Collins William Wilkie - Kamień Księżycowy 02.pdf

(2024 KB) Pobierz
WYKRYCIE PRAWDY
( 1848-1849)
Wydarzenia opisane w kilku relacjach
RELACJA PIERWSZA
pióra panny Clack, siostrzenicy nieboszczyka sir
Johna Verindera
ROZDZIAŁ I
Ukochanym moim rodzicom, którzy oboje są już teraz w
niebie, zawdzięczam nawyki ładu i porządku, wpojone mi we
wczesnym dzieciństwie.
W owych szczęśliwych, lecz minionych już czasach nauczono
mnie dbać o to, aby być porządnie uczesaną o każdej godzinie
dnia czy nocy i składać starannie przed udaniem się na
spoczynek każdą część ubrania w tej samej kolejności, na tym
samym krześle, na tym samym miejscu w nogach łóżka.
Wpisanie do dzienniczka wydarzeń dnia odbywało się
niezmiennie przed złożeniem ubrania. Hymn wieczorny
(powtórzony w łóżku) następował niezmiennie po złożeniu
ubrania. Słodki zaś sen dzieciństwa następował niezmiennie po
hymnie wieczornym.
W późniejszym życiu — niestety — po hymnie następowały
smutne i gorzkie rozmyślania, spokojny zaś sen zamieniłam z
jakże wielką stratą na dręczące zmory, które nawiedzają twardą
poduszkę troski. Nadal wszakże składam zawsze starannie
ubranie i prowadzę dziennik. Pierwsze przyzwyczajenie
stanowi ogniwo łączące mnie ze szczęśliwym dzieciństwem — z
okresem, zanim papa stracił majątek. Drugie przyzwyczajenie
— dotychczas przydatne mi tylko do trzymania w ryzach
ułomnej natury, którąśmy wszyscy odziedziczyli po Adamie —
okazało się niespodziewanie korzystne dla mnie w inny zgoła
sposób. Dzięki niemu ja, uboga krewna, mogę spełnić
zachciankę bogatego członka naszej rodziny. Mianowicie mam
to szczęście, że mogę być użyteczna (w świeckim znaczeniu
tego słowa) panu Franklinowi Blake'owi.
Od dość długiego czasu nie miałam żadnych wiadomości o
zamożnej gałęzi naszej rodziny. Kiedy mieszkamy w oddaleniu,
a jesteśmy ubodzy, ludzie często o nas zapominają. Ja zaś teraz
gwoli oszczędności mieszkam wraz ze ścisłym kółkiem
przyjaciółAnglików, ludzi poważnych i myślących, w małym
miasteczku
bretońskim,
posiadającym
dwie
zalety:
duchownego protestanckiego oraz tani rynek.
W ustroniu tym, stanowiącym wyspę wśród rozszalałego
oceanu papizmu, który nas otacza, dotarł do mnie ostatnio list
z Anglii. Jak się okazuje, pan Franklin Blake przypomniał sobie
nagle o moim mizernym istnieniu. Mój bogaty krewny — ach,
gdybym mogła dodać: mój bogaty duchowo krewny! — pisze do
mnie nie starając się nawet zamaskować faktu, że czegoś ode
mnie chce. Taki ma kaprys, by odgrzebać haniebny skandal
dotyczący Kamienia Księżycowego i ja mam dopomóc mu
opisując wszystko, czego byłam świadkiem podczas pobytu w
domu ciotki Verinder w Londynie. Ponadto z brakiem
delikatności cechującym bogaczy proponuje mi wynagrodzenie
pieniężne. Mam rozdrapać rany, które czas ledwie zagoił, mam
odświeżyć w pamięci najboleśniejsze wspomnienia — a kiedy
tego dokonam, spotka mnie w nagrodę nowy, bolesny sztych w
postaci czeku pana Blake'a. Natura ludzka jest słaba. Musiałam
stoczyć ze sobą ciężką walkę, zanim pokora chrześcijańska
pokonała grzeszną pychę, a samozaparcie przyjęło czek.
Gdyby nie mój dziennik, wątpię — że użyję tu
najwulgarniejszych terminów! — czy zarobiłabym uczciwie te
pieniądze. Ale dzięki dziennikowi biedna wyrobnica (która
przebacza panu Blake'owi uchybienie) zasłuży w pełni na
zapłatę, nic bowiem nie uszło mojej uwagi w owym czasie, gdy
bywałam u drogiej ciotki Verinder. Dzień po dniu notowałam
dokładnie każde zdarzenie (wprawa nabyta w dzieciństwie) i
teraz opowiem tu wszystko z najdrobniejszymi szczegółami.
Święte umiłowanie prawdy góruje we mnie. Bogu dzięki, nad
moim szacunkiem dla tych czy owych osób. Pan Blake będzie
mógł bez trudu usunąć to, co uzna za nie dość pochlebne dla
osoby zainteresowanej. Kupił mój czas, ale nawet jego
bogactwo nie zdoła kupić mojego sumienia.
1
Mój dziennik informuje mnie, że w poniedziałek, 3 lipca
1848 roku przechodziłam przypadkiem koło domu ciotki
Verinder przy Montagu Square.
Widząc otwarte okiennice i podniesione story uznałam, że
1 Uwaga dodana przez Franklina Blake’a: — Panna Clack może być w tej
materii najzupełniej spokojna. Nic w jej rękopisie nie zostanie złagodzone,
uzupełnione czy też skreślone. To samo dotyczy innych rękopisów, które
przejdą przez moje ręce. Bez względu na to, jakie zadania będą wygłaszali
autorzy, bez względu na to, jakie osobliwości stylu mogą cechować lub
nawet w sensie literackim zniekształcać relacje, które teraz gromadzę, nie
zostanie w nich zmienione ani jedno słowo. Autorzy przysyłają mi je jako
autentyczne dokumenty i jako takie zachowam je, autentyczność ich zaś
stwierdzą podpisami świadkowie znający dobrze fakty. Pozostaje tylko
dodać, że ,.osoba zainteresowana" z opowiadania panny Clack jest obecnie
w sytuacji dość szczęśliwej, by móc nie tylko kwitować uśmiechem
najzłośliwsze ukłucia pióra panny Clack, lecz nawet uznawać bezsprzeczną
wartość tego pióra jako narzędzia odsłaniającego prawdziwy charakter
autorki.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin