Clancy Tom - Jack Ryan 07.2 Suma wszystkich strachów.rtf

(2997 KB) Pobierz
SCAN-dal.prv.pl

Tom Clancy

 

 

 

SUMA WSZYSTKICH STRACHÓW

tom 2

 

(Przełożył: Piotr Siemion)

21

Związki

 

Poszukiwania zajęły aż dwa tygodnie, lecz dały pewien rezultat Oficer KGB, który pracował dla CIA, rozejrzał się w sytuacji i przyniósł pogłoskę na temat operacji trwającej w Niemczech. Coś z bombami atomowymi. Coś, co prowadzi bezpośrednio centrala w Moskwie pod osobistym nadzorem Gołowki. Ludzie w placówce KGB w Berlinie nie mieli dostępu do sprawy. Koniec meldunku.

- I co ty na to? - zapytał Ryan Goodleya.

- Wszystko się pokrywa z meldunkiem ŻAGLA. Jeżeli coś jest w tej historii o brakujących głowicach, na pewno musi to mieć jakiś związek z wycofywaniem wysuniętych sił ze wschodnich Niemiec. Przy przeprowadzkach zawsze coś ginie. Mnie też, kiedy się tu przenosiłem, wcięło dwa kartony książek.

- Można by sądzić, że bomb jądrowych będą pilnować uważniej - zauważył cierpko Ryan, przekonując się znowu, że Goodley musi się jeszcze cholernie dużo nauczyć. - Tylko tyle?

- Próbowałem znaleźć dane, które by podważyły ten meldunek. Oficjalnie przyczyna, dla której Rosjanie nie mogą w terminie zdemontować swoich SS-18, to niewydolność zakładów rozbiórkowych. Zbudowali je specjalnie w tym celu, ale coś sknocili, tak twierdzą. Nasi inspektorzy na miejscu nie potrafią potwierdzić ani zaprzeczyć, chodzi o jakieś sprawy techniczne. W głowie mi się nie mieści to wszystko, bo przecież skoro Rosjanie sami budują te rakiety, i to od dawna, SS-18 to stary model, powinni umieć też zaprojektować bezpieczny zakład rozbiórkowy. Ich wersja głosi, że mają kłopot z układami paliwowymi rakiet i z niektórymi postanowieniami traktatu, bo mianowicie ich osiemnastki są na paliwo ciekłe i mają kadłuby pod ciśnieniem. Innymi słowy, cała rakieta jest sztywna tylko wtedy, jeśli we wnętrzu panuje wysokie ciśnienie. Rosjanie mogą więc spuścić z nich w każdej chwili paliwo, ale nie mogą wyciągnąć tych rakiet z silosów, nie uszkadzając ich. Tymczasem traktat nakazuje odwieźć kompletne, nie uszkodzone rakiety do zakładu rozbiórkowego. W porządku, tylko że w zakładzie nie ma jak spuścić z rakiet paliwa, więc koło się zamyka. Nie ma jak, bo spuszczenie paliwa poza wyrzutnią nie jest proste i grozi skażeniem środowiska. Ich paliwo rakietowe to podobno jakieś straszne świństwo, łatwo można się nim otruć, a zakłady leżą tylko trzy kilometry od sporego miasta, i tak dalej. - Goodley pomyślał chwilę. - Wyjaśnienie ma ręce i nogi, chociaż można się długo zastanawiać, kto i dlaczego tak spieprzył całą sprawę.

- Życie spieprzyło - odpowiedział Jack. - Rosjanie nie mogą, na przykład, zbudować tych zakładów w jakiejś dalekiej Pipidówce, bo przy tej liczbie prywatnych samochodów robotnicy nie mieliby jak dojeżdżać, trzeba by im organizować transport i co tam jeszcze. Właśnie przez takie rozmaite drobiazgi ni cholery nie potrafimy zrozumieć, co siedzi w Rosjanach.

- Dobrze, ale w ten sposób mogą zwalić na głupi błąd, co tylko zechcą. - Prawidłowe spostrzeżenie, Ben - ucieszył się Jack. - Teraz myśli pan jak prawdziwy pies.

- O, rany, gdzie ja trafiłem.

- Ciekłe paliwa rakietowe, dające się składować, to rzeczywiście syf. Żrące, korodujące, toksyczne. Pamięta pan, jakie kłopoty mieliśmy z rakietami Titan-II?

- Nie pamiętam - przyznał się Goodley.

- Kłopotu z obsługą tyle, że można było dostać kota. Na każdym kroku potrzebne zabezpieczenia, a mimo to co chwila następował wyciek. Paliwo przeżerało co tylko spotkało na drodze, parzyło ludzi...

- Mam rozumieć, że zgadzamy się z tym, co mówią Rosjanie?

- Tego nie powiedziałem. - Ryan uśmiechnął się i przymknął oczy.

- Powinniśmy zdobyć konkretne informacje, a nie takie... Przecież od tego jest CIA, żeby wszystko wiedzieć.

- Jasne, sam tak kiedyś myślałem. Ludzie sądzą, że mamy u siebie teczkę na temat każdej skały, kałuży czy polityka na świecie. - Jack ożywił się nagle. - Nie mamy i nie będziemy mieli nigdy. Smutne, co? Wszędobylskie CIA. Próbujemy odpowiedzieć na ważne pytanie, ale mamy w ręku jedynie rozmaite możliwości, żadnych pewników. W jaki sposób prezydent ma podjąć właściwą decyzję, jeśli zamiast faktów dostaje od nas lepiej czy gorzej uzasadnione opinie? Od dawna powtarzam, nawet o tym pisałem, że nasze oficjalnie usankcjonowane informacje to przeważnie zgadywanki. Wiadomo, nikt nie ma ochoty rozsyłać takich analiz jak ta.

Jack wskazał na końcowy raport pionu rozpoznania. Zespół ekspertów od Rosji przez tydzień ślęczał nad meldunkiem ŻAGLA i ocenił, że choć najprawdopodobniej odpowiada rzeczywistości, może też być wynikiem niezrozumienia pewnych faktów. Jack znów przymknął oczy, modląc się, by ból głowy ustąpił nareszcie.

- Na tym polega nieszczęście CIA jako instytucji. Rozpatrujemy rozmaite możliwości. Jeśli podamy później jednoznaczną opinię, może się zdarzyć, że będzie ona błędna. A wtedy? Ludzie znacznie dłużej pamiętają o pomyłkach niż o trafnych ocenach, i dlatego każdy z nas stara się włączyć do oceny wszystkie możliwe warianty. Intelektualnie to nawet cenna strategia, człowiek jest później kryty na wszystkie strony. Kłopot w tym, że ludziom, którzy zamawiają u nas te raporty, chodzi o coś zupełnie innego. Im nie zależy na tym, żeby się dowiedzieć, że może będzie tak, a może owak, przeciwnie, chociaż, moim zdaniem, lepiej by zrobili, gdyby poznali wszelkie ewentualności. Tak jak mówię, Ben, można ocipieć z tego wszystkiego. Biurokraci z rządu proszą o bajkę na dobranoc, a biurokraci z CIA posłusznie piszą, bo nie będą się przecież wychylać. Taka jest smutna rzeczywistość wywiadu.

- Nigdy bym nie przypuszczał, że taki z pana cynik.

- Nie cynik tylko realista. Wiele rzeczy wiemy, masy innych nie wiemy. Tu pracują ludzie, a nie maszyny liczące. To ludzie szukają odpowiedzi i zamiast nich znajdują następne pytania. W tym budynku pracuje masa zdolnych ludzi, ale niestety, system krępuje im ruchy, mimo że jedna osoba dowiaduje się różnych rzeczy szybciej niż cała komisja.

Ktoś zapukał do drzwi gabinetu.

- Proszę!

- Doktorze Ryan, nie było pańskiej sekretarki, więc...

- Nancy wybiegła coś zjeść.

- Mam tu coś dla pana. - Goniec wręczył Ryanowi kopertę. Ryan podpisał mu pokwitowanie, odprawił go, po czym otworzył kopertę.

- Nieocenione All Nippon Airlines - zauważył. Miał przed sobą kolejny meldunek NITAKI. Na widok pierwszych zDan podskoczył w fotelu. - O, kurwa żesz...!

- Kłopoty? - zapytał Goodley.

- Nie powiem, bo nie ma pan upoważnienia.

 

- Co się tam znowu u was dzieje? - zapytał Narmonow.

Gołowko miał trudne zadanie, gdyż musiał zameldować o udanej operacji, która przyniosła bardzo nieprzyjemne skutki.

- Prezydencie, od dłuższego czasu pracujemy nad złamaniem amerykańskiego systemu szyfrów. Poniekąd nam się to udało, zwłaszcza jeśli chodzi o łączność z ich ambasadami. Tu mam właśnie depeszę, którą Waszyngton rozesłał do kilku placówek dyplomatycznych. Udało nam się rozszyfrować całość.

- I co dalej?

 

- Kto rozesłał tę depeszę?!

- Opanuj się, Jack - mitygował Ryana Cabot. - Liz Elliot tak się przejęła ostatnim meldunkiem ŻAGLA, że postanowiła skonsultować sprawę z Departamentem Stanu.

- Ach tak? Wspaniale. Dowiedzieliśmy się przynajmniej, że KGB złamało szyfr naszej służby dyplomatycznej. NITAKA czytał tę samą depeszę, którą dostał nasz ambasador w Tokio. Narmonow nareszcie wie, czego się tak boimy.

- Biały Dom uzna, że to najlepsze, co się mogło stać. Co w tym złego, że Narmonow pozna nasz punkt widzenia? - zapytał dyrektor.

- Nie wdając się w dyskusję: bardzo dużo złego. Czy pan nie rozumie, że nie miałem pojęcia o tej depeszy? Wie pan, skąd dostałem jej tekst? Nie z Departamentu Stanu, tylko od agenta KGB z Tokio! Chryste Panie, nie zdziwię się, jeśli nasza ambasada w Zimbabwe też ją dostała.

- Rosjanie mieli pełny tekst?

- Chciałby pan może porównać oryginał z przekładem? - zapytał Jack jadowitym tonem.

- Niech pan jedzie do Olsona.

- Właśnie pędzę.

Czterdzieści minut później Ryan i Clark wpadli do kancelarii generała broni Ronalda Olsona, dyrektora Narodowej Agencji Bezpieczeństwa. Centrala agencji mieści się w Fort Meade w stanie Maryland, pomiędzy Waszyngtonem i Baltimore, a jej budynki najbardziej przypominają Alcatraz, choć bez miłej dla oka oprawy w postaci Zatoki San Francisco. Główny gmach otacza podwójny płot, wzdłuż którego krążą nocą psy (nawet CIA uznała ten środek ostrożności za zbyt operetkowy), co dobitnie świadczy o panującej tam manii na punkcie tajemnicy państwowej. Narodowa Agencja Bezpieczeństwa zajmuje się szyfrowaniem, łamaniem obcych szyfrów i nagrywaniem wszystkich transmisji radiowych na całej planecie. Jack Ryan zostawił kierowcę, dając mu do czytania “Newsweeka”, a sam wkroczył do usytuowanego na najwyższym piętrze gabinetu Olsona, dyrektora firmy wielokrotnie większej od CIA.

- Ron, straszna obsuwa.

- Dobrze, ale o co chodzi?

Jack podał Olsonowi meldunek NITAKI.

- Pamiętasz, jak was ostrzegałem?

- Kiedy to od nas wyszło?

- Trzy doby temu.

- Z Departamentu Stanu, zgadza się?

- Zgadza się. Dokładnie osiem godzin później w Moskwie czytali już ten tekst.

- Czyli, że albo ktoś w Departamencie Stanu puścił to w obieg, a ich ambasada przesłała tekst przez satelitę do Moskwy - zastanowił się Olson - albo dał im to któryś z szyfrantów czy pięćdziesięciu innych dyplomatów...

- Albo też złamali nasz cały system szyfrujący.

- Nie, Jack, ręczę za moje maszyny.

- Wiesz, Ron, szkoda, że w porę nie rozbudowałeś KANKANA.

- Załatw mi budżet, to rozbuduję.

- Ten nasz agent ostrzegał, że KGB dobrało się do naszych szyfrów. Grzebią nam w korespondencji, Ron, masz w ręku najlepszy dowód.

- To żaden niezbity dowód. - Generał nie dał się przekonać.

- Jak sobie chcesz. Nasz agent zażądał, żeby dyrektor dał mu osobiście słowo, że nigdy nie prześlemy jego meldunków przez radio ani telefon. Te depeszę przysłał nam na dowód, że jest się czego obawiać. Żeby to zdobyć, ryzykował, że mu odstrzelą dupę... Ile osób korzysta z tego systemu?

- Z PASKA? Wyłącznie Departament Stanu, chociaż podobnych maszyn używają też w Pentagonie. Ta sama zasada działania, trochę inne transpozycje. Wiem, że w marynarce wojennej przepadają za tym systemem. Bardzo prosty w obsłudze - dodał Olson.

- Ron, od trzech lat mamy gotowy patent na szyfrowanie według szumów. Wasza pierwsza wersja, KANKAN, wykorzystywała szumy z kaset magnetofonowych, zmieniliśmy to na płyty kompaktowe i czytnik laserowy. Prosty, tani, skuteczny. Za parę tygodni cala CIA przechodzi na nowe szyfry.

- Chcesz nas namówić na to samo?

- Tak podpowiada rozsądek.

- Dobrze wiesz, co usłyszę, jeśli każę moim ludziom zmałpować system od CIA.

- Jaki to problem, do cholery? Przecież KANKAN to wasz patent!

- Jack, pracujemy w tej chwili nad czymś podobnym, tylko jeszcze prostszym i jeszcze bardziej bezpiecznym. Jest z tym trochę kłopotów, ale warsztatowcy mówią mi, że niedługo zaczną próby.

Niedługo, czyli może za trzy miesiące, a może za trzy lata, pomyślał Ryan, lecz powiedział tylko:

- Generale, oficjalnie zawiadamiam w imieniu agencji: mamy dane o przeciekach z waszych linii łączności.

- Co w związku z tym?

- W związku z tym muszę o tym powiadomić Kongres. I prezydenta.

- Dam głowę, że to ktoś z Departamentu Stanu chlapnął Rosjanom. Zresztą skąd wiadomo, że KGB nie wprowadza was rozmyślnie w błąd? Dostajemy coś ciekawego od tego agenta? - zapytał dyrektor Narodowej Agencji Bezpieczeństwa.

- Owszem, kupę pożytecznego materiału. O nas i Japonii.

- Ale nic o Związku Radzieckim?

Jack zawahał się przy tym pytaniu, choć mógł w stu procentach zawierzyć lojalności Olsona. Jego inteligencji także.

- Zgadza się.

- Jesteś pewien, że nie chcą nas wprowadzić w maliny? Powtarzam, absolutnie pewien?

- Wiesz lepiej ode mnie, Ron, że w tej branży absolutna pewność nie istnieje.

- Muszę mieć w ręku pewniejsze dowody, zanim poproszę Kongres o kolejne kilkaset milionów dolarów z budżetu. Mieliśmy już fałszywe alarmy, sami też bawiliśmy się w manipulację. Kiedy nie potrafisz złamać szyfrów przeciwnika, musisz go nakłonić, żeby je zmienił. Jak? - Udając, że je złamałeś. - Tak można było rozumować pięćdziesiąt lat temu, ale nie dzisiaj.

- Powtarzam jeszcze raz: zanim z tym pójdę do Trenta, muszę mieć konkretne dowody. Mówimy o ogromnym przedsięwzięciu, przy którym ten twój MERKURY to mały gówniarz. Potrzebne będą tysiące maszyn szyfrujących, obsługa, sprzęt, to wszystko kosztuje. Zanim się z tym wychylę, muszę mieć w ręku bardzo konkretne dowody. - Doskonale rozumiem. W porządku, powiedziałem, co miałem powiedzieć.

- Jack, dokładnie sprawdzimy to, o czym mi powiedziałeś. Mam od takich spraw specjalną brygadę tygrysa, zaraz jutro rano posadzę ich do roboty. Dziękuję, że się fatygowałeś. Zrozum, nie musisz się na mnie obrażać.

- Przepraszam, Ron. Za dużo ostatnio pracuję.

- Może powinieneś wziąć urlop. Wygląda, że masz dosyć.

- Wszyscy mi to mówią.

Następnym przystankiem Ryana był gmach FBI.

- Już słyszałem - przywitał go Dan Murray. - Aż tak niedobrze?

- Według mnie, tak. Ron Olson twierdzi co innego. - Jack nie musiał wyjaśniać, na czym polega nieszczęście. Spośród wszystkich kataklizmów, jakie mogły spotkać rząd, jedynie wojna była czymś gorszym niż utrata bezpiecznych połączeń. Od bezpiecznego przepływu informacji z jednego miejsca w drugie zależały wszystkie inne przedsięwzięcia. Za sprawą przechwyconej przez przeciwnika depeszy przegrywano już wojny. Jeden z najbardziej oszałamiających sukcesów dyplomacji amerykańskiej, jakim był układ waszyngtoński z tysiąc dziewięćset dwudziestego drugiego roku w sprawie zbrojeń na morzu, zawdzięczać należy Departamentowi Stanu, ponieważ znalazł on sposób odczytywania depesz, które przybyli dyplomaci z innych państw wymieniali ze swoimi rządami. Rząd, który nie ma tajemnic, nie jest w stanie sprawować władzy.

- Bywały już takie historie, z Walkerami, Peltonem i kim tam jeszcze - zauważył Murray. KGB posiadało rzadki talent do werbowania agentów spośród amerykańskich szyfrantów wojskowych i cywilnych. W ambasadach szyfranci mieli w rękach wszystkie najważniejsze informacje, lecz płacono im bardzo źle i traktowano na równi ze sprzątaczkami, jako “personel pomocniczy”. Nic dziwnego, że niektórzy szyfranci zatęsknili za lepszym życiem i wystawili posiadane informacje na sprzedaż. Poniewczasie zorientowali się, że obce wywiady płacą dość marnie (wyjątkiem jest tu CIA, która zdradę wynagradza poważnymi kwotami), ale nie mogli się już wycofać. Od braci Walkerów Rosjanie dowiedzieli się szczegółów na temat amerykańskich maszyn szyfrujących i systemów kodowania. Sprzęt ten nie zmienił się zasadniczo w ciągu dziesięciu lat, jakie upłynęły od tamtej pory. Dzięki ulepszeniom udało się usprawnić pracę maszyn, bardziej niezawodnych od mechanicznych urządzeń szyfrujących z dawnych czasów, wykorzystujących do kodowania metalowe bębny i przełączniki. Nadał jednak budowa tych urządzeń opierała się na dziedzinie matematyki, zwanej teorią złożoności. Stworzyli ją sześćdziesiąt Jat wcześniej łącznościowcy, próbując przewidzieć zachowanie się wielkich central telefonicznych. Rosjanie mieli u siebie najlepszych matematyków na świecie. Byli i tacy, którzy twierdzili, że znajomość budowy urządzeń szyfrujących pozwala wybitnemu matematykowi odczytać kod. Czyżby jakiś nikomu w świecie nie znany Rosjanin dokonał przełomu w nauce? Jeżeli tak...

- Musimy założyć, że przechwycili więcej depesz, tylko my nic o tym nie wiemy. Doliczając ich umiejętności techniczne, jest się czym martwić.

- Całe szczęście, że nie rusza to mojego biura. I dzięki Bogu - odetchnął Murray. FBI przesyłało większość tajnych depesz przez telefon i chociaż urządzenia zakłócające podsłuch nie miały pełnej skuteczności, informacje dotyczyły przeważnie spraw bieżących. Prócz tego urozmaicano rozmowy slangiem i mnóstwem kryptonimów, co zaciemniało planowane zamiary Biura. Były jeszcze względy praktyczne: ostatecznie, na ilu liniach przesyłowych naraz mógł działać podsłuch przeciwnika?

- Mógłbym cię poprosić, żeby Biuro przewąchało tę sprawę?

- Jasne. Chcesz to puścić drogą służbową?

- Chyba nie mam wyjścia, Dan.

- Zrobisz koło pióra paru ważnym instytucjom.

- Walczę o słuszną sprawę, nie? - Ryan wyszczerzył zęby do gospodarza.

- Myślałem, że już się czegoś nauczyłeś. - Murray zawtórował mu śmiechem.

 

- I jeszcze te skurwysyny Amerykanie! - pieklił się Narmonow.

- Co takiego znowu wymyślili, Andrieju Iljiczu?

- Nie macie nawet pojęcia, Olegu Kiryłowiczu, co to znaczy mieć do czynienia z podejrzliwością obcego państwa.

- Na razie nie mam - przyznał Kadyszew. - Dotąd miałem tylko do czynienia z podejrzliwością rodaków.

Faktyczna likwidacja Politbiura jak na złość odebrała pnącym się do góry politykom radzieckim możliwość zapoznania się z zagranicznymi mechanizmami władzy państwowej. Doszło do tego, że Rosjanie pod względem politycznego prowincjonalizmu doszlusowali do Amerykanów. Swoją drogą, warto o tym pamiętać, pomyślał Kadyszew.

- O co im znowu chodzi?

- Tylko do waszej wyłącznej wiadomości, młody człowieku.

- Rozumie się.

- Amerykanie rozesłali do swoich ambasad okólnik z poleceniem, żeby zbadano, jak chwiejna jest moja pozycja polityczna.

- Naprawdę? - Kadyszew pozwolił sobie tylko na to jedno słowo. Poraziła go dwuznaczność sytuacji. Jego meldunek wywołał odpowiedni skutek w administracji amerykańskiej, lecz ponieważ dowiedział się o tym także Narmonow, wzrosło ryzyko wpadki. Ciekawe jest życie agenta, powiedział sobie Kadyszew z nieczęstą u niego obiektywnością. Jego działania zmieniały się odtąd w. grę hazardową, w której ryzyko było równie ogromne jak ewentualny zysk. Trudno, wiedział przecież, w co się ładuje. Postawił coś więcej niż swoją miesięczną pensję. Po krótkim namyśle zapytał:

- Skąd mamy takie informacje?

- Tego nie mogę wyjawić.

- Rozumiem.

Cholera! Dobrze, i tak dał się wyciągnąć na zwierzenia. Ale może chce mnie tylko podejść? Całkiem w stylu Andrieja Iljicza.

- Ale czy to pewna wiadomość?

- Całkowicie.

- Mógłbym wam jakoś pomóc?

- Moglibyście, Olegu Kiryłowiczu. Ponawiam mija propozycję.

- Tak się przejęliście tym, co mówią Amerykanie?

- Oczywiście, że tak!

- Rozumiem, że ich stanowisko jest ważne, ale ostatecznie co ich obchodzi nasza polityka wewnętrzna?

- Przecież wiecie, o co im chodzi.

- Wiem.

- Dlatego potrzebne mi wsparcie z waszej strony - powtórzył Narmonow.

- Musiałbym się porozumieć z kolegami.

- Ale proszę, możliwie szybko.

- Postaram się. - Kadyszew opuścił gmach i znalazł swój samochód. Obywał się bez kierowcy, nieczęsty obyczaj wśród radzieckiej elity władzy. Czasy się zmieniają. Politycy wysokiego szczebla musieli dziś kokietować lud, a to oznaczało, że nie mogą już mknąć przez Moskwę wydzielonym pasem szybkiego ruchu ani cieszyć się innymi widocznymi przywilejami władzy. Wielka szkoda, pomyślał Kadyszew, choć dobrze wiedział, że gdyby nie te i pozostałe przemiany, nadal byłby samotnym delegatem z dalekiej obiosti, zamiast przywódcą ważnej frakcji w Zjeździe Deputowanych Ludowych. Dlatego uważał, że warto się obejść bez daczy w lasach na wschód od Moskwy, bez luksusowego mieszkania, bez ręcznie wyklepanej limuzyny z kierowcą i tylu innych rzeczy, których zazdroszczono władcom jego wielkiej i nieszczęśliwej ziemi. Kadyszew sam jeździł do legislatury, gdzie na otarcie łez mógł liczyć na zarezerwowane miejsce na parkingu. Kiedy zatrzasnął wreszcie za sobą drzwi gabinetu, zasiadł przy ręcznej maszynie do pisania i wystukał na niej krótki list, który następnie złożył i schował do kieszeni. Tego dnia czekało go jeszcze dużo pracy. Ponownie opuścił budynek i przeszedł ulicą do gmachu obrad Zjazdu. W olbrzymim foyer oddał płaszcz szatniarce, która podała mu numerek. Kadyszew podziękował jej grzecznie. Szatniarka odwiesiła płaszcz, wyjęła z jego wewnętrznej kieszeni list i przełożyła do swojej kieszeni. Cztery godziny później list Kadyszewa dotarł już do ambasady amerykańskiej.

 

- Stany lękowe? - zapytał Fellows.

- Można to i tak nazwać, panowie - oświadczył Ryan.

- Śmiało, mów, o co chodzi - przynaglił Trent, popijając herbatę.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin