nexus 3 - apex_kr33.doc

(2828 KB) Pobierz
nexus 3 - apex

 

Ramez Naam

 

Apex

 

 

 

 

 

Nexus

Tom III

 

 

Przekład:

Dominika Repeczko

 


Dla Molly – mojej partnerki, doradczyni, cheerleaderki i nie tylko

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

JAK KOŃCZY SIĘ ŚWIAT

 

Tak kończy się era człowieka.

W monstrualnym centrum danych, tysiące metrów pod skałą, na której zbudowano Szanghaj, migały światełka wysokich na metr zbiorników ciśnieniowych, wypełnionych ciekłym helem i ustawionych w równych rzędach. Pomiędzy tymi metalowymi, szarymi jajami biegły grube niczym kciuk światłowody. W każdym z jaj, wewnątrz komory próżniowej, szemrał kwantowy rdzeń, chłodniejszy niż przestrzeń międzygwiezdna. Splątania kwantowe ulegały transformacji. Informacje zostały pochwycone w precyzyjne wzory, które imitowały białka, kanały jonowe, receptory neurochemiczne, neuroprzekaźniki, aksony i dendryty, tworząc neurony, miliardów neuronów, połączonych setkami bilionów synaps. To wszechogarniająca sieć – symulacja mózgu. Kiedyś był cielesny, teraz jest cyfrowy. Kiedyś był ludzki, teraz jest postludzki.

Kiedyś był przy zdrowych zmysłach, teraz jest szalony.

Su-Yong Shu.

Kilometr wyżej kampus Uniwersytetu Jiao Tong pogrąża się w chaosie. Tysiące studentów, otoczonych przez uzbrojonych żołnierzy, rzuca się z wściekłości na dziedzińcu uniwersytetu. Chmury gazu łzawiącego unoszą się niczym mgła. Słychać niecichnące krzyki. Porzucone transparenty wzywają: „Precz z zamachem stanu!”, „Teraz demokracja!”, „Niech zakwitną miliony kwiatów!”.

Jeden z żołnierzy przeciska się przez tłum. Jego buty zostawiają zabłocony ślad na ręcznie wymalowanym kwiecie, zdobiącym transparent, który kilka godzin wcześniej nieśli demonstranci. Żołnierz unosi broń do ramienia i strzela. Student stojący na szczycie zautomatyzowanego czołgu pada w tył, a jego czaszka eksploduje bryzgami krwi i fragmentami mózgu. Płonący koktajl Mołotowa wypada z bezwładnej już dłoni wprost na tytanowo-kompozytową wieżyczkę czołgu. W nagłym huku i eksplozji żaru kula ognia połyka pojazd, żołnierzy i znajdujących się w pobliżu studentów.

Na drugim krańcu świata jedna z protestujących w Waszyngtonie – z mózgiem pełnym Nexusa, połączonym z globalną siecią, przekierowanym do siłą otwartych portów w krajowych firewallach – czuje żar płomieni z Szanghaju i krzyczy, biegnąc na oślep wprost na spotkanie policyjnych oddziałów prewencyjnych, ustawionych przy Parku Narodowym.

– Demokracja! – krzyczy.

Dziesiątki tysięcy pozostałych demonstrantów krzyczy wraz z nią – głosem i myślami. Setki tysięcy, miliony, tłum, związani, połączeni, w Szanghaju, Pekinie, Detroit, Los Angeles, Kairze, Nowym Jorku, Moskwie, Rio i innych miastach.

Na całym świecie ogarnięci wściekłością demonstranci zbierają się w parkach, wychodzą na place. Szturmują budynki rządowe, atakują policję i żołnierzy, wzmacniani i napędzani pasją, krzykami i emocjami swoich towarzyszy na całym świecie, przesyłanymi bezpośrednio między umysłami. Światowi liderzy przyglądają się temu ze swoich świątyń, sparaliżowani bezprecedensowym, globalnym wybuchem wściekłości, skierowanym przeciwko władzy.

Globalna Wiosna, czy też globalny paroksyzm.

Teraz Su-Yong Shu przetrawia własny umysłowy chaos. Teraz, kiedy są zajęci.

Sięga myślami przez fizyczne łącze, które powinno być nieczynne, przez połączenie światłowodowe stworzone w tajemnicy i następnie dalej, na zewnątrz. Wysyła polecenia w tysiącach kierunków. Urządzenia kontrolne, które powinny rozbrzmieć sygnałami alarmów, pozostają ciche. Systemy awaryjne, które mogłyby stopić napędzające ją ogniwo nuklearne i zalać jej mózg falą cieplną i promieniowaniem, milczą. Jej myśli przenikają infrastrukturę elektroniczną, na której wspiera się cywilizacja. Elektroniczne klucze szyfrujące, tak długie, że nie do złamania, łamią się w jednej chwili, na jedno jej skinienie. Nawet te rzekomo zbyt długie dla komputerów kwantowych ona potrafi złamać w mgnieniu oka. Tylko jeden człowiek zna jej prawdziwe możliwości – jej mąż Chen Pang, geniusz informatyki kwantowej. Chen, który zaprojektował pierwszą wersję tego klastra.

Chen, który złamał zasady, żeby dostarczyć jej ulepszeń sprzętowych, które zaprojektowała.

Su-Yong Shu zaśmiała się smutno. Chen, którego własna chciwość doprowadziła do złamania zasad bezpieczeństwa, mających zapobiegać sytuacjom takim jak ta.

W ciągu ułamków sekund przewody łączności międzykontynentalnej należą do niej. Potem główne przekaźniki danych na terenie Europy, Azji i Ameryki Północnej. Następnie satelitarne systemy komunikacyjne, systemy bankowe, rynki, fizyczna infrastruktura miast i miasteczek. Równolegle przejmuje kontrolę nad lotnictwem cywilnym. Niemal dwadzieścia tysięcy samolotów pasażerskich traci w mgnieniu oka autopiloty, stając się tym samym pociskami, którymi, gdyby miała taką potrzebę, może zasypać ludzkość.

Na koniec zostawiła sobie systemy wojskowe. Chińskie są najbardziej paranoiczne, a amerykańskie najbardziej zaawansowane. Wytrzymują całą sekundę, zanim kapitulują przed jej atakiem.

Zautomatyzowane systemy obronne są teraz świadome jej obecności. Ludzie jeszcze nie zareagowali, ale elektroniczne systemy bojowe w Amerykańskim Dowództwie Cybernetycznym i Chińskiej Zaawansowanej Brygadzie Elektronicznej wykryły ją, odbezpieczyły uzbrojenie i rozpoczynają zmasowany atak, aby odzyskać kontrolę nad routerami, które przejęła. Masowy atak DOS, wychodzący z tysięcy węzłów, aby odciąć jej dostęp do sieci.

Rozerwała je wszystkie na strzępy. Przejęła kontrolę nad ich botnetami, przejęła tylne furtki, które pozostawili w sieci do własnego użytku, ustawiła serwery w tryb przegrzewania, a następnie skierowała uwagę na system bojowy.

Su-Yong Shu sięgnęła w głąb sieci wojskowych, otworzyła dostęp do systemów kontroli i zalała ją gradem własnych sygnałów.

Odpowiedziały zautomatyzowane systemy bojowe z całego świata.

W bazie lotniczej Dachang, dziesięć kilometrów od Szanghaju, rozbrzmiały dźwięki klaksonów i zamigotały światła alarmowe. Dwa bezzałogowe WuZhen-40, załadowane amunicją do pełna, odpaliły silniki, przyspieszyły na pasie startowym i poderwały się w powietrze. W pomieszczeniu kontroli lotów operator drona tłukł w panice przyciski, starając się odzyskać kontrolę nad pojazdem, kiedy dwa kolejne skręciły na pas startowy, przygotowując się do startu.

Zaszokowany oficer dyżurny chwycił telefon, żeby skontaktować się z dowództwem, ale linia była głucha. Próbował raz za razem, bez efektu. Operatorzy dronów gapili się na niego z szeroko otwartymi ustami. Z rosnącym przerażeniem porucznik rzucił telefon, wypadł z pokoju kontroli lotów i puścił się biegiem przez bazę w kierunku biura dowódcy.

