Chwin Stefan - Panna Ferbelin.txt

(550 KB) Pobierz
Stefan Chwin  Panna Ferbelin  
   

Siedem urzšdzeń drewnianych
   We czwartek  Maria dobrze zapamiętała ten dzień  odwiedził ojca Albert Fritz, właciciel stolarni na Ahornweg. Słyszał pan?  wyjšł z kieszeni kamizelki zegarek i popatrzył na godzinę; była już pišta.  Podobno będš potrzebowali sporo krzyży. Nigdy nie potrzebowali aż tyle.  Ojciec odłożył dłuto na parapet i otarł dłonie z drzewnego pyłu:  Naprawdę nie ma lepszych wiadomoci, panie Fritz?  ale Albert Fritz tylko pokręcił głowš:  To jest wiadomoć, panie Ferbelin, w połowie dobra, w połowie zła.
   Wszyscy wiedzieli, że sš w miecie ludzie, którzy chcš, żeby Gdańsk nie był ani polski, ani niemiecki. Od paru tygodni kto rozrzucał na dworcu ulotki z żšdaniami, by miasto było wolnym miastem, na co stolica nie mogła, rzecz jasna, pozwolić. Bo przecież  Albert Fritz zaperzał się, gdy mówił o tym w restauracji Jensena na Długim Pobrzeżu, gdzie Maria czasem pomagała pannie Horstmayer  cóż to by się stało, gdyby jaka Alzacja, Lotaryngia, Wandea, Górny Tyrol, Kraj Basków czy Katalonia ot tak sobie, po prostu, którego dnia ogłosiła niepodległoć? Żadne, nawet najpotężniejsze państwo, nie może tolerować czego podobnego, a cóż dopiero  Albert Fritz podnosił głos  nasze cesarstwo, którego niepodzielnej całoci należy strzec jak renicy oka.
   Ale teraz nastały czasy niedobre dla wszystkich, którzy chcieli pracować w spokoju. Kiedy handlarze z Rotterdamu i Leydy zamawiali w warsztatach na wyspie Holm, w stolarniach Górnego Langfuhr i tartakach na Zigankenbergu deski, belki i gonty z sosen, buków i jesionów, które cinano w lasach koło Kartuz i Estherhof. Ze Sztokholmu, Königsbergu i Tallina szły zamówienia na szafy, stoły, skrzynie, krzesła i kufry z żelaznymi okuciami, którymi można było ozdobić każdy kantor zbożowy, a nawet najwytworniejsze mieszkanie szwedzkiego, estońskiego czy niemieckiego armatora. Port był pełen statków kompanii Lloyda, na które ładowano ciężkie skrzynie owinięte w czarnš ceratę i grube płótno. Nikt nie miał powodów do narzekań. Ale teraz? Teraz  Albert Fritz nie krył swej irytacji  stolarnie w Langfuhr  prawdziwy wstyd!  zabiegały o najgłupsze nawet zamówienia na drewniane stołki, kołyski, proste półki do kuchni, a nawet drewniane łyżki, wyrywajšc sobie z ršk klientów, którzy  rozbestwieni niskimi cenami  przebierali w ofertach jak w ulęgałkach.
   Słowa zamówienia rzšdowe brzmiały jak magiczne zaklęcie. Maria usłyszała je którego dnia w salach giełdy, gdzie zaszła, by przekazać radcy Benecke pilnš wiadomoć od ojca, że zbankrutował sam Silberstein, właciciel siedmiu warsztatów w Dolnym Miecie, co uderzało we wszystkich dostawców. Któż nie marzył o zamówieniach rzšdowych. Więc kiedy Albert Fritz spojrzał na zegarek  była pišta i słońce czerwonš tarczš dotknęło już czarnej linii lasów za Brentau  ojciec tylko westchnšł. Nie cierpiał wszystkich tych ludzi  włacicieli tartaków i stolarni, fabryczek kleju i pokostu, szlifierzy hebli i dłut z północnej dzielnicy  którzy kręcili się wokół Prokuratorii, by dostać choćby zlecenie na naprawę boazerii w salach Rady Miasta czy renowację dębowych krzeseł dla ławników w budynku sšdu przy Neugarten. Dobrze wiedział, że wszelkie proby nie zdadzš się na nic, jeli nie pójdzie za nimi stosowna porcja guldenów, złota obietnica, która skutecznie zmiękcza serca nawet najtwardszych urzędników Oferty przygotowywał nocš, starannie rozkładał na stole pod lampš kartki z obliczeniami, parokrotnie sprawdzał każdš cyfrę wpisanš do kosztorysu. Maria niosła rano teczkę z dokumentami na trzecie piętro gmachu Prokuratorii, składała jš na biurku w pokoju 13, brała pokwitowanie z cesarskš pieczęciš, po czym wracała do domu z niczym. Zawsze kto jš wyprzedził, zawsze kto  jak jš przekonywano  złożył ofertę lepszš, więc ojciec mógł tylko zajmować się sprzštaniem warsztatu, w którym i tak nie było już nic do roboty. Heble, dłuta i widry spokojnie spały na półkach, bejca krzepła w mosiężnym naczyniu, piła o cienkim ostrzu wisiała na gwodziu koło drzwi. Pozostawało tylko siedzieć przy oknie, patrzeć przez zakurzonš szybę na dalekie morze, widoczne za drzewami Lasu Gutenberga i liczyć na odmianę losu, która nie chciała nadejć, choć oferty, które ojciec sporzšdzał  Maria wiedziała to  spełniały wszystkie wymagania komisji i to z naddatkiem.
   Kiedy we rodę rano weszła na trzecie piętro gmachu Prokuratorii z teczkš dokumentów w ręku, w pokoju 13 przyjšł jš asystent Werden, trzydziestoparoletni może mężczyzna, którego nigdy jeszcze tu nie widziała. Od razu poprosił, by usiadła na krzele przed jego biurkiem, co jš zdziwiło, bo urzędnicy z V Wydziału nie mieli takiego zwyczaju. Pokój, w którym asystent Werden urzędował, był niezbyt duży, okno wychodziło na Bischofsberg i starš twierdzę, godło cesarstwa  czarny orzeł w koronie  ciemniało na cianie jak głowa Meduzy cięta przez Perseusza, na blacie biurka leżały starannie uporzšdkowane papiery. Kiedy odrobinę za długo przytrzymał jej dłoń w swojej dłoni, gdy podała jš na powitanie, w pierwszej chwili chciała cofnšć rękę, ale  sama nie wiedzšc czemu  nie zrobiła tego. Powiedziała parę słów o burzy, która włanie przetaczała się nad dachami miasta, owietlajšc zimnym blaskiem błyskawic portret cesarza wiszšcy za szkłem na przeciwległej cianie pokoju. Asystent Werden uprzejmie wysłuchał wszystkiego, co miała do powiedzenia, po czym sam uporzšdkował kartki z ofertš w tekturowej teczce, którš położyła przed nim na blacie biurka. Starannoć przygotowania niezbędnych dokumentów  pochylił się ku niej uprzejmie  wiadczy niewštpliwie na korzyć ojca pani, co z pewnociš zostanie wzięte pod uwagę, o ile jeszcze na dodatek  tu umiechnšł się znaczšco  kto teczkę z ofertš położy tam, gdzie trzeba, na szczycie stosu teczek, które szacowni członkowie komisji, obradujšcy w każdy pištek pod przewodnictwem naczelnika Vorgasta, będš przeglšdać w sali na drugim piętrze.
   Kiedy usłyszała te słowa, przez moment poczuła się silniejsza od niego. Gdy weszła do pokoju, wydał jej się grony i nieprzystępny, teraz zdawał się rozmawiać z niš jak równy z równym, przedłużajšc rozmowę bez wyranej potrzeby. Każdy błyszczšcy guzik z godłem cesarskim wyciniętym w mosišdzu wywyższał go ponad zwykłych miertelników, a jednak w jakiej chwili w jego układnych gestach wyczuła ze zdziwieniem jakš lękliwš grobę czy skryte błaganie, którego sens był niejasny. Kiedy podała mu rękę na pożegnanie, znowu jakby trochę zbyt długo przytrzymał palce, na co pozwoliła znów bez umiechu, przez moment czujšc się tak, jakby sprzedawała zawinięty w jedwab kawałek samej siebie. Gdy wychodziła, odprowadził jš do samych drzwi, a nawet je przed niš otworzył, miękko kładšc dłoń na klamce.
   Wybierajšc się następnym razem do gmachu Prokuratorii założyła jasnš suknię z kwiecistej grenadyny, w której wydawała się wyższa niż była. Lubiła siebie w tej sukni, którš ojciec kupił  za namowš matki  w nowym sklepie kupca Müllera na Ahornweg, a matka umiejętnie obszyła białš koronkš. Idšc ulicš Karrenwall w nowych butach na obcasie, w kapeluszu z jedwabnymi kwiatami na rondzie, z szelestem marszczonej tkaniny, upiętej wokół bioder, poczuła się tak, jakby miała na głowie pióropusz ze strusich piór. Brakowało tylko  umiechnęła się do siebie  barw wojennych na twarzy, ale lekko karminowy odcień szminki na ustach sprawiał, że jej uprzejmy umiech mógł budzić tylko przychylne uczucia.
   Zanim weszła do pokoju asystenta Werdena, upewniła się na portierni, czy asystent Werden jest sam. Wony Schulze, który przyjmował interesantów za dębowš barierkš, powiedział, że pan asystent dzi jeszcze nie przyjšł nikogo. Gdy otworzyła drzwi z mosiężnš tabliczkš, asystent Werden siedział za biurkiem nad stosem papierów zapisanych równym, kancelaryjnym pismem i  co wyczula natychmiast  spłoszył się na jej widok, tak niespodziewanie zjawiła się w drzwiach w swojej nowej, jasnej sukni i kapeluszu z kwiatami na rondzie, ale trwało to tylko moment, bo zaraz  rozpogodzony, uprzejmy, spokojny  gestem dłoni poprosił, by usiadła. Potem wstał zza biurka i z umiechem podał jej sztywnš kartkę z paroma pieczęciami, która w jej palcach nabrała nagle ołowianego ciężaru.
   Było to zamówienie rzšdowe ze stosownym numerem w górnym rogu strony, wypisane przez urzędowego kancelistę, na które ojciec czekał niecierpliwie od dawna. Podajšc jej kartkę, asystent Werden wyglšdał na prawdziwie ucieszonego, ale kiedy w paru słowach podziękowała mu za szczęliwe doprowadzenie sprawy do końca, powiedział co, co chłodnš igiełkš ukłuło jš pod sercem. Po prostu, Johann Ferbelin, właciciel warsztatu stolarskiego w Górnym Langfuhr przy Jäschkentaler Weg, powinien się liczyć z tym, że w realizacji cesarskiego kontraktu mogš zajć nieprzewidziane okolicznoci, trzeba więc będzie co jaki czas stawiać się w urzędzie celem wyjanienia ewentualnych kwestii, które w podobnych przypadkach sš rzeczš zwykłš, a tak się włanie składa, że nie kto inny tylko on sam, asystent Werden, został przez władzę wyższš wyznaczony na kuratora zamówienia rzšdowego numer 11/04/19.49  tu dotknšł palcem wskazujšcym arkusza papieru z podpisem samego naczelnika Vorgasta  więc należy się spodziewać, że pewnie spotkajš się jeszcze niejeden raz
   Wstajšc z krzesła, raz jeszcze wyraziła wdzięcznoć za szybkie załatwienie sprawy, co z pewnociš nie byłoby możliwe, gdyby nie pan  tu uprzejmie skinęła głowš w jego stronę. Zatem do zobaczenia  powiedział odprowadzajšc jš do drzwi. Na korytarzu zatrzymała się przez chwilę, widzšc, jak przygarbiony znika w drzwiach do pokoju naczelnika Vorgasta z paroma tekturowymi teczkami pod pachš. Schodzšc po schodach na parter, odruchowo wytarła chusteczkš dłoń, jakby przed chwilš dotknęła czego lepkiego.
   Gdy wręczyła ojcu papier ze wszystkimi...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin