Deborah Moggach - Huśtawka.pdf

(1305 KB) Pobierz
Deborah Moggach
Huśtawka
Przekład: Ewa Rudolf
Dla Lottie, która jest tego warta.
CZĘŚĆ PIERWSZA
Rozdział pierwszy
Lokalna gazeta przysłała reporterkę.
— Zapewne nie posiadacie się państwo ze szczęścia — oświadczyła na
wstępie ta bardzo młoda osoba.
— Jesteśmy zachwyceni — przyznała Val. — Wręcz podekscytowani.
Nigdy dotąd nie wygraliśmy na loterii choćby płynu do kąpieli. — Tym razem
wylosowali wycieczkę na Florydę, dla całej rodziny. Prawdę mówiąc, pobyt na
Florydzie nie zajmował jednak pierwszego miejsca na liście wymarzonych
wakacji Val; słowo „Floryda" kojarzyło jej się z rozbojami i starczym
zniedołężnieniem. Oczywiście nie należało o tym wspominać.
— Czy byliście już kiedykolwiek na Florydzie?
Val potrząsnęła głową. — Raz zabraliśmy dzieciaki do Nowego Jorku —
mąż ma tam krewnych — ale na Florydę to jeszcze nie.
Czy to my wybraliśmy los, czy raczej on wybrał nas, zastanawiała się.
Szczęśliwy traf czy przeznaczenie? W przyszłości — minie wiele czasu —
wyobrazi sobie ten ich kawałek papieru przeciskający się na powierzchnię,
rozpychający się i przeskakujący przez inne losy, by dotrzeć do magnetycznej
dłoni telewizyjnej persony, która, ogłaszając ich numer, uruchomiła proces
wydarzeń, jakie na zawsze zmieniły ich
życie.
Ale to nastąpi później.
Pojawił się także fotograf. —
Ładnie
tu u was — zauważył, rozglądając się
po salonie. — Jakże miło. Zrobię kilka ujęć tutaj, a parę na zewnątrz, dobrze?
Rodzina Val już zaczynała okazywać niepokój. Morris wrócił z pracy
wcześniej; ona także. Zebranie całej ich piątki o czwartej trzydzieści w majowe
popołudnie było nie lada sztuką. Tylko Becky, młodsza córka, zdawała się
podekscytowana perspektywą ujrzenia swej podobizny w gazecie.
— No dobrze, to odkąd mieszkacie w Stanmore? — kontynuowała wywiad
reporterka.
— Od piętnastu lat — odrzekła Val.
— A jak długo jesteście małżeństwem?
— Och, od zawsze.
Morris uniósł brwi. — Masz na myśli dożywocie? Jak możesz być taka
cyniczna, i to w obecności tej czarującej młodej damy? — Zwrócił się do
dziennikarki: — Dwadzieścia cztery szczęśliwe lata. A chce pani poznać nasz
sekret? Para, która potrafi się razem
śmiać,
umie też ze sobą
żyć.
I także —
pokiwał palcem — nigdy nie należy iść do
łóżka
w trakcie kłótni, tylko kłaść
się na materacu.
Dzieci aż jęknęły. Zażenowanie zachowaniem ojca należało do tych niewielu
łączących
je spraw.
Reporterka zapisała ich wiek. — Becky, jedenaście... Hannah, siedemnaście.
Obie chodzicie do szkoły, prawda? — Odwróciła się do Theo i, czerwieniąc
się, zapytała: — A ty?
— Dwadzieścia jeden — odrzekł, przeciągając samogłoski. — Kończę
szkołę filmową.
— Jakie fascynujące! Wciąż mieszkasz w domu?
— Jezu, nie! W Londynie... — swym tonem zepchnął Stanmore w mroczny
świat
przedmieść, do miejsca, z którego za wszelką cenę należy się wyrwać.
— A teraz, wspólne ujęcie — oznajmił fotograf. Zebrał wszystkich przed
kominkiem.
— Czy mogę do tego zdjęcia wykorzystać moje golfowe trofea? — zapytał
Morris.
— Tato! — oburzyła się Hannah.
Fotograf zajął się ustawianiem dziewczynek. — Becky, może tu, a... ty,
Harriet...
— Hannah.
— Hannah, tutaj.
— Mowy nie ma! — Becky cofnęła się. — i Nie będę obejmować jej
ramieniem.
— Dziewczynki! — skarcił córki Morris.
— Szeroki uśmiech! — polecił fotograf.
Klik — zdjęcie gotowe. Val wolałaby, aby mąż nie miał na sobie marynarki
w kratkę; gdy pozwalano mu samemu robić zakupy, przejawiał okropny gust.
Całkiem w stylu Florydy. Jaskrawe koszule, letnie garnitury, marynarki
sportowe a la Jack Lemmon. A Hannah mogła była wyszczotkować włosy i
usunąć tę okropną błyskotkę z nosa. Przy odrobinie szczęścia fotografia nie
ujawni tego szczegółu, ale co z tymi jej przypominającymi pajęczynę
rajstopami?
— A więc prowadzi pan własną firmę, panie Price? — upewniała się
reporterka.
Kiwnął głową. — Systemy Antywłamaniowe, Price Security Systems, może
pani o nas słyszała?
— Niestety nie.
— Mamy biuro niedaleko stąd — tuż za Watford — ale instalujemy i
naprawiamy urządzenia w całym kraju. W tym roku nasze obroty wzrosły o
trzydzieści procent, a wie pani dlaczego, młoda damo? Bo
świat
jest
niebezpiecznym miejscem.
Gdy fotograf wyciągnął ich na dwór, Morris wskazał na przycisk alarmowy
nad werandą, z logo jego firmy. — Mógłby pan to pstryknąć?
— Tato! — ponownie skarciła go Hannah.
— Czy musimy stać przed domem? — zirytował się Theo. — Wyglądamy
jak skończone głupki.
— Możemy udawać,
że
to zdjęcia dla Hello — zauważyła Val.
— Właśnie to miałem na myśli — upierał się Theo.
— Szeroki uśmiech! — poinstruował fotograf.
Na dworze panował chłód. Kartki notatnika reporterki zaszeleściły na
wietrze. — A ty, Val, pracujesz zawodowo? — zapytała młoda osoba z gazety.
— Czy ona pracuje? — podchwycił Morris. — Ona nigdy nie przestaje!
— Projektuję wnętrza — wyjaśniła Val. — W domu mam pracownię, a
biuro w Marylebone. Przeważnie jestem w ruchu.
— Mamy to nigdy nie ma, by zrobić mi podwieczorek — poskarżyła się
Becky.
— Miły uśmiech! — przypomniał fotograf.
W domu zadzwonił telefon. Po dwóch sygnałach włączyła się sekretarka. Za
pół godziny Val miała jechać do Totteridge na spotkanie z potencjalnymi
klientami. Morrisa czekała droga do Londynu i obiad z inwestorem
budowlanym centrum handlowego — jak on rotarianinem i dowcipnym
gawędziarzem. Zdaniem Val słowa „dowcipny" i „rotarianin" wykluczały się
wzajemnie.
— Uśmiechnij się, Harriet — polecił fotograf.
— Hannah.
Przejeżdżający ulicą samochód zwolnił i zaraz pojechał dalej. Val przeszedł
dreszcz; wyczuwała poruszenie za oknami sąsiadów. Gdzieś w oddali rozległ
się alarm przeciwwłamaniowy; uświadomiła sobie,
że
dzwonił przez cały czas,
wypełniał jej mózg dudnieniem. Jej córki niespokojnie przestępowały na
żwirze
z nogi na nogę.
— Jeszcze tylko parę ujęć — nalegał fotograf.
Telefon zadzwonił ponownie i ucichł. Rodzina już zdawała się oddalać od
Val, rozchodzić się, każde do własnych spraw; Becky znów zasiądzie do
oglądania Lokatorów, Hannah wycofa się w swój własny
świat
dorastania,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin