątrz. Sam skrupulatnie
pilnował każdej gałęzi działalności, aby kierowniczy personel średniego
szczebla dobrze wiedział, że szef dostrzega wszystkie pojawiające się
sposobności i wszystkie problemy. O szesnastej był umówiony z „aptekarzem" u
Mattea Cianciany, w dziale prochów. Mieli zbadać próbki z nowej dostawy
cinnań prosto z Miami, a także nadzorować dzielenie jej na porcje dla dealerów.
O wpół do siódmej zaś miał się spotkać z Girolamo „Jerrym" Picuzzą, żeby
ocenić perspektywy rozwijania nowej działalności: orgii, które od niedawna
organizowali na próbę w jedenastu punktach miasta. Gdyby orgie przyniosły
takie zyski, jakich się spodziewał, Charley zamierzał zarekomendować don
Corradowi rozszerzenie akcji na cały kraj.
Jerry Picuzza był fachowcem starej daty, prowadzącym dla Prizzich dział
prostytucji i pornografii. Jako wybitny profesjonalista, zorganizował orgie w taki
sposób, że naprawdę miały szansę stać się przebojem na rynku. Ustawił grafik
regularnych spotkań dla czterech okręgów, wschodniej strony New Jersey i
południowej części Connecticut. Liściki, które posyłał co tydzień do najbardziej
obiecujących klientów, sugerowały im przynależność do ekskluzywnego klubu.
Sesje odbywały się wieczorami w każdy roboczy dzień tygodnia, na sobotę zaś,
w godzinach telewizyjnej nudy, można było zorganizować specjalne, dodatkowe
spotkania. W ramach promocji w wybranych lokalach odbywały się też
niedzielne, przedpołudniowe orgie, za udział w których płaciło się przy wejściu.
Jerry odebrał Charleya z „apteki" o dziewiętnastej. Zjedli kolację w małej
sycylijskiej knajpce przy Czwartej Ulicy. Był to miły, kameralny lokal, w
którym stoliki nakrywano białymi obrusami, a jasnowłose kelnerki nosiły
staromodne płócienne fartuszki. W całej restauracji nie było widać ani jednej
butelki ketchupu. Jerry lubił tu jadać, za to Charley nienawidził. Zresztą
nienawidził wszystkich knajp, bo podawane w nich żarcie nie umywało się do
tego, które sam potrafił ugotować, a przy tym trzeba było słono za nie płacić.
- Hej, co powiesz na to farsumagru? -Jerry odezwał się po chwili. Jego kuzyn
był właścicielem tego lokalu.
- A gdzie salami? - zapytał szorstko Charley. - Gdzie pietruszka?
Pojechali do miasta jego furgonetką - starym, poobijanym chevroletem. Dotarli
na miejsce tuż przed dwudziestą trzydzieści. Impreza zaczynała się o
dwudziestej drugiej, a Jerry przewidywał, że za kilka miesięcy trzeba będzie
dołożyć jeszcze jedną sesję o północy. Lokal mieścił się w apartamentowcu na
rogu Siedemdziesiątej Czwartej i West End Avenue, należącym do jednej z firm
Prizzich zajmującej się między innymi handlem nieruchomościami - filii
Barker's Hill Enterprises.
- Tutaj nie urządzamy imprez najwyższej klasy - wyjaśnił Jerry. - To, co się tu
dzieje, nazywamy sympatyczną orgietką dla klasy średniej.
- To znaczy, że mamy również inne?
- Cholera, Charley, Amerykanie są biedni, a przecież każdy lubi się zabawić
wedle własnych upodobań.
Jerry zadzwonił do drzwi apartamentu oznaczonego numerem 7E. Otworzył je
bardzo duży facet w białej marynarce i czarnych spodniach mocno opinających
mięśnie.
- Dobry wieczór, panie Gibson - zwrócił się do Jerry'ego Picuzzy. - Panna
Coolidge już czeka.
Weszli do wielkiego salonu z puszystym dywanem, całkowicie pozbawionego
mebli, jeśli nie liczyć dwóch tuzinów poduszek rozrzuconych po podłodze.
- Panna Coolidge jest w pokoju obserwacyjnym.
- Bierzemy sześćdziesiąt pięć dolców od łebka za samo podglądanie - wyliczał
Jerry. - Od graczy kasujemy sto dziesięć plus opłata wstępna i członkowska.
Jakby nie było, jesteśmy klubem. Poza tym kosimy forsę za poczęstunek:
głównie za trawę, a do tego trochę coli i gorzały. Gracze nie wiedzą, że
obserwują ich podglądacze, a ani jedni, ani drudzy nie mają pojęcia, że robimy
im zdjęcia na wypadek, gdybyśmy kiedyś musieli z nimi negocjować.
- Dobrze pomyślane - pochwalił Charley.
Jerry otworzył drzwi i znaleźli się w salce z rzędem miękko wyściełanych
krzeseł, zwróconych ku tafli weneckiego lustra. Młoda, smukła i piękna kobieta
w czarnej spódnicy i szarej bluzce z podniesionym kołnierzem zakrywającym
szyję sprawdzała właśnie oświetlenie pokoju. Wstała, a wtedy Charley poczuł,
że jego ciałem szarpnął nagły impuls, jakby jakiś dziki koziorożec odbił się
mocno od dna jego żołądka i mocno rąbnął rogami w sklepienie czaszki. Dostał
tak niespodziewanej i potężnej erekcji, że musiał się cofnąć o półtora kroku.
Zdawał sobie sprawę, że jeszcze nigdy nie zareagował w taki sposób na widok
kobiety. Nie pojmował jednak, dlaczego teraz tak się stało. Prawie nie widział jej
ciała - kołnierz bluzki sięgał niemal pod brodę, a jej nogi zasłaniała mała
kanapa. A jednak, gdyby ktoś chciał się z nim założyć - choć Charley przecież
nigdy nie uczestniczył w zakładach - bez wahania postawiłby wszystkie
pieniądze na to, że miała absolutnie fenomenalne giry.
- Dobry wieczór, panie Gibson - powiedziała.
- Przedstawiam ci Claire Coolidge, menedżera lokalu -Jerry zwrócił się do
Charleya. -Jak wyglądają dzisiejsze rezerwacje? - spytał, odwracając się do
panny Coolidge.
- Trzydziestu ośmiu graczy, szesnastu obserwatorów -uprzejmie odparła
kobieta.
- To jeszcze nie wszystko - zapewnił Charleya pan Gibson. - Sprzedajemy im
różne fikuśne książki. Na życzenie nagrywamy i montujemy kasety wideo z ich
popisami, po dwa pięćdziesiąt za sztukę. Poza tym szanowni członkowie
naszego klubu coraz bardziej interesują się sprzętem do zabaw sado-maso.
Opuścili lokal o dwudziestej pierwszej dziesięć i pojechali z powrotem na
Brooklyn. Jerry przez całą drogę sypał liczbami.
- Pomyśl tylko, Charley - mówił z zapałem. - Tylko w tym jednym lokalu
ściągamy cztery tysiące sto osiemdziesiąt dolarów z graczy i tysiąc czterdzieści z
podglądaczy. Do tego dochodzi poczęstunek, zwykle około ośmiu stów. A to
przecież tylko jedna sesja w ciągu wieczoru.
- Nieźle.
- Poczekaj, aż popyt każe nam robić seanse o północy. Jedenaście lokali
przyjmie gości dziś wieczorem, a wszystkie robią to pięć razy w tygodniu.
- To pięknie.
- To jeszcze nic. Kiedy wyjdziemy z tym na cały kraj, będziemy działać w
siedemdziesięciu czterech miastach. W każdym z nich uruchomimy średnio po
trzy lokale, otwarte przez siedem dni w tygodniu. Nie znajdziesz drugiej takiej
maszynki do robienia forsy. To największy przebój od czasu koki i hula-hoop.
Ludzie na to lecą.
- Dobrze się spisałeś, Jerry. Jeżeli rozszerzymy akcję na kraj, dostaniesz udział
w zyskach.
- Jezu, Charley! To wspaniale.
- Kim jest ta dziewczyna? - spytał spokojnie Charley. Choć z pozoru był
opanowany, czuł się zupełnie inaczej. Serce tłukło mu się między żebrami jak
oszalałe. Uroda młodej kobiety po prostu zwaliła go z nóg. Nigdy w życiu nie
widział kogoś tak pięknego.
- Jaka dziewczyna?
- No, tamta, menedżer lokalu. To dziwka?
- Dziwka?! - powtórzy! zszokowany Jerry. - Ta panienka to najbardziej
beznadziejny przypadek przyzwoitości, jaki przytrafił mi się w karierze. Jest
bezrobotną baletnicą.
- Co masz na myśli?
- Jak to co? To, że nie mogła znaleźć roboty w balecie, więc ktoś przysłał ją do
nas. Pomyślałem sobie, że taka porządna dziewczyna będzie w sam raz do
kontaktów z klientami. Wywaliłem dziwki, które kierowały pozostałymi
dziesięcioma punktami, i wszędzie zatrudniłem uczciwe babki. Obroty wzrosły o
dwadzieścia trzy procent.
- Jak to możliwe?
- Porządni ludzie nie aprobują orgii. Okazują to, dzięki czemu nasi gracze i
obserwatorzy mają poczucie winy, co dodaje smaczku całej sprawie.
- Bardzo sprytnie.
- Powinieneś lepiej poznać mój fach, Charley.
- A ona naprawdę chce tańczyć w balecie?
- Kto ją tam wie? Płacę jej pięćset dolców za dwudziestogodzinny tydzień
pracy. Wiem tylko tyle, że większość forsy oszczędza, żeby rzucić tę robotę i
przez jakiś czas znowu być bezrobotną baletnicą.
- Tak sądzisz?
- Tak mi się wydaje. Przygotowałem już nawet zastępstwo na wypadek, gdyby
odeszła.
- Kiedy to zrobi, powiedz jej, żeby do mnie zadzwoniła.
- Tak?
- Może załatwię jej pracę w balecie.
Rozdział 2
W lutym tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego szóstego roku, kiedy Claire
Coolidge wreszcie zadzwoniła, Charley Partanna miał czterdzieści dziewięć lat.
Spędził połowę grudnia, cały styczeń i dwa tygodnie lutego, rozpaczliwie
czekając na sygnał od niej. Potrafił całymi miesiącami -a może i dłużej - nie
zakochać się w nikim, ale kiedy wreszcie go brało, czuł się tak, jakby wrzucono
go do gigantycznego miksera, wprawiono w ruch wirowy i poszatkowano na tak
drobne kawałeczki niepokoju i zwątpienia, że odechciewało mu się rano
wstawać z łóżka. Tym razem nie mógł jednak zrobić nic, by przyspieszyć
sprawę, którą zaplanował z Jerrym. Gdyby bowiem zadzwonił do niego
ponownie, zdradziłby mu informację, którą na razie wolał zachować dla siebie.
Jerry mógłby uznać, że skoro zna pewną jego słabostkę, może ją wykorzystać do
swoich celów. Wtedy Charley musiałby albo go zwolnić, co mogłoby być
Zgłoś jeśli naruszono regulamin