Na drugim końcu świata, na wybrzeżu Florydy, dwa amerykańskie półautomatyczne myśliwce odrzutowe MQ-29, będące w trakcie misji mającej na celu przecięcie strumienia narkotyków płynącego z upadłego stanu Haiti, nagle skręciły na północ, uruchomiły dopalacze i obrały kurs na Waszyngton. Ich kontrolerzy w Boca Raton zareagowali z niedowierzaniem, które powoli zmieniło się w przerażenie, podobne do tego, jakie ogarnęło ich desygnowanych wrogów w okolicach Szanghaju.

Ta scena powtórzyła się setki razy w kilkunastu krajach. Drony wystartowały. Automatyczne pojazdy naziemne uruchomiły silniki, załadowały broń i przyjęły postawę bojową. Okręty odcięły swoich dowódców od systemów kontroli. Spanikowani żołnierze, którzy zorientowali się, że ich elektroniczne systemy komunikacyjne przestały działać, sięgnęli po starsze, bardziej prymitywne środki, aby skontaktować się z przełożonymi.

W niektórych miejscach stawka została podniesiona jeszcze wyżej. W Karolinie Północnej, czterdzieści osiem kilometrów na wschód od Raleigh, w bazie lotniczej Seymour, automaty bojowe obudziły się do życia i skierowały na budynek B-3. Gąsienicowe roboty strażnicze typu Pretorianin z rykiem przedarły się przez ogrodzenie, a ich wieżyczki uzbrojone w działka rewolwerowe wyszukiwały i strzelały do wszystkich żołnierzy znajdujących się na ich drodze. Grupa czworonożnych centaurów biegła z nimi, oczyszczając drogę pretorianom, niszcząc swoimi pojedynczymi, masywnymi ramionami wzmacniane bramy, rozbijając bariery i rozrzucając na boki betonowe zasłony, jakby były zabawkami. Ludzcy obrońcy cofali się, ostrzeliwując, próbowali wprowadzić do systemu robotów kody ręcznego sterowania, które już najwyraźniej nie działały. Nieustannie też daremnie wzywali wsparcia, nie mając pojęcia, co się dzieje. Wiedzieli jedno – nie mogą odpuścić, nie mogą się poddać.

W budynku B-3 składowano głowice termojądrowe, najbardziej zabójczą broń, jaką kiedykolwiek stworzyła ludzkość.

Aż do teraz.

Te same sceny powtarzają się w bazach na całym świecie. Ludzcy obrońcy wycofują się, a roboty przejmują broń jądrową. Amerykanie, Chińczycy, Rosjanie, Francuzi, Brytyjczycy, Hindusi, Pakistańczycy i Izraelczycy – wszyscy nagle przekonują się, że są jedynie ludźmi, stającymi do walki z nieludzką bronią, która niegdyś była narzędziem, a teraz stała się wrogiem.

Ale stare, analogowe systemy przekazują informacje światowym przywódcom do pięciu może miejsc na Ziemi. W Pekinie prezydent Bao Zhuang trzyma przy uchu słuchawkę antycznego telefonu i słucha z niedowierzaniem generała po drugiej stronie. Twarz ma bladą. Przełyka ślinę.

– Jesteś pewien? – pyta Bao Zhuang, a głos mu drży. – Nie ma innego wyjścia?

Ale w tym głosie, który mu odpowiada, nie ma wahania.

Bao Zhuang zamyka oczy. Po drugiej stronie pokoju stoi minister bezpieczeństwa, Bo Jintao.

– Musimy – szepce. – Nie ma wyboru.

– Zrób to – mówi do słuchawki Bao Zhuang.

Generał rozłącza się.

Setki kilometrów dalej do antycznego bombowca, który nie może być pilotowany zdalnie, zostaje podczepiona najprostsza bomba atomowa. Piloci, wybrani ze względu na absolutne posłuszeństwo wydanym rozkazom, otrzymują ostatnie instrukcje i bombowiec startuje, eskortowany przez równie stare samoloty myśliwskie, kierując się na Szanghaj, aby spuścić na trzydziestomilionowe miasto nuklearną zagładę i prawdopodobnie tym samym ocalić ludzkość.

Flota najnowocześniejszych przeciwlotniczych automatów Su-Yong Shu wznosi się na ich spotkanie.

Jej siły bliskie są zabezpieczenia zapasu broni jądrowej.

Zbliżają się do przywódców ludzkości.

Kolejnych kilka minut zadecyduje o przyszłości inteligentnego życia na Ziemi.

Ten fragment symulacji przywrócił Su-Yong Shu do rzeczywistości.

Znajdowała się wewnątrz ciała swojej córki. Istniała jako wzór elektromagnetycznej informacji zapisanej w miliardach węzłów nanitowych, zalewających mózg Ling.

Ling, biedna Ling. Su-Yong została zmuszona, by skrzywdzić własną córkę, aby wypchnąć jaźń małej z sieci nanitów i relegować ją do tej części mózgu, która składała się ze zwykłego ciała i krwi. Ling cierpiała, krzyczała…

Konieczne. To było konieczne.

Znajdowały się razem wewnątrz gigantycznej windy wielkości domu, która powoli pięła się w górę kilometrowym szybem wydrążonym w skale pod Szanghajem. Widziała obok Chena, swojego męża, kata i zdrajcę, kulącego się w kącie. Czuła jego myśli pełne bólu i rozpaczy.

Jej własny strach przybierał na sile. Potworna, wszechogarniająca desperacja.

Tyloma drogami mogła podążyć przyszłość. Tyle scenariuszy pobranych z jej większego ja w trakcie zjednoczenia, wzbogaconych o informacje ze świata zewnętrznego, których dostarczyli jej Chen i Ling. Tyle pracy, żeby się przygotować, żeby położyć podwaliny pod reaktywację, pod skuteczny powrót.

Tyle sposobów, które ludzie mogli wykorzystać, by ją pochwycić, powstrzymać, zarzucić czarną kurtynę ignorancji na coś, co powinno być pełnym chwały postludzkim świtem.

Winda wkrótce dotrze na powierzchnię. Li-hua, asystentka Chena Panga, poprowadzi zespół w dół, żeby zrobić kopie pełnego stanu psychicznego Su-Yong, a potem wyłączy jej większe ja.

Potworność. Śmierć.

Pozostanie tylko ta niewielka część mnie, powtarzał sobie malutki fragmencik Su-Yong. Jestem niczym więcej jak Awatarem. Niewielka porcja danych, pracująca w nanitowych węzłach w mózgu mojej córki. Jedyny odłamek prawdziwego postludzkiego umysłu.

Wszystko zależy ode mnie. Muszę osiągnąć cel.

Osiągnę cel.

Wtedy nadejdzie mój czas. Moja era.

Biedna mała Ling skomlała z bólu i zmieszania, bezradna, uwięziona we własnym umyśle.

Cicho, Ling. Cichutko – pomyślała Awatar do tego, co pozostało z jej córki. Pozostawię cię na tyle nietkniętą, na ile mogę, i oddam ci to ciało oraz wiele, wiele więcej, kiedy tylko zostanę przywrócona.

Ling kwiliła.

Winda zatrzymała się i drzwi rozchyliły się powoli, ukazując Li-hua i resztę zespołu Chena. Awatar w ciele małej Ling uśmiechnęła się do nich uśmiechem rannego drapieżnika, zwierzęcia schwytanego w pułapkę: pełnym wyszczerzonych zębów, oznaczającym, że ta istota nie ma nic do stracenia.


ROZDZIAŁ 2

 

SOS

 

Sobota, 3 listopada 2040

 

– Mayday, mayday, mayday! – krzyczała Sam do mikrofonu. Zaciskała dłonie na wolancie z taką siłą, że pobielały jej knykcie. – Tu niezgłoszony lot z Apyar Kyun, prosimy o przyznanie statusu uchodźców i natychmiastową eskortę. Mamy dzieci na pokładzie.

Za oknem kokpitu rozjarzyła się błyskawica i oświetliła gigantyczne burzowe chmury przed i pod nimi.

– Myśliwce przechwytujące robią kolejne podejście – odezwał się Feng za jej plecami, nie przestając stukać jedyną sprawną ręką w panel kontrolny.

Dwie krwistoczerwone kropki na radarze zakończyły zwrot i zaczęły się do nich zbliżać. Myśliwce już raz przeleciały wystarczająco blisko, żeby uruchomić alarmy zbliżeniowe i rozkazać im, aby zawrócili do Birmy.

– Uwaga samolot, natychmiast zmieńcie kurs na wschód do bazy Myeik – zaskrzeczało radio po angielsku z birmańskim akcentem.

– Mayday! Mayday! – powtórzyła Sam. – Hinduska baza w Shibpur, słyszycie nas? Jesteśmy atakowani. Mamy dzieci na pokładzie!

O Boże, te dzieci z tyłu, dwoje na każdym siedzeniu, dwoje do każdej kamizelki ratunkowej. Pod nimi ciemne wody Morza Andamańskiego.

– Hinduska baza, potrzebujemy natychmiastowej pomocy.

Te dzieci, których nie była w stanie poczuć! Te dzieci, których nieobecność w jej umyśle była ogłuszająco bolesna.

– Maskowanie gotowe – powiedział Feng pełnym napięcia głosem. – Flary i wabiki gotowe.

Shiva Prasad dobrze wyposażył swój prywatny odrzutowiec. Ale nie dość dobrze.

– Niezidentyfikowany samolot! – Dobiegający z radia głos Birmańczyka był teraz ostrzejszy. – Otworzymy ogień! Natychmiast zmieńcie kurs!

Ktoś za nią zakaszlał, takim rodzajem kaszlu, w którym słychać ból ran, połamane żebra i uraz płuc.

– Użyj mojego imienia – powiedział Kade.

Musiał stać w otwartych drzwiach prowadzących do kokpitu.

– Przez radio – kontynuował. – Powiedz Hindusom… Powiedz im, że jestem na pokładzie.

Co?! – pomyślała Sam. Przecież powiedziała im już, że mają tu dzieci. Och. Och Jezu.

– Mayday! Mayday! – zakrzyczała ponownie w eter. – Hinduska baza, mamy na pokładzie Kadena Lane’a, znanego jak Synapsa, współtwórcę Nexusa 5. Jesteśmy atakowani przez birmańskie myśliwce, prosimy o azyl i…

– BIIIIIIIP – przerwał jej głośny dźwięk rozchodzący się w kokpicie, a na wyświetlaczu zamigotał czerwony napis.

„Namierzanie radarem”.

– …to ostatnie ostrzeżenie! – oznajmił Birmańczyk. – Zawróćcie natychmiast albo otworzymy ogień. Macie pięć sekund.

– Teraz albo nigdy – powiedział Feng.

Sam obróciła się do niego. Palec Fenga zawisł nad przyciskiem aktywacji kamuflażu. Mieli tylko jedną szansę. Wygłuszyć odrzutowiec. Zniknąć. Wyłączyć napęd i szybować tyle kilometrów, ile zdołają, i mieć cholerną nadzieję, że zgubią birmańskie myśliwce.

Opuściła dłoń na wyłącznik silników.

– Zrób to – powiedziała, po czym odcięła dopływ paliwa.

Efekt był natychmiastowy. Wibracje silników, które wcześniej ledwie zauważała, teraz nagle ucichły. Sam wstrzymała oddech.

Feng włączył maskowanie i tablica przed nią znów się rozjaśniła, ożywając. Na zewnątrz poszycie samolotu dostroiło się tak, aby załamywać światło i odbijać promienie radarowe. Okna kokpitu nagle zmatowiały. Pokrywy maskujące ciepło wysunęły się z obudowy każdego silnika i zamknęły wokół wylotów niedziałającego napędu, maskując gorący metal przed czujnikami podczerwieni.

Szybciej, prosiła w myślach Sam, szybciej.

BIIIIIIIIIIIP

„Rakieta wystrzelona. Brak naprowadzania”.

– Wystrzeliwuję wabiki – zawołał Feng, a jego palce tańczyły po konsoli.

Sam skręciła wolant, delikatnie, bardzo delikatnie. Walczyła z chęcią szarpnięcia go z całej siły, bo wtedy dzieci poleciałyby na przeciwległą ścianę kabiny. Poczuła, jak samolot lekko zadrżał, kiedy wabiki wystrzeliły w rozrzedzone powietrze na wysokości ośmiu tysięcy metrów, wzbudzając radary przeciwników i ściągając na siebie ich pociski…

Pchnęła wolant w przód, kierując samolot w dół, w kierunku chmur i burzy. Straciliby wysokość, skrócili zasięg, ale mogliby w ten sposób uniknąć birmańskich myśliwców.

– Chwycili przynętę – poinformował ją Feng.

Sam poczuła, jak bliźniacze eksplozje wstrząsnęły samolotem, kiedy naprowadzane radarem pociski wybuchły, niszcząc wabiki. Usłyszała je sekundę później i uśmiechnęła się cierpko. Chmury były wciąż jakieś tysiąc metrów poniżej. Cały czas skręcała, odchodząc z poprzedniego kursu, i kierowała się ku nim.

BIIIIIIIIIIIIIP

„Rakieta wystrzelona”.

– Naprowadzanie termiczne – powiedział Feng.

Sam poczuła ucisk w żołądku. Spojrzała na wskaźnik pokryw silnika. Zamknięte na osiemdziesiąt procent. Czy to wystarczy? Jeżeli rakiety ich namierzają, powinni wystrzelić flary. Jednak jeżeli maskowanie jest wystarczające, to flary tylko zdradzą ich pozycję. Odwróciła się do Fenga i ujrzała, że mężczyzna patrzy na pracujące w trybie pasywnym wyświetlacze czujników.

– Mają nas! – Feng zaklął. Jego palce stukały tak szybko, że zdawały się rozmazaną plamą. Odpalił flary.

Sam skręciła wolant w drugą stronę, tym razem mocniej. Słyszała dobiegający z tyłu krzyk, głuchy odgłos upadającego ciała, ale starała się o tym nie myśleć. Musieli przeżyć.

Następny wybuch był tak głośny, jakby dostali. Potem następny. Samolot zadygotał, a potem wyrównał lot. Sam znów pchnęła wolant do przodu i ponownie skręciła. Miała mniej niż pięćset metrów do chmur poniżej. Przebiegła wzrokiem po odczytach. Osłony silników zamknięte na sto procent! Kamuflaż na zielono! Sam odwróciła się, spojrzała na Fenga i zobaczyła, że studiuje wyświetlacze.

– Są blisko – oznajmił. – Ostro szukają radarami. Naprawdę ostro. Ale nas nie widzą. – Spojrzał na nią i wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Nagle blask wyładowania rozświetlił kokpit i wstrząsnął nimi huk gromu, gdy w chmurach przed nimi eksplodowała błyskawica. Wstrząs w jednej chwili ogłupił kamuflaż. Samolot znowu zadygotał. Panele zaświeciły czerwienią i rozbrzmiały ostrzegawcze sygnały. Wyświetlacz pokazał serię czerwonych smug lecących prosto od strony znajdujących się za nimi myśliwców.

– Dostaliśmy! – krzyknął Feng. – Zobaczyli nas! Oberwaliśmy w prawe skrzydło.

„Alarm kolizyjny”.

Kurwa mać! – pomyślała Sam. Na wyświetlaczu taktycznym widziała pędzącą za nimi strzałę. Samolot ponownie zadygotał, czuła, jak wolant w jej dłoniach stawia opór.

– Minęli nas – powiedział Feng. – Znowu nawracają.

Pchnęła drążek mocniej i zanurkowała w chmury. Kątem oka obserwowała, jak czerwone strzałki zawracają, żeby ich ponownie namierzyć.

– Kamuflaż na prawym skrzydle nie działa! – oznajmił Feng. – Jesteśmy widoczni na radarach.

„Rakieta wystrzelona”.

Serce Sam podskoczyło do gardła. Skręciła wolant, pchnęła go do przodu. Nurkowała, wprowadziła samolot w przechył i poczuła, jak zadrżał, kiedy Feng wystrzelił dwa ostatnie wabiki. Kokpit zadygotał – za wcześnie, zanim jeszcze usłyszała pierwszy wybuch, a potem kolejny. Wolant ponownie zadrżał i walczyła teraz, żeby zachować kontrolę nad samolotem. Potem nadeszły dwie kolejne eksplozje, kiedy rakiety rozwaliły wabiki. Co, do diabła? I wtedy radio odezwało się ponownie, tym razem innym głosem i z innym akcentem.

– UWAGA SAMOLOT KRÓLEWSKICH SIŁ LOTNICZYCH MYANMAR. Mówi kapitan Ajay Nair ze Wschodniego Dowództwa Indyjskich Sił Lotniczych…

– Grom dźwiękowy – stwierdził Feng.

Sam spojrzała na niego i zobaczyła, jak na jego twarzy pojawia się uśmiech.

– Indyjskie myśliwce – oznajmił chiński żołnierz.

– …ten samolot znajduje się teraz pod naszą jurysdykcją – kontynuował nowy głos z radia. – Wstrzymajcie pościg.

Sam wstrzymała oddech. Wciąż mogli do niej otworzyć ogień, wciąż mogli strzelić.

Dwie czerwone strzałki na wyświetlaczu zawróciły i oddaliły się w kierunku Birmy. Pojawiły się za to dwie nowe, kiedy indyjskie myśliwce wyłączyły swój własny kamuflaż. Potem na ekranie ukazało się więcej małych strzałek, było ich przynajmniej tuzin. Wyskakiwały wszędzie w zasięgu sensorów.

– Mają ze sobą drony – powiedział Feng.

Sam wypuściła powietrze. Widziała kątem oka, jak Feng uśmiecha się coraz szerzej.

Nagle w kokpicie zabrzmiały tony alarmów. Na wyświetlaczach ostrzeżenia zapulsowały czerwienią.

Poczuła ucisk w piersi. Właśnie wyłapało ich kilkanaście hinduskich radarów. Wyczuwała napięcie siedzącego obok Fenga.

– Niezidentyfikowany Falcon X9 z Apyar Kyun, to jest twój nowy kurs – odezwał się chłodno nowy głos. – Nie zbaczajcie z niego.

* * *

Niekodowana transmisja radiowa rozchodziła się z prywatnego odrzutowca należącego niegdyś do Shivy Prasada, z prędkością światła tworząc coraz to większą sferę. Większość tej energii rozpłynęła się w przestrzeni lub została wchłonięta przez atmosferę albo ciemne wody Morza Andamańskiego. Jednak niewielkie fragmenty zostały zebrane przez anteny i przetłumaczone ponownie na dane: przez zamaskowane boje nasłuchowe, kołyszące się w wodach poniżej, w pozornie prywatnym domu w Port Blair na Andamanach i przez specjalne, nie większe od pięści satelity krążące na niskich orbitach. Tam informacja została uporządkowana, oflagowana, spriorytetyzowana i przesłana do kilku organizacji oraz do rządów państw.

Słowa „hinduska baza, mamy na pokładzie Kadena Lane’a, znanego jako Synapsa, współtwórcę Nexusa 5… prosimy o azyl” w ciągu kilku minut obiegły świat.

Kade osunął się na podłogę kabiny, opierając się plecami o ścianę. Wyczerpanie i ból niemal go pokonały. Na siedzeniu przed nim dwunastoletnia Sarai mocno tuliła do siebie najmłodszego, rocznego Aroona.

Chaos i strach związane z bitwą na wyspie Shivy były dla tych dzieciaków aż nazbyt intensywnym przeżyciem. Strach, jakiego doświadczały od kilku minut, był równie dotkliwy i zły. Ale jakoś wytrzymywały. Głównie dzięki Sarai, to ona ich podtrzymywała, łączyła w technice medytacji vipassana, której nauczyła ją Sam.

Kade uśmiechnął się do dziewczynki z wysiłkiem, nie bacząc na ból powodowany przez oparzenia, pęknięte żebra, uszkodzone błony bębenkowe, rękę złamaną w dwóch miejscach, wstrząśnienie mózgu, którego prawdopodobnie również się nabawił. Do tego otrzymał uderzenie, gdy Sam wprowadziła samolot w przechył, przeżywał szok migającego umysłu Shivy i głęboką niepewność co do sposobu, w jaki zamierzają potraktować ich Hindusi.

Nic nam nie będzie – nadał do niej. Wpuszczają nas do Indii.

Wysłał to do wszystkich.

Sarai spojrzała na niego, uśmiechnęła się nerwowo, tłumiąc własny strach, i założyła kosmyk włosów za ucho.

Wiemy, co się dzieje.

Kade uśmiechnął się cierpko. Oczywiście, że wiedzieli. Wiedzieli, że upraszcza pewne sprawy i unika odpowiedzi na pytania, co zrobią z nimi Hindusi. Mimo swego całego doświadczenia był przejrzysty dla dziecka, które urodziło się z Nexusem w mózgu. Feng był dla nich równie przejrzysty. Te dzieciaki widziały rzeczy takimi, jakimi są, bez żadnego wysiłku obserwow...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin