Bóg na u A5.doc

(1548 KB) Pobierz
Bóg na urlopie




Tomasz Kołbus

Bóg na urlopie

 

 

Rok pierwszego wydania: 2014

 

 

Bóg wyjechał gdzieś na urlop i nie odbiera telefonów. Piekło szykuje całej ludzkości potępienie, a Marcin, trzydziestoletni nauczyciel historii w prowincjonalnym gimnazjum, desperacko szuka dziewczyny. W zasadzie dzień jak co dzień, gdyby nie to, że Marcinowi ukazują się Archanioł Rafał oraz demon Mammon, namaszczając go na wybrańca, a przybysze z planety Bellatrix właśnie postanowili zniszczyć Ziemię...


Prolog.

Hall Johnson drobił niezdarnie w górę krętymi schodami z za małymi stopniami. Zaprojektowano je specjalnie tak, aby były za małe na chodzenie stopień po stopniu i za duże na pokonywanie dwóch stopni na raz. Doskonale jednak spełniały swoje główne zadanie, którym było wysysanie pewności siebie i wywoływanie poczucia śmieszności korzystających z nich osób. Funkcja komunikacyjna była zupełnie drugorzędna. Schody wiły się dziesięć pięter w górę wokół szybu bardzo wygodnej windy, na której od zawsze wisiała tabliczka „Winda nieczynna”. Nieczynna winda służyła pognębieniu frustracji osób korzystających ze schodów. Tym bardziej, że zawsze jak już ktoś zaczął się wspinać po schodach, to niestrudzenie jeździła w górę i w dół, co jakiś czas zatrzymując się tuż poza zasięgiem wzroku wspinającego się oraz wydając dźwięk „ping” i odgłos rozsuwanych drzwi. Gdy osoba wspinająca zaczynała biec w górę na złamanie karku, żeby zdążyć do niej wsiąść, winda zawsze zdołała w porę się zamknąć i odjechać. Winda była nie tylko bardzo wygodna, ale i bardzo nowoczesna. W piekle od zawsze starali się iść z duchem czasu.

Hall Johnson normalnie mógłby co krok pokonywać dwa stopnie i wyglądałby tylko niezgrabnie i jakby się gdzieś śpieszył, ale wolał to od skojarzeń z koniem idącym stępa. Lecz teraz musiał iść stępa, bo był objuczony aktami, które trzymał na opuszczonych rękach i które sięgały mu powyżej nosa. Oczywiście w piekle były również komputery, pendrajwy i przenośne dyski twarde, ale nie byłoby z nich żadnego pożytku, gdyby nie to, że świadomość ich istnienia mogła wywoływać dodatkowe rozgoryczenie w osobie, która musi wnieść trzydzieści kilo akt na dziesiąte piętro. Pomniejsze demony nie mogły się nadziwić pomysłowości, dbałości o szczegóły i diaboliczności swojego władcy. Szatan kąpał się w ich admiracji, jednak większość pomysłów nie była jego. Na ziemi podobne rozwiązania już dawno wprowadziła administracja publiczna. Szatan podziwiał urzędników państwowych. Zawsze myślał o nich z rozrzewnieniem i dumą, która zwykle rozpiera rodziców obserwujących swoje dorosłe już dzieci, gdy te odnoszą w życiu sukcesy, znacznie przekraczające ich własne. A to, że administracja publiczna niby miała służyć innym ludziom pomocą, to był prawdziwy majstersztyk. Już dawno by się wypalił zawodowo, gdyby nie miał w ludziach takiej wspaniałej inspiracji.

Ktoś mógłby sobie pomyśleć, że życie po śmierci ma swoje plusy. W końcu dalej „żyje” tylko dusza, co w ogromnym stopniu upraszcza egzystencję. Odchodzą wszystkie problemy, których codziennym źródłem jest ciało. Nie pożąda się żony bliźniego swego, nie cudzołoży, nie obżera i nie męczy. Dusza sobie lata szczęśliwa we wszystkie strony, niezmordowanie przenikając materię niczym neutrina ziemię. Nie ma mowy o  żadnym zmęczeniu, a myśl jest jednoznaczna z działaniem. Hall Johnson właśnie w taki sposób wyobrażał sobie życie po śmierci. To jest do czasu, aż umarł i trafił do Piekła. Ku swojemu zdziwieniu wcale nie pozbył się po śmierci ciała. Okazało się, że dusze w ciałach są znacznie łatwiejsze do opanowania, manipulacji i tortur. Żądze cielesne nigdy nie znikają, po prostu w Piekle nie da się ich zaspokoić. No i ciało męczy się fizycznie tak samo jak na ziemi. Jak Piekło, to Piekło, nikt nie mówił, że będzie lekko.

Na ósmym piętrze Hall Johnson przykucnął, położył akta na stopniu i usiadł ciężko obok. Akta niebezpiecznie zachwiały się na za wąskim schodku, szybko przytrzymał je prawą ręką, lewą wyjął z kieszeni marynarki chustkę, którą przetarł mokre, czerwone z wysiłku czoło, i zrobił trzy głębsze oddechy. Hall Johnson był za życia popularnym nowojorskim adwokatem, który uwielbiał dobrze i dużo jeść i pić. Efekt tego był taki, że lekarze często ostrzegali go, że jeśli nie schudnie i nie weźmie się za siebie, to prędzej czy później umrze na zawał. Hall nie bardzo wierzył lekarzom, do momentu aż nie umarł na zawał.

- No popatrz, mieli rację - przyznał, gdy unosił się w stronę, jak wtedy myślał, niebiańskiego światła. Po śmierci zostało mu ciało zawałowca, z wszystkimi jego niedogodnościami, z tym tylko, że nie mógł już drugi raz umrzeć na zawał. Ale sam zawał mógł mieć i miewał go regularnie. Nic przyjemnego, nawet jeśli się wie, że człowieka po wszystkim diabli nie wezmą. Zrobili to już jeden raz na tyle skutecznie, że nie muszą się powtarzać.

Hall Johnson chciał uniknąć kolejnego zawału i planował posiedzieć na schodach co najmniej pięć minut, żeby uspokoić swoje słabe, nieśmiertelne serce.

- Hall, sugeruję, żebyś ruszył swój tłusty tyłek, bo Szef się niecierpliwi. Zawał, widzisz, nie wyczerpuje repertuaru mąk piekielnych - potężny basowy głos rozległ się na klatce schodowej. Hall rozpoznał głos jako należący do jego osobistego demona stróża. To ktoś taki jak trener osobisty na siłowni, który pilnuje diety, krzyczy, żeby zrobić jeszcze jeden przysiad, gdy już na pewno wiemy, że nie damy rady, i w końcu sugeruje, w niewybrednych słowach, że jesteśmy homoseksualistą, gdy rzeczywiście nie daliśmy rady zrobić tego cholernego, dodatkowego przysiadu. Każdy w Piekle miał takiego mentora, ponieważ Piekło stawiało na kontakt indywidualny i zbliżenie z klientem.

- Już, już... idę - wysapał Hall Johnson, kucając przed stertą akt, żeby je bez zbędnego wysiłku podnieść.

- Raz, dwa, raz, dwa, ruszaj się Johnson, ty tłusta cioto! - Każdy demon stróż miał egzemplarz podręcznika instruktażowego dla trenerów osobistych z pewnej dużej ziemskiej sieci siłowni. Musieli nauczyć się go na pamięć i gorliwie wdrażać w życie przy każdej okazji.

Johnson kontynuował swoją niezgrabną wspinaczkę po wężowatych schodach przy akompaniamencie ciepłych zachęt demona stróża. Zachęty były na tyle skuteczne, że kolejny przystanek Hall zrobił sobie dopiero przed ogromnymi, ciemnobrązowymi, dębowymi drzwiami, które wieńczyły krętą klatkę schodową niczym ogromny łeb węża. Na drzwiach z ogromną dbałością o detale były wyrzeźbione różnorakie scenki, które stanowiły dla Piekła odpowiednik półki z pucharami ustawionej w pobliżu sali gimnastycznej przeciętnego liceum. Można tam zatem było znaleźć Kaina mordującego Abla, Ewę wgryzającą się w jabłko, Hitlera podpalającego Reichstag, powstanie ruchu ekologicznego, zamontowanie pierwszego fotoradaru i wiele, wiele innych wyjątków z historii ludzkości utrzymanych w tym samym duchu. Hall Johnson przystanął pod drzwiami. Drzwi, nieświadome oczekującego Halla, pozostawały nadal w najlepsze zamknięte. Hall wiedział, że powinien zapukać, ale nie miał wolnych rąk. Wiedział też, że zarówno jego demon stróż, jak i Szatan wiedzieli, że czeka pod drzwiami, i z rozbawieniem czekali na dalszy ciąg wypadków. Hall odwrócił się tyłem do drzwi, pochylił i położył akta na podłodze. Szwy na jego spodniach niepokojąco zaśpiewały. W tym samym czasie drzwi otworzyły się bezgłośnie. Znaczące, zniesmaczone chrząknięcie dobiegło do uszu Halla w momencie, gdy był zgięty pod kątem dziewięćdziesięciu stopni. Chrząknięcie mogło oznaczać wiele rzeczy, ale Hall miał nieodparte przeczucie, że było czystą esencją myśli, którą trzeba tylko rozpuścić w słowach, a która przybrałaby ostatecznie mniej więcej postać wykrzyknienia: „Co za wielkie, tłuste dupsko!”.

- Johnson, na litość boską, jesteś obrzydliwy! Zero manier! Zero! - Demon stróż pośpieszył purpurowemu Hallowi z pomocną reprymendą.

- Ja niespecjalnie... chciałem zapukać, dlatego tak... nie przez brak szacunku... - jąkał się Hall Johnson.

„Dlaczego właściwie tak się daję upokarzać? Przecież ja nigdy w życiu nikomu się nie tłumaczyłem” - mówiąc w myślach „w życiu”, Hall miał na myśli życie przed śmiercią, bo od czasu pierwszego zawału wielokrotnie już zdarzyło mu się znaleźć w bardzo niezręcznej sytuacji, w której czuł olbrzymi przymus wewnętrzny do infantylnego usprawiedliwiania się. Hall Johnson był święcie przekonany o tym, że wszystkie te sytuacje są ustawione i ich jedynym celem jest ośmieszenie go i pozbawienie pewności siebie. Żadnych prymitywnych i wulgarnych wideł ani przypalania w kotle ze smołą. Tylko wyrafinowane i finezyjne gierki psychologiczne służyły obecnie do torturowania potępionych. Dokładnie od czasu gdy Szatan wprowadził w Firmie (słowo „Piekło” budziło wiele niemodnych i niepożądanych konotacji) ład korporacyjny, a potępieni stali się szeregowymi pracownikami. Szatan widząc pierwsze efekty, kolejny raz rozpłakał się ze wzruszenia i z niedowierzaniem kręcił głową nad pomysłowością ludzi.

- Korporacje, no pewnie! Teraz to się wydaje takie oczywiste, ale czemu sam na to nie wpadłem?!

Hall Johnson zebrał się w sobie, podszedł do stosu akt z drugiej strony, żeby tym razem stać twarzą w stronę drzwi, podniósł akta i przekroczył próg. Stanął obok swojego demona stróża w czymś na kształt ogromnej poczekalni urządzonej z bizantyjskim rozmachem. Ze ścian patrzyły na niego złote płaskorzeźby, pod ścianami stały marmurowe fontanny z sikającymi diabełkami, a na suficie wisiał pokaźnych rozmiarów stiuk, który upodobniał sufit do koszmaru cukiernika. W głębi za ladą z napisem „Recepcja” siedziała zniewalająca blondynka.

- Jesteśmy przed remontem - powiedziała do rozglądającego się Halla. - Szef ma dosyć tego baroku. Teraz będzie tutaj panował minimalizm i niedopowiedzenie. - Dwa ostatnie słowa powiedziała z widoczną dumą, jakby minimalizm i niedopowiedzenie były czymś, o co od zawsze zabiegała i w końcu Szef poszedł po rozum do głowy i jej posłuchał.

- Szef jest wolny czy zajęty? - spytał demon stróż recepcjonistki z niezwykłą u niego pokorą.

- Szef jest zawsze zajęty. W końcu ma na głowie cały świat. - Recepcjonistka podniosła słuchawkę telefonu. - Szefie, mam tutaj specjalistę od HR, Melechiasza z jego podopiecznym, tym adwokatem - powiedziała do słuchawki i odczekała chwilkę, słuchając głosu po drugiej stronie. - Tak jest, natychmiast - dodała, po czym zwróciła się do Melechiasza i Halla Johnsona: - Możecie wejść. Szef na was czeka.

Hall Johnson i Melechiasz otwarli drzwi obok recepcji. Weszli do pomieszczenia z przyciemnionym światłem, gdzie po ścianach leniwie ganiały się złowrogie cienie z ciepłymi refleksami, rzucanymi przez rozpalony kominek. W głębi stało ciężkie, przytłaczające dębowe biurko z włączoną zieloną lampką. Lampka ukazywała stosy papierzysk rozrzuconych w ogromnym nieładzie, jednym z tych nieładów, które były nieładem tylko dla postronnych obserwatorów, niewtajemniczonych w bardziej skomplikowane arkana sztuki organizacji. Twórca nieładu niezmiennie wolał myśleć o nim jak o nowatorskim i skomplikowanym systemie segregacji, który z powodu swojej złożoności nie jest w pełni rozumiany przez współpracowników, współmałżonków, a w szczególności przez personel sprzątający.

Spośród papierów wyłaniała się nad biurkiem głowa Szatana. Miała tłuste, nieumyte, złote włosy i przekrwione, ale szczęśliwe oczy. Widać było, że jej właściciel ostatnio ją zaniedbał, zajęty czymś daleko ważniejszym niż higieniczny tryb życia.

- Panowie, nie chciałbym zapeszać, ale wygląda na to, że w końcu wygraliśmy - powiedział Szatan na powitanie swoich gości, nie odrywając wzroku od dokumentu, który trzymał w ręce. - A najśmieszniejsze jest to, że obyło się bez apokalipsy, wielkiej bitwy, ognia piekielnego, zastępów demonów i Antychrysta. - Szatan szczególnie cieszył się, że cokolwiek się odbyło, odbyło się bez Antychrysta, bo od dawna nie czuł się komfortowo z tym, że ktoś inny niż on będzie grał pierwsze skrzypce w...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin